Pokaż listęUkryj listę

cały ten szał - 1 - Ten, od którego wszystko się zaczęło

Cześć...

Zanim przejdę do tekstu chcę tylko powiedzieć, że to pierwszy tekst jaki publikuję na forum. Nie chcę prosić o taryfę ulgową – raczej chodzi o to, że jeśli wstawiłam coś czego nie powinnam, umieściłam cały post nie w tym miejscu, w którym miałam - to dajcie znać. Poprawię.

 

O czym to jest? Historia o Huncwotach i kilku innych osobach. Nie jest specjalnie kanoniczne, pojawiają się bohaterowie, których nie było wtedy w Hogwarcie, lub w ogóle nigdy nie pojawili się w oryginalnym Harrym Potterze. Różnią się charaktery bohaterów. Mogą pojawić się też elementy współczesne (jak piosenki czy książki), ale bez absolutnych szaleństw jak laptopy czy telefony komórkowe.

 

Ostrzeżenia: lekkie sceny erotyczne i określenia, które ogólnie mogą być uznawane za obraźliwe. Konkretne przekleństwa przewidywane tylko w języku włoskim ;)

 

miłego czytania !

 

Rozdział 1 – Ten, od którego wszystko się zaczęło.

 

Mała Camilla Bel stała przy dworcu King’s Cross. Strasznie się nudziła. Spojrzała z wyrzutem na mamę, która jakby nigdy nic stała sobie obok i rozmawiała z koleżanką. Wpadły na siebie dobrą chwilę temu, a nic nie zapowiadało rychłego końca plotek.

Dziewczynka westchnęła ostentacyjnie i spojrzała na zegarek zapięty na nadgarstku kobiety. Co prawda nie znała się na wskazówkach, ale dorośli czasem tak robili. Potem przerywali rozmowę, przepraszali udając, że mają coś ważnego do zrobienia i odchodzili. Ku rozpaczy Camilli nic takiego się nie stało.

Odchyliła głowę do tyłu i zaczęła kiwać się na stopach…w przód i w tył, w przód i tył… Długie włosy spięte w kucyk łaskotały po ramionach. Patrzyła w górę oglądając płynące po niebie chmury o jasnym, złotawym zabarwieniu. Westchnęła. Miała wrażenie, że stoją tu całą wieczność. Jak przez mgłę przypomniała sobie o lizaku, którego dostała od taty przed wyjściem z domu. Byłby teraz idealnym zajęciem, ale oczywiście musiała go zjeść w metrze.

Spojrzała na kobiety. Śmiały się. Pokręciła głową z niedowierzaniem i ostentacyjnie kucnęła przy nogach mamy. Nie widząc żadnej reakcji złapała za jeden ze swoich kucyków i uderzyła nim w jej łydkę. Podniosła wzrok. Ciągle nic. Pozbawiona wszelkiej nadziei zaczęła rozglądać się dookoła, szukając czegoś ciekawego.

 

Kilka gołębi poderwało się z dachu kamienicy i wprawiło całą ulicę w magiczne migotanie. Camilla uśmiechnęła się do siebie. Kiedy było jej smutno lubiła sobie wyobrażać, że jest czarodziejką która potrafi rozmawiać z ptakami. Może dałoby się je namówić, żeby wzięły ją na skrzydła i uniosły gdzieś wysoko? Odleciałaby daleko, a mama dopiero w domu zauważyłaby, że nie ma jej córki. Uśmiechnęła się do siebie. Ale by było, jakby tata się dowiedział, że mama ją porzuciła.

A może jest czarodziejką i naprawdę potrafi rozmawiać ze zwierzętami? Spojrzała na stojącego niedaleko niej gołębia. Skubał znaleziony kawałek suchej bułki i gruchał przy tym radośnie. „Teraz, albo nigdy.” Pomyślała. Rozejrzała się w koło. Mama ciągle była zajęta rozmową, a przechodnie nie zwracali na nią uwagi. Idealnie. Odwróciła się w kierunku ptaka i pomachała do niego ręką.

– Pssss, Panie Gołębiu, rozumie mnie Pan? – spytała szeptem. Ku jej zaskoczeniu gołąb uniósł dziób i spojrzał wprost na nią. Zagruchał. Dziewczynka poczuła, jak rośnie jej serce. Zrozumiał ją! Udało się! Camilla nie wiedziała jeszcze, że gołębie to nie są najmądrzejsze ptaki i czasem po prostu wpatrują się w coś, nie do końca mając powód.

 

Ale czy to ważne? W tym momencie obaliła wszystkie teorie dorosłych! Nawiązała wymarzony kontakt z prawdziwym gołębiem!

Ciągle kucając trochę się do niego przysunęła. Miała tu do załatwienia kilka ważnych spraw. Nikt nie mógł tego usłyszeć. Spojrzała na gołębia i chciała zadać kolejne pytanie, ale… o co go spytać? Czy koleguje się z innymi gołębiami? Czy mogłyby ją gdzieś zabrać? A może lepiej zagadać o pogodę? Była tak pogrążona w rozmyślaniach, że nie zauważyła nadchodzącego mężczyzny w garniturze. Rozmawiał przez telefon i nie patrzył pod nogi, przez co prawie nadepnął na jej nowego przyjaciela. Gołąb zatrzepotał skrzydłami i próbował wzbić się do lotu, robiąc przy tym straszny raban. Mężczyzna odskoczył, krzyknął coś do telefonu i odtrącił gołębia nogą. Camilla nie wierzyła w to, co widzi. Kopnął go. Kopnął JEJ gołębia! Bez powodu! To przecież on prawie go nadepnął. To jego wina!

 

– Ej ! Tak nie wolno ! – zawołała karcącym tonem. Jednak, jak to często bywa, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Mężczyzna, dalej rozmawiając przez komórkę, podszedł do zaparkowanego niedaleko samochodu, otworzył bagażnik i włożył do środka teczkę. Stanął obok i wciąż prowadził rozmowę.

Camilla skończyła tydzień temu 6 lat i miała już silnie zakorzenione poczucie sprawiedliwości. A teraz była zła. Nie lubiła sposobu, w jaki niektórzy ludzie traktują zwierzęta. Kiedy będzie duża, zostanie Ministrem do Spraw Zwierząt. Będzie prowadziła debaty żyraf z końmi i walczyła o ich prawa w sądzie. Spojrzała na eleganckiego mężczyznę. Najwyższa pora zacząć już teraz. Wiedziała, że dorośli przeważnie ignorują dzieci, które wytykają im błędy. Jeśli po prostu podeszłaby do niego i powiedziała, że ma przeprosić gołębia, to prawdopodobnie nawet by na nią nie spojrzał. Musi jakoś zwrócić jego uwagę. Kiedy tak się zastanawiała, jej wzrok padł na samochód. Był czarny i bardzo ładnie błyszczał. Przypominał jej auto taty, który bardzo o nie dbał i nie pozwalał nikomu go dotykać. Kiedyś mama wróciła wieczorem do domu. Drżącą ręką położyła kluczyki na stole i powiedziała, że uderzyła w drzewo. Tata się rozpłakał.

 

Dla Camilli tata był wyznacznikiem bycia mężczyzną. Jeśli on płakał z powodu zniszczonego samochodu, to ten pan też będzie. Tylko jak sprawić, żeby coś mu się stało? Kątem oka zauważyła nadjeżdżającą śmieciarkę. Droga po obu stronach była zastawiona samochodami, więc śmieciarka jechała bardzo powoli. Auto pana w garniturze stało trochę krzywo. Dziewczynka uśmiechnęła się. ” A niech mu urwie lusterko.” – pomyślała mściwie.

 

Ku jej zaskoczeniu, śmieciarka przyśpieszyła. Kierowca krzyczał coś przez okno a ludzie zaczęli uciekać z drogi. Ciężarówka pędziła z górki, przechodnie podnosili głowy i patrzyli na to, co się dzieje. Nawet mama na chwilę przestała rozmawiać. Nadjeżdżająca śmieciarka zbliżała się do nich. Kierowca szarpał za kierownicę, próbując odzyskać panowanie nad pojazdem, który nagle skręcił w lewo i uderzył z impetem w czarne, lśniące auto mężczyzny-który-kopie-gołębie. Cała ulica zawrzała. Ludzie zaczęli pędzić w kierunku wypadku, zbierał się mały tłum. Camilla wyłapała spojrzeniem mężczyznę w garniturze. Stał obok auta z szeroko uchylonymi ustami. Po chwili podbiegł do śmieciarki i zaczął wyciągać kierowcę przez drzwi. Dziewczynka nie do końca słyszała z tej odległości, ale chyba na niego krzyczał.

 

Była przerażona. Złapała mamę za spódnicę i mocno pociągnęła.

 

– Mamo, właśnie zrobiłam wypadek. – powiedziała drżącym głosem. Kobieta odwróciła głowę od wypadku, spojrzała na córkę i uśmiechnęła się do niej ciepło.

 

– Kochanie, to niemożliwe. Cały czas tu byłaś.

 

– Ale ja bardzo chciałam, ja…

Mama już jej nie słuchała. Znowu rozmawiała z koleżanką. Dziewczynka westchnęła i odwróciła się powoli w kierunku wypadku. Mężczyzna w garniturze wyciągnął kierowcę ze śmieciarki i teraz szarpał go za kamizelkę. W ich stronę biegło dwóch policjantów. Trochę było jej go żal.

 

Jej uwagę odwróciły gołębie siedzące na pobliskiej budce telefonicznej. Mogłaby przysiąść, że chwilę temu ich tam nie było. Była pewna, że stoją tam i gapią się wprost na nią. Już miała coś powiedzieć, gdy drzwi czerwonej budki otworzyły się i wyszły z niej trzy osoby– kobieta i dwóch mężczyzn. Ale nie to najbardziej ją zdziwiło. Bo oto jeden z tych mężczyzn prowadził przed sobą dworcowy wózek z ogromnym, brązowym kufrem, na którego wieku stała złota klatka z najprawdziwszą sową!

 

Camilla wzięła głęboki wdech. Od czasów gdy mama przeczytała jej „Kubusia Puchatka” marzyła o sowie. Nawet kiedyś poprosiła o nią Świętego Mikołaja! Ale zamiast ptaka dostała list, w którym Mikołaj napisał, że sowy nie lubią być zamknięte w domu i dużo lepiej im na wolności. Nie do końca ją to przekonało. Rodziców przestała męczyć dopiero kiedy dowiedziała się, że sowy są drapieżnikami i polują na myszy.

Ale przecież ta zamknięta w klatce nie wyglądała na agresywną! Była taka piękna z tymi lśniącymi, nakrapianymi piórami… Może jak mama zobaczy, że ktoś ma sowę to się zgodzi?

 

– Mamo… ci państwo mają sowę – powiedziała drżącym z ekscytacji głosem. Dłoń kobiety uniosła się i spoczęła na głowie Camilli, głaszcząc ją uspokajająco.

 

– Och kochanie, to nie ty spowodowałaś wypadek. – odpowiedziała, nawet nie odwracając się w jej stronę.

 

Stało się. Mama tak się zagadała, że już kompletnie nie słuchała.

 

***.

 

Państwo Potter, wraz z synem, pojawili się na dworcu King’s Cross. Dostali się tu jak zwykle – Pan Potter miał kontakty w dziale Magicznej Komunikacji , mieli więc pozwolenie teleportowania się do budki telefonicznej zaraz obok dworca. Nie musieli tłuc się ze wszystkimi siecią Fiuu, która zawsze w ten dzień była zapchana i i tak zostawała im wycieczka metrem. Znajomości bardzo ułatwiały państwu Potterom życie, bo jako czarodzieje z dziada pradziada, nienawykli do mugolskich środków transportu.

 

Pierwsza z budki wyszła elegancka dama w długim, niebieskim swetrze i trochę za dużych jeansach. Rozejrzała się uważnie w koło i zrobiła dwa kroki do przodu robiąc miejsce mężowi i synowi. Mężczyźni wyszli z budki i śmiali się z czegoś. Oboje byli bardzo do siebie podobni. Wysocy i chudzi, z zadartymi nosami i zawadiackim błyskiem w prawie identycznych, orzechowych oczach. Starszy mężczyzna pchał przed sobą wózek z kufrem.

Spojrzał kątem oka na syna, który szedł po jego lewej stronie i wgapiał się w niebo. Przeniósł wzrok na żonę, która narzekała pod nosem na tłumy mugoli tłoczące się przed wejściem. Uśmiechnął się do siebie szelmowsko. Teraz, albo nigdy! Wciąż pchając przed sobą wózek wyciągnął lewą nogę i podłożył ją synowi. Ten potknął się i, żeby złapać równowagę, w ostatnim momencie chwycił za stojący na wózku kufer. Po drodze potrącił błyszczącą klatkę, a znajdująca się w niej sowa zaczęła drzeć się wniebogłosy.

 

– James, po raz ostatni cię proszę, ucisz Earla ! – powiedziała zmęczonym tonem Pani Potter.

 

Chłopak spojrzał z wyrzutem na ojca. Zawsze robił mu takie lekkomyślne numery i wszystko zwalał na niego. Zniszczone rabatki dwa tygodnie temu? To tata chciał zorganizować wyścigi psów, którymi James miał się opiekować! A ta stłoczona tłuczkiem szyba? Przecież nikt nie gra w ogródkowego Quidditcha z tłuczkami! Prócz Filla Pottera. O! A ten wazon z zeszłej środy? Właśnie! Przecież on…chwila. Co się stało z tym wazonem? James zamyślił się chwilę. Po kilku sekundach wziął głębszy oddech. No dobra, niech będzie. Nie ma co kryć. To on wcisnął tam łajnobomby, żeby schować je przed mamą. Skąd miał wiedzieć, że ten wazon ma być prezentem dla ciotki i wujka z okazji złotego wesela?

 

– Mamo, co ja mogę. Przecież to sowa. – powiedział pojednawczym tonem. Ciągle w jego głowie echem odbijały się krzyki mamy w sprawie wazonu. Nie chciał kolejnej awantury.

 

Do tego nie w jego stylu było zrzucanie winy na ojca. Przecież mimo wszystko pomógł mu na nowo sadzić kwiatki na rabatkach, razem z nim wymienił szybę i, w ramach obrony syna w wazonowym konflikcie, powiedział że przecież ten prezent był paskudny. Dzięki temu mama darła się na nich oboje i jakoś łatwiej było to znieść. James uwielbiał swojego staruszka. Zawsze był jego partnerem w dowcipach, to on nauczył go podstaw jak „śmierdzące kupą bagno”, czy „ przeźroczysta folia na toalecie”. Numery z brodą, do tego brakowało w nich charakterystycznej na Huncwotów finezji, ale to właśnie ojciec zasiał w nim ziarno dowcipnisia.

Spojrzał na Filla i posłał mu ciepły uśmiech. Cieszył się, że ma takiego tatę. Ojciec odwrócił się w jego kierunku i odpowiedział uśmiechem. Nie zmieniając miny, jak na zwolnieniu podniósł ręce i powoli sięgnął do klatki. Ostrożnie podniósł ją z kufra i… gwałtownie nią potrząsnął. Znerwicowana sowa rozwrzeszczała się na całe gardło, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Fill szybko odstawił klatkę na kufer i spojrzał na syna z udawanym wyrzutem.

Euphemia Potter wykonała zwrot o 180 stopni. Żyłka na czole pulsowała niebezpiecznie, kiedy kobieta podniosła ręce do skroni i zaczęła je rozmasowywać.

 

– James, na litość boską, bo ci ją zabiorę i listy będziesz wysyłał telegrafem.

 

Chłopak uśmiechnął się do niej przepraszająco i wzruszył ramionami. Mama była już na skraju wytrzymałości. Wiedział, że go kocha, ale chyba czasami naprawdę była wdzięczna za to, że Hogwart jest szkołą z internatem.

 

– Maleńka, daj mu spokój . Ma dopiero 16 lat – wtrącił się ojciec. Beztrosko porzucił wózek z kufrem na środku chodnika i podszedł do kobiety, żeby objąć ją czule ramieniem. Pocałował ją w gęste, czarne loki. Mama wtuliła się w niego, chowając twarz z zagłębieniu przy jego szyi. Wyglądali jak para zakochanych nastolatków.

 

– Właśnie! Ma dopiero 16 lat, a już jest najlepszym kapitanem drużyny, jakiego Gryffindor miał kiedykolwiek– dodał radośnie po chwili ciszy.

Błyskawicznie wypuścił zdezorientowaną żonę z objęć i poczochrał synowi czarną czuprynę. James z uśmiechem poprawił przekrzywione okulary i złapał wózek za rączki.

 

– Twoja nowa miotła przyjdzie za trzy tygodnie. Torpeda 2000! Kto by pomyślał, że kiedyś będziemy mieli takie cacko w rodzinie. Ale tobie się należy! Mam nadzieję, że dasz się swojemu staruszkowi przelecieć, nie ? Wiesz, w twoim wieku też nieźle latałem, przecież po kimś musiałeś… – zamilkł na widok miny Euphemii. Stała obok niego z założonymi rękoma i patrzyła na niego wyczekująco, unosząc sugestywnie prawą brew. Ojciec odchrząknął, poprawił i tak źle zawiązany krawat i kontynuował już poważnym tonem

 

– …ale oczywiście mama ma rację. Słuchaj matki. Matka ma zawsze rację. Sowa to szczur. W sensie szczur. Znaczy sowa.

 

Kątem oka spojrzał na syna i puścił mu oczko. James roześmiał się pod nosem.

 

Euphemia westchnęła głośno. Jej mąż był wiecznym nastolatkiem. Czasem miała ochotę obydwu , mężowi i synowi, zwyczajnie w świecie dać szlaban. Musiała interweniować.

 

– FLEAMONCIE, nie możesz go tak rozpuszczać….

 

– KOCHANIE, wiesz, że nie znoszę kiedy mówisz do mnie tym tonem, przecież…

 

James już nie słuchał.

 

Coś przykuło jego uwagę po drugiej stronie ulicy. Podniósł wzrok i lepiej się przyjrzał. Między tłoczącymi się przed dworcem ludźmi dostrzegł znajomą, rudą dziewczynę. Szarpała się z wózkiem, który utknął kołem w pęknięciu posadzki. Kufer prawie się z niego zsunął, a zamknięty w nosidełku kot miauczał przeraźliwie. James próbował sobie przypomnieć jak dziewczyna ma na imię. Był pewny, że jest z Gryffindoru i do tego z jego roku, ale … Daisy? Rose? Coś od kwiatów… przyjrzał się uważniej jej piegowatej buzi i miedzianym włosom. Lily. Lily Evans!

 

W tym momencie jakiś przechodzień potrącił dziewczynę ramieniem i minął ją bez słowa. James zauważył jak blada twarz pokrywa się rumieńcem a oczy szklą się od łez. Niewiele myśląc zostawił kufer z sową przy rodzicach i zaczął się przeciskać między samochodami w kierunku dziewczyny.

 

–Hej, Evans! EVANS! – zawołał głośno, za nic mając zaskoczone spojrzenia przechodniów.

Dziewczyna odwróciła się w jego kierunku.

 

– Och ! James ! Cześć – odpowiedziała posyłając mu ciepły uśmiech.

Chłopak zauważył, że szybko przeciera oczy wierzchem dłoni. Naprawdę musiała się popłakać. Nie czekając dłużej przecisnął się przez tłum. Wyminął ostatnią zagubioną emerytkę z balkonikiem i stanął obok Lily. Teraz mógł przyjrzeć jej się z bliska. Pierwszy raz zauważył, że dziewczyna ma zielone oczy. Spojrzał na nie przypadkiem, a teraz nie mógł oderwać od nich wzroku. Były niesamowicie zielone. Jak trawa wiosną na boisku Quidditcha. Na lewej tęczówce była mała, brązowa plamka. Były po prostu piękne. Jak mógł nie zauważyć tego wcześniej?

 

– Pomóc ci?– zaproponował, widząc że dziewczyna nie odpuszcza i ciągle szarpie się z wózkiem.

 

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się z wdzięcznością. W końcu puściła rączki wózka. Kufer na przekrzywionym wózku zachwiał się niebezpiecznie, a kot zaczął lamentować jeszcze bardziej. Przesadnie teatralnym gestem ustąpiła chłopakowi miejsca. James roześmiał się widząc ten obraz nędzy i rozpaczy. Spojrzał na stojącą obok Lily, która rozciągała obolały bark. Jego wzrok zatrzymał się na jej wypiętej klatce piersiowej. Poczuł, że robi mu się ciepło gdzieś w okolicach żołądka. Dziewczyna dmuchnęła na swoją rudą grzywkę, żeby odsunąć wpadające do oczu kosmyki, ale włosy tylko lekko się uniosły i opadły dokładnie w to samo miejsce. James patrzył na to jak zaczarowany. Lily w końcu zwróciła na niego uwagę i puściła bark. Chyba zauważyła jego spojrzenie, bo na jej policzkach pojawił się rumienieć.

– Wiesz, może sama… - James nie pozwolił jej dokończyć. Wskoczył między nią a wózek. Stało się coś dziwnego- wbrew swojej woli zaczął trajkotać.

 

– Rok temu sam tak utknąłem. W pojedynkę ciężko to ogarnąć. Mi musiał pomóc Syriusz, ale najpierw strasznie się ze mnie śmiał. Wiesz, jaki on jest. Znaczy chyba nie wiesz. Nie wiem, znacie się? No ale spoko z niego koleś. W sensie jest w porządku. Dobry z niego kumpel. To znaczy…. – wziął głęboki oddech i już spokojniej kontynuował – Jak potrzymasz klatkę z kotem to coś zaradzimy.

Lily roześmiała się i wyciągnęła ręce po nosidełko, które jej podał. Przez sekundę dotknęła jego dłoni. Dokładnie wiedział w którym miejscu, bo skóra pod wpływem jej dotyku zaczęła go mrowić. Prawie upuścił zwierzaka na ziemię. Chyba niczego nie zauważyła, bo odezwała się jakby nigdy nic.

 

– Dziękuję, że podszedłeś. Już się bałam, że zostanę tu na zawsze– powiedziała i odstawiła ostrożnie nosidełko z kotem na ziemię. Stworzenie zamiałczało rozdzierająco. Kucnęła, żeby go uspokoić i uśmiechnęła się do Jamesa przepraszająco.

 

– Filemon robi dzisiaj straszny raban. Normalnie się tak nie zachowuje. Chyba nie lubi, jak go zamykam go w …czymkolwiek. – dodała usprawiedliwiająco.

 

” Ona tłumaczy nawet kota.” przemknęło mu przez głowę i z jakiegoś powodu uznał to za bardzo pożądaną cechę u dziewczyny. Patrzył jak wkłada palce do nosidełka i głaszczę tego małego potwora po jasnym pyszczku. Całą siłą woli zmusił się do odwrócenia od niej spojrzenia i złapania za rączkę wózka. Naparł na niego całą swoją masą i kółko w końcu wyskoczyło. Ale ledwo trzymający się na nim kufer nie wytrzymał. Zsunął się na ziemię i plasnął o posadzkę z głuchym dźwiękiem.

 

– O kurczę, przepraszam ! Już go podnoszę.– powiedział przerażony James. „Chciałeś jej pomóc, a nie rozwalić jej kufer, kretynie” opieprzył sam siebie w myślach.

 

– Nie, nie! Nie trzeba ! – zaprotestowała Lily i doskoczyła do kufra dokładnie w tym samym momencie, w którym zrobił to chłopak. Zanim którekolwiek zdążyło zareagować, zderzyli się mocno głowami. Zdezorientowany James klapnął na posadzkę i spojrzał na Lily która siedziała na ziemi w podobnej pozycji. Ze zmrużonymi oczami rozcierała sobie piegowate czoło.

 

– Przepraszam ,Evans! – powiedział szybko. – Jestem strasznym niezdarą.

 

– Haha, nic się nie stało. To było nawet urocze – odpowiedziała i roześmiała się kompletnie bez żalu.

 

Odsunęła rękę od czoła i podparła się nią. Nie przejmowała się mijającymi ją dookoła ludźmi. Siedziała na posadzce z tak uroczo zaróżowionymi od śmiechu policzkami… James wziął głęboki oddech. Czuł się, jakby dostał wysokiej gorączki. Nie do końca myśląc co robi zerwał się na równe nogi i w trzy sekundy położył nieludzko ciężki kufer z powrotem na wózek. Mógłby przysiąc, że wstąpiły w niego jakieś super moce, które nie miały nic wspólnego z jego czarodziejskim pochodzeniem.

 

Odwrócił się, żeby pomóc Lily. Ze smutkiem zauważył, że dziewczyna stoi już na nogach. Otrzepywała ubranie, nie zwracając uwagi na Jamesa, którego oczy mimochodem zatrzymał się na jej wąskich ramionach wyraźnie odcinających się piegami od jasnych ramiączek sukienki. Wzrokiem przemknął po miedzianych włosach, w których letnie słońce zostawiło kilka złotych refleksów. Idąc za krzywizną jednego z pasemek zatrzymał się chwilę na zarysie piegowatego podbródka. Choć Bóg mu światkiem, że nad sobą nie panował, oczy szybko przebiegły po długiej, jasnej szyi oraz wystających obojczykach i zatrzymały się na unoszącej się w rytm oddechu piersi. Spojrzał na piegowatą skórę która znikała za dekoltem kremowej sukienki. Zmusił się do odwrócenia wzroku. Przełknął ślinę.

 

– Pomóc ci z tym ? Do peronu jeszcze kawał drogi, a on jest naprawdę ciężki. – wykrztusił z siebie.

 

Lily podniosła wzrok z otrzepywanych kolan i spojrzała na niego. Wyglądała, jakby się nad czymś bardzo zastanawiała. Chłopak czuł, że twarz mu płonie, a ręce okropnie się pocą. „ Powiedz tak. Powiedz , że potrzebujesz pomocy” myślał intensywnie. Sam nie do końca wiedział, dlaczego jest to dla niego aż tak ważne. Po prostu w tym momencie oddałby wszystko za kilka dodatkowych chwil w jej towarzystwie. Jak na zwolnieniu jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. Właściwie tylko trochę uniosła kąciki ust, ale dla niego był to najpiękniejszy uśmiech świata.

 

– Umówiłam się już z Agnes – powiedziała przepraszającym tonem. Może to była tylko jego nadzieja, ale naprawdę wyglądała na zawiedzioną.

 

– Zobaczymy się w Hogwarcie. – dodała.

 

Położyła nosidełko z już uspokojnym kotem na kufrze. Złapała za rączki wózka i pociągnęła go do siebie. Zanim odeszła spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się ciepło.

 

– Dzięki, James. Bez ciebie nie dałabym rady.

 

W tym momencie Potter był pewny, że nigdy jeszcze nie usłyszał czegoś tak miłego.

 

 

****

 

 

– Myślisz, że się spotykają? Że to jego dziewczyna?

 

Gdy James wyrwał się jak filip z konopi, państwu Potter chwilę zajęło zrozumienie, co się tak właściwie stało. Teraz, kiedy przeszli na drugą stronę ulicy i zobaczyli machającą Jamesowi dziewczynę oraz jego niezdrowy rumieniec na twarzy, wiedzieli już wszystko.

 

– No co ty. – mruknął z powątpiewaniem mężczyzna. – On ma dopiero 16 lat. Wszystko co ma w głowie to Quidditch i wygłupy z chłopakami.

 

Objął żonę ramieniem i pocałował w gęste loki. Nie dało się ukryć, że James patrzył na dziewczynę dosyć jednoznacznie a jego zakłopotanie było wyczuwalne nawet z tej odległości. Euphemia spojrzała na syna z matczyną troską wypisaną na twarzy.

 

– Sugerujesz, że nasz ukochany jedynak jest idiotą? – spytała ostrożnie.

 

Fill Potter wzruszył ramionami i spojrzał na żonę z szelmowskim uśmieszkiem.

 

– Jeśli w ferie świąteczne nie przedstawi nam tej rudej wiewiórki jako swojej dziewczyny, to będę zdziwiony.

 

– Fill ! Nie mów tak o naszej przyszłej synowej!

 

Roześmiał się na dźwięk oburzenia w jej głosie. Wciąż trzymając ją w objęciach wskazał spojrzał na stojącego ciągle w tej samej pozycji Jamesa. Chłopak patrzył w kierunku głównego wejścia na King’s Cross, gdzie jakiś czas temu ruda dziewczyna przywitała się z blond okularnicą i razem zniknęły w tłumie przechodniów. Ruchem podbródka wskazał na syna.

 

– Musimy go ocucić zanim nawieje mu pociąg.

 

***

 

Przejście na peron 9 i ¾ odbyło się jak co roku. W miarę zbliżania się do przejścia nasilał się ścisk i harmider wywoływany przez biegające dzieciaki, miauczące koty i pohukujące sowy. Wielu czarodziejów nienawykłych do mugolskich środków komunikacji wybierało bardziej tradycyjne metody dostarczenia pociech na peron. Niektórzy podróżowali siecią Fiu do wydzielonego specjalnie pomieszczenia nieopodal przejścia. Powodowało to, że akurat między peronem 9 a 10 pojawiał się tłum osób, które po prostu jakby nigdy nic wychodziły z malutkiego pokoiku, prowadząc przed sobą wózki ze skórzanymi kuframi i awanturującymi się zwierzakami.

 

Jamesa od zawsze ciekawiło jak to jest, że chociaż muszą się ukrywać z magią przed mugolami, to akurat w ten jeden dzień nikt się tym nie przejmuje. A co więcej, żaden mugol nie wygląda na zaskoczonego pojawiającym się znikąd wielobarwnym tłumem taszczącym niestandardowy bagaż. Tata kiedyś mu tłumaczył, że osoby niemagiczne mają wielki dar nie widzenia rzeczy, których nie chcą widzieć. James ciągle jednak nie rozumiał, czemu ktokolwiek miałby nie chcieć widzieć czarodziejów.

 

Jako pierwszy przeszedł przez ceglany łuk między peronem 9 i 10. Po chwili jego oczom ukazała się czerwona lokomotywa ekspresu Londyn–Hogwart. Rozejrzał się. Jak zawsze umówił się z chłopakami, że razem wsiądą do pociągu. Nie musieli potem szukać się między przedziałami.

 

Miał nadzieję, że szybko ich znajdzie. To nie powinno być trudne. Mieli im towarzyszyć rodzice, którzy tego rodzaju spotkania traktują jako pretekst do wyskoczenia na piwko do pobliskiego irlandzkiego pubu. A grupę tylu osób raczej ciężko przeoczyć. Wyostrzył wzrok. Był pewien, że przed chwilą błysnęła mu przed oczami jasnobrązowa czupryna Lupina. Uśmiechając się i nie czekając na rodziców, którzy tarabanili się za nim, pobiegł w kierunku przyjaciela. Złapał go mocno za ramię.

 

– Lunatyku ! Kopa czasu. Tęskniłem ! – powiedział.

 

Remus był jedynym przyjacielem, którego nie widział przez całe wakacje. Jego rodzice wyjechali w interesach za granicę , a on pojechał razem z nimi. Przez kilka tygodni podróżował po całej Europie i Azji.

 

– Cześć, Rogaczu – odpowiedział, odwracając się w jego kierunku i klepiąc go przyjacielsko po plecach.

 

Wyglądało na to, że znowu urósł. Był już wyższy od Jamesa i Syriusza, nie mówiąc o Peterze, który już jakiś czas temu pogodził się ze swoją rolą maskotki w ich szalonej ekipie. Prócz tego wyglądał trochę mizernie. Koszulka na nim wisiała, a policzki miał zapadnięte. Kilka dni temu była pełnia.

 

– Zaraz powinien się pojawić Peter.– powiedział Remus, żeby odwrócić uwagę przyjaciela od swojego wyglądu.

 

– Pobiegł tylko zaprowadzić swoich rodziców do moich. Widziałeś Syriusza? Stoję tu od 10 minut a nie widziałem jeszcze ani jednego Blacka.

 

James słysząc te słowa zaczął rozglądać się po peronie. Przekonany, że Remus obserwuje drugą stronę nie zauważył, jak za jego plecami pojawił się uśmiechnięty sarkastycznie Syriusz.

 

– Co się tak rozglądasz, okularniku ? – spytał, opierając się nonszalancko o rączkę wózka z kufrem.

 

James odwrócił się w momencie kiedy puszczał oczko do mijającej go dziewczyny. Ta spłonęła rumieńcem a jej koleżanki roześmiały się kokieteryjnie. Syriusz podniósł wyżej głowę, nie kryjąc zadowolenia ze swojego czaru osobistego.

 

– Szukam nowego kumpla, ale twój napuszony łeb przysłania mi już wszystkie możliwości. – odpowiedział szyderczo.

 

Syriusz zrobił oburzoną minę i teatralnie złapał się za klatkę piersiową. Udał, że słania się na nogach wykonując kilka chybotliwych kroków, niebezpiecznie zbliżając się do posadzki.

 

– Patrz, Rogaczu. Koniec naszych zmartwień. Łapa zejdzie nam na zawał i po kłopocie. – rzucił Remus obojętnym tonem.

 

James westchnął z udawaną ulgą.

 

– Kamień z serca. Pięć lat z nim to jak w mordę strzelił.

 

Syriusz wyprostował się gwałtownie i spojrzał na nich z wyższością.

 

– Obaj jesteście tacy durni, że kiedyś wam przyłożę – powiedział poważnie, oburzonym tonem.

 

Podszedł do Jamesa i poczochrał mu włosy. Ten próbował mu się wyrwać bijąc go otwartą dłonią po każdej części ciała, którą był w stanie dosięgnąć. Remus roześmiał się widząc szarpiących się chłopaków. Słysząc to Syriusz olał rozczochranego Jamesa i podszedł do Remusa próbując mu wskoczyć na barana. Za ich plecami rozległ się niski, męski śmiech.

 

– Dobrze was widzieć , głąby.

 

Wujek Syriusza, Alphard Black , podszedł do nich i poczochrał Jamesowi włosy. Ten westchnął przeciągle. Teraz już ich nigdy nie ułoży. Blackowie i ich durne gry i zabawy. Wujek Syriusza robił to za każdym razem kiedy się widzieli i doprowadzał tym chłopaka do szaleństwa. Co gorsza, Łapa zgapił od niego ten idiotyczny zwyczaj.

 

Alphard rozejrzał się po najbliższej okolicy chłopaków i oparł ręce na biodrach.

 

– Gdzie są wasi rodzice? Nie, żeby było coś z wami nie tak, ale zdecydowanie bardziej wolę towarzystwo ludzi, którzy mogą już pić. – powiedział tonem człowieka, który czerpie przyjemność ze swojego kawalerskiego życia, kompletnie nie przejmując się tym, że lekko ponad miesiąc temu stuknęła mu pięćdziesiątka. James pamiętał to bardzo dobrze, bo był akurat wtedy u Syriusza i pierwszy raz się upili zwędzonym wujkowi alkoholem.

 

Remus rozejrzał się po peronie i wskazał ręką na jakiś punkt po prawej stronie.

 

– Tam stoją, panie Black. – powiedział. Przyjrzał się dokładniej grupce ludzi, których wskazał. Stał tam ktoś jeszcze.

 

– Razem z państwem Evans. – dodał po chwili.

 

James jak na komendę wykonał zwrot we wskazanym kierunku. Rzeczywiście. Eleganccy państwo Lupin stali przytuleni do siebie i zaśmiewali się z dowcipu którym raczył ich Fill Potter. Rudowłosa kobieta wyglądająca jak starsza wersja Lily wisiała na ramieniu wysokiego mężczyzny i płakała ze śmiechu. Mężczyzna, który jak nic musiał być Panem Evans, śmiał się podtrzymując swoją drobną żonę. Rodzice Petera stali obok nich. Pan Nicolas Pettigrew śmiał się głośno , a drobna blondynka, mama Petera, uspokajała Euphemię, której widocznie dowcip męża wydał się niestosowny.

 

– Oho, coś mi wygląda na to, że twój ojciec zaraz oberwie, James.– Alphard zaśmiał się i znowu poczochrał chłopakowi włosy. Ten już nic nie powiedział. Po prostu opadły mu ręce.

 

– Dobra Huncwoci, miłego roku szkolnego, sratatata , uczcie się i nie róbcie awantur. Syriuszku, daj buziaka wujaszkowi.– powiedział i wyciągnął w kierunku siostrzeńca odziane w czarną, skórzaną kurtkę ramiona. Wydął teatralnie wargi w parodii pocałunku. Łapa wywrócił oczami ale podszedł do mężczyzny żeby go uścisnąć.

 

– Dzięki ci za wszystko, stary pryku.

 

– Masz za co. Każdy chciałby mieć takiego super ziomka w rodzinie! – powiedział Alphard i na pożegnanie pomachał pozostałym chłopakom. Odszedł krokiem prawdziwego kowboja.

 

– Super ziomka?– mruknął Remus unosząc brew i spojrzał pytająco na Syriusza.

 

Ten w odpowiedzi wzruszył ramionami.

 

– Trochę mu odbiło w wakacje. Kupił motor i skórzane spodnie. – powiedział – Dobił go jakiś kryzys wieku średniego. Ale przygarnął mnie. Dzięki niemu nie musiałem spędzać lata z resztą mojej szurniętej rodziny. – powiedział i wykrzywił usta z pogardą. Często tak robił kiedy wspominał o państwu Black. Remus nie drążył tematu. Zamiast tego uśmiechnął się ciepło

 

– Dobrze cię wiedzieć, stary – powiedział. Żeby odciągnąć uwagę Łapy wskazał brodą na Jamesa.

 

– Co się dzieje z Rogaczem ? –spytał.

 

Syriusz spojrzał we wskazywanym przez niego kierunku. James stał ciągle w ich towarzystwie, ale miał nieprzytomną minę i patrzył gdzieś w tłum. Wyglądał tak, jakby jego myśli były gdzieś bardzo, bardzo daleko. Zamglone spojrzenie i lekko uchylone usta zaniepokoiły Syriusza. James Potter rzadko tak wyglądał.

 

Zanim zdążyli wysnuć jakąkolwiek teorię podszedł do nich Peter.

 

– Cześć chłopaki !– zawołał wesoło

 

– Ciiiiiiiii !– uciszył go głośnym sykiem Syriusz.

 

Peter stanął między nimi i spojrzał na Jamesa.

 

– Co się dzieje? – spytał szeptem.

 

Remus w odpowiedzi zaczął bezradnie wzruszać ramionami, a Syriusz z uporem próbował wypatrzeć , czemu James poświęcił aż taką uwagę. Niestety nie dane im było rozwiązanie zagadki. Potter zorientował się, że został gwoździem programu.

 

– Glizdogon !– zawołał radośnie, odwracając się i przytulając przyjaciela. W jego oczach nie było już ani śladu niedawnej konsternacji. Peter przytulił go i uścisnął dłoń Remusowi. Syriusz podszedł do Petera i objął go po ojcowsku na powitanie.

 

– Gdzie masz kufer?– spytał.

 

– Zostawiłem go z rodzicami. – odpowiedział szybko chłopak. – Idę po niego i ładujemy się do pociągu ?

 

Syriusz zacmokał niecierpliwie. Z nutką lekkiego oburzenia.

 

– Ty się możesz ładować. Ja wejdę na pokład jak prawdziwy arystokrata– powiedział, patrząc na chłopaka z góry.

 

Remus przewrócił oczami i uśmiechnął się ironicznie. Zawsze ta sama śpiewka.

 

– Dobra, panie arystokrato, bierz wózek i rusz dupę. Nie ważne jak, ale jak zaraz nie będziemy w pociągu to nie zaklepiemy przedziału.– powiedział.

 

Peter i James zaśmiali się widząc minę zbitego psa na twarzy Syriusza.

 

– Zrobiłeś się strasznie pyskaty, Lunatyku – wybąkał pod nosem. Złapał wózek i popchnął go przed siebie.

 

Remus podgonił go i szedł z nim opierając się o jego ramie.

 

– Jest na to proste wytłumaczenie, Łapo.– tłumaczył.– Jestem pyskaty bo wiem, że jednym klapnięciem pyska jestem w stanie zniszczyć twoją karierę modela bielizny.

 

Odwrócił się w kierunku Jamesa i Petera żeby puścić im oczko, co zaowocowało jeszcze głośniejszym śmiechem. Syriusz odsunął się od niego urażony. Przyjął pozycję jednego z modeli prezentującego ubrania na prawie każdym bilbordzie w Londynie.

 

– Kiedyś – zaczął poważnym tonem chłopak – nadejdzie dzień, że będziesz się modlił o zdjęcie z moim autografem. A teraz…

 

Odszedł kilka kroków od kolegów, żeby po chwili zastanowienia odwrócić się i pokazać wszystkim język. Po pokazie popchnął swój wózek w kierunku stojących niedaleko rodziców Petera.

 

– I oto odpowiedź godna spadkobiercy rodu Blacków! – zaśmiał się James i poszedł za przyjacielem w akompaniamencie śmiechu pozostałych Huncwotów.

 

******

 

– Nie wiem, jak to możliwe, ale przysięgam, że z roku na rok są coraz to mniejsi – powiedział Łapa wypychając ostatniego pierwszoroczniaka z zajętego przez nich przedziału.

 

– Wydaje ci się – odpowiedział Remus, który właśnie ściągał kufer jedenastolatka z półki i wyrzucił go na korytarz w ślad za właścicielem.

 

– To nie oni są mniejsi, tylko ty się zaokrąglasz.

 

Syriusz opadł na kanapę i sięgnął po garść Fasolek Wszystkich Smaków, które podsunął mu Peter.

 

– Od razu , że zaokrąglam… dziewczyny lubią po prostu większych facetów. Wiecie : poczucie bezpieczeństwa, ciepełko w zimowe wieczory…

 

– Łapo, ty romantyku – zaśmiał się Peter zabierając z garści przyjaciela zieloną fasolkę machając mu nią przed nosem.

 

– Mówiłem ci, że te zielone należą do mnie.– dodał ostrzegawczo.

 

Lupin rozłożył się na kanapie opierając nogi o siedzącego przy oknie Jamesa. Napiął mięśnie ramienia, które wyraźnie zarysowały się pod czarną koszulką.

 

– Ja na szczęście nie mam tego problemu. Dzięki pewnej przypadłości jestem wiecznym atletą. Czasem dobrze pobiegać raz w miesiącu po lesie. – powiedział lekkim tonem.

 

Syriusz i Peter parsknęli śmiechem.

 

– Jesteś niepoprawny. – zaczął Syriusz, ściągając ciężkie, skórzane buty. – Od kiedy to zacząłeś szukać pozytywów w swoim futerkowym problemie ?

 

Peter spojrzał na Remusa który przeskoczył na kanapę obok Syriusza i prężył mu muskuły zaraz przed nosem.

 

– Od kiedy zaczął mieć zdrowe podejście do życia. – zdiagnozował sytuację Peter, wyciągając kolejne fasolki z pudełka. Zanim wrzucił je do buzi dodał

 

– Teraz w końcu wie, że ma nas i nie ma się czym martwić.

 

Syriusz spojrzał na przyjaciela z zaskoczeniem. Szybko odwrócił wzrok. Wyglądał na wzruszonego. Zamiast cokolwiek powiedzieć, zrzucił Remusa z siebie na podłogę i błyskawicznie schował twarz za nowym numerem „Cycatych Magiczek”, który zwinął wujkowi tuż przed odjazdem. Peter podał Remusowi dłoń i pomógł mu się pozbierać. Ten uśmiechnął się z wdzięcznością i poczęstował fasolką z pudełka.

 

– Dzięki Peter. Uwielbiam je ! – powiedział, władowując sobie jedną z nich do buzi. Skrzywił się. Musiał trafić na lukrecję.

 

–... Ale naprawdę nie wiem, co widzisz w tych zielonych, przecież one są do d…

 

– Co wiecie o Lily Evans?– głos Jamesa zaskoczył wszystkich.

 

Spojrzeli na niego . Dopiero wtedy chłopak oderwał wzrok od okna. Na czole miał czerwony odcisk od szyby. Patrząc na niego zdali sobie sprawę, że nawet nie wiedzą jak długo tak siedział. Naprawdę kiepscy z nich kumple.

 

– Lily Evans? Kim jest Lily Evans? – spytał Syriusz unosząc brew. Zaczął grzebać w pamięci i nagle doznał oświecenia. Klasnął w dłonie i uśmiechnął się szeroko.

 

– Brzmi jak gwiazda porno. – dodał z nabożnym szacunkiem.

 

Spojrzał na Jamesa szukając potwierdzenia w jego oczach. Zamiast tego Remus rzucił w niego garścią fasolek.

 

– Jest z Gryffindoru, idioto. Czy zwracasz uwagę na kogokolwiek poza tobą?

 

– Oczywiście, że tak.– oburzył się teatralnie Syriusz, ze śmiechem zasłaniając głowę rękami przed kolejnymi fasolkowymi pociskami.

 

– Przecież koleguje się z wami !

 

Peter złapał kilka fasolek w locie i władował je sobie do buzi. Siadł obok Syriusza i spojrzał na lekko nieprzytomnego Jamesa.

 

– Lily jest bardzo miła – zaczął. – Rok temu pomogła mi jak utknąłem w schodzie–pułapce na trzecim piętrze. Wiecie, tam koło Rodryga Rubasznego

 

Chłopcy skinęli głowami. Kij jeden wiedział, jakim cudem Peter ZAWSZE wpadł akurat w TĘ pułapkę.

 

– Nie tylko pomogła mi z niego wyjść – kontynuował – ale też pozbierała ze mną wszystkie ciastka które gwizdnąłem z kuchni. – James spojrzał na niego wyczekująco. Peter poczuł na sobie presję otoczenia więc dodał jeszcze – I…ee… nikomu o tym nie powiedziała, ani nie nabijała się ze mnie ?

 

– Czyli jest szlachetna i miła ! – wymruczał okularnik.

 

Wydawało się, że nie zwraca już uwagi na nikogo, notując wszystkie nowopoznane fakty w głowie. Nie zauważył przerażonego spojrzenia, które wymienili ze sobą jego przyjaciele.

 

– Jest też najlepsza z eliksirów. – powiedział Remus, próbując zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się. Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na niego z wyczekiwaniem.

 

– Slughorn ją uwielbia. Ma też rękę do zielarstwa. Chyba jest z mugolskiej rodziny… ale to nie ważne, skoro jest prymuską. O! I wszędzie chodzi z Agnes Brown. – dodał głośniej. Uśmiechnął się szyderczo do Syriusza. Ten trochę pobladł i zmarszczył nos zniesmaczony.

 

– Znam tę blond okularnicę ! Jest pyskata i bezczelna i ma okropne maniery ! – powiedział na jednym tchu.

 

Peter roześmiał się widząc jego oburzenie.

 

– Tak, też ją kojarzę. Szczególnie z tego jak na początku zeszłego roku wpadłeś na nią na błoniach, a ona dała ci w twarz. – uśmiechnął się z wyższością, co Syriusz skwitował prychnięciem.

 

– No właśnie. – powiedział dobitnie. – Stuknięta świruska. – dodał już ciszej pod nosem.

 

Mógł być awanturnikiem i uchodzić za hogwarckiego gangstera, ale nie lubił, kiedy faceci obrażają dziewczyny. Agnes jednak zaszła mu wybitnie za skórę. Pozwolił sobie więc na ten cichy lincz.

 

– Nie musiałeś podwijać jej spódniczki i komentować majtek. – powiedział Remus tonem nagany.

 

Dobrze wiedział, że sytuacja zaskoczyła Syriusza, a on zawsze zachowywał się jak idiota w takich momentach. Skomentował bieliznę dziewczyny bo pewnie sam nie wiedział, co się dzieje, a chciał obrócić to wszystko w żart. W głębi serca Remus był pewny, że Syriusza w końcu przez to zachowanie kiedyś ktoś zamorduje.

 

Chcąc ukrócić dyskusję na temat jego niepoprawnego zachowania, chłopak zwrócił się do milczącego Jamesa.

 

– Skąd w ogóle wzięła ci się jakaś Lily Evans? – spytał.

 

Peter i Remus spojrzeli na zamyślonego Jamesa. Ten odwrócił powoli głowę w stronę okna i nieświadomie uśmiechnął się sam do siebie.

 

– Spotkałem ją dzisiaj przed King’s Cross. Była w tarapatach. Wiesz, utknął jej wózek w tej samej szczelinie co mnie rok temu – dodał, odwracając się w kierunku Syriusza. Ten skinął głową na znak, że pamięta.

 

– Pomogłem jej. Ona ma… takie niesamowite oczy! I takie śliczne piegi na zadartym nosie! A włosy… nigdy nie widziałem takiego koloru. Jakby miedziane, ale trochę bardziej czerwone, jest tam też trochę złota! A najważniejsze, że tak pięknie pasują do jej oczu. Są zielone, wiecie? Nie takie o szaro–zielone jak u wszystkich. Są jak trawa. Taka soczysta, zielona trawa po deszczu! I w lewym oku ma taką małą brązową plamkę. Taką słodką skazę w tym morzu ideału… – uśmiechał się szeroko.

 

Kontynuował coraz głośniej, a jego oczy błyszczały szaleństwem.

 

– Powiedziała, że jestem uroczy. UROCZY!

 

Remus, Syriusz i Peter już od jakiegoś czasu siedzieli jeden na drugim w najodleglejszym kącie przedziału. Uwielbiali w Jamesie jego pasję, która towarzyszyła mu w rozmowach o Quidditchu. To było normalne. Za to to, co mówił teraz, zupełnie do niego nie pasowało. James nie interesował się dziewczynami. Często jakieś się koło niego kręciły, a on był dla nich miły. Syriusz był pewien, że nawet nie zdaje sobie sprawy z ich płci. Jedyną dziewczyną, z którą był bliżej była Cassie z ostatniego roku. Ale to dlatego, że grali razem w drużynie. Teraz Cassie skończyła szkołę, więc Huncwoci nie przygotowali się na towarzystwo nowej dziewczyny.

 

Ku ich przerażeniu nastrój Jamesa uległ drastycznemu pogorszeniu. Powoli uchylił usta w geście niedowierzania, a na policzki wypłynęły mu szkarłatne plamy. Ramiona opadły a ręce smętnie spoczęły na kolanach.

 

– A ja… – zaczął cicho, łamiącym się głosem. – a ja zachowałem się jak idiota ! Gadałem jak najęty, potem rzuciłem jej kufrem a na koniec przywaliłem jej czołem. – rzucił szybko patrząc z przerażeniem po kolegach.

 

– Przywaliłeś jej czołem ? – powtórzył z niedowierzaniem Remus . – Kto cię uczył podrywać?

 

– No nie specjalnie przecież !– powiedział oburzony James i spojrzał na niego z niedowierzaniem.

 

Jak Remus w ogóle mógł sugerować, że zrobiłby krzywdę Lily celowo?

 

– To przypadek był ! Czasem takie rzeczy wychodzą przez przypadek, prawda Peter? – spytał i spojrzał rozgorączkowanym wzrokiem na chłopaka. Widząc to, Remus i Syriusz wysunęli się lekko na przód zasłaniając Glizdogona własnymi ciałami. Kto wie, co James zrobiłby mu w przypadku złej odpowiedzi?

 

Syriusz wyprostował się i postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Pora ratować sytuacje. Odchrząknął i zaczął:

 

– Ja… ja ciągle nie wiem, jak wygląda ta Evans. Nigdy nie zwróciłem uwagi na żadną rudą …

 

– IDZIE ! – krzyknął James wskazując na znajdujące się za plecami chłopaków wejście do przedziału.

 

Remus próbując się odwrócić zrzucił z siedzenia Petera, który mimochodem pacnął Syriusza nogą w oko. Ten ,próbując wstać, stracił równowagę i złapał się Remusa, który cofnął się o krok i nadepnął Peterowi na rękę. Chłopak jęknął cicho. Syriusz złapał go mocno za ramię i postawił na nogi. Kiedy w końcu odwrócili się w stronę szyby w drzwiach, nie było już śladu po Lily Evans. Równocześnie spojrzeli wyczekująco na Jamesa.

 

– Nie, kretyni, przecież was zauważy.

 

– Och Jimi, ale ja chcę zobaczyć ładną dziewczynę !– zajęczał Syriusz robiąc błagalna minę. James westchnął.

 

– No dobra. ALE SPOKOJNIE!

 

Huncwoci uśmiechnęli się z wdzięcznością do chłopaka i gwałtownie zerwali się przepychając się w kierunku drzwi. Zaczęli szarpać za klamkę, robiąc przy tym straszny hałas. Gdy w końcu wysypali się na korytarz mogli zobaczyć już tylko oddalające się plecy Lily.

 

– Ej! Evans! EVANS!

 

Zdziwieni ludzie odwracali się to w kierunku drącego się Syriusza, to w kierunku powoli zatrzymującej się dziewczyny. Ciekawskie głowy wychylały się z przedziałów.

 

– LILY EVANS! – krzyknął ostatni raz.

 

Lily odwróciła się. Miała uniesioną jedną brew wyrażającą nieme pytanie. Zza niej wyłoniła się jej blond przyjaciółka. Chłopcy równocześnie przechylili głowy w lewo i skinęli z uznaniem.

 

– Niezła. – zawyrokował Syriusz, autor dzieła „ O obrotach sfer niewieścich” .

 

Wciąż patrząc na zaskoczoną dziewczynę dodał teatralnym szeptem

 

– Chociaż trochę pospolita.

 

Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, wszyscy zostali wciągnięci z powrotem do przedziału przez wkurzonego Jamesa.

 

– Wy… wy idioci! Miała was nie widzieć! Idioci, palanci!– krzyczał i machał oburzony rękoma.

 

Remus w odpowiedzi na ten lincz wyszczerzył kły i objął przyjaciela lewym ramieniem.

 

– Sam jesteś palant. To chcesz zdobyć tę dziewczynę, czy nie? – spytał.

 

James spojrzał na niego z wdzięcznością i energicznie pokiwał głową. Widząc to Syriusz podszedł i poprowadził go na miejsce siedzące. Peter wyciągnął teatralnym gestem notatnik i różdżkę , a Remus zaczął wyliczać :

 

– Jesteś super graczem Quidditcha. Do tego kapitanem Gryfonów.

 

– Do tego zostałeś najmłodszym kapitanem od 38 lat !– wykrzyknął dumny Syriusz siadając obok chłopaka i obejmując go ramieniem.

 

– Zanotuj Peter.– dodał poważnym tonem. – K–A–P–I–T–A–N Q–U…

 

– Dobra, wiem, nie jestem niedorozwinięty. – powiedział urażony Peter, stukając różdżką w notatnik. Na białej kartce zaczęły pojawiać się litery tworzące napis „– Najmłodszy Kapitan od 38 Lat”

 

– Łapa ma rację. To twój atut. Dziewczyny lecą na sportowców.– dodał.

 

Remus uśmiechnął się szeroko i usiadł obok Jamesa, wyciągając z torby czekoladową żabę.

 

– Ok. Co jeszcze lubią dziewczyny ?– spytał odgryzając głowę wijącej się w jego rękach żabie.

 

Syriusz spojrzał na to z obrzydzeniem. Nigdy nie rozumiał fenomenu akurat TEGO przysmaku.

 

– TORT ! – powiedział głośno James wytrącając wszystkich z równowagi.

 

– Wszystkie lubią tort ! – dokończył z pełną satysfakcji miną.

 

Uradowany przesadnie Syriusz klasnął w dłonie.

 

– EUREKA ! James, wystarczy wymoczyć cię w mieszaninie jajek, mąki i cukru, dosypać do tego proszku do pieczenia i , jeśli trochę zaszalejemy, to można dodać aromat waniliowy…. A właśnie. Jak znosisz przebywanie w temperaturze 200 C od 30 do 45 minut w zależności od termoobiegu?

 

*****

 

Wielka Sala jak co roku tętniła życiem.

 

Huncwoci, wykorzystując zamieszanie, ulokowali Jamesa najbliżej Lily jak to było możliwe. Syriusz siadł obok przyjaciela, a Remus i Peter usiedli naprzeciwko. Choć Potter robił co mógł, Lily, prócz jednego krótkiego uśmiechu, w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i wlał się przez nie tłum małych, zagubionych jedenastolatków. Kilkoro z nich patrzyło na nich z wyrzutem. Syriusz przełknął głośno ślinę udając przerażenie.

 

– Szybko będziemy musieli ich ustawić – powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Peter – sądząc po ich minach gotowi są nam odpłacić za wyrzucenie ich z przedziału.

 

– Mówisz o buncie gówniaków na pokładzie? – spytał konspiracyjnym szeptem Remus.

 

Syriusz podłapał dowcip. Zasłonił dłonią jedno oko, a do drugiej ręki złapał widelec mający udawać piracki hak.

 

– Arrrrrrrrrr, szczury lądowe! Złoto i przepych, dziwki i sława!

 

Peter, próbując stłumić śmiech, zakrztusił się własną śliną. Podczas gdy Remus klepał go po plecach, James zwrócił się do Syriusza.

 

– Myślę, że musimy działać szybko. Może wykorzystamy zamieszanie i załatwimy to jeszcze dzisiaj?

 

– To genialne, Jimi. Przecież dzisiaj nikt nie zwróci na to uwagi….

 

Syriusz się zamyślił. Stukał palcem wskazującym o stół , co było oznaką jego najwyższego skupienia. Widząc ten gest Peter natychmiast przestał się krztusić, a Remus odwrócił się i spojrzał na Syriusza wyczekująco. Wiedzieli, że zaraz będą świadkami prawdziwego objawienia. Istnego pokazu geniuszu. Nagle stukanie ustało. Syriusz obrzucił spojrzeniem swoich szarych oczu grupę dzieci zebraną przed Tiarą Przydziału.

 

– Jeden z nas przedstawi się jako Prefekt. Remus, – chłopak słysząc swoje imię wyprostował się gwałtownie. – byłbyś idealny do tej roli, ale razem ze mną wyrzucałeś pierwszaków z przedziału. To może nas wydać. Peter – teraz blondyn spojrzał uważnie w oczy Syriusza. – Nadasz się znakomicie. Zawsze wiesz jak się zachować i wzbudzić zaufanie. Ale zamiast do wieży ….

 

– Zaprowadzimy ich do lochów? – zapiszczał z przejęciem James, nie mogąc wytrzymać napięcia.

 

– A gdzie tam, ancymonie. W lochach zaraz znajdą ich prefekci Ślizgonów. To musi być coś spektakularnego … – Syriusz znowu się zamyślił. W to wszystko znowu wtrącił się James

 

– Ruchome schody na 4 piętro. One tam zawsze świrują i kręcą się bez celu…

 

– Obok schodów jest tajne przejście na wschodnie skrzydło. To, którego nie używamy, bo idzie się nim pół godziny i śmierdzi stęchlizną.– powiedział Remus a jego oczy się zaświeciły.

 

Syriusz spojrzał na przyjaciół z uznaniem.

 

– Ono kończy się zaraz koło zielarni numer 3. Tej, gdzie pod koniec roku ta mała Puchonka wysypała całą torbę nasion Uśpitki Pospolitej. Diabelstwo usypia każdego kto się do tego zbliży przez pierwsze pół roku. Przy odrobinie szczęścia, jeszcze tego nie ogarnęli i dzieciaki posną na trawie od tego paskudztwa. Ktoś znajdzie je dopiero nad ranem.

 

Chłopcy patrzyli na siebie w pełnej nabożności ciszy. Za nic mieli panujący dookoła harmider. Moment wymyślenia dowcipu był ich momentem. I to właśnie była ta chwila. W końcu, łamiącym się głosem przerwał ją Peter.

 

– Syriuszu… Panie Black.. to…to jest..

 

– Niesamowite.– dokończył za niego Remus , cichym od wzruszenia głosem.

 

– Kto by pomyślał, że głupi żart z łajnobombami w zielarni z tamtego roku przyniesie takie profity w przyszłości. – powiedział James i objął Syriusza ramieniem w geście zachwytu.

 

– Dobrze.–kontynuował James, ściągając rękę z ramienia przyjaciela po stosownej chwili nabożnej ciszy.

 

– Teraz wystarczy znaleźć prefekta. – powiedział, nachylając się nad stołem

 

Chłopcy przysunęli się do niego bliżej, żeby nie stracić ani jednego słowa z nowopowstałego planu.

 

– Ja go zagadam, a Peter w tym czasie podkradnie mu stadko pierwszoroczniaków. Syriusz, Remus, wy pobiegniecie przed Peterem, żeby otworzyć mu wejście do tajnego przejścia i sprawdzić, czy te Uśpitki ciągle rosną. Nie zapomnijcie o zaklęciu wyciszającym, żebyście nie posnęli przez ten szum ich liści. – uśmiechnął się szeroko.

 

– Ok. Ktoś wie, kto w tym roku jest naszym prefektem? – spytał na koniec.

 

– Ja.

 

Cztery huncwockie głowy odwróciły się powoli w kierunku źródła damskiego głosu. Lily Evans patrzyła uważnie na każdego z nich po kolei. W świetle zawieszonych pod sufitem świec jej rude włosy wyglądały jakby płonęły. Tak samo oczy. Nie było w nich ani grama serdeczności, którą James tak dobrze zapamiętał ze spotkania na King’s Cross. Chłopak usłyszał jak niezlękniony zazwyczaj Syriusz przełyka głośno ślinę. Szukanie pomocy u pozostałych przyjaciół także nie miało sensu. Peter wpatrywał się w Dumbledora, jakby nie robił nic innego od samego początku, a Remus mruknął tylko

 

– To ty na nią lecisz– i zaczął, tak jak Peter, być przykładnym uczniem.

 

– Że niby gdzie Peter ma zaprowadzić pierwszoklasistów po tym jak TY MNIE zagadasz?– wysyczała Lily cicho.

 

Mimo jej tonu James dokładnie zrozumiał każde słowo. Plus ukryty przekaz : „znajdź sensowną wymówkę, albo będziesz miał problemy.”

 

– To był tylko głupi dowcip!– zaczął, unosząc ręce w obronnym geście. Lily spojrzała na niego podejrzliwie.

 

– Przecież w życiu nie zrobilibyśmy krzywdy tym gówniakom. W sensie dzieciaczkom…

 

– PORA NA UCZTĘ ! –krzyknął dyrektor.

 

Donośny głos Dumbledora uratował Jamesa z opresji. Lily rzuciła mu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie. Na szczęście oklaski i pojawiające się znikąd jedzenie skutecznie odwróciło jej uwagę. Wróciła do rozmowy z przyjaciółką i kompletnie straciła zainteresowanie Huncwotami, chociaż Peter zaklinał się, że słyszał kilka razy „Huncwoci”, „Durnie” i „Nogi z dupy powyrywam” , co użyte w jednym zdaniu, tworzyło niepokojącą kombinację.

 

– Rogacz, ale się urządziłeś.– powiedział Remus głosem aż kapiącym od współczucia.

 

–Niby mówią, że rude to wredne. Ale nikt nie mówił, że do tego takie charakterne. – dodał beztrosko, nakładając pozostałym chłopcom po kawałku schabu ze śliwką na talerze.

 

Peter spojrzał na niego z pogardą i sięgnął po słodką tarte z owocami. Zanim zdążył nałożyć sobie kawałek dostał od Syriusza po łapach.

 

– Najpierw konkrety, potem słodkości– powiedział chłopak ojcowskim tonem. – W tym roku bierzemy się za ciebie i te twoje słodycze. Co nie, James?

 

Syriusz odwrócił głowę w stronę przyjaciela, szukając poparcia. Widząc jego rozmyty wzrok skierowany na nadgarstek Lily leżący po jego prawej stronie, głośno jęknął.

 

– Jimi, patrz na mnie! James, do cholery, ty chyba nie chcesz jej dalej….

 

– Eee… masz ochotę na kawałek tortu, Evans?

 

Lily odwróciła się w kierunku chłopaka i zamrugała szybko kilka razy. Widząc to Peter westchnął cicho. Wyglądała na złą.

 

– Nie, dziękuję, James. – odparła sucho i tak uprzejmie, że Remusowi zmroziło krew w żyłach.

Po takim tonie uciekłby każdy. Dziewczyna uśmiechnęła się zimno i wróciła do rozmowy z Agnes, która patrzyła na Pottera z niemym zaskoczeniem widocznym zza okularów.

 

– Powinnaś spróbować !–zawołał.

Jedno trzeba było mu przyznać. Nie dawał za wygraną. Nawet, jeśli sytuacja była beznadziejna. Chociaż dziewczyna już chciała coś powiedzieć, zabrał błyskawicznym ruchem jej talerz i nałożył na niego ogromny kawał tortu orzechowego.

 

– James, ja naprawdę nie…

 

– Nie bój się, że przytyjesz!– wtrącił jej się w pół słowa James z niesamowitym zapałem. Nie szczędząc gestykulacji kontynuował.

 

– Nie powinnaś ! Jesteś bardzo koścista ! W sensie chuda. Znaczy możesz przytyć, bo mnie to nie interesuje w ogóle. Znaczy interesuje, wiadomo, będzie widać jak się zrobisz okrągła jak bela. Ale nie jest ważne ile ważysz ! Bo nawet jeśli twoje uda będą JESZCZE SZERSZE…

Przy stole zapadła praktycznie namacalna cisza. Remus mógłby przysiąc, że w tym momencie prawa fizyki przestały istnieć, dźwięk się nie roznosił a płomienie świec przestały dygotać rzucając na bladą twarz dziewczyny przerażający cień.

 

– Potter.– zaczęła spokojnym, chłodnym tonem.

– Nie chcę ciasta, bo jestem uczulona na orzechy. A co do mojej figury… – James z przerażeniem zauważył jak pod gęsto zasianymi piegami wykwitają rumieńce. – … to kompletnie NIE TWÓJ INTERES.

 

– Chodzi mi o to, że ja naprawdę bardzo lubię twoje uda, mógłbym je oglądać cały czas… – zaoponował ochoczo.

 

Kilka osób przysłuchujących się rozmowie zaśmiało się i zaczęło komentować. Lily słyszała urywki tych rozmów. „pewnie przyglądał się MIĘDZY udami”, „gdzie tam coś widać zza tych piegów”, „chudzielec” , „jak strach na wróble”. Coraz więcej osób odwracało się w jej kierunku. Część tych co dowcipniejszych ostentacyjnie zaglądało pod stół, żeby zobaczyć te jej osławione uda. Lily czuła, jak w jej oczach pojawiają się łzy. „nie rozpłaczę się.” Powtarzała w myślach. „przecież nie rozpłaczę się przez taką głupotę!”

 

– Straciłam apetyt. – powiedziała, wstając gwałtownie.

 

Agnes spojrzała na jej drżące ręce. Już chciała coś powiedzieć, gdy Lily wykonała nagły zwrot w kierunku drugiego Prefekta.

 

– Scott, możesz odprowadzić pierwszaków jak skończą?– wysoki szatyn, jeden z nielicznych kompletnie nieprzysłuchujących się rozmowie Gryfonów, podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się ciepło.

 

– I tak bym to zrobił.– odpowiedział i odwrócił się do rozmowy ze znajomymi.

 

Lily rzuciła ostatnie, niedowierzające spojrzenie Jamesowi i ruszyła do wyjścia. Agnes pobiegła za nią, przeklinając pod nosem na czym świat stoi. James odwrócił się w kierunku przyjaciół, którzy patrzyli na niego z szeroko otwartymi ustami.

 

– Ty jesteś normalny, Jimi?– spytał zupełnie szczerze Remus.

 

– Boże, kto cię uczył rozmawiać z kobietami?– jęknął prawie w tym samym momencie Syriusz.

 

– Jak tak można! Przecież widziałeś, że jest bliska załamania.– Remus załamał ręce.

 

– Próbowałeś zagadać do niej o jej UDACH?– zaakcentował ostatnie słowo Syriusz

 

– Chciałeś ją zabić tym ciastem? Co to był za kawałek?

 

– Masz ty w ogóle matkę?!

 

– Biedna Lily.– powiedział spokojnie Peter. Krzyczący na Jamesa chłopcy zwrócili głowy w jego stronę.

 

– Musi być jej strasznie smutno.

 

Syriusz spojrzał na niego pytająco. Peter widząc jego zaskoczoną minę, głośno westchnął.

 

– Przecież sam powiedziałeś, że nigdy wcześniej jej nie zauważyłeś. Ona raczej nie bywa w centrum uwagi. Pewnie myśli, że James zrobił to specjalnie, żeby wszyscy się z niej nabijali. Że chciał ją upokorzyć za zniszczenie żartu z pierwszakami.

 

Jak na komendę wszyscy odwrócili się w kierunku odchodzącej Lily. Szła z dumnie podniesioną głową na tych swoich chudych, piegowatych nóżkach, ale z pocieszających gestów Agnes było widać, że nie jest z nią najlepiej. Ktoś z końca stołu zagwizdał na nią. Lily spuściła głowę próbując schować się w swoich własnych ramionach. Agnes stanęła na wysokości zadania pokazując środkowym palcem co myśli o tej osobie. Jej gest zaowocował salwą śmiechu.

 

James patrzył na to wszystko przerażony. On miałby chcieć ja upokorzyć? Ją? Przecież chciał tylko, żeby uśmiechnęła się do niego tak jak rano na dworcu. A przecież dziewczyny lubią torty ! Musi to jakoś naprostować. Obronić ją. Niewiele myśląc poderwał się ze swojego miejsca.

 

– LILY EVANS ! – ryknął przez całą salę.

 

Przy stole Gryfonów zapadła cisza. James słyszał tylko jak Peterowi upadł widelec, dźwięk klepnięcia się w czoło przez Remusa i czuł jak Syriusz w akcie desperacji ciągnie go za szatę. Nawet kilkoro siedzących niedaleko Krukonów odwróciło w ich kierunku ciekawskie spojrzenia. Ale to nie było ważne.

 

– EVANS! UMÓWISZ SIĘ ZE MNĄ?

 

James jak na zwolnieniu widział Lily, która zatrzymała się i odwróciła głowę. Widział refleksy na jej miedzianych włosach i długą, bladą szyję kontrastującą z czarną szatą. Nawet z tej odległości zobaczył rumieniec, który wypłynął jej na policzki. Pomimo tego dziewczyna wykrzywiła swoje wąskie usta w sarkastycznym uśmiechu. Choć wyglądała na roztrzęsioną jej głos zabrzmiał niezwykle silnie i pewnie jak na taką drobną osóbkę

 

– Jesteś idiotą , Potter.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania