Charyzmatyk II - Wyspa Kukułek, Rozdział 9

Bała się, że ciągnie jeszcze jednego trupa pośród sterty innych. Krew spływała rozgałęzionymi strumieniami we wszystkich kierunkach. Była wszędzie w zasięgu wzroku - słodycze, napoje, jarzeniowe lampy, kasę fiskalną, kiczowate kafelki, które powinny zdobić posadzkę czyjegoś domu, a nie podłogę sklepu.

Na smród składało się tyle zapachów, że powoli przestawała je rozpoznawać, więc nos oględnie stwierdził, że w powietrzu unosi się fetor śmierci i rozszarpanych dusz. Z dodatkiem charakterystycznego zapachu odpalanych zapałek i ulatującej naftaliny.

Koen przestał reagować na cokolwiek. Gdyby nie to, że widziała wszystko, uznałaby, że to jeszcze jeden z trupów. Oparła go o ścianę, zaraz obok wisiały żałośnie na nitach zawiasów wyważone drzwi. Opętany przez Rozalię napastnik musiał wyważyć je będąc na agresywnym rauszu. Sylvie odruchowo pomacała rozcięty policzek, krew spłynęła po brodzie, głowa pękała od tępego, pulsującego bólu.

Zawiązała dodatkowe symbole na nadgarstkach i przedramionach, misternie splecione rzemyki tworzyły niemalże całe zdania, złożone z zawieszonych tuż przy skórze piktogramów i grafów. Czuła, jak coś napiera na prowizorycznie ułożone osłony i bała się, że zraniona Rozalia przyszła dokończyć robotę. Zacisnęła zęby, chwyciła Koena pod pachy i ciągnęła go dalej przez cmentarz samobójców. Ręce szybko rozpaliły się żywym ogniem i ledwie chwilę potem miała wrażenie, że mięśnie zwiotczały i praktycznie rozpuściły się, przyczepione do korpusu jedynie siłą woli i skórą.

Lecz nie zatrzymała. Nie zatrzymała się do samego samochodu, przy którym również leżały trupy. Nie zatrzymała się, dopóki nie położyła mężczyzny na tylnym siedzeniu starego Forda i nie sprawdziła mu pulsu. A potem usiadła ciężko na ziemi i rozejrzała się.

I nagle do niej dotarło.

Fala żółci wezbrała w ustach szybciej niż potrafiła zareagować. Padła tylko na bok i zrzygała się pod siebie.

- Diczko?

Podniosła głowę, przez ułamek sekundy zastanawiając się, jak żałośnie musi wyglądać. Zamrugała kilka razy, nie będąc pewna, czy dobrze widzi - naprzeciwko niej, przy policyjnym wozie, stał Stralczyk. W rękach trzymał broń, lecz sądząc po wyrazie twarzy, nie za bardzo wiedział co z nią zrobić w tej sytuacji. Wodził wzrokiem po trupach, blednąc coraz bardziej za każdym kolejnym ciałem. Nie zrzygał się jednak - widywał gorsze rzeczy, a te nieboszczyki nawet nie wyglądały tak źle.

W końcu podszedł do niej, decydując się zatrzymać broń w dłoniach. Najwyraźniej stwierdził, że jeśli coś wyskoczy zza któregoś rogu, to lepiej będzie strzelać, a później zadawać pytania. Zajrzał do auta, gdzie leżał nieprzytomny Koen i westchnął ciężko, kiedy dobitnie wylądowała na nim świadomość, w jakie gówno wdepnął i pociągnął innych za sobą. Nie wspominając już o zabitych. Chociaż było to wpisane w ryzyko zawodowe - nawet jeśli obecna administracja rządowa nie zdążyła jeszcze przyswoić faktów o nieumarłych, to nie potrafił tak po prostu zmierzyć się z całym gównem, które ten drugi świat potrafił rzucić w żywych i oddychających. Był przyzwyczajony do złodziei, napadów, rozrób, zamieszek, nawet akcji antyterrorystycznych, ale trudno było walczyć z czymś, co wpływa na serce, mózg i duszę, kiedy się nawet tego nie dostrzega.

Stralczyk nie należał jednak do osób, które zastanawiają się nad decyzjami przeszłości zbyt długo - najwyżej odkładał całe myślenie na później - w tej chwili bardziej liczyło się tu i teraz. Zawsze liczyło się bardziej tu i teraz. Poużalać się nad sobą mógł przy żonie i drinku.

Przez moment chciał zapytać młodą egzorcystkę, czy wszystko w porządku, ale od razu dotarł do niego bezsens, jaki za tym stoi. Podniósł ją więc, jakby nic nie ważyła i upewnił się, że kontaktuje z rzeczywistością.

- Dasz radę prowadzić?

Skinęła głową twierdząco. Sekundę później rozejrzała się po trupach i zmieniła zdanie, wzruszając ramionami bezsilnie. Stralczyk otworzył drzwiczki i wpakował ją na przednie siedzenie.

- Przyjechałem sprawdzić rejestr policyjny i co z wami - powiódł wzrokiem po ciałach, lustrując miejscowych mundurowych - ale chyba chuj bombki strzelił. Macie jakieś informacje o tym gównie z wyspy? Imię? Stare nazwisko? Wiem, że Koen próbowałby sprawdzić stare daty zgonów…

Spojrzała na niego nieprzytomnie. Nawet teraz, kiedy była daleko poza granicami swojej wytrzymałości psychicznej, jej mózg pracował jak silnik odrzutowca. Stralczyk niemalże widział jak za tymi zielonymi tęczówkami klocki układają się w logiczną całość.

Przez chwilę próbowała coś powiedzieć, ale w końcu się poddała i pokręciła głową, zaciskając usta. Stralczyk sięgnął do wewnętrznej kieszeni prochowca, podał jej piersiówkę. Golnęła zdrowo ziołówki, nie zważając na to, że płyn praktycznie wypalał gardło i język. Przyjemne gorąco rozeszło się po całym ciele, umysł zwolnił na moment, uspokoił się.

Z oddali dobiegł grzmot. Deszcz spadł niespodziewanie, tnąc otoczenie na setki tysięcy maleńkich części widocznych pomiędzy grubymi kroplami.

Schowali się do auta. Koen na tylnym siedzeniu oddychał ciężko.

- Zajmijmy się najpierw nim - powiedziała w końcu głosem, który totalnie nie pasował do Sylvie, którą detektyw znał. To nie były słowa wypluwane tak szybko, że niemal zlepiały się w jedno, ta Sylvie mówiła powoli i ostrożnie. Jakby przypadkowym słowem mogła wywołać demona. - A potem przejrzymy listę zgonów w rejestrze policyjnym.

- Coś tam powinno być - Stralczyk też łyknął. Zdawał sobie sprawę, że powinien zadzwonić, zgodnie z protokołem, po wsparcie, laboratoryjnych i wszystkich innych kolesi od miejsc zbrodni i morderstw, ale to nie była zwyczajna sytuacja. Z paranormalnym gównem to nigdy nie jest zwyczajna sytuacja, protokoły nie uwzględniały tego w schematach działania i wytycznych. Administracja i prawo były za wolne. Oficjalnie nieumarli jeszcze nie istnieli. Obrócił się, by spojrzeć na Strassa. Egzorcysta nie wyglądał najlepiej, przypominał ofiarę ciężkiego pobicia, tylko bez żadnych fizycznych oznak zdarzenia, nie licząc krwi. Detektyw wyszedł z samochodu, ominął trupy, wygrzebał z bagażnika starą, zapomnianą apteczkę. Kiedy wsiadł z powrotem do auta, zdał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy nie za bardzo wie, co z tym zrobić. Sylvie wyrwała mu pudełko z rąk.

- Max, sprawdź te rejestry. Szukaj imion: Celestia, Rozalia, Kasjan.

- Skąd je macie? - zapytał Stralczyk odruchowo. Lubił znać wszystkie konteksty.

- Koen mi je przekazał. - Charyzmatyczka wywlokła z umysłu przekazane wspomnienia. Fakt, że Strass posiadał zdolność przekazywania emocji i, jak podejrzewała, wybranych urywków pamięci budziła w niej pewien niepokój. Nie przed samą umiejętnością, lecz przed tym, jak dokładna jest ta metoda; czy coś mu umknęło, czy dostrzegł coś, czego zapomniał przekazać, czy obraz, który wytworzył w jej głowie w momencie, kiedy zetknęli się palcami, był dokładny? Z drugiej strony, transfer emocjonalny z pewnością był dokładniejszy, niż by o tym opowiedział. I szybszy. Sylvie kochała optymalizować czas. - W pewien sposób - dokończyła i przecisnęła się na tylne siedzenie. Wygrzebała spod jednego z foteli butelkę tak zakurzonej wody, że przez chwilę miała ochotę wrócić do sklepu pełnego trupów po inną. Zmieniła szybko zdanie, kiedy spojrzała przez szybę na martwych samobójców.

Stralczyk dalej siedział w samochodzie, patrząc na nią pytająco.

- Pójdziesz kurwa w końcu czy nie pójdziesz - wypaliła. Stralczyk uśmiechnął się półgębkiem, nieco uspokojony. Najwyraźniej wracała do siebie po szoku.

Wyszedł.

Sylvie odczekała chwilę, po czym rzuciła apteczkę w kąt i chwyciła Koena za dłoń. Musiała wiedzieć wszystko.

 

***

 

Koen miał nadzieję, że przynajmniej przez chwilę odpocznie, kiedy dryfował w ciemnościach, otoczony jedynie przez miękką nicość. Że demony odpuszczą. Na moment zapomniał, że był egzorcystą. A egzorcysta - czy raczej Charyzmatyk - żył z demonów. Tych, które mieszkają poza głowami śmiertelników.

Rozalia pojawiła się w zasięgu widzenia, nawet mimo tego, że nie otworzył oczu. Wzrok nie miał znaczenia tutaj, gdziekolwiek się znajdował. Tutaj nie mógł odwrócić wzroku. Nie istniała żadna inna strona, w którą mógłbym spojrzeć. Musiał patrzeć i widzieć.

Nie musiał też otwierać ust, by mówić.

To wszystko po prostu się działo bezwiednie. Poza nim.

Może dlatego zorientował się, że nie znajduje się w żadnym miejscu. Jest zawieszony gdzieś pomiędzy stanami świadomości, w miejscu, gdzie dusza łączyła się z umysłem. Gdzie abstrakcja spotykała logikę, a nielogiczności i paradoksy były częścią rzeczywistości. Był gdzieś poza światem, a to gdzieś istniało tak długo, jak długo się w nim znajdował. I było dziwnie znajome, mimo że nie mógł sobie przypomnieć, by kiedykolwiek się tutaj znajdował.

Ciemność była niczym jedwab.

Dla ułatwienia nazwał to miejsce limbo.

Rozalia wydawała się ranna. Jej duch był rozmazany niczym biegnąca postać, którą ktoś próbował uchwycić na starym aparacie. Sylwetka kończyła się już na pasie. Straciła wystarczająco dużo sił, by nie móc utrzymywać już siebie ostrej i widzialnej. Koen nie posiadał nawet części wiedzy, jaką wbiła sobie do głowy Sylvie ani nawet jej zdolności pojmowania wszystkiego w lot, ale nawet on wiedział, że potrzeba sporo czasu, by duchy przybierały kształt niewyraźnego obłoku. Z wiekiem rozpływały się, rozwiewały niczym gęsty dym na wietrze, choć nigdy ostatecznie nie znikały bez interwencji egzorcysty.

- Ona wróci. - Usłyszał Rozalię. Brzmiała jak rozstrojone, stare radio przez które ktoś na siłę przeciska głos małej, przestraszonej dziewczynki. - Wszystko co miałeś zrobić, to zabić gówniarza. Dokończyć robotę. Lecz ty musiałeś węszyć. I teraz ona wróci.

- To moja robota - powiedział, chociaż nawet nie poruszył ustami. - Taka praca.

- To wszystko dla kasy?

- Mniej więcej. Spodziewałaś się czegoś bardziej ambitnego?

- Myślałam, że jesteś jednym z tych kretynów z życiową misją. Łowców dusz. Błędnych rycerzy. Z jakiegoś zakonu zagubionych i obłąkanych.

- Nie - Koen nawet nie był zdziwiony jej odpowiedzią - jestem raczej jednym z tych gorzkich i smutnych. I bardzo materialistycznych. I szczerze mówiąc, nie mam ochoty kontynuować tego zlecenia. Nie pisałem się na taką robotę. To miało być proste zadanie.

- Czemu nie odjedziesz?

Koen nie potrafił na to odpowiedzieć. Mieszanka poczucia obowiązku, wrodzonej niechęci do niedokańczania spraw i dziwacznego podejścia do własnej dumy i tego, że nie potrafił po prostu odwrócić wzroku - to wszystko sprawiało, że brnął dalej w niejedno gówno, chociaż nie miał ochoty. Myśl o ucieczce dalej kołatała się gdzieś w głowie niczym kiepskie wspomnienie z dzieciństwa, lecz skutecznie ją od siebie odpychał.

W końcu kto miał się tym zająć, jeśli nie egzorcyści? Charyzmatycy?

Nie miał zamiaru przyznawać się przed sobą, że poległ. W gruncie rzeczy to zawsze była sprawa życia i śmierci.

- Kto wróci? - zapytał, kiedy zdecydował, że ostatecznie odpuści sobie pytanie o ucieczkę.

- Naprawdę myślisz, że życie tego gówniarza jest tyle warte? Nawet go nie widziałeś…

- Nie jestem mordercą.

- Jesteś. Po prostu nie mordujesz żywych.

- Nie da się zamordować zmarłych.

- To twoja definicja.

- To ogólna definicja.

- Więc jest błędna.

Na moment zapadło milczenie. Koen mielił sytuację. Rozwiązywał zagadkę. Zastanawiał się, czy z Sylvie wszystko w porządku. Wydawało mu się, że słyszy deszcz.

- Ile już istniejesz?

- Nie wiem. Byłam tutaj na długo przed tymi wioskami.

- To jakim cudem mogę z tobą rozmawiać i cię rozumieć?

- Dodaj dwa do dwóch, kretynie. Żywię się duszami. Dusza ma zawartość.

Wspomnienia, przeżycia, doświadczenia. W tym pewnie język i ogólne pojmowanie świata. Ta istota - miazmat, Marta, Rozalia - musiała przeżyć więcej żyć niż mógł sobie wyobrazić. Poznawała świat oczami innych dusz, martwych lub opętanych.

- Czemu dalej tutaj jesteś?

- To jest dobre pytanie, Koen. Gdzie jesteśmy?

- Nie wiem. Ale wygląda na to, że raczej się mnie teraz nie pozbędziesz. Było nie egzorcyzmować moich żywicieli.

- Popełniłaś błąd.

- Zrobiłam się arogancka, przyznaję. Błąd, który akurat ty rozumiesz najlepiej. Dopiero ta gówniara cię naprostowała. Normalnie już byś zdychał na Wyspie Kukułek. Więcej szczęścia niż rozumu.

- To czemu nie objawiłaś się jej?

- Bo wybrałam ciebie.

Koen spojrzał na nią pytająco, chociaż nawet nie otworzył oczu. Nie miało to jednak tutaj znaczenia - impuls poszedł, zrozumiała aluzję.

- Bo sądziłam, że ty zrozumiesz.

- Że zabicie syna mordercy to rozwiązanie? Ostateczna kwestia ciebie i tego stwora z Wyspy?

- Czyli gówno rozumiesz.

- Gówno rozumiem, bo nie potrafię, kurwa, nic zrobić. Od samego początku gówno rozumiem. To mnie zwyczajnie przerasta. A ty nie ułatwiasz.

- Chciałam cię wykorzystać, nie ci pomóc.

- Doceniam szczerość. A teraz poproszę odpowiedzi. Wiem, że musisz mi ich udzielić. Dlatego tu jesteś. Bo nie masz innego wyboru. Zraniłem cię i ten szajs z Wyspy się zbliża. Więziłaś ją, prawda?

- Z mniejszym lub większym skutkiem, tak. Ale i tak się wymykała.

- I jak się ma do tego zabicie Adama? Jak ma się do tego wspomnienie, które mi pokazałaś?

Milczała. Zastanawiał się, czy to przez to, że znów spróbuje go w coś wmanewrować, czy po prostu nie wiedziała, od czego zacząć.

- Czy wspomnienie o Rozalii i Celestii jest prawdziwe? - Postanowił jej pomóc, zniecierpliwiony.

- Tak.

- Czy jest twoje?

- Nie. Jednej z moich dusz. Najświeższe.

Usłyszał huk strzału, krzyk matki, kwilenie dziecka tuż zanim wpadło w odmęty moczarów i utopiło się. W nozdrza znów uderzył duszący zapach gnijących liści i zbutwiałego drewna.

Dalej nie chwytał wszystkich wątków.

- Nie możesz mi pokazać prawdy?

- Nie - powiedziała ze smutkiem i miał wrażenie, że było to szczerze uczucie. - Po tylu latach wiązania się z innymi duszami, ze wspomnieniami, doświadczeniami, imionami… To wszystko staje się rozmazane. Wszystko jest wyblakłe. Mdłe. Nikłe. Tylko świeże wspomnienia przypominają mi o tym, co się dzieje. A i one się rozwieją z biegiem czasu i znikną.

- Pamiętasz jeszcze kim naprawdę jesteś? - Koen był szczerze ciekaw. Wydawało mu się nawet, że obrócił się, by spojrzeć na nią całą, lecz ciało nawet nie drgnęło. Mimo to Rozalia pojawiła się przed nim w całej postaci. - Jak to się zaczęło?

- Nie - głos kobiety rozbrzmiał goryczą. - I nie sądzę, by ona pamiętała. Wiem, że to było dawno temu. Jeszcze zanim moda stała się śmieszna, jeszcze jak ludzie pisali do siebie listy. Jeszcze zanim w tym miejscu powstały wioski. Nie urodziłam się w tym świecie, Koen. Ja po prostu w nim żeruję. I jednocześnie go chronię.

- Więc czym jesteście? Demonem?

- Nie sądzę, byście mieli na to nazwę. Nie macie nazwy na wiele rzeczy, które was przerastają.

Strass przyznał jej w duchu rację. Miał nadzieję, że tego nie odczuła. Nawet jeśli teraz rozmawiali, a czas płynął cholera wie jak szybko lub wolno w prawdziwym świecie, byli przeciwnikami. Zranił ją, chociaż już zaczynał mieć wątpliwości, czy dobrze zrobił. Być może rozwalił ostatni mur przed tym, co czaiło się na Wyspie Kukułek, gotowe z niej uciec w każdej chwili.

- Czym jest to coś na Wyspie?

Niemalże poczuł jej oddech na karku, jakby się zbliżyła, by wyszeptać mu do ucha tajemnicę. Miał wrażenie, że miękkie włosy musnęły jego policzek, czuł ciepło ciała na plecach. Poczuł dreszcz zbiegający w dół pleców, jedwaby ciemności zacisnęły się na nim.

- Z braku lepszego słowa możesz ją nazywać moją siostrą. Chociaż może córką? Koniec końców, powstała przeze mnie…

- Do rzeczy - uciął Koen. Podświadomie czuł, że coś się zbliża, ciemność gęstniała z każdą sekundą. Nie miał czasu na gierki.

Potwór uwięziony z nim w limbo wziął głęboki oddech.

I zaczął opowiadać.

 

***

 

Deszcz ciął tak mocno, że trudno było cokolwiek dostrzec, kiedy burza rozrywała chmury siatką błyskawic. Grzmoty uderzały, jeden po drugim, lecz Sylvie nie potrafiła ich nawet słyszeć, skupiona na wszystkim, co zdołała odczytać z Koena.

Niejasne obrazy przemykały jej przed oczami i zaledwie w części z nich znalazła coś znajomego - bagna, śmierć sióstr, odczucie wilgoci, śmierci i rozkładu, zapach późnej, umierającej jesieni, twarz mężczyzny. A potem nagle dostrzegła twarz kobiety, wyszczerzoną w szerokim uśmiechu. Objawienie rozpłynęło się po umyśle setkami odpowiedzi, z których wykluwały się kolejne pytania. W głowie zakołatało jedno imię: Rozalia.

Miazmat z hotelu, który, jeśli dobrze czuła, właśnie rozgościł się w głowie egzorcysty.

Sylvie poczuła jak krew odpływa jej z twarzy i spływa gdzieś w dół ciała, po drodze zabierając ze sobą serce i żołądek. W pustych miejscach zagotował się strach.

Koen zbyt mocno się otworzył podczas egzorcyzmów. Może i potwór popełnił błąd, wystawiając się na ostrzał charyzmatyka, lecz też wykorzystał okazję. Egzorcyzmy to obosieczny miecz. Obie strony dostają po dupie.

Kurwa.

Oślizgły system alarmowy ścisnął się dookoła kręgosłupa, ostrzegając przed zagrożeniem. Coś się zbliżało. Oko huraganu właśnie opadało tuż nad nimi, czekając na sygnał, by rozpętać piekło.

Koen otworzył oczy, nagle o wiele starsze i jeszcze bardziej zmęczone, niż parę godzin temu. Było w nich coś nowego, a Sylvie nie potrafiła sobie odpowiedzieć, czy to efekt tego, że Strass jest właśnie połowicznie opętany przez Rozalię, czy po prostu dotarło do niego kilka rzeczy, których ona już się domyślała.

Ucieczka nie wchodziła już dłużej w grę.

Spojrzeli przez szybę. Stralczyk biegł właśnie do samochodu, trzymając pod płaszczem teczkę pełną papierów. Niektóre z nich wyślizgiwały się z uścisku i frunęły na wietrze, rozrywane przez ciężkie, zimne krople deszczu.

Tuż za nim stała dziewczyna z Wyspy Kukułek.

Ku-ku. Ku-ku-ku. Zdali sobie sprawę, że słyszą to tylko w ich własnych głowach.

Rozalia roześmiała się histerycznie. Ją słyszał już tylko Koen.

Huragan nadszedł. I nie mogli już odwrócić wzroku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Zaciekawiony 28.11.2017
    "Była wszędzie w zasięgu wzroku - (...) kasę fiskalną" - nie bardzo mi pasuje taka forma, albo wymieniaj rzeczy na których była krew (na słodyczach, ścianie, kafelkach, kasie) albo rzeczy które splamiła (plamiła słodycze, ściany, kafelki, kasę), teraz to jest trochę za duży skrót ze złą gramatyką.

    "spojrzała przez szybę na martwych samobójców. " - i leżące obok kostki masła maślanego.

    "- Czemu dalej tutaj jesteś?
    - To jest dobre pytanie, Koen. Gdzie jesteśmy?
    - Nie wiem. Ale wygląda na to, że raczej się mnie teraz nie pozbędziesz. Było nie egzorcyzmować moich żywicieli. " - Zgadywałem, że pierwszą kwestię powiedział Koen, a drugą Rozalia, co zresztą potwierdzało zwrócenie się do Koena po imieniu. Więc następną powinien powiedzieć on, ale z wypowiedzi wynika, że to znów Rozalia, która odpowiada sama sobie na pytanie. Chyba pominąłeś jakąś wypowiedź, albo skleiła ci się z poprzednią.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania