Chwiejny grunt cz.8 ost.
*****
Z każdym dniem kochałem ją coraz bardziej i coraz bardziej chciałem ją przy sobie zatrzymać. Chciałem, żeby była moją żoną. Zacząłem więc czynić pierwsze kroki w tym kierunku. Zabrałem ją na wakacyjny weekend na Hel. Szliśmy brzegiem plaży, podziwiając zachód słońca.
- Wtedy też tak było – westchnęła.
- Wyścig? – zaproponowałem patrząc na latarnię oddaloną o kilkaset metrów.
- Znowu przegrasz.
- Nie bądź taka pewna…
Zaczęliśmy biec w stronę latarni. Znowu ją wyprzedziłem o kilka kroków. Usłyszałem jej wołanie:
- Piotrek! Pomóż!
- O nie! Tym razem się na to nie nabiorę – stwierdziłem, stając nad nią.
- Tym razem nie żartuję. Naprawdę mnie boli – stwierdziła ze śmiertelną powagą.
- Taaa… Jasne… Wstawaj – wyciągnąłem do niej dłoń.
- Boli – jęknęła.
Przez moment jej uwierzyłem. I to był mój błąd… Aśka wykorzystała moją chwilę słabości. Uśmiechnęła się szyderczo. Popchnęła mnie, wołając: „Znowu się nabrałeś!” Ponownie musiałem podnieść swoją męską dumę z piasku.
Zanim do niej dobiegłem, stała już koło latarni, tańcząc na murku. Popatrzyła na mnie drwiąco, ale w tym spojrzeniu widziałem szczerą radość życia, w której się zakochałem.
- Muszę postawić ci obiad? – zapytałem.
- Mógłbyś – pocałowała mnie.
Weszliśmy na balkon latarni. Staliśmy przez kilka minut, wpatrzeni w zachodzące słońce, powoli chowające się za horyzontem. Gdzieś w oddali latały mewy, po tafli lustrzanej wody płyną jakiś statek, a niedaleko latarni grała cicha muzyka.
- I pomyśleć, że to tutaj dokładnie dwa lata temu po raz pierwszy wyznałeś mi miłość – szepnęła rozmarzona.
- Nie bez powodu zabrałem cię właśnie tutaj – spojrzałem jej głęboko w oczy.
Chyba powoli domyślała się, co chciałem zrobić. Klękając na jedno kolano, wyciągnąłem z kieszeni niewielkie pudełeczko w kształcie serduszka. Otworzyłem je. W środku był srebrny pierścionek delikatnie rozszerzający się ku górze z diamencikiem w centralnej części.
- Joasia, uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – tę kwestię ćwiczyłem przed lustrem chyba tysiące razy.
- Tak, tak! – zawołała, zakrywając usta dłonią.
Wstałem i wziąłem moją narzeczoną w ramiona. Pocałowaliśmy się. Jej oczka jeszcze nigdy tak się nie błyszczały. Mieniły się radością, miłością i wzruszeniem. Otarłem łezkę, która spłynęła po jej policzku. Dopiero po chwili włożyłem pierścionek na jej drżący palec.
- Jest przepiękny – szepnęła. – Kocham cię.
- Ja ciebie też i to bardzo, bardzo mocno – pocałowałem ją.
Komentarze (13)
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania