Butelki wódki
Janusz, no idź i zrób coś z nimi wreszcie - zrzędziła macoszka. - W końcu jesteś kawał chłopa ze wsi.
Zza ściany naszego mieszkania dobiegały rytmiczne bluzgi, od których macoszkę rozbolała głowa. Sąsiedzi - żule, którzy wynajęli to mieszkanie - znów mieli napad chamstwa - i to o trzeciej!
- Ale cóż ja mam uczynić? - zawyłem.
- Powiedzieć im, żeby ściszyli struny głosowe i przestali żyć? - zaskowyczała stara jędza. - Ich miejsce jest w sedesie albo pod mostem!
- Zabiją mnie! I w ogóle będzie dobrze, jak nie sprzedadzą mojej duszy szatanowi! Przecież mają kontakty w piekle, nie warto...
- To chociaż zadzwoń po Jezusa. Tego się chyba nie boisz?
- Lepiej nie - biadoliłem - Szatan nas spisze, bo wyda się, że to my posłaliśmy Jezusa. I zaczną nam za to jeszcze robić w piekle nieprzyjemności.
Tym razem macoszka już nic nie odszczekała. Nakryła tylko łeb kołdrą i ostentacyjnie zwaliła mnie z łóżka.
Nazajutrz poszedłem do pracy. Na porannym piciu słuchałem bełkotu Ziutka, który przedstawiał jako własną moją butelkę wódy. Intryga wypaliła, a ten złoczyńca zapił się do nieprzytomności. Debilnym wzrokiem powiodłem po zakazanych mordach pijaków, którzy musieli przecież pamiętać, kto kupił tę wódkę. Ale nie... Wpatrywali się w Ziutka z wyższością, wyniośle kiwali łbami. Na mnie nikt nawet nie zrzucił butelki. Przez chwilę miałem ochotę nawet wyć.
W piątek nie było lepiej. Mieliśmy popijawę typu " burza alkoholu" - wszyscy rzucali swoje wódki na stół. Dobrze się do tego cyrku przygotowałem i miałem w plecaku kilka niezłych gatunków, tylko co z tego? Nie mogłem się z tym przebić przez ogólny bełkot i siorbanie. Po dziesięciu godzinach Ziutek zabrał mi butelkę, którą wyjąłem zaraz na początku. I zebrał za nią rzęsistego kaca.
- Januszek, ty masz taką śliczną, czarną sutannę - kpili ubrani w większości w hidżaby koledzy. - Uważaj, żebyśmy kiedy sobie popijemy nie zaczęli się tobie spowiadać.
- Żule! Dobrze, że Januszek przyszedł na alkohol. Ta stodoła wygląda tak, jakby tu Boga nigdy nie było. Przyda się ktoś, kto przez całą noc będzie się modlił. - dorzucał jakiś menel.
Tym razem przewidziany był program pijacki. Występy żula hipnotyzera.
- A teraz zapraszam na scenę menela, bądź żula - bełkotał prostak. - Proszę się nie podniecać - wył do onanizujących się ludzi. - Nie będzie seksu. Przed państwem prymitywny pokaz głupoty. No dalej, moi głupole! Kto chce cofnąć się do swoich przeszłych butelek?
I wtedy moi niecni koledzy przypomnieli sobie o mnie.
Ja-nusz! Ja-nusz! - skandowało pijane towarzystwo, podczas gdy Ziutek i dwóch innych żulów wylewało mi wódkę na głowę. Stałem na scenie w błysku ślepiów żula i pijanymi oczami wodziłem po wyszczerzonych uroczo twarzach pijaków. Bałem się ich. Przypominali mi stado prymitywnych prosiąt.
Tymczasem prostak zaczął mi machać przed oczami wódką.
- Twoje butelki wódy stają się coraz cięższe - szczebiotał. - Jesteś bardzo, bardzo pijany. Otwierasz gardło. Pijesz. Ogarnął mnie okropny kac. Odgłosy z sali przepadły, dochodziły do mnie przytłumione, jakby zalane wódką. Niczym z głębi butelki dobiegło mnie jeszcze zawodzenie hipnotyzera: Januszu, cofamy się teraz do twojego dzieciństwa. Jesteś małym idiotą.
- Mamo, mamusiu! - załkałem. - A dlaczego tatuś tak dziwnie mnie dotykał? Wszystkie dzieci w przedszkolu już o tym wiedzą.
W odpowiedzi z sali dobiegł płacz i zgrzytanie zębów moich znajomych z pracy. Nie zwróciłem jednak na to uwagi. Balansowałem na granicy picia i kaca, zawieszony między kacem a przeszłością. I pod bredzenie żula coraz bardziej zapadałem się w kaca.
- A teraz cofnijmy się do twoich poprzednich butelek... Najpierw ogarnęły mnie białe myszki, a za głowę chwycił kac. Potem przed oczami pojawiły się chore obrazy. Stół aż po horyzont przygnieciony stojącymi na nim ciężkimi butlami wódki. W oddali kieliszki. Wiele, bardzo wiele naczyń wypełnionych wódką i szklanki poruszające się w takt siorbania. To alkoholowe morze złożone z tysięcy litrów zalewało mi gardło. Czując przepełniające mnie uzależnienie, rozejrzałem się na boki. Stałem w rzędzie razem z innymi idiotami.
Wszyscy byliśmy czerwoni na twarzy, na sobie mieliśmy śliniaczki, trzymaliśmy serwetki i szklanki. Mimo to dalej brnęliśmy w głupotę. Byliśmy spragnieni. Żądni alkoholu. To debilne uczucie rozsadzało mi głowę. Było jak wyrywająca się do gęby szklanka, której nie da się dłużej niż tylko na chwilę napełnić tylko piwem, a nie wódką. Mocniej ująłem szklankę, pochyliłem łeb, piłem równym haustem z towarzyszami. Wiedziałem, że za chwilę będę bredzić głupoty i robić dziwne rzeczy. A potem... jakbym rozpłynął się w alkoholu...
- Otrzeźw się! Wstań! - po niewyobrażalnie wielkiej butelce usłyszałem japiące skrzeczenie żula. Powoli uniosłem kieliszek.
- Na krowie kopytko! - zaklął wulgarnie. Nie udało mi się tego zapić. Muszę... muszę Janusza jeszcze raz upić. Odsunąłem go tylko uderzeniem butelką w tyłek. Żule i menele z pracy już się uroczo nie szczerzyli. Patrzyli na mnie z litością, trudno ocenić, czy ze wstrętem, czy z podnieceniem.
Skrzywiłem się do ich zakazanych mord i zeskoczyłem ze sceny.
Komentarze (4)
Trzeba umieć opisać. Tu nie jest opisane. I nie ma co opisywać.
Odrobina pretensji do bycia piszącym o niezrozumiałym.
I wyszło gówno.
Nie doczytałem nawet do połowy.
Tam gdzieś jeszcze jest "10" - zapisałabym słownie.
Wczucie w przekaz nie jest złe, np. tu:
" Balansowałem na granicy picia i kaca, zawieszony między kacem a przeszłością.", ale powtarzam - ściana tekstu, no nie lubię.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania