Bunkier

Mężczyzna siedział na krześle. Miał zakrwawione usta, złamany nos i podbite oko. Cuchnął wódką. Obok niego stało kilku funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa oraz niewysoki człowiek z niechlujnie obciętymi, czarnymi włosami. Zakrwawiony mężczyzna przyglądał się mu z nienawiścią.

Zdrajco! - warknął. - Podły zdrajco! Kapitan ci ufał, a ty go zdradziłeś. Zawsze miał o tobie dobre zdanie. A ty, "Hardy" wykorzystałeś jego zaufanie. Ja nic nie powiem. Nie dowiecie się, gdzie przebywa kapitan.

"Hardy" uśmiechnął się złowieszczo.

Powiesz, powiesz! - parsknął.

Nie odzywaj się! Jak mogłeś? Byłeś jednym z ulubionych żołnierzy kapitana...

Gdybym był jednym z jego ulubionych żołnierzy, to nie traktowałby mnie w taki sposób! - krzyknął "Hardy". - Ciągle mnie poniżał, miał do mnie wyrzuty, zwracał mi uwagę! A UB zaoferowało sporą sumę za zdradzenie go! Naprawdę sporą. Dlatego spiłem cię wódką i wezwałem UB! Po to, by wycisnęli z ciebie informacje o kryjówce kapitana, "Babinicz"

Ty Kanalio! - warknął "Babinicz".

Wstał z krzesła i ruszył ku zdrajcy. Nagle otrzymał cios pięścią w twarz od jednego z ubeków. Upadł na podłogę, lecz po chwili wstał i zamachnął się na ubowca, który go uderzył. Ten odskoczył i wymierzył "Babiniczowi" zgrabnego kopniaka. Noga ubeka trafiła żołnierza w brzuch. Chciał się rzucić na ubowca, lecz powstrzymał go dowódca UB. Wyciągnął z kieszeni munduru niewielki pistolet.

Siadaj! - nakazał "Babiniczowi". - I gadaj! Mów wszystko co wiesz!

Bo mnie zastrzelisz? - zaśmiał się żołnierz. - Proszę bardzo! Możesz mnie zabić! Od martwego nie uzyskasz żadnych informacji.

Nie zastrzelę cię! - warknął ubowiec. - Postrzelę cię w rękę, później w nogę! Zobaczymy jak długo wytrzymasz!

Długo – powiedział "Babinicz".

W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak ponowne użycie siły. Bróda, naucz go posłuszeństwa!

Ubek Bróda podszedł do siedzącego "Babinicza". Nim ten wstał, przewrócił krzesło. Żołnierz upadł na ziemię i próbował wstać. Bróda zasadził mu kopniaka w plecy, żołnierz jęknął. Ubowiec złapał go za ramiona i podniósł, a następnie strzelił pięścią w twarz. "Babiniczowi" udało się utrzymać równowagę. Teraz on zaatakował. Uderzył ubeka w brzuch, tak mocno, że Bróda przewrócił się na podłogę. Nie wstał już. Babinicz stanął na nim i wymierzył mu kopniaka w głowę, a ten stracił przytomność.

Cholera! - wrzasnął dowódca ubowców. - Na niego, chłopaki.

"Babinicz" próbował uciekać, lecz ubecy dorwali go. Dwóch go przytrzymało, a dowódca wziął pałkę ze stołu i zaczął lać go nią po całym ciele. Po minucie "Babinicz" był cały w siniakach, zakrwawiony. Ryczał z bólu. Dowódca uderzył go w brzuch i odłożył pałkę.

Następnie kazał posadzić go na krześle i wyjął z kieszeni szczypce.

Pożegnaj się z paznokciami, Babnicz, czy jak tam masz na pseudonim. - zaśmiał się,

Ubecy wciąż trzymali "Babinicza", a dowódca za pomocą szczypiec wyrywał mu paznokcie. Żołnierz ryczał z bólu. "Hardy" przyglądał się temu z drwiącym uśmieszkiem.

Kapitana czeka to samo! - warknął.

Nie! - krzyczał "Babinicz".

Chcesz uwolnić się od cierpień? - spytał "Hardy". - To powiedz gdzie przebywa kapitan.

Mogę ci powiedzieć tylko dwa słowa! - warknął żołnierz. - Odpieprz się!

Ale po chwili ryknął. Kolejny paznokieć został wyrwany przez dowódcę ubowców.

Czuł straszny ból. Wrzeszczał i darł się na cały pokój. Całe szczęście, że był spity wódką i to choć trochę zmniejszało jego ból. Dowódca wyrywał paznokieć po paznokciu, aż wreszcie "Babinicz"nie wytrzymał.

Powiem wam! - warknął. - Ale zabijcie mnie, nie męczcie mnie już! Za zdradę powinienem umrzeć!

Zgoda – mruknął "Hardy", widocznie nie przekonany. - Gadaj i nie próbuj zmyślać.

Kapitan ukrywa się w Dąbrówce! Na gospodarstwie Lisowskich! Tam pod stodołą jest schron! Granaty nic nie zrobią! A kapitan nie wyjdzie....

Dobra, wiemy wszystko! - krzyknął "Hardy". - Idziemy, chłopaki! A ciebie nie zabijemy!

Ubowcy wyszli z domu, zostawiając skatowanego żołnierza na krześle. "Babinicz" zaczął płakać. Zdradził, gdzie przebywa dowódca. Musi go ostrzec! Wstał i padł na ziemię. Był wyczerpany.

 

...

 

Był 20 maja 1949 roku. Kapitan siedział na ławce, na podwórku wraz ze starszym mężczyzną, może pięćdziesięciolatkiem. Gawędzili sobie o starych, dobrych czasach, przed wojną, która jeszcze się dla nich nie skończyła. Kapitan prowadział ciągłą walkę z komunizmem. Teraz kazał wybudować bunkier w stodole pana Lisowskiego, który właśnie z nim rozmawiał. Uważał, że jest bezpieczny, bo nikt nie dowie się o schronie.

Nagle kapitan wstał.

Wydawało mi się, że słyszałem jakieś głosy! - mruknął. - Ale może mi się coś zdawało. Ale zaraz! Chyba coś dostrzegam w oddali! Coś się dzieje! Mietek, uciekaj! Ja pójdę do siebie.

Lisowski usłuchał i zaczął biec w stronę pola. A kapitan wkroczył do stodoły, do bunkra. W samą porę.

Do gospodarstwo zbliżyło się pięć samochodów. Wyskoczyli z nich ubecy i KBWowcy. Trzymali karabiny, ubrani byli w mundury. Ich dowódca – wysoki mężczyzna z wielkim wąsem zaczął wydzielać rozkazy. Jak na komendę, wszyscy komuniści schowali broń i stanęli na baczność.

Wiem, że tam pan jest, kapitanie! - krzyknął dowódca KBW. - Po co ten cały cyrk? Dlaczego się pan ukrywa? Przyszliśmy porozmawiać, jesteśmy tu w pokojowych zamiarach.....

Nikt nie odpowiedział. Dowódca czekał chwilę, a później krzyknął:

Nic się panu nie stanie! Dlaczego pan nie wyjdzie?

W oknie stodoły pojawiła się twarz młodego żołnierza. Spojrzał na dowódcę i powiedział:

Kapitan mówi, że nie ufa wam, nie wyjdzie. Tylko osioł wyszedłby z bunkru do grupy wrogów!

Jakich wrogów? - spytał dowódca. - Nazywam się Mietek Smaga! Chcę porozmawiać z panem kapitanem.

Pan kapitan nie chce z panem rozmawiać,

Z jakiego powodu? - spytał dowódca.

Wie pan z jakiego – odparł żołnierz.

Boi się nas? - spytał Smaga. - Broń mamy zabezpieczoną i schowaną. Kapitanowi nic się nie stanie.....

Nie wyjdzie! - rzekł żołnierz i odszedł od okna. Smaga zaczerwienił się z gniewu. A miało być tak łatwo. Myślał, że kapitan wyjdzie ze schronu, a wtedy zostanie obezwładniony i przewieziony do więzieniu. A jednak nie. Nie wierzy im. Może warto użyć siły? Raczej nie. Jeszcze nie. I wtedy wpadł na pomysł, jak pozbyć się kapitana. A musieli się go pozbyć.

Kapitan ten był największym partyzantem na Lubelszczyźnie, dowodził kilkoma oddziałami opozycyjnymi, dokonującymi wiele akcji antykomunistycznych. Niedawno rozstrzelano wszystkich mieszkańców pewnej wsi, tylko dlatego, iż 3 mieszkańców doniosło MO na kilku podwładnych kapitana.

A kapitan nazywał się Zdzisław Broński. Miał pseudonim "Uskok", ponieważ utykał na prawą nogę, z powodu przestrzelenia jej przez komunistów. Był wielkim przyjacielem schwytanego już Hieronima Dekutowskiego "Zapory" – jednego z najważniejszych oficerów podziemia niepodległościowego.

Smagę olśniło. Kazał kilku ubekom pójść do domu Lisowskich i przyprowadzić mieszkańców. Po chwili z domu wyszła młoda kobieta z krótkimi czarnymi włosami, w sukni. Podeszła do dowódcy, który zarumienił się, zauroczony jej urodą.

Proszę pani – powiedział. - Możemy wejść do domu?

Ależ oczywiście – wymamrotała kobieta. - Nazywam się Irena Dybowska.

Mietek Smaga, do usług – odparł dowódca. - Porozmawiajmy trochę.

Kazał ubowcom rozejść się i pilnować, aby nikt nie uciekł ze stodoły. Sam wszedł do domu za Dybowską. Usiedli przy stole i Smaga zaczął wypytywać ją o kapitana. Pytał, dlaczego mu pomagają i usłyszał kilka niezbyt miłych odpowiedzi.

Dlaczego pani jest taka niemiła? - pytał.

A dlaczego pan jest taki zły? - odpowiadała.

Może zaparzy pani herbatę panu kapitanowi? - spytał dowódca. - Pewnie jest spragnony....

Co pan knuje? - spytała Irena.

Ja nic nie knuję! - zapewnił dowódca. - Powinna pani zrozumieć moje dobre intencje.

Bo w nie uwierzę...Ale dobrze.

Irena poszła zaparzyć kawę. A Smaga zachichotał. Miał w kieszeni pewną pastylkę rozpuszczaną w napojach. Była to trucizna. W domu trzymał cały zapas tych tabletek, użył ich już kilkakrotnie. Po wypiciu herbaty, kapitana strasznie rozboli brzuch. Później głowa. Będzie cierpiał męki i wreszcie wyjdzie z bunkru. A on miał antidotum. Ale nie da go kapitanowai Pozbędą się go na zawsze.

Po chwili wróciła Irena z herbatą. Smaga wrzucił do niej pastylkę, która rozpuściła się w minutę.

Co pan tam wrzucił? - krzyknęła Irena.

Coś, o czym nie powie pani kapitanowi, jeżeli chce pani żyć! - dowódca wyjął karabin.

Pan naprawdę jest zły! - odpowiedziała Irena. - Nie podam kapitanowi tej herbaty.

Poda pani, bo nacisnę spust - zaśmiał się dowódca. - A na dworze czeka trzydziestu moich podwładnych.....

Podam! - Irena śmiertelnie przestraszyła się groźby. - Już!

...

Minęło 10 minut. Irena weszła do stodoły. Żołnierze kapitana wpuścili ją szybko do bunkru i zamknęli właz. Kobieta podeszła do siedzącego na podłodze kapitana.

Był to wysoki, szczupły mężczyzna, aktualnie bez brody. Nosił mundur i rogatywkę. Ucieszył się, widząc Irenę.

O, przyniosłaś herbatę! - zauważył.

Proszę, panie Zdzisławie! - odparła

Jak mnie nazwałaś?

Muszę iść. Długo nakłaniałam ubeków, by pozwolili mi tu przyjść. Idę.

Wyszła z bunkru. Kapitan naburmuszył się i mruknął coś pod nosem. Coś tu nie grało. Irena zawsze zwracała się do niego "wujku", a teraz nazwała go per "Panem Zdzisławem" To musiało być jakieś ostrzeżenie, może żeby nie pił tej herbaty. Co jak ubowcy zmusili ją do podania mu zatrutego napoju i grozili. Kapitan wylał herbatę i uśmiechnął się krzywo. Ten podstęp im się nie udał. Ale będą planowali następne. On był tu z dziesięcioma żołnierzami, ich było ponad trzydziestu. Są porządnie uzbrojeni, mają granaty i kontakt z wsią. Mogą też mnie szantażować, np. Zagrozić że zabiją Irenę.

A tymczasem ubowcy wpadli na okrutny plan.

Wy dwaj – powiedział dowódca, wskazując na dwóch funkcjonariuszy KBW. - Idźcie do wsi, na straż pożarną. Przyprowadźcie ich tutaj, sprawimy kapitanowi niespodziankę... Zanim herbata zadziała....

Pojedziemy samochodem – powiedział gruby funkcjonariusz. - Będzie szybciej.

Dobrze – powiedział dowódca. - Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.

KBWowcy wsiedli do samochodu i odjechali w stronę wsi. Dowódca uśmiechnął się szyderczo. To będzie koniec kapitana... Bez dowódcy jego oddział zostanie szybko pokonany, nie mają szans z KBW z Lublina, które zamierza wziąć sprawę w swoje ręce. Przesłuchiwać kapitana nie trzeba, wiedzą już wszystko. Broński może zginąć na miejscu bez żadnych szkód dla operacji.

Minęło pół godziny i do gospodarstwa wrócili KBWowcy z wozem straży pożarnej. Strażacy wyskoczyli z wozu, a ich dowódca podbiegł do Smagi.

Co się stało? - spytał. - Czemu wezwał pan straż?

Mamy ważną operację - odparł ubek. - Zalejcie, panowie, tą stodołę wodą.

Pan sobie kpi! - krzyknął strażak. - Jesteśmy od gaszenia pożarów, a nie od zalewania ludzi! Chłopaki, wsiadajcie! Fałszywy alarm!

Zaczekaj pan! - krzyknął Smaga do odchodzącego strażaka. - Zapłacimy...

- Może się pan wypchać swoimi pieniędzmi – warknął strażak, nawet się nie odwracając.

Ależ....

Miłego dnia! - powiedział ironicznie strażak i wszedł do wozu, który zaczął odjeżdżać w kierunku wsi. Smaga był wściekły. Teraz muszą poczekać godzinę, aż trucizna w herbacie kapitana zacznie działać. Jeżeli zacznie. Kapitan, spryciarz, mógł się domyśleć podstępu i wylać ją. Dowódca podjął kolejną próbę wywabienia kapitana ze schronu.

Panie kapitanie! - krzyknął. - Prosimy, wyjdź pan! Nic panu nie zrobimy.

Odpowiedział był strzał z karabinu. Dowódca cały się zaczerwienił.

Bez takich – powiedział. - Nikt do pana nie strzeli.

Wynocha! - krzyknął ktoś. - Kapitan chce się przespać.

Rano znów spróbuję namówić cię do wyjścia, o już ja cię namówię – mruknął pod nosem dowódca i odszedł. - Rozbić namioty!

Ubecy i KBWowcy zaczęli posłusznie rozbijać namioty. Dowódca usiadł pod drzewem i zaczął wygrażać kapitanowi pod nosem. Rano znów spróbują go namówić do wyjścia, a jak to nie poskutkuje, to wrzucą do stodoły kilka granatów. Nagle podszedł do niego jakiś ubek ze znudzoną miną.

Mieszkańcy uciekli – powiedział. - Ta Dybowska również.

Wiem przecież, cholera, że mieszkańcy uciekli! A Dybowskiej czemu nie przypilnowaliście?

Nie było rozkazu...

I co? Pozwoliliście jej uciec, bo nie było rozkazu?

Nie, nie!

Nie pokazuj mi się na oczy, jeżeli nie chcesz dostać dziesiony!!

Ubek zwiał. Smaga znów zaczął coś mruczeć. Po czym zasnął.

Obudził się około czwartej rano. Było już jasno, słowiki pięknie śpiewały na drzewach, a ubecy i KBWowcy spali. Kilku wartowników kręciło się wokół stodoły. Dowódca uderzył się w głowę. Nie dopilnował ciszy nocnej... Towarzysze kapitana mogli uciec! Ale chyba tego nie zrobili. Smaga kazał wartownikom obudzić wszystkich funkcjonariuszy, po czym podszedł pod stodołę.

Słowo oficera, że nic się panu nie stanie! - krzyknął.

Sp.....ać! - krzyknął ktoś. Smaga domyślił się, że to kapitan. - Dajcie mi w spokoju słuchać słowików!

Powtarzam! - krzyknął dowódca. - Nic się panu nie stanie!

Sp....ać! - warknął kapitan!

Skoro tak! - zezłościł się Smaga. - To już koniec dobroci! Wrzucać granaty!

Dwa granaty, jak na komendę wpadły przez okno do stodoły. Dowódca odsunął się i czekał na wybuch. Ale nic się nie stało. Bunkier był bardzo wytrzymały.

Brać narzędzia! - rozkazał dowódca. - Rozbijać ścianę stodoły.

Kilkunastu ubeków zaczęło rozbijać ścianę stodoły. Smaga śmiał się.

Zobaczysz, Broński, co to znaczy z nami zadzierać! - krzyczał. - Już po tobie.

 

...

 

Minęło kilka godzin. Ściana stodoły była całkowicie rozebrana. Wśród siana ubecy znaleźli właz. Nie udało im się go otworzyć.

Granaty, panowie! - nakazał dowódca. - Pożałują, że się tam schowali.

Ubecy odsunęli się i zaczęli rzucać granaty w siano, jednak nic się nie stało. Wściekły Smaga przegryzł wielkiego wąsa i zaczął krzyczeć najgorsze obelgi. Nagle z siana wyszedł kapitan. Był w mundurze, a w ręku trzymał granat. Spojrzał się na ubowców z nienawiścią, po czym uśmiechnął się i wyjął z granatu zawleczkę....

Kapitan Zdzisław Broński "Uskok" wyjął z granatu zawleczkę i stał spokojnie, spoglądając na Smagę. Po chwili granat wybuchł. Kapitana rozerwało na strzępy. Komuniści byli zaskoczeniu. Kilku z nich pobiegło w stronę włazu, kiedy z siana wyszło kilkunastu żołnierzy "Uskoka". Zaczęli strzelać do ubowców i KBWowców, a następnie uciekli. Kilku ubeków ruszyło za nimi w pogoń, a Smaga śmiał się. Śmiał się szyderczo. Zlikwidowano kapitana, zadanie wykonane!

Rozejść się! - krzyknął.

Podszedł do niego wąsaty KBWowiec. Miał nieśmiały wyraz twarzy i wydawał się zaskoczony.

Dowódco – zaczął. - Jak pan uważa, dlaczego kapitan się wysadził?

- Myślał, że zabierzemy go do aresztu i zakatujemy – odparł dowódca. - Chciał uniknąć męczarni. To pewne.

Tak pan sądzi?

Tak

Chyba ma pan rację.

Z pewnością.

Dowódca miał rację. Kapitan wysadził się, aby uniknąć męczarni. Był bardzo ostrym, twardym żołnierzem, nie chciał oddać tanio skóry. Wolał sam się zabić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania