Chłopiec, którym zawładnął mrok. Część 9

Notka informacyjna:

Breslau - Wrocław.

Loslau - Wodzisław Śląski

 

***

 

17 stycznia 1945.

 

Drzwi do jednej z baraków otworzyły się z trzaskiem, jak huragan, wpadli do środka żołnierze i bez słowa zaczęli wywlekać więźniów na zewnątrz. W każdym z drewnianych domów śmierci wykonywano tę samą procedurę. Krzyki i strach więźniów, a w odpowiedzi tylko milczące poszturchiwania, by w końcu ustawić wszystkich na ogromnej polanie. Pasiaki stały w chłodzie styczniowego poranka, czekając na… No właśnie, na co? Sami nie wiedzieli, na co i tak naprawdę bali się nawet o tym pomyśleć. Sześćdziesiąt siedem tysięcy dwanaście więźniów i więźniarek oczekiwało na jakikolwiek ruch ze strony oprawców, lecz ci trwali w bezruchu z bronią w pogotowiu. Wszyscy byli gotowi na apel generalny. Kramer, z wściekłą miną, zapewne spowodowaną tym, że od listopada nie był już komendantem, jego ambicji nie złagodził nawet fakt, że nikt nim nie był od tamtego czasu, stał na drugim końcu polany, otoczony swoimi oficerami. Mengele, Kremer i Clauberg, otuleni płaszczami znajdowali się lekko na uboczu. Nagle, wśród żołnierzy nastąpiło jakieś poruszenie. W oddali pojawiła się ogromna chmura pyłu i lodu, jak burza śnieżna i zbliżała się z każdą sekundą. Po chwili wjechał na polanę samochód ozdobiony swastykami. Wysiadł z niego mężczyzna w skórzanym płaszczu i czapce, na której symbole świadczyły o wysokich stopniach SS. Wszyscy stanęli na baczność pozdrawiając nowoprzybyłego.

- Poważna sprawa – rzekł Kremer.

- To znaczy? – skrzywił się Josef.

- Mengele, czy ty naprawdę nic nie wiesz? – Clauberg przewrócił oczami.

- Cicho bądźcie. To Obergruppenfueher-SS Schmauser – stary doktor potarł zmarznięte ręce – Ciekawe, co przywiało tu wyższego dowódcę SS i policji w Breslau.

Mężczyzna jakby usłyszał swoje nazwisko, spojrzał wprost na lekarzy.

- Chodźcie, lepiej mu nie podpadać, bo równie dobrze moglibyśmy podpaść Himmlerowi. Pamiętacie jego wizytę w zeszłym roku? – skrzywił się Carl i ruszył w głąb polany, a jego towarzysze szli tuż za nim.

Wszyscy czekali na słowa dowódcy policji. Mężczyzna spojrzał na personel obozu, poprawił czapkę, po czym zerknął na więźniów.

- Znacie sytuację na froncie – odezwał się ponurym głosem – Alianci poczynają sobie jak tylko chcą…

- Ale my wygramy! – krzyknął jeden z młodych oficerów.

Schmauser przymknął oczy, wziął głęboki wdech, po czy podszedł do tego, który krzyknął.

- Przerwałeś mi – szeptem pełnym nienawiści.

- Ale ja…

- Znów mi przerwałeś – westchnął i uderzył mężczyznę w twarz, a ten padł na zmarznięta trawę.

Przekręcił się na brzuch i wypluł krew z rozciętych ust. Wyższy dowódca podszedł do niego od boku i kopnął go w twarz. Półprzytomny oficer leżał na zimnej ziemi, ciężko dysząc i próbując zatamować krwawienie skórzaną rękawiczką.

- Którym barakiem się zajmowałeś? – zapytał Schmauser.

Leżący tylko jęknął.

- Którym, lub którymi? Odpowiadaj!

- Od dziesięć do czternaście – wyjąkał.

- Którzy to – zwrócił się do Kramera ssman.

Były komendant wskazał grupę stojącą dokładnie na przeciwko. Głównodowodzący policji podszedł do zlęknionych więźniów, którzy zrobili krok w tył, próbując się schować we własnych pasiakach.

- Był dla was zły? – zapytał tonem żądającym natychmiastowej odpowiedzi.

Nikt się nie odważył odezwać.

- Zadałem pytanie – groźba była wystarczająco wyraźna.

Stojący najbliżej pokręcił przecząco głową. Dowódca SS zbliżył do niego twarz.

- Jeszcze raz mnie okłam.

Wtedy pasiak coś szepnął.

- Co mówisz?

- Bił nas… Do nieprzytomności… Do krwi… Do złamań…

- A nawet śmierci – odezwał się inny.

- Świetnie! – zawyrokował Schmauser – Najbardziej katowani, wystąp. Już!

Kilku więźniów zrobiło krok w przód.

- Za mną!

Ruszyli za ssmanem, który podszedł do leżącego oficera.

- Daj pałkę – wyciągnął rękę w stronę strażnika stojącego obok.

Żołnierz podał mu twardy przedmiot, a Schmauser podał go więźniowi.

- Bierz. Nadszedł czas rewanżu.

Pasiak patrzył na niego z niedowierzaniem.

- Powiedziałem weź. Macie go potraktować tak, jak on was traktował.

Przerażeni mężczyźni patrzyli na siebie, wtedy dowódca uniósł rękę i trzech żołnierzy wymierzyło w nich broń.

- Wykonać!

Chudzielec z pałką niepewnie podszedł do leżącego i spojrzał mu w twarz. Wszystkie upokorzenia, ból i bezsilność wróciły ze zdwojoną siłą. Po pierwszym uderzeniu kolejne spadały z coraz większą zawziętością. Pozostali, widząc, że hitlerowcy nie reagują, zaczęli kopać leżącego. Coraz mocniej, coraz bardziej, oddając mu wszystkie krzywdy, jakich doznali. Niemcy przez kilka minut patrzyli na tę scenę.

- Dość – uniósł rękę Schmauser.

Wyciągnął swój pistolet, który miał pod płaszczem i wymierzył w pasiaka. Ten przerażony upuścił pałkę, ale dowódca uśmiechnął się i obrócił broń tak, że trzymał ją za lufę.

- Wykończ go – rozkazał.

Więzień nie wiedział, co robić.

- Powiedziałem, wykończ go.

Mężczyzna spojrzał na jęczącą kupkę krwi i mięsa i wtedy nastąpił huk wystrzału. Hitlerowiec stał z inną bronią w dłoni, a z lufy wydobywał się dym. Młody oficer znieruchomiał, a zmarznięta ziemia łapczywie piła jego szkarłatny strumień.

- Wyceluj w niego – rozkazał dowódca, wskazując drugiego pasiaka.

Trzęsąca się ręka powoli unosiła broń.

- Zabij go.

Pasiak zaczął płakać.

- Zabij go! Już! Albo zabiję cały twój barak! Za…

Kula przeszyła brudny materiał w paski, na którym zaczęła rosnąć plama krwi. Trafiony stęknął i upadł na plecy, a strzelający osunął się na kolana. Ssman podszedł do niego, wyjął mu broń z ręki i zwrócił się do pozostałych więźniów.

- Co on zrobił źle?

Cisza.

- Co zrobił źle?

Żadnej odpowiedzi.

- Dobrze, powiem wam – wymierzył w głowę płaczącego i pociągnął za spust. Trup padł w kałużę krwi i łez – Podniósł rękę na Niemca! To żydowskie ścierwo miało czelność podnieść rękę na swego pana! A potem zabił swojego. Jesteście żałośni! – wymierzył i strzelił do pozostałych, którzy atakowali oficera – Schmauser splunął – Zapamiętajcie tę lekcję.

Mężczyzna odwrócił się do osłupiałych podwładnych. Tylko Mengele obserwował całą sytuację bez widocznych emocji na twarzy.

- Himmler zażądał całkowitej ewakuacji. Wszyscy mają być przeniesieni w głąb Rzeszy.

- Ale nie zdążymy! Nie mamy tylu pociągów – Kremer wskazał tysiące pasiaków.

- Pociągi? Czekają w Loslau. Wpakujecie ich do wagonów na węgiel.

- Loslau? Przecież to ponad sześćdziesiąt kilometrów stąd. Jak się tam dostaną?

Dowódca zrobił krok w stronę byłego komendanta.

- Przespacerują się – wyszeptał – Przygotować ich! Pójdą zwartym szykiem, każde opuszczenie kolumny ma być traktowane jak próba ucieczki i karane natychmiastową śmiercią. Każde spowalnianie grupy i nienadążanie ma być traktowane jak sabotaż i karane natychmiastową śmiercią. Każdy atak na innego więźnia, strażnika, czy oficera jest próbą buntu i ma być karane natychmiastową śmiercią.

- Ale wielu nie przeżyje! – odezwał się doktor Kremer.

Schmauser spojrzał mu w oczy.

- To znaczy, że do Rzeszy dotrą tylko przydatni, silni i potrzebni pracownicy. Selekcja naturalna.

- Wielu nie nadaje się do wymarszu – zaczął Mengele.

- Co masz na myśli? – warknął dowódca SS.

- Są za słabi, schorowani, niedołężni, będą spowalniać marsz. Proponuję selekcję już teraz. Ci, co zostaną w obozie, będą skierowani do likwidacji, w ten sposób unikniemy problemów, chociaż w pierwszej fazie marszu. Ci, co zostaną pozwolą też dokończyć zarówno moje, jak i kolegów badania.

- Mengele, tak? – zapytał Schmauser.

Josef skinął głową.

- Brawo! Można? – dowódca policji zwrócił się do pozostałych – Ten człowiek to przyszłość. To się nazywa plan.

- O tak, nawet nie wiesz, jaki mam plan – szepnął lekarz sam do siebie.

 

Ponad dziewięć tysięcy więźniów, w tym ponad pięćset dzieci, zostało wyznaczonych do tego, by zostać w obozie. Żołnierze przygotowywali resztę do wymarszu, a ssmani zaczęli palić pozostałą dokumentację obozową. Mengele pakował wszystkie swoje wyniki badań do torby, gdy do gabinetu wszedł Clauberg.

- Co ty robisz? – zdziwił się doktor.

- Pakuję moje cenne notatki. Moje poszukiwania na temat genetycznego uwarunkowania cech aryjskich i zwiększenia ilości ciąż mnogich, będą przełomowe i dadzą mi habilitację.

Carl uniósł brew.

- Ale nie kończysz badań? Przecież wiem, że nie zakończyłeś projektu.

- Dokończę, spokojnie.

- Głupiec z ciebie. Ja już kończę, jeszcze kilka dni! Niedaleki jest moment, w którym będę mógł powiedzieć, że jeden lekarz z pomocą może dziesięciu asystentów, będzie mógł przeprowadzić kilkaset, jeżeli nie tysiąc sterylizacji dziennie – powiedział Clauberg z nieskrywaną dumą w głosie.

- Twoja metoda jest wyjątkowa – zaczął Josef, ponieważ wiedział, że Carl traci czujność, gdy łechta się jego próżność i dumę – Sprawdzenie drożności jajowodów. Wprowadzenie do organów rozrodczych mieszanki farmakologicznej, która wywołuje potworne zapalenie. W wyniku infekcji dochodzi do niedrożności kanalików, a w ostateczności zamknięcia, co kończy się bezpłodnością.

- Czyż to nie jest genialne? – krzyknął Clauberg.

- Mogę zobaczyć dane twoich pacjentek? To jest fascynujące i myślę, że mogłoby mi pomóc w ciążach mnogich?

- Współpraca? – skrzywił się Carl.

- Nie – uspokoił go Josef – Podzielenie się doświadczeniem z mniej wykształconym kolega.

Udobruchany doktor poprawił okulary i uśmiechnął się do Mengele.

- Za pół godziny u mnie.

- Oczywiście.

Carl wyszedł. Wrócił po godzinie, by sprawdzić, dlaczego Josef się nie zgłasza, ale zastał pusty gabinet, a lekarz zniknął.

Mengele, ubrany w gruby zimowy płaszcz i kapelusz zasłaniający większość twarzy, stał na wzgórzu i patrzył na panoramę obozu, skąpaną w świetle zachodzącego słońca. Tysiące więźniów przygotowanych do wymarszu następnego dnia. Gigantyczne ogniska palących się, papierowych dowodów na istnienie obozu. Josef jednak czuł, że już czas, by zniknąć, obóz już nie był bezpieczny. Dla niego, ponieważ dla innych nigdy nie był. Nie żegnał się, nie wzdychał, nie machał, nie uśmiechał się, po prostu odwrócił się i odszedł, a w tym czasie, mglista postać jakby się od niego odkleiła. Mengele powoli się oddalał, a ona patrzyła na obóz, tymi czerwonymi ślepiami. Po chwili rozwiała się na wietrze, wracając w pobliże Josefa.

Anioł śmierci opuścił Auschwitz.

 

Dziesięć dni później armia czerwona wkroczyła do Oświęcimia.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Angela 21.08.2015
    Tak jak Ci którzy zostawili same oceny nie bardzo wiem co napisać. Chciałam tylko
    zaznaczyć że tu byłam. Zostawiam 5
  • KarolaKorman 22.08.2015
    To może i ja zostawię tylko po sobie ślad 5 :)
  • Amy 24.08.2015
    Byłam, przeczytałam, podobało mi się i idę dalej.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania