być jak Jimmi Hendriks

Miałem największą na świecie kolekcję oczu. Miałem oczy psów, kotów, koni, krów, królików, owiec, kóz, ludzi. Starałem się mieć chociaż jedną parę oczu każdego gatunku zwierzęcia, które mogłem spotkać. Miałem oczy ptaków i oczy ryb. Oczy żabie i oczy węża. Mniejsze zwierzęta zabijałem nożem, większe strzałem ze strzelby myśliwskiej. Natychmiast zabierałem się za oczy. Oczy powinny być jak najszybciej wyjęte, żeby były świeże. Wycinałem je ostrym nożem z zaokrąglonym ostrzem, albo wydłubywałem łyżką. Potem jak najszybciej wracałem do domu i wkładałem je do słoika z formaliną. Nadziewałem na stelaż z drucika, i ustawiałem tak, aby patrzyły prosto przed siebie. Z biegiem lat moja kolekcja rosła. Kupiłem specjalne regały pełne długich, wąskich półek. Na półkach stały ciasno, jeden przy drugim, słoiki z formaliną i białymi kulkami gałek ocznych różnych rozmiarów. Wreszcie przyszedł dzień, kiedy regały ze słoikami wypełniły wszystkie ściany, od sufitu do podłogi.

Zostawiłem miejsce tylko na sprzęt i kolumny. Siadałem w fotelu na środku pokoju i puszczałem z gramofonu "Koncert wiolonczelowy" Lutosławskiego. Ze wszystkich stron patrzyły na mnie oczy. Oczy w słoikach. Słoiki z oczyma... Na stoliku leżały dwie paczki papierosów i duża paczka chipsów. Pod stołem butelka wody mineralnej i trzy wytrawne czerwone wina. Co wieczór siadałem z takim zestawem i co wieczór "Koncert wiolonczelowy" puszczałem. Czasem zostawało jedno wino, nawet często czasem. Bo dwa wina wystarczały. Trzy wina to przesada. Już po dwóch łapałem kontakt z oczami we mnie wpatrzonymi. Patrzyłem na oczy, a oczy patrzyły na mnie. Wgapiałem się w nie. Wstawałem z fotela, podchodziłem do półek ze słoikami, na wszelki wypadek brałem ze sobą butelkę wina. Podchodziłem naprawdę blisko i patrzyłem oczom w oczy. Wyobrażałem sobie co te oczy mogły widzieć. Przez te oczy przeszły do mózgów tych wszystkich istot tysiące, miliony obrazów! Co widział wąż zabity na leśnej ścieżce? A co widział pies zastrzelony na łące pod lasem? Co widziały z żabiej perspektywy oczy żabie, a co z końskiej oczy końskie? Próbowałem wyczytać to w tych oczach, których tysiące patrzyły na mnie nieruchomo.

Potem wracałem na fotel i wsłuchiwałem się w "Koncert wiolonczelowy" Lutosławskiego. Zapalałem fajkę i popijałem wino. Wiedziałem, że mi nie zabraknie. Trzy butelki to jest niezły zapas. Ten koncert Lutosławskiego jest z początku strasznie niemrawy i cichy. Prawie nic się nie dzieje. Właściwie można powiedzieć, że króluje cisza. A potem wybuchają trąbki. Te trąbki są jak atak nuklearny. Rozwalają. Oczywiście Lutosławski stara się, żeby nie było w tej muzyce melodii... Ale jest niesamowity rytm. Dobrze, że mam chipsy bo zgłodniałem. Nie ma nic prostszego od dania "chipsy". Wystarczy przedziurawić torebkę. Jest też woda i papierosy. I oczy. Wszystko jest.

 

***

 

Półleżę na fotelu. Nie mogę ruszyć ani nogą, ani ręką. Jestem kompletnie sparaliżowany. Jestem przerażony. Patrzę w bok, na stół. Na stole leży pusta paczka po chipsach i trzy puste butelki po winie. I butelka po wodzie mineralnej. Zostały tylko papierosy. Ale nie mogę po nie sięgnąć. Chce mi się palić! Nic z tego, nie mogą się ruszyć. Próbuję rozejrzeć się dookoła. Zewsząd patrzą na mnie oczy w słoikach... Ale potem robi się ciemno, a potem znowu jasno, ale przez tą chwilę kiedy było ciemno, w pokoju pojawiły się oczy żabie! A potem tabun wściekłych psów! A potem krowy kulejące, oplecione wężami, jak w święta łańcuchem choinka. I kozy z czarnymi brodami, i karpie zdyszane jak przed świętami, i koty marcowe jak płacz dziecka. I świnie rozkwiczane, króliki pałętające się między ich raciczkami.

A wszystko ślepe! Bez oczu. Z oczyma wyłupanymi. Charkot gulgot i siorbanie. Nie mogę patrzeć na ten brak! Z ciemnych jam płynie czarna jucha. Zwierzęta kłębią się, łypią krwawymi jamami z czarnym jądrem, to oczodoły.

 

***

 

Muszę natychmiast umyć ręce. Siostro, co tu robi Wyrwinoga?

- Musimy ci zrobić castroskopię - mruczy sanitariusz Wyrwinoga - kto wie, może siedzi w tobie jakiś mały Fidel Castro.

Od sanitariusza czuć laboratoryjnym spirytusem.

- Czy ty wiesz, jakie taki mały Fidel Castro może poczynić spustoszenia w twoim organizmie? Jak trwoga to do Wyrwinoga!

- Wyrwinogi! - próbuję poprawić sanitariusza, ale on już śpiewa. Śpiewa głośno. On już na całe niebo śpiewa!

- Daj mi nogę, daj mi nogę, daj mi nogę!

- Ja ci nogi , ja ci nogi dać nie mogę! - odśpiewuję mu, a on szczerzy się do mnie bezzębnymi ustami.

Nie! Niemożliwe, jak może się szczerzyć bezzębnymi! Żeby się szczerzyć trzeba mieć zęby. Trzeba mieć kły. Wiem coś o tym. Muszę natychmiast umyć ręce. Dokładnie. Mydłem. A potem zdezynfekować. Dotykałem śmierdzących pieniędzy. Witałem się. Witałem się tysiące razy. Dotykałem rąk. Dłoni. Nie mogę mieć zaufania do tych dłoni. Które dotykałem. Czy na pewno umytych dotykałem? A samo umycie to nic. Powinny być jeszcze zdezynfekowane. Ale kto myśli o dezynfekcji rąk? Że powinny. Nie oszukujmy się. Nikt. Więc dotykam niezdezynfekowanych. I na pewno nieumytych też dotykałem. I nieumytych po wyjściu z kibla dotykałem. Pół biedy jeśli tylko za małą potrzebą. Pół biedy, łatwo powiedzieć. Przed chwilą fiuta otrzepywał, a teraz graba, rącha. Więc dotykam jego fiuta w pewnym sensie. Pośrednio, przez jego nieumytą rękę. A co, jeśli za dużą potrzebą był. I rąk nie umył. Bakterie kałowe podczas uściśnięcia jego nieumytej dłoni mogą odkleić się od niej, a przykleić do mojej.

- Ja ci nogi dać nie mogę! - odśpiewuję sanitariuszowi - bo nie jestem, bo nie jestem Wyrwinogą! - krzyczę na całe gardło.

- Przyszła kreska na Matyska! - wyje sanitariusz. Pochyla się nade mną. W rękach ma spiralę do przetykania kanalizacji, stalową linę. Wtyka mi ją do ust. I kręci. Spirala zagłębia się w moje trzewia. Wwierca się.

- Bo nie jestem Wyrwinogą! - próbuję zaśpiewać, ale nie wychodzi to zbyt wyraźnie, bo mam spiralę w przełyku. Bełkot się wydobywa.

Sanitariusz przewierca mnie spiralą, potem kręci w drugą stronę. Odkręca. Wyciąga ze mnie cały ten szlam. Gęsty sos rzygowinowy, a w nim kotlety mielone, kwasem potraktowane, nie do poznania. Wino jak krew z ust potokiem rwącym płynące. Sklep owocowo warzywny ale taki podły, sklep rybny - gminna spółdzielnia. Sanepid by tego nie przepuścił. Ale ja i owszem. Wypuszczam bo spirala. Czarna zupa zalewa mi usta. Duszę się rzygowinami. Umieram. Jestem jak Jimmi Hendriks. Prawie.

Ostanie co słyszę, to triumfalny ryk sanitariusza.

- Wycastrujemy cię! Wycastrujemy cię!

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Nuncjusz 23.12.2018
    Deko pojebane ;)
  • sensol 23.12.2018
    próbowałem się zalogować zapiusać na under. kurwa przejebane. nie dałem rady
  • Nuncjusz 23.12.2018
    sensol nie łapię. Próbowałeś się zalogować na to stare konto, do którego zapomniałes passów? Załóż nowe konto lepiej
  • sensol 23.12.2018
    Nuncjusz próbowałem nowe założyć i mi mówi, że ten mail już jest w użyciu. skasuj sensola!
  • Nuncjusz 23.12.2018
    sensol
    popirwsze, nie mam takich mocy, musiiałbym o to żebrać od naszego programisty
    podrugie, szukałem konto sensola na UA i nie znalazłem??? troche dziwne, spróbuję jeszcze raz
  • Nuncjusz 23.12.2018
    a już wiem, czemu nie znalazłem, masz z numerkiem, który nie jest konieczny,
    Załóż se konto sensol i po krzyku, tak będzie najprościej, a maila se wymyśl, ja ci aktywuję
  • Nuncjusz 23.12.2018
    Tak czy owak, napisałem do niego, może kiedyś usunie ;)
  • Nuncjusz 25.12.2018
    Stare konto już masz usunięte
  • sensol 25.12.2018
    Nuncjusz dzięki. chryte - jak ty wyglądasz :)
  • sensol 23.12.2018
    ups!!!
  • Canulas 23.12.2018
    Nie chcę pisać, że coś ma, ale na moje brudne ślepka, to cała ta otoczka pojebano-surrealna ma podłoże o wymiarze przekazania jakichś tam informacji, moze obaw. Jest to polane fajnym słowem, jakąś surrealną musztardą, ale odwraca to jakby uwagę od trzonu złożonego z obaw.
    Nie mniej, spoko tekst.
  • Ojej. Dla mnie naprawde sztos. Wpadłam troche przygodnie, bo Ciebie znam z glupich wierszykow i jednego dobrego, czarno humorowatego, dziwnego tekstu o tym, jak sie zylo za komuny. Ten tekst, sprowokowany Ozarem, byl naprawde dobry, wiec gdy zobaczylam, ze postanowiles napisac se proze, to - przyszlam.

    I tak, dla mnie naprawde sztos. Co widac, to ze masz jakas bieglosc, wprawe, w sensie - technicznie to Ty wiesz jak pisac i gdzie postawic przecinek, a jak robisz gupoty, to bo sie wydurniasz.

    Tekst jest dziwny. Lubie dziwne teksty, i lubie Twoj rys humoru.

    To bardzo lubie:


    "Wyobrażałem sobie co te oczy mogły widzieć. Przez te oczy przeszły do mózgów tych wszystkich istot tysiące, miliony obrazów! Co widział wąż zabity na leśnej ścieżce? A co widział pies zastrzelony na łące pod lasem? Co widziały z żabiej perspektywy oczy żabie, a co z końskiej oczy końskie? Próbowałem wyczytać to w tych oczach, których tysiące patrzyły na mnie nieruchomo."


    Od tekstu mozna troche dostac oczopląsu, ma swoj rytm i swoje dobrze oddane wariactwo. Bohater jest fajny, wiesz. Pojebany, ale tak uroczo, ze nie sposob sie nie usmiechnac.

    "Jest też woda i papierosy. I oczy. Wszystko jest." - o tym mowie.


    "A wszystko ślepe! Bez oczu. Z oczyma wyłupanymi. Charkot gulgot i siorbanie. Nie mogę patrzeć na ten brak" - naprawde, bohater narysowany pierwsza klasa.


    "Które dotykałem." - ktorych* (tych dloni, czyli dloni, ktorych dotykalem. Popraw se).

    Dobra. Po tym jak jest

    *** - i zaczyna sie ta czes , ostatnia - ja bym z niej zrezygnowala. Po tym jak pojawiaja sie zwierzeta bez oczu, przy kontrastowych wczesniejszych oczach w sloikach - mamy pelny, dobry obraz.

    I w tej ostatniej czesci robi sie takie rozgrzebywanie

    "Czy na pewno umytych dotykałem? A samo umycie to nic. Powinny być jeszcze zdezynfekowane. Ale kto myśli o dezynfekcji rąk? Że powinny. Nie oszukujmy się. Nikt. Więc dotykam niezdezynfekowanych. I na pewno nieumytych też dotykałem. I nieumytych po wyjściu z kibla dotykałem. Pół biedy jeśli tylko za małą potrzebą. " - nie wiem, widze ze masz sklonnosc do takiej nerwicy natrectw myslowych, i kazda mysl i zjawisko tak rozgrzebiesz jak cholera, az sie wypaczy sens, nic nie zostanie, rozmowca/czytelnik oglupieje.
    Mnie to nuzy, meczy, wkurwia. Ten zabieg, proces, co wycytowalam wyzej.

    Ja bym usunela te ostatnia czesc, i zostalaby piekna, psychopatyczna rzecz o oczach. Ale to tylko ja. Poczucie humoru Twoje mi troche np Vonneguta przywodzi na mysl.
  • sensol 25.12.2018
    oh! nie spodziewałem się już nikogo pod tym tekstem. chyba masz dużo racji. ostatnia część raczej chyba nie pasuje. tez mi sie atak wydawało. teraz mam potwierdzenie. ale - też prozy to ja już napisałem całkiem dużo tu (oprócz głupich wierszy :))
  • stefanklakson 25.12.2018
    Spodobał mi się początek, doczytam jeszcze. Tekst albo mnie ciągnie ze sobą albo nie.
  • stefanklakson 25.12.2018
    Opowiadanie podobało mi się na tyle, że Autor może mi wymienić kilka swoich najlepszych tekstów, to sobie przeczytam. Część z Sanitariuszem skojarzyła mi się z Toporem. Fajnie były napisane niektóre rzeczy. Jeśli chodzi o wady, to być może całościowo pomysł nie jest jakiś nadzwyczajnie mocny. Oczy wpatrzone w oczy i inne oczy ekstra! Fajowy tekst.

    Zawadziło mi:

    Co wieczór siadałem z takim zestawem i co wieczór "Koncert wiolonczelowy" puszczałem

    Próbowałem wyczytać to w tych oczach

    /Za dużo było tych oczu/

    Ten koncert Lutosławskiego

    Za dużo było Lutosławskiego

    Dobrze, że mam chipsy bo zgłodniałem

    /coś mi tu zawadziło nie pamięta/

    ale przez tą chwilę kiedy było ciemno

    zawadziło mi tą, napisałbym tę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania