Chłopiec, którym zawładnął mrok. Część 7

Walburgia otarła łzę, która spłynęła po jej twarzy pełnej zmarszczek. Miała sześćdziesiąt cztery lata, ale wyglądała na dużo starszą. Wojna, ciężkie życie i wieczna troska o synów, zwłaszcza o najstarszego, odcisnęła na niej swe piętno.

- Nie płacz moja droga – westchnął duchowny – Powiedz, co ci leży na sercu. Zobaczysz, że poczujesz się lepiej.

- Nie będzie lepiej, ojcze, nie będzie. Mój synek, mój mały Josef, on… - ponownie się rozpłakała.

- Walburgio, co się stało Josefowi? Zginął na froncie?

- Nie.

- Och! Dzięki bogu!

- Chyba raczej nie…

- Co masz na myśli?

- On, gdy nas odwiedził… Nie poznałam go! Ojcze to nie był mój syn. Był przerażający! A potem jeszcze te zdjęcia…

- Jakie zdjęcia, moje dziecko?

Kobieta wyciągnęła kilka fotografii i podała księdzu. Mężczyzna chwycił je swą starczą, plamiastą dłonią, po czym zaczął oglądać. Z każdą następną chwilą jego twarz się zmieniała. Na początku marszczył brwi, potem już tylko pogłębiało się jego przerażenie.

- Ojcze, co to może być?

Ksiądz zakrył usta ręką i chwilę się zastanawiał.

- Walburgio – szepnął – Kiedy zauważyłaś, że coś jest nie tak?

- Sama nie wiem… Naprawdę nie wiem…

- Powiedz mi, czy stało się coś strasznego jak byłaś w ciąży z Josefem? – delikatnie zapytał duchowny.

Twarz kobiety wykrzywił grymas bólu i rozpaczy.

- Tak – jęknęła – Mój brat, zginął tragiczną śmiercią – kolejna łza popłynęła po jej policzku.

- Iszharakan – szepnął ksiądz.

- Co to znaczy? – skrzywiła się – Moment! – jej oczy rozszerzyły się, wspomnienia zaatakowały umysł z siłą grzmotu – Słyszałam już kiedyś tę nazwę. Kiedyś, dawno temu, gdy Josef był mały, pewna kobieta tak go nazwała, gdy byliśmy w parku.

- Czy mówiła coś jeszcze?

- Nie. Odeszła, to była dziwaczka, nie zwracałam już na nią uwagi. Co to jest? To coś zaatakowało mojego syna.

Ksiądz wstał i podszedł do biblioteczki, poszukał chwilę, po czym wyciągnął jedną z ksiąg. Wrócił na miejsce i zaczął ją wertować.

- Obyśmy się mylili – szepnął.

Znalazł odpowiednią stronę i przeczytał.

- Iszharakan. Świat jest pełen złych mocy, emocji, energii i uczuć, gdy dochodzi do gwałtownej, brutalnej śmierci następuje nagromadzenie i koncentracja tych sił. Przybierają one kształt mglistej postaci, złego bytu, poszukującego żywego naczynia, na którym mógłby żerować…

- O boże! Mój Josef? – załkała kobieta.

- Możliwe. Czy miał on jakieś wypadki, albo choroby?

- Mnóstwo, ale z każdej wychodził.

- Byt nie pozwala, by jego nosiciel umarł, wtedy straciłby swe naczynie i musiałby się rozwiać, ale każde interwencja, ratunek nosiciela umacnia ich więź.

- Nie! Boże, moje dziecko…

Ksiądz objął staruszkę i przytulił do piersi.

- Chodźmy się pomodlić, tylko pan nasz może mu pomóc.

Wstali i ruszyli do wyjścia, ale myśli duchownego krążyły cały czas wokół zdania, którego nie przeczytał na głos. „Iszharakan jest kumulacją złej energii i to właśnie zło go przyciąga, na tej podstawie wybiera nosiciela”.

 

Mengele stał na rampie i czekał na przyjazd pociągu. Założył lateksowe rękawiczki, po czym skrzyżował ręce na piersi. Nie był w nastroju, od kilku dni wszyscy schodzili mu z drogi, nawet Kremer. Taki humor utrzymywał się od śmierci Stefana.

- Nie mam asystenta – warczał sam do siebie – Potrzebuję asystenta! Kiedy ten pociąg przyjedzie?! – ryknął na żołnierza stojącego niedaleko.

- Dwie minuty.

Josef przewrócił oczami i wrócił do swych myśli. Po chwili pociąg wtoczył się do obozu. Otworzono wagony i więźniowie zaczęli wlewać się na rampę. Mengele wyciągnął broń i dwa razy strzelił w powietrze, nastała całkowita cisza.

- Ma być cisza! Nikt się nie odzywa, żołnierze też!

- Ale… - odezwał się jeden ze strażników.

Kula wbiła mu się w oko, spenetrowała mózg, a następnie wyrwała się przez tył głowy powodując przeciąg w czaszce. Krew opryskała twarz Josefa, ale nie przeszkadzało mu to, po prostu patrzył na trupa.

- Mówiłem, że ma być cisza.

Trwało to kilka minut. Cisza absolutna. Zlęknieni więźniowie, niepewni żołnierze i sam anioł śmierci, górujący nad nimi wszystkimi. W końcu Mengele się odezwał.

- Mam dość, wracam do szpitala – machnął ręką i zaczął odchodzić.

- Co mamy z nimi zrobić? – odważył się zapytać jeden ze strażników.

Doktor zatrzymał się, ale nie odwrócił.

- Zabić. Wszystkich – i odszedł.

Niedługo później stał oparty o mur budynku szpitala i obserwował marsz żywych trupów zmierzających do komór gazowych. Kobiety, dzieci, starcy, mężczyźni, wszyscy. Maszerowali w pierwszym śniegu, zostawiając po sobie jedyny ślad, ślad, który znika pod stopami następnego idącego. Ich twarze wyrażały strach, żal, rozpacz, troskę o najbliższych, ale to wszystko zaraz się skończy. Josef spokojnie patrzył w oczy tym, którzy mieli odwagę na niego spojrzeć. Przeklinali go? Zapewne, tylko, co im to dawało? Za kilka chwil będą tylko pyłem ulatującym z kominów. Niczym więcej. Pyłem, mgłą, brudem, który został sprzątnięty. Nagle Mengele dostrzegł znajomą twarz. Nie był pewny, czy to przypadkiem nie są przewidzenia. Starał się przyjrzeć dokładniej, aż w końcu nie wytrzymał i podszedł do maszerujących. Złapał mężczyznę za ramię i odwrócił w swoją stronę.

- Alois – szepnął Josef.

- Tak, bracie!

- Co tu robisz?

- A co mam robić? – wyrwał się z rąk doktora – Złapali mnie! SS mnie złapało, byłem wtyczką, najpierw w NSDAP, potem w samym SS!

Josef patrzył na brata i nie do końca rozumiał, co się do niego mówi.

- Wiesz, dlaczego mnie tu wysłali? Bo wiedzieli, kim jestem, że jestem twoim bratem! Wysłali mnie pod skrzydła anioła śmierci, by osobiście mnie uśmiercił. Myślałeś, że nie wiem jak na ciebie mówią?

- Bracie – lekarz nie wiedział, co ma powiedzieć.

Alois splunął Josefowi w twarz.

- Ja nie mam już brata, nie mam od dawna. Wolę zginąć z tymi ludźmi, ze świadomością, że walczyłem o lepszy świat, że walczyłem z takimi potworami jak ty!

Doktor zrobił krok w tył. Alois poprawił płaszcz i spojrzał w stronę komory. Mengele patrzył jak jego brat wchodzi do środka z innymi. Wiedział, że teraz go rozbierają i wpychają do wielkiego pomieszczenia przypominającego łaźnie. Ryglują drzwi. Zaczyna się. Właśnie rozpylają cyklon. Wdziera się on w płuca zamkniętych więźniów. Ci słabsi już padli. Młodsi i silniejsi, jak Alois, duszą się, walczą o każdy haust powietrza, powietrza, którego nie ma. On umiera. Rozrywa mu płuca, krztusi się własną krwią. Zapewne już się przewrócił, zamyka oczy. Po wszystkim.

Josef nic nie zrobił, po prostu patrzył na mury, za którymi zginął jego brat. Wściekły odwrócił się na pięcie i wszedł do budynku szpitala. W swojej pracowni leżał przygotowany pacjent, gdy zobaczył wyraz twarzy lekarza, zaczął krzyczeć przerażonym głosem. To jednak był tylko przedsmak. Tak potwornych krzyków, jak tego popołudnia, nikt jeszcze nie słyszał z pracowni Josefa Mengele.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • KarolaKorman 18.08.2015
    Przerażające wydarzenia i tak pięknie opisane. Cieszę się, że dodałeś kolejną cześć, pomyślałam, że to dla mnie po poprzednim komentarzu, więc dziękuję :) Nie pospieszam, czekam cierpliwie na kontynuację 5
  • wolfie 19.08.2015
    Podoba mi się to, że w Twoim opowiadaniu wszystko jest owiane nutką tajemnicy. Świetnie opisujesz klimat tamtych zdarzeń. Za tą część i poprzednią 5 :)
  • Angela 19.08.2015
    Dlaczego deklarowano 5, a w ocenach jest 4? Ta historia uzależnia 5
  • Ronja 19.08.2015
    Bardzo dobry rozdział, fajna perspektywa matki Josefa. Główny bohater przerażający do szpiku kości.
  • Chris 19.08.2015
    Dziękuję bardzo! :) Angela, to jest bardzo dobre pytanie! ;)
  • KarolaKorman 20.08.2015
    Sprawdzone, moja ocena 5. Ktoś wszedł i zaniżył, bo mu żal D... ścisnął :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania