Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Chędożona Szarża

Valhid "Wielki Ptak" z Gorhvan zastanawiał się, jakim cholera cudem wdepnął w takie gówno. I uwierzcie mi, że nie był to króliczy bobek, ale bardziej wielki słoniowy kloc. Siedział właśnie na wyfiokowanym jednorożcu, który jego zdaniem wyglądał jak zwykły, wychudzony koń z przebitym dzidą czerepem. Jakby tego było mało, to stali na czele armii elfów. Tak, tych anorektycznych dziewic, które nie rozumiały czegoś takiego, jak "dzień wolny od mydła", albo "naturalny męski zapach". Wszyscy jechali jak baby, i to nie te, które najchętniej brałoby się na stojąco, czy w jakiejkolwiek innej pozycji, ale takie, na których widok aż wszystko flaczało. Siedzieli na tych swoich jelonkach i innych równie wypicowanych chabetach tak, jakby zaliczyli przed chwilą ostre chędożenie w dupę i teraz musieli trzymać się prosto i nie drgnąć nawet o centymetr. Do tego wylazły z drzew driady – nie wiedział po kie licho, bo nikt ich tu na Gorka* i Morka* nie zapraszał! A pchały się niemal na pierwszy ogień, jak w ostatniej chcicy. Niech się pchają. Goblińskie szuje wyruchają te babskie drzewa, to mniej sił do walki będą mieć.

 

Charknął donośnie i splunął soczyście na ziemię, niechcący – bądź specjalnie – pudłując. Teraz żółtawa, orcza ślina spływała po szyi jednorożca, który zarżał cicho niezbyt zadowolony.

 

– Jeszcze raz papę otworzysz, to cię wszamię na kolację, chodząca szynko – warknął groźnie i zwierzę natychmiast zamilkło przerażone.

 

O czym to on rozmyślał – o ile "myślenie" nie jest za mocnym słowem dla orka – zanim pieprzony jednoróg mu przerwał? Ano tak. Jak, do cholery, znalazł się w takiej sytuacji? Musiał mocno wysilić czerep, aby przypomnieć sobie wcześniejsze wydarzenia tego dnia.

 

Paskudny poranek zastał Valhida w knajpie na trakcie między Brehen i ludzkim miastem Tagara. Gospoda, jak to gospoda, była duża i pękała w szwach od najróżniejszych typów spod ciemnej gwiazdy. Ludzie, orkowie, gobliny, a nawet górski troll. Rycerzy w lśniącej zbroi nikt by tu nie uraczył.

 

"Wielki Ptak" ulokował się na uboczu sali i wielkimi łykami spożywał przygotowany przez barmana orczy grog. Gęsta ciecz o barwie świeżej posoki skapywała po brodzie orka, gdy ten próbował wysiorbać napitek do końca. Zapewne gdyby był osobnikiem przyzwoitym, lub miał takowych kumpli, to któryś z nich łaskawie wbiłby mu to czerepu, że wypił już zdecydowanie za dużo i powrót do pieprzonego obozu może być nieco chwiejny i pełen upadków. No, ale Valhid to ork jak się patrzy, więc nie przejmował się zbytnio takimi detalami. Odstawił naczynie z potężnym łoskotem na barową ladę, a chwilę później tuż obok pojawiły się pieniądze.

 

– Za mało – warknął karczmarz, ale widząc spojrzenie "Wielkiego Ptaka" odpuścił i przyjął zapłatę.

 

Wytoczył się z przybytku i ruszył traktem w stronę swojej osady, która znajdowała się po lewej, kawałek przed Brehen. Nie bardzo wiedział, jak długo szedł, nim nagle natrafił na pobojowisko. Widać miał tu miejsce jakiś pojedynek, ale obaj przeciwnicy leżeli zaciukani w swej krwi na drodze, a obok stały ich konie. Jeden z z tych zdechlaków był elfem, a drugi goblinem. Dopiero gdy Valhid zbliżył się do goblina, ten nagle capnął go tą swoją małą, odrażającą łapką. Chyba tylko cud alkoholu sprawił, że głowa stwora nie została wgnieciona w glebę wielką stopą orka.

 

– Zdrada – wycharczał przyszły truposz, tocząc krew z paszczy.

 

– Ta, super. A teraz zabieraj łapę, zanim ją utnę i będę używał do podcierania się w wychodku – zdołał wycedzić w miarę trzeźwym głosem.

 

– Wrobiono nas w – tutaj atak kaszlu – wojnę! Błagam, musisz zaszyć gdzieś te listy, by nie dostały się w ręce naszych braci! Wojna z elfami zniszczy obie nacje! Przekaż im wieść o naszej śmierci, a zostaniesz wynagrodzony! – kończąc głośnym wdechem, goblin wyzionął ducha.

 

Niestety, skubane łapsko nadal się trzymało, jakby się uwzięło, czy coś. Pierdzielony skurcz pośmiertny i cholerne gobliny... Ale wolał już je niż elfów. Miałby się kłopotać dla tych lalusiów i kurdupli? Normalnie odwróciłby się i pierdnął na to wszystko, ale opcja zarobku dla orka to wizja kolejnych trunków i lepszych narzędzi do pracy, a gdy się takowe ma, to tym więcej odciętych łbów, no a był w trakcie składania bardzo niezwykłej kolekcji. Zaiste, tok myślenia orka był niezwykle długi i przerywany czkaniem, ale w końcu Valhid to przetrawił. Jeszcze tylko musiał opróżnić pęcherz – pech chciał, że oberwało się elfiemu truposzowi – a następnie wziął te dwa listy ze zwłok i drapiąc się w zadek ruszył znów do gospody. Raz, że musi zapytać o drogę, bo był orkiem, a nie chędożonym leśnikiem. Na takich to tylko panienki lazły. Dwa, że nie miał zamiaru leźć do elfów. Nieważne, ile by to kosztowało. Znajdzie jakiego naiwniaka i wciśnie mu tę robotę. Z taką właśnie myślą toczył się tą samą drogą i albo mu się wydawało, albo trwało to dłużej niż poprzednio. To znaczyło, że stan upojenia alkoholowego mijał, a to źle.

 

Otworzył drzwi do przybytku kopniakiem i w miejscu zaczął rozglądać się za jakimiś naiwniakami, którzy chcieliby wykonać "szlachetną misję" i iść to tej dziwkarni, jaką była elfia wioska. Wpierw jednak podszedł do oberżysty, który nie przestawał patrzeć na niego spode łba z racji zaciągniętego kredytu.

 

– Mam robotę i spłacę dług niebawem, więc nie wybałuszaj tak oczu człowieku, bo jak dodam je sobie do grogu, to czym będziesz przeliczał forsę? – warknął, ukazując poczerniałe miejscami zęby.

 

Gdy karczmarz się nieco uspokoił, "Wielki Ptak" zapytał go o drogę do elfiej wioski oraz do osady goblinów. Po usłyszeniu wskazówek wykonał w tył zwrot. No cóż. Capnie kogoś po prostu i tyle z tego będzie.

 

Nagle poczuł zimną stal na gardle, ale zanim to się stało, to niemal zwalił go z nóg odór kwiatków i innych pachnideł.

 

– Elf – mruknął niezbyt zadowolony.

 

– Tak, odrażający stworze! Jestem Penishr "Złoty Ptak" z domu Stringer! Mów, czemuż żeś pytał o umiejscowienie wioski mych pobratymców i jakie są twe niecne zamiary, albo będę zmuszony się pobrudzić! – Nawet sposób, w jaki uszaty gadał, był irytujący i niezwykle nużący.

 

– Penishr? Rodzice musieli cię nienawidzić – mruknął z rozbawieniem ork, ale czując mocniejszy nacisk ostrza, charknął tylko i się uspokoił.

 

– Dobra, dobra. Idę sobie po jednym głębszym... no może dwóch. Patrzę, a tu trupy leżą. Elf i goblin. To se myślę, co mnie to i idę dalej. A tu ten goblin cap mnie za nogę. Zaczyna gadać coś o zdradzie, o wojnie oraz o tym, że te listy trzeba e... za...zanieść w ręce braci ich czy jakoś tak. Podobno ma być za to kasa, to się na to piszę – wyjaśnił niezwykle skrupulatnie, jak na przedstawiciela jego gatunku.

 

– Zamierzasz iść do elfów?

 

– Nie. Zamierzałem komuś dać ten kawałek papieru do podcieru i olać elfów. Moja noga tam nie powstanie, mowy nie ma – odpowiedział z oburzeniem i odrazą Valhid.

 

– Nawet, gdybyś poszedł, to i tak nie posłuchają kogoś twego pokroju. Niechaj więc będzie! Zaniosę list mym braciom, gdyż i tak szukałem ich wioski! Radź tylko uraczyć mnie informacją, gdzież ona jest?

 

"Wielki Ptak" niechętnie podał dokładny opis, jak dotrzeć do elfiej osady, bo chociaż chciał się pozbyć problemu, to z drugiej strony pomaganie tej laluni godziło w jego reputację.

 

– Zacny się z ciebie mąż okazał! – odezwał się Penishr, gdy poznał już lokalizację wioski.

 

– Te, te, tylko mnie od mężów nie wyzywaj, pedale – ork chwycił swój krush* w dłoń, ale elf już siedział na swym jelonku Bambi, obwieszonym zielskiem niczym choinka głowami wrogów podczas świąt następujących tuż po zwyciężonej bitwie w orczej osadzie.

 

– Żegnaj, zacny orku! Niech Matka Ziemia i Silvanus będą ci przyjaznymi! – krzyknął za sobą spiczastouchy, a Valhid wzdrygnął się z obrzydzeniem na te "oszczerstwa".

 

Nie zwlekając bardziej, odwrócił się w przeciwnym kierunku i ruszył do osady goblinów. Miał nadzieję, że załatwi te sprawy szybko, dostanie szmal i będzie mógł wypiąć zad na całą tę farsę. Pech jednak chciał, że jak to bywa w sytuacjach, gdy jest się nieco wstawionym, "Wielki Ptak" się pomylił. No bywa, prawda? Można się przecież pomylić, no nie? Jednak jak to w przypadku orków bywa, nie przykładają one zbytniej uwagi do niczego, co nie jest alkoholem, wojaczką, forsą, czy ewentualnie obiektem penetracji. Toteż i tym razem mózgownica Valhida skupiła się głównie na zapłacie, i to stąd wyszły dwie pomyłki. Pierwszą były listy, które miały zniknąć, a nie zostać dostarczone, a drugą – pomylenie drogi. Ork nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie dotarł... do obozu elfów.

 

Naturalnie, spiczastousi odebrali mu list, okrzyknęli szpiegiem i brudasem, związali, a następnie kazali mu poprowadzić samobójczą szarżę na czele ich armii, aby zginąć nadzianym na dzidy goblinów i w ten sposób odpłacić za krzywdy wyrządzone ich ludowi – oraz ich nosom.

 

Ot, cała historia. Tak właśnie Valhid "Wielki Ptak" z Gorhvan skończył na grzbiecie pedalskiego jednorożca, niczym jakaś powabna dziewica i związany sznurem, jak kawał szynki. Naturalnie takie więzy to dla takiego twardziela jak on pikuś, żaden problem. Jednak tym, co było utrapieniem, była armia goblinów naprzeciwko. Orkowi udało się dojrzeć związanego i zakneblowanego elfa przywiązanego do jakiegoś pala. Czyli tamtemu cwelowi się oberwało za te wyfiokowane gadki. Super. Tylko teraz trzeba było obmyślić plan ucieczki.

 

Niestety, z obmyślania nici, bo wtem rozległ się głośny dźwięk kilku rogów, zarówno elfich, jak i goblińskich, a następnie rozpoczęła się ta chędożona szarża. Ork wykorzystał skierowaną w jego stronę dzidę goblina . To doprawdy debilne stworzenia, skoro żaden nie zastanawiał się, dlaczego ork, i to związany, miałby być po stronie elfów. Uchylił się i ostrze lekko rozcięło

 

jego umięśnione plecy, ale także i więzy. Zadowolony ryknął głośno, chwycił za głowę przejeżdżającego akurat obok elfa, zabrał mu bash*, a ciałem cisnął przed siebie, tak że jednorożec go po chwili stratował. Machając kawałkiem stali z dzikim zadowoleniem, zaczął ciąć jak popadło: elfów, goblinów, i ich rumaki.

 

Sieczka trwała dość długo, bo dzień chylił się ku końcowi, gdy Valhid zsunął wreszcie zad ze swojego rumaka. Zanim ten zdołał pierzchnąć do lasu, ork szybko ukatrupił stwora, a następnie zaczął ciągnąć za sobą przez pobojowisko pełne ciał goblinów, elfów, jeleni, hien i kundli oraz wszelkiego innego wkurzającego go świństwa. Nie omieszkał pluć co rusz pod nogi. Rozglądał się przy okazji za ciekawymi eksponatami do jego kolekcji suszonych główek, gdy nagle zatrzymał go jakiś okrzyk.

 

– Stój nieczysta bestio z piekła rodem! – To elfi kutas, którego napotkał wcześniej i podzielił się zadaniem.

 

– O, żyjesz. – Ork nie wydawał się tym nazbyt zadowolony.

 

– Tak! A ty niebawem zginiesz! Jak mogłeś z nas wszystkich tak okrutnie zakpić! Te wiadomości były jeno łgarstwem, które podjudziło ich do wojny! I jeszcze posłałeś mnie do swych odrażających kuzynów, a sam poszedłeś do elfów by, niech nas Matka Ziemi ma w opiece, zabić jednorożca! I to ostatniego! Właśnie miałem przekazać osadzie, że ich jednorożec jest ostatnim, który się ostał! – Penishr panikował i kwiczał jak zarzynana świnia.

 

– Dzięki za wieści. Powiem reszcie, że jednorożce muszą wypaść z naszego jadłospisu – burknął Valhid.

 

Elf działał już powoli "Wielkiemu Ptakowi" na nerwy, toteż kiedy rzucił się na orka z bojowym okrzykiem, ten puścił łeb ubitego rogacza, chwycił za bash* i gdy elf był blisko, złapał go za kaftan , po czym jednym miotnięciem o glebę rozbroił oraz pozbawił tchu.

 

– A ty wiesz, że masz nawet ciekawy profil? – Otarł ramieniem nos i spojrzał w dół na spiczastouchego, który miotał się i próbował uwolnić.

 

– To teraz się nie ruszaj – mruknął Valhid unosząc ostrze.

 

Opuszczał je kilka razy z ogromną siłą, ale jako, że było nieco tępe, bo próbował wcześniej upiłować róg tego durnego konia, co się niestety nie udało, to odrąbywanie głowy elfa zajmowało mu więcej czasu niż normalnie. Cholerny dendrofil miotał się i drgał w konwulsjach, gdy krew tryskała na boki, ale w końcu udało się orkowi uwolnić głowę od tułowia, który był dla orka zbytkiem. Widać, że jednak przydał się komuś innemu, bo driady już rozpoczynały nekrofilskie orgie na ciałach poległych. Nie bardzo wiedział, jak one to robiły, że trupom stawało, ale nie miał też ochoty pytać.

 

Z głową Penishra przytroczoną do paska spodni oraz łbem jednorożca pod pachą, ruszył do orczej osady, ciągnąc za sobą dzisiejszą kolację – niezwykły rarytas!

 

 

SŁOWNICZEK

 

*Gork i Mork – szczwany bóg brutalności oraz brutalny bóg cwaniactwa

*krush – topór

*bash – miecz

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • fanthomas 22.10.2018
    takie humorystyczne fantasy. lubię
  • Drzumatella 22.10.2018
    To trochę taki eksperyment, bo nigdy nie pisałam w tym stylu... Dlatego dziękuję :)
  • fanthomas 22.10.2018
    Drzumatella a w jakim zwykle piszesz?
  • Drzumatella 22.10.2018
    fanthomas W przystępnym dla dzieci itp. Nie myślałam przed napisaniem tego opowiadania nigdy o parodii, grubiańskim, czarnym humorze i wulgaryzmach na taką skalę... No ale wszystko pewnie przychodzi z wiekiem, albo nastrojem. Heh
  • Elorence 23.10.2018
    Hmm, wpadnę później, aby poczytać, bo być może to moje klimaty.
    Ale takie pytanie: publikujesz jeszcze na innych portalach? :)

    Pozdrawiam.
  • Drzumatella 23.10.2018
    Na wattpadzie w sumie i niekiedy dA.. a tak to chyba nie, a jeśli tak to dawno temu :)
  • Karawan 24.10.2018
    Oto opowieść na którą nie mogę pozostać głuchy. 5 ;)) Proszę o adres, trza uprzątnąć pobojowisko ;))
  • Drzumatella 10.11.2018
    Dziękuje <3 hahah :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania