Bracia Potter i Kamień Smoka

Wszystko stało się przez te sowy. Gdyby się nie pojawili cała rodzina Dursley'ów wyniosła się na wyspę by uchronić się przed niesamowicie natrętnymi wysłannikami świata czarodziejów. Zamieszkali tymczasowo w wyjątkowy zniszczonej latarni. Była dokładnie minuta przed północą. Adam i Harry nie spali w przeciwieństwie do reszty rodziny, oboje bracia leżeli na zakurzonej ziemi przykryci jednym kocem.

- Patrz co mam – powiedział starszy z braci – Adam, uśmiechając się.

Harry spojrzał na wyciągniętą rękę brata, ucieszył się widząc podzielone kostki czekolady.

- Przyznaj się, skąd to masz? - spytał, sięgając po czekoladę.

- Mam powiedzieć prawdę, czy pól prawdę? - spytał odliczając kostki – po jedenaście dla każdego, w końcu ma się już prawie po jedenaście lat – dodał.

- Dawaj pół prawdę – powiedział Harry, biorąc jedną kostkę do ust.

- Pożyczyłem – odpowiedział krótko.

- Czyli naprawdę ukradłeś – stwierdził Harry.

- No co ty? Ta świnia Dudley nawet się nie zorientował, kiedy mu ją zabrałem, poza tym zabierając mu ją, tylko przysłużyłem się jego zdrowiu. - powiedział z uśmiechem.

Kiedy obaj bracia cieszyli się czekoladą, nagle całą rodzinę zbudziło głośne stukanie do drzwi. Wszyscy szybko zebrali się na parterze latarni, ojciec rodziny miał strzelbę. Gdy drzwi zostały wyważone, rodzinie ukazał się ponad dwu i pół metrowy olbrzym a za nim wyszła nagle niska kobieta o krwistoczerwonych włosach. Zaczął się on rozglądać po wnętrzu i wyjął dwie białe koperty z kieszeni i zaczął podchodzić do Dudleya.

- Miło cię poznać Harry, albo Adam, gdzie zgubiłeś brata? - zapytał otyłego chłopca.

- Ale ja nie jestem ani jednym ani drugim. - powiedział chłopak dławiąc się łzami.

- Ślepy jesteś Hagrid, od razu widać że to nie może być żaden z nich, zobacz, blizny nie ma. - dopowiedziała kobieta.

- Odejdź od mojego syna! - krzyknął Vernon, grożąc olbrzymowi strzelbą.

- Gdzie są Potterowie!!! - krzyknęła czerwonowłosa.

- To my jesteśmy nimi – powiedzieli razem bliźniacy wychodzący zza drzwi za którymi podczas zamieszania zdążyli się schować.

- No oczywiście że to jesteście wy – powiedział Hagrid podając im koperty.

- To te same koperty które roznosiły te obłąkane sowy – stwierdził Harry.

- Nie wiem kim wy jesteście, ale macie natychmiast wynosić się z tego domu! - krzyknął Vernon, unosząc strzelbę, raz na kobietę, raz na olbrzyma.

- Brawo, pewnie o tym nie wiecie ale zostaliście oficjalnie przyjęci do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwardzie. A nie wiecie pewnie przez tych parszywych Mugoli – powiedziała czerwonowłosa, z sarkazmem patrząc na resztę rodziny, ignorując strzelbę.

- Do czego zostaliśmy przyjęci? - spytał Adam.

- Mówiłam przed chwilą, jesteś bardziej głupi czy tylko głuchy? - warknęła kobieta.

- Czyli jesteśmy magikami? - zapytał Harry.

- Jezu, w naprawdę o niczym nie wiedzieliście – powiedział Hagrid.

- Lepiej odłóż tę broń powalony Mugolu, bo przez ciebie wyląduje w Azkabanie. - powiedziała kobieta.

- Wynoście się! - krzyknął Vernon, wymachując bronią.

Zanim ojciec rodziny zdążył cokolwiek zrobić, kobieta pstryknęła palcami i strzelba uniosła się w górę, zawinęła w supeł i wyleciała przez okno prosto do morza, na oczach zszokowanego towarzystwa. W jednej chwili rodzice ze swoim otyłym dzieckiem, przylgnęli do najbardziej oddalonej od kobiety ściany.

- Ale jak? - zapytał oniemiały Harry.

- Czyli my też tak możemy robić? - zapytał Adam.

- Wy będziecie pewnie potrzebowali różdżek – powiedziała kobieta. - Nigdy w waszych życiach nie zrobiliście niczego nienaturalnego? - zapytał Hagrid.

Kobieta uśmiechnęła się na widok twarzy chłopców, których mimika oznaczała że coś takiego się wydarzyło.

- Czyli jednak, co? - powiedziała. - I nie nie jesteście magikami tylko czarodziejami, zupełnie jak wasi rodzice. - dodała.

- Jak to nasi rodzice? - spytali razem bliźniacy.

- Tak, wasi rodzice też byli czarodziejami, i to nie byle jakimi – potwierdziła.

- Nic o tym nie wiedzieliśmy – powiedzieli razem.

- Czemu mnie to nie dziwi? - powiedziała. - od samego początku mówił Albusowi, że umieszczanie was w tej rodzinie to będzie błąd – dodała.

- Oni nigdzie nie pójdą – powiedziała nagle Petunia Dursley.

- Tak, oczywiście TY masz na to jakikolwiek wpływ? - odpowiedziała ironicznie czerwonowłosa.

- Wiedziałaś o tym kim jesteśmy i nigdy nic nam nie powiedziałaś. - zapytał Adam ze złością.

- Oczywiście że wiedziałam, jak moglibyście nimi nie być? W końcu wasza matka też była TYM czymś, piękna, dobra, słodka i utalentowana Lily Evans, ta zawsze lepsza, od samego początku była jakaś inna, w końcu jak można nazwać dziewczynę, która potrafiła poruszać przedmiotami nie dotykając ich. - Powiedziała Petunia.

- Co Petuniu? Nadal, po tylu latach zżera cię zazdrość o siostrzyczkę?- zapytała kobieta.

- Zamknij się, nic nie wiesz! Ja przynajmniej jestem tutaj a ona co? Jak skończyła jedenaście lat też dostała taki list, że niby jest czarodziejką, no i wyjechała, potem wyjechała do tej szkoły dla cyrkowców, potem pojawił się on, ten cały Potter i na koniec, urodziła się ta dwójka i od razu wiedziałam że będą tacy sami jak oni. Lily, niby taka czarodziejka a ponoć wyjątkowo łatwo dała się zamordować. - opowiedziała kobieta.

- Nam mówiłaś co innego – powiedział Harry. Mówiłaś ze matka była ćpunką, że nie wiedziała kim jest nasz ojciec, że wsiadło po alkoholu i narkotykach do auto z równie pijanym facetem i skończyli w rzece. - powiedział Adam.

- Że niby co! Lily miałaby zginąć w wypadku! Nigdy w życiu! - krzyknął Hagrid.

- Zawsze myślałam że nasz magiczny świat wydaje się bajką, ale to co ty opowiadasz, to jest dopiero sztuka na miarę Andersena. - powiedziała kobieta.

- I tak nigdzie ich nie zabierzecie bez mojej zgody. - powiedziała Petunia.

- A chcesz się założyć – powiedziała kobieta.

- Ten wasz zdziwaczały staruch zostawił ich pod moją opieką, więc to ja będę decydować o tym gdzie oni będą się uczyć. - powiedziała Petunia.

- Nigdy, ale to przenigdy, nie obrażaj w mojej obecności Albusa Dumbledora! - wrzasnął Hagrid, wyciągając zwiniętą bandażem różdżkę.

- Wiesz co Hagrid? Oni obrazili Albusa, Potterów i na dodatek zaniedbywali ich synów. Wydaje mi się że to nawet więcej niż trzeba by zasłużyć sobie na śmierć w mękach. Tak więc może damy im jakąś nauczkę, co? - powiedziała kobieta z uśmiechem.

Hagrid machnął różdżką w stronę trzy osobowej rodzinki, i w jednej chwili, Dudley'owi wyrósł świński ogon, ryj i uszy, Vernon'owi tak samo się zrobiło jak jego synowi, natomiast Petuni wydłużył się nos na prawie całe pomieszczenie. Po chwili zaczęli wrzeszczeć.

- Ten nos pasuję do takiego kłamcy jak ty Petuniu – powiedziała kobieta - A i nawiasem mówiąc nie od ciebie zależy gdzie oni trafią, tylko od nich samych. - dodała.

- Tak więc, idziecie z nami czy zostajecie z nimi – zapytał Hagrid bliźniaków.

- Idziemy z wami – odpowiedzieli w tej samej chwili.

- To na nas już pora – powiedziała kobieta – chyba nie macie nic do pakowania – dopowiedziała rozglądając się po pomieszczeni.

- Mamy tylko te ubrania – powiedział Adam szarpiąc brata za wytarty szary sweter.

- No nic, kupicie sobie jakieś rzeczy na miejscu – powiedziała.

- Proszę pani? - zapytał Harry.

- Gwen – powiedziała.

- Co? - Zapytał.

- Wszyscy czarodzieje mówią mi po imieniu, o co chodzi? - zapytała.

- Czy nasz ojciec żyje? – zapytał Harry.

- James zginął razem z Lily, w końcu gdyby żył to nie wylądowalibyście w tym miejscu – odpowiedziała krótko.

- To co idziemy? - zapytał Hagrid.

- Hagrid! - zajmij się nimi – powiedziała Gwen – ja mam jeszcze sprawy do załatwienia w Ministerstwie.

- Mam nadzieje że to nic nielegalnego, Gwen. - stwierdził olbrzym.

- Jak ty mnie dobrze znasz – odpowiedziała otwierając drzwi. - To idziemy – dodała. - A tak poza tym to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin powiedziała.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania