Burzan
Przedziwny jest ten śmiech przez łzy
Kiedy gorzkie Burzanu kły
Przebijają się przez płuca
Wątrobę marzenia i sny
Przygniatają wszelkie myśli
Hamują rozkołatane
Serce bez cienia zawiści
Zaszczute oraz zbesztane
Bo gdy gniewna Burzanu pomroka
Przypłynie niechybnie z wysoka
Odwrotu nie ma wszak zanurzam się
W odmęty doszczętnie blade i mdłe
Jednego dnia błądzę w szarościach
Czuję nijakość nawet w kościach
Innego zaklinam czerwień światła
Aby oddała mi to co skradła
Na mych dłoniach jest posoka
Wstęga czerwona szeroka
Pasmo ferworu udręki
Wieczna niepewność i zwłoka
Srogi Burzanie!
Wiem że gdy powstrzymam łkanie
Nie powściągnę swojej męki
I nie cofnę spod twej ręki
Weź mnie zatem w całości
Od rozumu aż do kości
Rozbij i rozedrzyj czule
Z ostałej mi godności
Pożryj mnie i wypluj hardo
Niechaj nic nie pozostanie
Nawet lichy promień światła
Tylko strach i zamotanie
I odpowiem głosem szorstkim
Gdy deszcz spadnie na mą skórę
Gdy puste otworzę oczy
Wówczas będzie już po wszystkim
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania