Poprzednie częściChwiejny grunt cz.1

Chwiejny grunt cz.4

Sprawnie zapalił w piecyku i pościelił nam łóżko. Ja w tym czasie przebrałam się w piżamę.

- Wskakuj pod kołdrę, żebyś nie zmarzła – przytulił mnie, całując w czoło.

- Bardzo chętnie – odparłam cicho.

Otuliłam się grubą pierzyną, która też ciepła nie była. „Czy wszystkie babcie mają w domu różowe pierzyny?”, zastanowiłam się, wspominając dom mojej babci.

- Chwilę zejdzie zanim się nagrzeje – położył się obok mnie. – Ewentualnie ja cię mogę trochę rozgrzać – zaproponował żartobliwie i zaczął głaskać mnie po nogach. Próbował w jakikolwiek sposób wywołać szczery uśmiech na mojej twarzy.

- Twoi rodzice pewnie będą szczęśliwi, gdy mnie tu zobaczą – ironizując, szybko zmieniłam temat.

- Już od dawna chcieli cię poznać – wtulił mnie w siebie.

- A babcia?

- Co babcia?

- Nie dostanie zawału? Wiesz… Gdy ona była w naszym wieku, takie spanie w jednym łóżku było niedopuszczalne.

- Babcia jest dość tolerancyjna. Poza tym, ucieszyła się, że zostanie prababcią.

- Dobrze, że chociaż twoi bliscy się cieszą – westchnęłam.- Twoi rodzice też się będą cieszyć. Daj im trochę czasu.

Moje oczy zaczęły błyszczeć od łez. Miałam ochotę rozpłakać się, jak małe dziecko. Nie chciałam żyć skłócona z rodzicami. Byli dla mnie bardzo ważni. Nie mogłam wyobrazić sobie życia bez ich wsparcia.

- Często tata cię bije? – dotknął mojego policzka.

- No coś ty? Zdenerwował się tylko… - odparłam szybko.

- A często się „tylko denerwuje”?

- Nigdy wcześniej mnie nie uderzył. Dopiero przez tą ciążę tak zwariował.

- Wiesz, że zmuszanie do aborcji i przetrzymywanie cię w domu jest przestępstwem?

- Przecież nie podam go na policję – popatrzyłam na niego z wyrzutem. – To mój tata, kocham go. Nie chcę, żeby trafił do więzienia.

- Nie mówię, żebyś zgłaszała to na policję.

- Właśnie to sugerowałeś – czułam, jak podnosi mi się ciśnienie.

- Chcę cię tylko uświadomić, że takie zachowanie nie jest normalne.

- I najlepiej, bym zamknęła go w więzieniu, tak? Pasuje ci to? – zdenerwowałam się.

- Nie o to mi chodziło…

- Taaa… Jasne… - odwróciłam się do niego plecami.

- Asia… - położył mi rękę na ramieniu.

- Spadaj – zadrapałam go długimi paznokciami.

Kilka łez spłynęło mi po policzku. Czułam się zagubiona. Nie wiedziałam, co mam dalej robić. Zasnęłam z trudem, licząc, że kolejny dzień przyniesie jakieś nowe rozwiązanie.

 

*****

 

Zimowe słońce powoli zaczęło przebijać się przez chmury. Joanna mocno spała. Nie chciałem jej budzić, jeszcze by chciała mnie zamordować, czy coś… Po jej nocnym fochu, spodziewałem się wiele. Po cichu liczyłem jednak, że to tylko chwilowe wahania nastroju w ciąży.

Dokładnie okryłem ją kołdrą, dołożyłem do pieca i poszedłem do kuchni. Magda zbierała się do wyjścia do restauracji, babcia krzątała się koło nolepy, a mama kończyła jeść śniadanie.

- Siadaj, Piotrusiu. Zaraz zrobię ci śniadanie – uśmiechnęła się babcia.

- Zjem później.

- Jak później. Zaraz jedziemy do lokalu – stwierdziła Magda. – Zbieraj się.

- Nie będzie mnie dzisiaj.

- A czemuż to tak? Coś z tą twoją Joasią? – dopytywała mama.

- Śpi u mnie w pokoju – poinformowałem pewnie.

- Jak to u ciebie? Przywiozłeś ją tutaj?

- Tak. Chwilowo musi tu zostać.

- Jak musi, to niech zostanie – zgodziła się babcia.

- To co się stało? – dociekała Magda.

- Mamy drobne problemy z jej tatą. Nie ważne… To bardziej skomplikowana sprawa – uciąłem temat.

- Ona cię tak podrapała? – Magda z głupim uśmieszkiem spojrzała na moją rękę.

Ślad po paznokciach Asi utrzymał się jeszcze do tej pory.

- To też dłuższa historia.

- Taaa… Tylko pamiętaj, że ja chcę spać, więc żeby zbyt głośno nie było – puściła mi oczko.

- Siostra, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – przywołałem ją do porządku. – Jedź już. Restauracja musi być otwarta punktualnie.

- Zdążę, nie martw się. Zajmij się tą swoją ukochaną.

- Zajmę się, możesz być pewna.

Wziąłem ze stołu babcine podpłomyki i wróciłem do pokoju.

Joanna leżała otulona pierzyną. Usiadła, gdy tylko mnie zobaczyła.

- Mogę usiąść obok ciebie, czy znowu będziesz mnie drapać? – zapytałem, siadając na skraju łóżka.

- Piotrek, ja cię bardzo przepraszam za moje zachowanie. Nie wiem, co mi się stało. Nie chciałam cię podrapać. Przepraszam – powiedziała szybko, spuszczając wzrok.

- Ja też przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć. Nie chciałem cię urazić.

Mocno mnie przytuliła i pocałowała w policzek. Jednak ja nie byłbym sobą, gdyby to się tylko na policzku skończyło. Szybko moje usta odnalazły jej miękkie wargi. Pocałunek zdawał się nie mieć końca. Brakowało mi tego uczucia przez kilka ostatnich dni. Dawało mi to taki wewnętrzny spokój i przekonanie, że jest tylko moja.

 

*****

 

Wyszliśmy z pokoju. Przez otwarte drzwi na wprost zobaczyłam, że w drugim pokoju w kolorze jasnego fioletu stała stara, chyba już zabytkowa maszyna do szycia i duża meblościanka. Zostały jeszcze jedne nieznane mi białe drzwi okienkiem i firanką. Za nimi była kuchnia do połowy obłożona boazerią. Nad nią ściany miały pobrudzony, żółty kolor. Tuż przy drzwiach, po lewej stronie wybudowany był sporych rozmiarów, brązowy piec kaflowy, dalej stała kuchenka gazowa. Przy węższej ścianie znajdował się blado – kawowy kredens i okno. Po prawej stronie od drzwi – rozkładana kanapa i stolik. Nie chciałam użyć słowa „biedny”, by określić ten dom, ale ono byłoby najbardziej odpowiednie. Przy stole siedziała mama i babcia Piotrka.

Jego mama – Lucyna, była czterdziestokilkuletnią kobietą o zmęczonej twarzy i spracowanych dłoniach. Nie wiem, co ją spotkało, jednak widziałam, że życie jej nie oszczędzało.

- Dzień dobry – przywitałam się.

- Dzień dobry – odpowiedziała pani Lucyna.

Dziwnie się czułam w obcym domu. Przez moment nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.

- Siadajcie, dzieci – uśmiechnęła się babcia Stasia.

Na śniadanie były podpłomyki. Od lat już ich nie jadłam. Gdy byłam mała i przyjeżdżałam na wiś na ferie lub wakacje, babcia robiła je specjalnie dla mnie. Smak dzieciństwa…

Babcia Stasia była idealnym przykładem typowej babci: niska, krępa, w niebieskiej podomce i kolorowej chuście w kwiaty na głowie. Taka kochana babcia, która rozpieszczała wnuki na wszystkie możliwe sposoby. Rozczuliło mnie to…

Po śniadaniu z Piotrkiem wróciliśmy do jego pokoju. Usiadłam na łóżku, a Piotrek dołożył do piecyka.

- Nie tego się spodziewałaś, prawda? – zaczął z niepewnością.

- Co masz na myśli? – zdziwiłam się.

- Widzę to w twoich oczach. Rozczarowałaś się. Wiem, co myślisz… Brudno, zimno, biednie… Wiele razy chciałaś tu przyjść, ale ja nie chciałem ci tu przyprowadzić. Nie zapraszałem cię, bo bałem się, że gdy zobaczysz, jak mieszkam, to mnie zostawisz…

- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzać – stanęłam na wprost niego i objęłam czule dłońmi jego twarz. – Nie obchodzi mnie, jak mieszkasz i ile masz pieniędzy. Kocham cię za to, jaki jesteś. Jeżeli trzeba będzie, to zamieszkam z tobą pod mostem – szeptałam.

- Ale ja mam pieniądze i zapewnię ci dobre życie. Tobie i dziecku będzie przy mnie dobrze, zobaczysz. Rodzice nie chcę, żebyśmy z Magdą dokładali się do domu. Uważają, że mamy zarabiać i się ustatkować. Dlatego mieszkam w takich warunkach. Nasz dom wybuduję ci sam. Będzie dokładnie taki, jaki sobie wymarzysz. Jak się nie dogadasz z rodzicami, to wynajmę mieszkanie. Takie duże i przestronne, jak twój dom. Będziemy sobie w nim mieszkać i będziemy szczęśliwi. Obiecuję, kotek…

Zaczął panikować. Naprawdę myślał, że zostawię go z powodu tego domu. Trajkotał, jak najęty, obiecywał, że da mi gwiazdkę z nieba. Zamknęłam te jego spanikowane usta pocałunkiem.

- Kocham cię, rozumiesz? – szeptałam. - Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że lecę na twoją kasę? Sama już dawno ci mówiłam, że podryw na pieniądze, nie jest dobrym pomysłem.

- Ty masz duży, piękny dom. Twoi rodzice dobrze zarabiają. Żyjesz na poziomie, a ja? Sama widzisz…

- Ty głuchy jesteś, czy jak? Kocham cię bez względu, jak mieszkasz i ile masz kasy… Mam cię trzasnąć w łeb, żeby to do ciebie dotarło? – delikatnie pukałam w jego głowę.

- Już nie trzeba. Aczkolwiek, jakbyś powtórzyła swój wyraz miłości do mnie, na pewno dotarłoby lepiej – uśmiechnął się cwaniacko.

Szybko domyśliłam się, o co mu chodzi. Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam go do siebie. Patrzyłam mu prowokująco w oczy. Czułam jego ręce sunące wzdłuż moich pleców i zatrzymujące się na pośladkach. Mimo wszystko, wiedziałam, że to nie skończy się w łóżku. Skończyło się tylko na pocałunkach. Piotrek obawiał się o dziecko, nie chciał go skrzywdzić. Ja też wolałam sobie darować takie igraszki na samym początku ciąży. Wystarczyło, że i bez tego miałam podniesione ciśnienie.

Cały dzień spędziliśmy razem. Pocałunkom i tuleniom nie było końca. Potrzebowałam tego po przejściach z tatą. W ramionach Piotrka czułam się bezpieczna, spokojna i kochana. Wszystkie problemy i lęki znikały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bogumił 06.03.2019
    Opowiadanie przy którym można się odpocząć po całym dniu. Najnormalniejsze w świecie i mimo wszystko takie ładne. Nie wiem tylko co to są podpłomyki. Spotykałem się z tym określeniem w książkach podróżniczych, czy to jakiś rodzaj małych placuszków smażonych na patelni. Wiem, mogę to sobie sprawdzić w trzy sekundy w necie, ale wolę, żeby autorka mi to wyjaśniła.
    I oczywiście czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
  • Nysia 06.03.2019
    Podpłomyki to taki małe, okrągłe, płaskie chlebki, placuszki. Kiedyś piekło się to na blasze pieców kaflowych. Czasami babcie je pieką. A przynajmiej ja je tak pamiętam.
  • Bogumił 06.03.2019
    Nysia Dziękuję.
  • Bogumił 06.03.2019
    * Errata. Opowiadanie przy którym można odpocząć po całym dniu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania