Chłopiec, którym zawładnął mrok. Część 2.

Rok 1931.

 

Josef czekał na przyjaciela w ich pokoju. Był późny wieczór, młodzieniec stał przy oknie i obserwował ciemność po drugiej stronie brudnej szyby. W pewnym momencie zrobił krok w tył i zaczął oglądać swoje zniekształcone odbicie. Blada skóra dodawała mu urody, ale to zimne, odpychające spojrzenie, zapewne przez to ludzie nie chcieli się z nim zadawać, ale jemu to nie przeszkadzało. Miał Stefana, on mu wystarczył. Nagle w szklanej powierzchni, tuż za ramieniem Josefa, pojawiła się mglista postać. Przestraszony odwrócił się gwałtownie i ciężko dysząc rozglądał się po pustym pokoju. Nie było nikogo, tylko w powietrzu, przez chwilę, unosił się cichutki, szyderczy śmiech. Wtedy otworzyły się drzwi i do środka wszedł uśmiechnięty blondyn.

- Gdzie byłeś? – od razu zapytał Josef.

- Nie ważne, na spacerze – odpowiedział wymijająco Stefan.

- Przyjęli cię.

- Co powiedziałeś? – zdziwił się przyjaciel.

- Nie oszukuj. Przyjęli cię jakiś tydzień temu.

- Od kiedy cię to interesuje?

- Interesuje mnie więcej niż ci się wydaje – wyszeptał czarnowłosy.

- No dobrze – Stefan nie ukrywał zdziwienia i lekkiego zmieszania.

- A teraz – Josef usiadł na łóżku – Wszystko mi opowiesz, a jutro – uśmiechnął się bez cienia radości w oczach – Jutro weźmiesz mnie ze sobą.

- Co?! Zwariowałeś! Wiesz jak ciężko mi było się tam dostać? – wyjąkał blondyn.

- Weź mnie, a ja wszystkim się zajmę.

Stefan chciał odmówić, ale spojrzenie przyjaciela było tak sugestywne, tak intensywne, że nie był w stanie. Mógł tylko usiąść i zacząć opowiadać. Młodzieńcy byli tak pochłonięci rozmową, że nie zauważyli mglistej postaci stojącej w kącie.

 

Następnego dnia współlokatorzy podjechali do centrum miasta, gdzie w bocznej ulicy spotkali się z wysokim chłopakiem w ich wieku.

- Witaj Johann. Przyprowadziłem kolegę – głos Stefana lekko drżał.

- Dobrze, ale czy się przyda? Jakiś chudy. Po co nam on? – odpowiedział świszczącym głosem.

- Nie poznasz mojej wartości, jeśli się nie przekonasz – zaczął Josef – Jednak, dlaczego mam się tłumaczyć tobie? Będziesz musiał to powtórzyć osobie wyższej rangą, a połowę zdążysz zapomnieć. Zaprowadź mnie do przełożonego, a on zdecyduje czy mnie przyjąć, czy pozwolić, abyś pobił mnie do nieprzytomności.

Wysoki chłopak przez chwilę nic nie mówił, po czym się uśmiechnął.

- Sam chcesz – odwrócił się do Stefana – Masz wyszczekanego kolegę, zobaczymy jak to się skończy.

Johann podszedł do drzwi i otworzył je wpuszczając dwójkę gości, kazał im chwilę zaczekać w pomieszczeniu pełnym ludzi, a sam wyszedł innymi drzwiami. Po paru minutach wrócił z mężczyzną o gładko ogolonej głowie i ciemnym mundurze z przepaską na ramieniu, na której widniała swastyka. Stefan zachłysnął się powietrzem i spuścił spojrzenie.

- Uważaj, to NSDAP – szepnął do kolegi.

- Jestem Hans – odezwał się umundurowany człowiek – Słucham cię, zrobiłeś wrażenie na Johannie, a to już powód, by cię wysłuchać. Tego gadatliwego chłopaka ciężko zamknąć.

Josef patrzył Hansowi prosto w oczy i wtedy zaczął prowadzić rozmowę, którą całkowicie kontrolował.

Dwie godziny później przyjaciele szli ulicą, Stefan ukradkiem przyglądał się Josefowi, nie spodziewał się takiej sugestywności, takiej mocy, takiej władzy. Sam już nie wiedział, co drzemie w tym mężczyźnie.

I tak, oboje stali się członkami młodzieżowego bloku Stahlhelm.

- Słyszałeś co mówił Hans? – Stefan szturchnął kolegę – Jest już ponad pół miliona członków. Założyli Stalowy Hełm po pierwszej wojnie, a teraz w naszej organizacji jest tylu ludzi!

- Mówiłeś, że Hans jest z NSDAP? – Josef przeczesał palcami czarne włosy.

- Tak, w 1929 roku przyłączyliśmy się do nich, ale jeszcze nigdy nie widziałem żadnego członka! Wiesz co? Spodobałeś mu się.

- Wiem – odparł chłopak, a w jego spojrzeniu kryło się wyjątkowe zadowolenie z siebie.

- Brawo…

- Co mówiłeś? – zapytał Josef.

- Nic – Stefan wzruszył ramionami.

Młodzieniec przestał o tym myśleć, choć delikatne echo ochrypłego głosu pozostało w jego świadomości.

 

Rok 1933.

 

Sala wykładowa pełna była pełna studentów słuchających doktora Ernsta Rübina.

- I tak właśnie możemy rozróżnić ludzi i tych, którzy tylko ich udają, uzurpatorów ludzkości. Wy, moi młodzi, przyszli lekarze, macie prawo, a nawet obowiązek, aby niszczyć życie, które pozbawione jest wartości.

Po zakończeniu wykładu przyjaciele szli korytarzem.

- Wiesz, co, trochę dziwnie się czuję po tym wykładzie, chyba Ernst przesadził – skrzywił się Stefan.

Josef był milczący, nawet bardziej niż zwykle i nagle ktoś na niego wpadł wytrącając mu niesione książki.

- Uważaj smutasie! – krzyknął sprawca.

- To ty powinieneś uważać – wycedził blady mężczyzna.

- Co powiedziałeś? – starszy student podszedł do Josefa – Uważaj, bo…

Oczy Josef zabłysły, a kącik ust lekko się uniósł.

- To, co słyszałeś, brudasie.

- Co?! – ryknął wyższy, prawie o głowę, chłopak i ruszył w stronę przeciwnika.

Przyjaciel Stefana zrobił w ostatniej chwili szybki unik podstawiając nogę atakującemu. Mężczyzna runął na posadzkę, a Josef dopadł do niego i przyłożył mu stalowe pióro do tętnicy szyjnej.

- Drgnij tylko – szepnął chłopak dziwnie głuchym głosem – Patrzę na twoją twarz i widzę wszystko. Kości nie kłamią. Tatuś jest brudasem? Cygan. Nie, to mamusia.

Oczy powalonego rozszerzyły się ze strachu.

- Tak dobrze to ukrywałeś, ale teraz tajemnica się wydała – szeptał mu wprost do ucha – Moim obowiązkiem jest zniszczenie takiego nic nie wartego życia jak twoje.

- Nie, nie, nie. Błagam – leżący zaczął płakać.

- Josef! – Stefan krzyknął by powstrzymać przyjaciela i wtedy zobaczył mglistą, niewyraźną postać stojącą tuż za trzymającym pióro.

Blondyn mrugnął i doszedł do wniosku, że mu się przywidziało. Wtedy podbiegł do Josefa i odciągnął go od powalonego chłopaka.

- Co się z tobą dzieje? – wyjąkał zdyszany.

Blady mężczyzna wstał i poprawił ubranie.

- Nic mi nie jest – warknął, po czym odszedł.

 

Rok 1935.

 

- Josef, jestem z ciebie dumny. Twoja praca „badania rasowo-morfologiczne żuchwy u czterech grup rasowych”…

- Zna pan dokładny tytuł mojej pracy? – uśmiechnął się Josef.

Doktor Rübin położył dłoń na ramieniu mężczyzny.

- Oczywiście! To wspaniała praca. Bardzo drobiazgowa, mnóstwo ilustracji, dzięki którym każdy, nawet laik, może z niej korzystać. Brawo! To teraz możesz dumnie nazywać sam siebie lekarzem.

- Dziękuję doktorze – uścisnął dłoń wykładowcy – Bardzo dziękuję, za wszystko.

Josef zaczął wychodzić, ale w progu zatrzymały go słowa Ernsta.

- Przygotuj się dobrze do egzaminu przed komisją lekarską. Profesor Mollison przygląda się twojej karierze, a to wielkie wyróżnienie.

- Nie zawiodę swoich mentorów! – odparł młody lekarz i wyszedł.

Doktor Rübin zadrżał mimo utrzymujących się upałów.

- Jakoś tu zimno – mruknął sam do siebie.

 

Rok 1936.

 

Stefan siedział na łóżku ze spuszczoną głową.

- Zdaliśmy egzamin, powinniśmy się cieszyć, a jednak mi smutno – szepnął.

- Dlaczego? Zostałeś przyjęty na rezydenturę w szpitalu w Monachium, powinieneś się cieszyć! – Josef stanął przed przyjacielem.

- Ale ciebie przyjęli do Kliniki Uniwersytetu Lipskiego – westchnął.

- Przecież to nie jest na końcu świata.

- Nic nie rozumiesz! – Stefan spojrzał na Josefa, a ten zobaczył łzy w oczach współlokatora.

Zerwał się z miejsca i stanął a przeciwko bladego mężczyzny.

- Nie rozumiesz jak jesteś dla mnie ważny! Nikogo nie miałem, nikogo! Jesteś moim jedynym przyjacielem, a teraz mam cię stracić? Nikt mnie nie rozumie, mam tylko ciebie. Milczącego, lekko dziwnego, ale mojego! Nie chcę się z tobą żegnać. Nie chcę! – załkał.

- Nie żegnasz…

Stefan wpadł mu w ramiona i mocno zapłakał. Łzy wsiąkały w szarą marynarkę Josefa, który stał sztywny i niepewny, co robić. Nie był przyzwyczajony do takiej wylewności. Blondyn złapał Josefa za włosy i przyłożył swoje czoło do jego.

- Mam tylko ciebie. Ja…

I wtedy go pocałował. Ciemnowłosy współlokator był jak posąg, sztywny, zimny, nieczuły.

- Kocham cię – szepnął Stefan i popatrzył przyjacielowi w oczy.

Josef obserwował mężczyznę przez chwilę, jego twarz nie wyrażała absolutnie nic, po czym po prostu wyszedł. Piersią blondyna targnął szloch i nagle usłyszał jakiś dźwięk. Otworzył oczy, ale mało widział, obraz był zniekształcony przez kurtynę łez. Widział tylko niewyraźną postać.

- Josef, wróciłeś?

Chciał dotknąć przyjaciela, ale jego ręka przeszła przez mglistą postać. Stefan przetarł ręką twarz, by lepiej widzieć, lecz gdy znów otworzył oczy, pokój był pusty.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • NataliaO 16.08.2015
    5 :) dobrze się czyta, i jest tak interesująco :)
  • Chris 16.08.2015
    Dziękuję bardzo ;)
  • KarolaKorman 17.08.2015
    Bardzo ciekawe opowiadanie. Czytam z ogromną przyjemnością, zasłużone 5 :) Trafny pomysł z mglistą postacią, brrr
  • Angela 17.08.2015
    Naprawdę ciekawe. Bezapelacyjnie 5 : )
  • Marzycielka29 17.08.2015
    No to mnie masz!!!!! Siedzę i czytam nadrabiając zaległości aż kawa mi wystygła :D 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania