Bractwo-Rozdział 3

Rycerze spędzili tydzień u Rudolfa, szkoląc się z nową bronią, wychodziło topornie, ale podstawy mieli obeznane. Spożywając posiłek po trudnym treningu, Dawid rzekł do swojego towarzysza:

– Czy w tych twoich zwojach, nie było technik?

– Poczekaj, sprawdzę – Wstał od ogniska i poszedł po swoją torbę, chwile pogmerał i wyciągnął jeden rulon, rozwinął i zaczął czytać:

– Najłatwiej użyć ostrza będąc w tłumie, wbite w odpowiednie miejsce pozwala na zlikwidowanie celu i szybką ucieczkę. Należy unikać noszenia karwaszy bez rękawów, ponieważ ofiara może je łatwo zauważyć i podnieść alarm, dla zakonu działania publiczne są ujmą na honorze i sprowadzają szybką śmierć.

– Logiczne, chłopcze masz tu jakieś patyki i słomę? – spytał Dawid.

– Kukły mam już zrobione, służą mi własnych wynalazków – młody Niemiec ruszył do stodoły i wracając, przyniósł cele treningowe. Jeden z wojowników wbił je głęboko w ziemie, a drugi podszedł przyjrzeć się:

– Według mnie idealnym ciosem dla takiej małej klingi, będzie sztych w dół pleców, będąc w Akkce widziałem, że właśnie tak mordują miejscowe rzezimieszki, cios w brzuch jedynie z trucizną, bo jest niepewny. Najłatwiej byłoby trafić w serce, jednak jest to zbyt duży kłopot.

– Za to poderżniecie gardła, może być elementem dla publiki, zbyt krwawe, by zrobić to w miejscu publicznym.

– Zgadzam się Ryszardzie, musimy być też przygotowani do obrony...

– I tu pojawia się problem Dawidzie, ja mam dwadzieścia pięć wiosen, a ty dwadzieścia trzy. Nie mamy już takiej samej gibkości jak wcześniej. Można powiedzieć, że nasze ciała zardzewiały.

– Skoro tytułujecie się staruszkami to, co wam szkodzi wziąć udział w moim eksperymencie – spytał Rudolf.

– Co nam chcesz założyć?

– Raczej chce, byście wypili pewien napar, w książce ojca wyczytałem przepis od pewnego szamana.

– Czarodziejskie hokus-pokus. Jak już zanęciłeś przynętę to, jaki jest haczyk i co możemy zyskać? – odrzekł Ryszard, chowając rulon do torby.

– Możecie zyskać ozdrowienie ciała, będziecie, jak nowo narodzeni, odporni na wszelkie trucizny, a rany będą się wam szybciej goiły.

– A haczyk?

– Możecie zginąć, tak przynajmniej sądzę. Jestem pewien, że przez trzy dni będziecie się zwijać z bólu.

– Czyż nie będzie to idealnym sprawdzianem, czy Niebiosa chcą utworzenia Bractwa.

– Ty wiesz Dawidzie, że mam naturę hazardzisty, dawaj chłopcze ten twój specjał – Rudolf z domu przyniósł dwa kubki pełne zielonego nieciekawego płynu. Rycerze z obrzydzeniem wpatrywali się w zawartość kielichów, stuknęli na toast i wypili do dna.

– Chłopcze, coś ty tam dodał? – rzekł Dawid, krzywiąc się.

– Zioła, ale nie chcielibyście wiedzieć jakie, póki nic wam nie jest, przejdźcie na wasze posłania – Chwiejąc się na nogach, tak uczynili.

Kolejne dni były dla dzielnych wojaków piekłem, zwijali się z bólu, doświadczając przeróżnych majaków, od rogatego diabła, po zmarłych rodziców. Jednak obydwaj przeżyli, obudzili się pełni energii. Rudolf uśmiechnął się, widząc swoich gości całych i zdrowych, nakarmił ich i napoił, chciał coś powiedzieć, lecz od strony drogi zbliżała się uzbrojona grupa rycerzy z Grafem Volkem. Ich lider podjechał do posilających się i rzucił:

– Ten chłystek jest od teraz moim więźniem.

– Przecież kara została zapłacona – odpowiedział Dawid.

– Za mała jak na skazę honorową. Aby stało się zadość, trzeba go wybatożyć publicznie. Nie stawiajcie nam oporu panowie, inaczej poleje się krew – Jego ludzie zsiedli z koni i z mieczami w dłoniach skupili się przy dowódcy. Obaj przyjaciele zasłonili Rudolfa, mówiąc:

– Kara została zapłacona, więc nie masz prawa go tykać. Nie można winić młokosa za własną głupotę.

– Co, żeś powiedział? Dalej chłopcy ubić jak psa! – Pierwszy z jego ludzi ruszył na Dawida, machnął mieczem, jego ofiara uchyliła się i dźgnęła go w bok, a później w gardło, z głośnym charczeniem upadł na błoto. Kolejni dwaj ruszyli na Ryszarda, ten odparł ich ostrza własnymi, i odrzucił je z dala od siebie, a następnie dźgając ich w korpus, przygwoździł z wielką siłą do ziemi. Kolejnych pięciu zabili, współpracując, razem byli jak dobrze naoliwiona maszynę, nikt nie uszedł z ich ręki. Graf spiął konia i zaczął uciekać, nie chcąc pozwolić, by to zrobił, Dawid wyobraził sobie, że ostrze z liną leci ku szlachcicowi. I tak się stało, trafił idealnie, lekkim ruchem ręki zrzucił swą ofiarę ze zwierzęcia i przyciągnął do siebie. Graf już nie emanował pewnością siebie, miał złamaną rękę i ranę po strzałce z liną, Ryszard podszedł do niego:

– Słuchaj gnojku, bierzemy młodego ze sobą, spróbuj wysłać za nim jakikolwiek pościg, a urządzimy cię podobnie do twoich rycerzy. Rudolf pakuj manatki, idziesz z nami. – Nie minęła nawet chwila, a był gotowy do drogi, na swoim koniu miał bagaż i jeszcze na małym ośle. Zostawili wystraszonego Volka za sobą i ruszyli w dalszą drogę. Rudolf spytał się:

– Zakładamy jakąś organizację?

– W rzeczy samej.

– A gdzie założycie swoją siedzibę? – Dwójkę rycerzy sparaliżowało, zapomnieli o tym.

– Eh, panowie. Co powiecie na słoneczną Hiszpanie?

– Spróbować można. – Czekała ich długa droga.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania