Charyzmatyk II - Wyspa Kukułek, rozdział 3

Kawa ze śmietanką przypominała mu powierzchnię Jowisza. Chciałby być w tej chwili na Jowiszu - z daleka od Wyspy Kukułek, od Sosnowzgórza i tej dziwnej, ponurej atmosfery. Koen wyczuwał potwora w powietrzu w ten sam sposób, w jaki wyczuł miazmat na wyspie. Coś wisiało w powietrzu, czaiło się w cieniach i na granicy percepcji - kształt, który znikał za każdym razem, kiedy Koen na niego spojrzał.

Dopił kawę, odstawił kubek obok starego czajnika.

Na stoliku nocnym stała ozdobna świeca. Obracał ją przez chwilę w dłoniach, wahając się. Wystarczyłby mały płomień, słowo i już wiedziałby, co czai się w hostelowym pokoju. Z drugiej strony, jeśli jeszcze go nie zaatakowało, to równie dobrze może tego nie być, albo wyznawać zasadę “niesprowokowane nie jest niebezpieczne”.

Sam nie wiedział, która decyzja jest mądrzejsza.

- Skydda - rzucił i odbezpieczył zapalniczkę.

Mały płomień zatańczył na knocie.

Dopiero wtedy uświadomił sobie, jak ciemny jest pokój, w którym siedzi. Żaluzje praktycznie nie przepuszczały światła, mieliły je na półcienie i bladą poświatę. Miał wrażenie, że ściany napierają na niego, jakby zapalenie świeczki sprowokowało je do jedynej słusznej reakcji - zdusić pożar w zarzewiu.

Lecz patrzyły na zły pożar. To Koen był tutaj prawdziwym płomieniem.

Ciemności zgęstniały tuż na granicy światła, przywodząc na myśl unoszącą się farbę olejną. Egzorcysta rzucił szybko okiem na ściany i poczuł nieprzyjemne mrowienie z tyłu głowy. Normalnie wszędzie tańczyłyby cienie.

Lecz charyzmatyk rzadko ma do czynienia z normalnymi zjawiskami. W tym pokoju zwyczajnie nie było cieni. Tylko mrok skupiony wokół jedynego jasnego punktu.

Coś tutaj żyło. Emocjonalne echo wykrzywiło jego duchowy radar wiązką strachu i niezdrowej ciekawości. Sapnął, kiedy przypadkowe obrazy wykluły się tuż przed nim i rozmyły w cieniach - huśtawka, jezioro, Sosnowzgórze, pełne ludzi, żyjące, śmiech, radość, odrobina miłości - kadry z czyjegoś życia uderzały w niego z całą siłą. Nie pozwolił sobie jednak zamknąć oczu, cały czas próbując dostrzec coś w ciemnościach.

Nie wyczuwał jednak agresji. Cokolwiek to było, bało się go.

- Nie skrzywdzę cię. Nie jestem tu po to, by cię odesłać. Jestem tu… - zająknął się, nie wiedząc co powiedzieć - służbowo. Pomagam przyjacielowi.

Pieprz się, Dorian. To miała być wolna sobota.

W ciemności otworzyły się oczy. Płomyk zachybotał panicznie na knocie.

W ślepiach tkwiło pytanie.

- Koen Strass. - Egzorcysta przytrzymał świecę w dłoniach niczym tarcze pomiędzy nim a istotą. - Charyzmatyk.

- Kto? - Zniekształcony głos dochodził zewsząd, wielokrotne echo rozbrzmiewające z otaczających go cieni, jakby ktoś ukształtował buczący tłum w konkretne słowo. Nie miał jednak wątpliwości, że pytanie zadały oczy wiszące tuż przed nim. Nie mógł stwierdzić, czy to była kobieta, mężczyzna, dziecko czy może jeszcze coś innego. Może naprawdę rozmawiał z tłumem?

- Taki rodzaj egzorcysty. Tylko bez wody święconej. I niewierzący. Ateista. Chyba.

Mrugnęły. Bez zrozumienia.

- Nie znam cię. Gdzie Nikolai?

- Nikolai?

Błysk. Dwa obrazy - recepcjonista, lada. Przelotne uczucie szorstkich dłoni. Koen kiwnął głową, że załapał. O ile o to chodziło istocie.

- Czy Nikolai wie, że istniejesz?

- Domyśla się.

- Ale?

- Ale nie wierzy.

Niezależnie czy wieś, miasteczko pośrodku nigdy i nigdzie, lub metropolia - ludzie mieli podobny problem ze zjawiskami paranormalnymi i istotami spoza kategorii łatwo szufladkowanych. Woleli je ignorować i żyć we własnym świecie niż przejrzeć na oczy.

Koen nie mógł ich winić. Sam pewnie odwróciłby wzrok już dawno temu i nakarmił się jakimiś bzdurami o przewidzeniach, zmęczeniu i stresie. Odwróciłby - gdyby potrafił. Niestety, nie należał do ludzi, którzy uciekają przed rzeczywistością. Wolał ją zapijać whisky i gasić petami. Tak sobie radził z życiem. I wszystkim, co martwe.

- Potrzebuję twojej pomocy - zaczął powoli, jakby chciał wytłumaczyć dziecku, na czym polega prokreacja. - Jak długo tu jesteś?

- Od początku.

Odpowiadało za szybko, zbyt pewnie, nawet się nie zastanawiało. Koen spróbował wyczuć jeszcze raz obecność w pokoju, ale była zbyt rozproszona, zbyt niespójna, jakby ktoś rozrzucił puzzle w losowych kierunkach.

Zastanawiał się, czy rozmawia z istotą, która po prostu nauczyła się odpowiadać, czy też ze świadomym bytem.

- Co tutaj robisz?

- Dbam.

Przed oczami znów zobaczył mężczyznę z recepcji. Tym razem bez koziej brody, wyglądał też na młodszego. Wspomnienie musiało być stare. Wyczuł ciepłe uczucia, opiekuńczość, chęć ochrony. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to była jedynie powierzchnia. Coś wiło się pod spodem - plątanina emocji, która nie chciała wyjść na światło świecy.

- Dbasz o Nikolaia?

- Tak.

- Czemu?

- Taki cel.

Znów zbyt szybka odpowiedź, jakby wypluwał ją komputer, a nie coś, co - przynajmniej w teorii - powinno być minimum półświadome swojej postaci. Domyślać się, ale nie dowierzać. Jak recepcjonista.

Tymczasem Koen miał dziwne przeczucie, że rozmawia z czymś zaprogramowanym. Bezmyślnym, ale odpowiadającym przez wzorce. Niczym chiński pokój - odpowiada, bo wie jak odpowiedzieć, ale nie wie na co odpowiada i co mówi.

Egzorcysta sięgnął powoli do kieszeni po zapałki, powolnym ruchem, jakby sięgał po rewolwer w czasie ostentacyjnego pojedynku na Dzikim Zachodzie. Drugą mocno ściskał świecę. Czuł płomień. Był płomieniem. Palce mrowiły. Lubił myśleć, że to jakaś energia przeskakuje przez opuszki pomiędzy nim a ogniem.

Ale nigdy nie wiedział.

Chińskie pokoje, wszędzie. On również działał, ale nie rozumiał. Jak wszyscy egzorcyści.

Dobył zapałek, potrząsnął pudełeczkiem, spojrzał w oczy unoszące się w ciemności.

Mrugnęły. Nie zrobiły nic, spojrzenia kilkudziesięciu dusz krzyżowały się na nim bezrozumnie. Obserwowały, ale nie widziały. Cienie dalej utrzymywały się spokojnie na granicy światła. Wydawało mu się, że zgęstniały, ale to mogła być po prostu jego wyobraźnia. Czasem trudno odróżnić fikcję od rzeczywistości przy takiej linii pracy.

Czasem najzdrowsza okazuje się paranoja.

Wyciągnął zapałkę, przystawił ją do płomienia. Syknęło, czerwona główka rozbłysnęła ogniem. Wyrzucił ją jednym ruchem w stronę oczu.

Cień cofnął się błyskawicznie w kąt pokoju. Bardziej poczuł niż zobaczył jak światło przebija się z trudem przez żaluzje i rzuca na wszystko szarą poświatę. Pokój wyglądał teraz jakby stał za kiepskim, postarzającym filtrem na Instagram.

- Co robisz? - Głos istoty zmienił się, przeszedł z bezpłciowej kaskady różnych brzmień i dźwięków w wyraźny kobiecy alt. - Jak to zrobiłeś?

Oczy zmieniły kolor. Teraz były ciemnobrązowe. Jak schnące błoto.

- Zrobiłem co? - Koen wzruszył ramionami. Nie miał bladego pojęcia, czego właśnie dokonał.

- Rozdzieliłeś nas. Nie jestem już… zaplątana z innymi.

- Stara indiańska sztuczka - sarknął egzorcysta - po prostu zrobiłem cokolwiek i zobaczyłem co się stanie.

Oczy zlustrowały go na nowo. Dopiero teraz dostrzegł w nich coś ludzkiego, nawiązał nić porozumienia. Wykastrował szybko to uczucie - ostatnie, czego potrzebował to sympatia do tej istoty, czymkolwiek była. Potrzebował informacji, nie przyjaciela.

- Widziałeś to. Byłeś na Wyspie Kukułek - rzekła kobieta tonem wskazującym na oskarżenie.

A więc ona również go czytała. Koen niemal poczuł się pocieszony.

- Tak. A teraz znalazłem ciebie w tym pokoju. Pytanie jest raczej oczywiste.

- Nie mam z tym nic wspólnego.

- Ale wiesz coś o tym, prawda? - Strass przykucnął, trzymając świecę blisko cienia. Zdał sobie sprawę, że mógł w tej chwili wyglądać jakby terroryzował istotę. Cofnął nieco dłonie, ciepło płomienia rozlało się po klatce piersiowej i brzuchu.

Uspokajało.

- To było tutaj długo przed nami.

- A ile ty tutaj jesteś?

- A który mamy rok?

Drzwi huknęły. Strumień światła z korytarza wlał się gwałtownie do środka, rozszarpał cień na strzępy w ułamku sekundy. Świeca zgasła.

Koen obrócił się powoli, starając się z całych sił nie wyglądać na wkurwionego. W drzwiach stał recepcjonista. Egzorcysta przypomniał sobie, że nie przedstawiali się sobie oficjalnie.

- Panie Strass, pomyślałem, że zje pan jakiś późny obiad. Coś dla pana przygotować?

Charyzmatyk spojrzał na zegarek. Była szesnasta.

- Nie, dzięki, panie…

- Nikolai - mężczyzna pogładził kozią bródkę - po prostu Nikolai.

- W porządku, Nikolai. Nie, dzięki, ale doceniam. Wolałbym drinka. - Nic nie dawało lepszego poglądu na jakąś mieścinę niż jedyny bar w okolicy. Zawsze zbierał się tam miejscowy przekrój osobowości: ci lepsi, ci głupsi, ci młodzi, ci starzy, ci inteligentni, ci, którzy wiedzą wszystko lepiej. Nie było lepszego miejsca na zrobienie porządnego researchu o okolicy. Poza tym Koen naprawdę miał ochotę się napić. I zapalić.

- Kawy, herbaty, soku?

- Jeśli serwujesz z whisky albo martini, to chętnie.

- Niestety. - Recepcjonista przyjął na twarz uśmiech, który wyraźnie mówił “trudno, nie wyszło”. - Ale bar jest zaraz obok. Mam coś przygotować na kolację?

Koen zerknął odruchowo na telefon.

- Właściwie to jest coś, co możesz dla mnie zrobić, Nikolai. - Podsunął mu pod nos ekran komórki. - Muszę gdzieś zadzwonić, a sygnał szaleje. Skombinujesz dla mnie telefon?

 

Telefon był stary - na tyle stary, by uznać go za przedpotopowy, ale wystarczająco młody, by kształtem z grubsza przypominał współczesne odpowiedniki. Koen uniósł słuchawkę, wahając się. Zerknął dla pewności jeszcze raz na swoją komórkę, ale sygnał pojawiał się i znikał, nie mówiąc już o stałym połączeniu z internetem.

Zaraz po pierwszej wątpliwości przyszła druga - czy w ogóle powinien dzwonić?

Westchnął ciężko, zatopiony w niepewności.

- Coś nie tak, panie Strass?

- Koen.

- Przepraszam?

- Po prostu Koen. Pan Strass - egzorcysta prychnął - jak to brzmi. Jak niemiecki oficer.

- W porządku, Koen. Zatem co jest nie tak?

- Mam tu robotę, Niko. I właśnie myślę, czy wezwać pomoc. - Charyzmatyk zamarł, jedną ręką trzymając telefon jakby to było narzędzie zbrodni, a drugą otwierając i zamykając zapalniczkę. Z jakiegoś powodu sądził, że pomoże mu to podjąć decyzję.

- Może ja mogę jakoś pomóc?

Cudowna mentalność człowieka gotowego służyć wszystkim, jeśli to poprawi im humor. Zrobiłby karierę w Hiltonie albo Sheratonie. Albo na misjach charytatywnych.

Koen musiał mu jednak oddać, że fakt, pomógł mu podjąć decyzję. Wykręcił numer, przystawił buczącą słuchawkę do ucha. Przez moment mimowolnie wyobraził sobie, że kontaktuje się radiowo z obcą cywilizacją. Uśmiechnął się.

Trzasnęło. Głos po drugiej stronie mówił szybko, krótko, jakby ktoś wykrajał zdania do niezbędnego minimum. Nic dziwnego - należał do osoby, która wiecznie się śpieszy i nawet stanie na pasach uznawała za stratę cennych minut. Kochała - i Koen był pewien, ze sama ukuła to stwierdzenie -“optymalizować czas”.

- Sylvie Diczko specjalistka sprawy paranormalne słucham - wypaliła prosto w słuchawkę.

- Hej, Sylvie, tu Koen. Potrzebuję pomocy.

Chyba tylko ten mimowolny, przypadkowy uśmiech sprawił, że nie odrzuciła połączenia w ciągu sekundy. Wiedział jednak, że tej roboty nie da rady wykonać sam. Domyślał się tego już, kiedy ocknął się na łódce. Wiedział to, kiedy zobaczył zjawę przed Sosnowzgórzem. I zaakceptował to po rozmowie z cieniem, osobliwością, jakkolwiek to nazwać, z hotelowego pokoju.

- Jestem w głębokim gównie, Sylvie - dodał, kiedy mu nie odpowiedziała. - Nie dam rady sam. Wydębię od Stralczyka dodatkowy hajs. - Przypomniał sobie, że jeszcze nie dostał od detektywa znaku życia. Zerknął na swój telefon. Zero powiadomień. Sygnał szalał. Niepewność ścisnęła gardło i trzewia, zawiązała pierwsze supły. Sylvie nie odpowiadała, ale też nie przerwała połączenia. - Zlecenie z okręgówki - dodał. Cisza. - Stawiam drinki i obiad.

Po drugiej stronie usłyszał coś jakby westchnienie. Równie dobrze mógł to być szum z kosmosu. Ten cegłofon pewnie łapał każdy sygnał.

- Dobra - powiedziała i nawet przez telefon słyszał, że mówi przez zaciśnięte zęby. - Gdzie?

- Sosnowzgórze. Weź Google Maps do tego, to miejsce praktycznie nie istnieje na mapie.

- Ok. Wisisz mi.

Rozłączyła się. Cała Sylvie Diczko. Krótko i na temat. Nie marnować czasu.

Koen odłożył słuchawkę - nieco zbyt szybko, zbyt płochliwie.

Miał wrażenie, że słyszy w niej burzę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Karawan 23.07.2017
    Dziękuję za kolejną porcję przyzwoitej rozrywki. Poza potknięciami (starość Panie, się potykam!) - tekst połknąłem gładko jak syrop na kaszel. Czekam na CD i gratuluję. ;))
    Pieprz się, Dorian. To miała być wolna sobota. - Interpunkcja u mnie to język Majów, ale w tym miejscu zastopowałem czytanie. Zabrakło mi albo cudzysłowu, albo łopatologicznego "przemknęło mu przez myśl"
    Niezależnie czy wieś, miasteczko pośrodku nigdy i nigdzie, lub metropolia - tu zaś nigdy i nigdzie przykleiłbym do wioski, bo miasteczka nawet takie jak to w którym mieszka moja matka (dwa i pół tysiąca ludności) są jednak bardziej zawsze i wszędzie.
    Koen był pewien, ze sama ukuła to stwierdzenie - kropka nad z zżarta przez kukułki ;)
    Są to jednak, jak łatwo zauważyć, tzw. duperele nie warte kichnięcia! ;)
  • Arysto 02.08.2017
    Duperel warte, warte kichnięcia! :) Trzeba popoprawiać, ale jak już wspominałem gdzie indziej, jestem na literackim urlopie. I fakt, warto było tam użyć, przy Dorianie, cudzysłowu.

    A miasteczka/wieś - u mnie bardzo lekko się traktuje te słowa, zamiast wieś mówi się miasteczko itd. Może to wynika z jakiejś luki w rozumowaniu albo w wychowaniu językowym. Zbadam sprawę ;) Dzięki wielkie!
  • ausek 28.07.2017
    Przeczytałam całość z przyjemnością. Podoba mi się, jak w poszczególnych scenach budujesz napięcie. Muszę przyznać, że zaskakiwanie czytelnika niespodziewanymi zwrotami akcji wychodzi Ci świetnie. ;)
  • Arysto 02.08.2017
    A dziękuję, bo pierwszy raz u mnie tak fabuła gna akcją i akcja fabułą :) Staram się jak mogę!
  • Canulas 31.07.2017
    Potwierdzam, że najlepsze, co tu czytałem.
    "Co tutaj robisz?
    Dbam".

    Uwielbiam. takie rzeczy
  • Arysto 02.08.2017
    Haha, dzięki :D Cieszę się, że aż tak wciągnęło. No i taki chiński pokój z tym "Dbam" - niby odpowiada logicznie, ale jednak... coś nie gra ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania