Brakuje mi.
Brakuje mi świeżego, lekkiego powietrza... miłości w nim czystej, delikatnej i poczucia szczęścia, które trwałoby dłużej niż jeden wieczór. Czegoś świeżego mi trzeba, nie brudnego i zniszczonego, co tylko przybiera formę czegoś niesamowicie pięknego, aby w tych złudzeniach mnie trochę potrzymać... właściwie wciąż z niewiadomych mi powodów. W tych silnych sidłach, od których nie potrafię się uwolnić, a uwierzcie mi, chciałabym. Kiedyś próbowałam, ale on powrócił. Jak mogłam tak łatwo się poddać. To uczucie mnie wykańcza i czuję, że jestem niewolnikiem tej miłości. To nie jest tak, że chciałabym się tego pozbyć, bo niczego od kilku lat bardziej nie pragnęłam, niż bycia bliżej niego. To jest takie wykańczające...
Gdy jestem przy nim jakiś wielki ogień wypełnia mnie od wewnątrz, cała trzęsę się z nadmiaru uczuć, gdy tylko spojrzę mu w oczy, gdy nawet z oddali go zobaczę.
Nie rozumiem tylko, dlaczego dzieję się tak, że znika bez żadnego pożegnania, zupełnie jakby się wyzbywał uczuć. Jakby odkładał coś, co było i przez jakiś czas zupełnie do tego nie powracał. A po jakimś czasie znowu następuje załamanie niepewności i kolejna nadzieja. Boję się tego.. chciałabym móc go kochać prawdziwie, bez niedomówień... ale dlaczego nie mogę...
Dlaczego nie mogę tak, jak powinno się kochać drugiego człowieka...
Tak pięknie, tak po prostu.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania