Poprzednie częściChwila szczęścia.

Chwila szczęścia. cz.2/6

Następnego dnia, mimo iż pogoda nie zachęcała do wyjścia, ruszyliśmy w drogę. Wybrana przez nas trasa nie była najgorsza, ale śliska okropnie. Kiedy oddaliliśmy się od domu o około dziesięć kilometrów, stało się to, czego się obawiałem. Moja siostrzyczka nabawiła się kontuzji nogi. W związku z tym dalsza wspinaczka jak i powrót okazały się niemożliwe.

- Widzisz, właśnie takie zdarzenia miałem na myśli wczoraj, ale mnie nie posłuchałaś.

- No, widzę. Co robimy? Jak dostaniemy się do domu?

- Nie wiem. Nasz przyjaciel cię nie udźwignie, sam musi siebie pilnować, by nie runąć w przepaść. Zostają ratownicy górscy, ale godziny miną zanim się tu zjawią, a do tej pory z ciebie zrobi się sopel lodu. Mam nadzieję, że na przyszłość będziesz mądrzejsza.

- Na pewno - sapnęła, nie mogąc powstrzymać syknięcia z bólu.

- Okryję cię trochę, na szczęście wziąłem koc z domu. Są szanse, że nie zamarzniesz na kość.

Kiedy to powiedział, rozejrzał się za towarzyszem tak niefortunnie zakończonego spaceru w zimowe góry. Stał nieopodal i palił spokojnie papierosa. Chyba nie zdawał sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy przez Ritę.

- Dlaczego stoisz tak daleko od nas, Aborygenie? - zapytałem.

-Twoja siostra nie znosi dymu papierosów.

- Rozumiem, ale przecież już nie palisz. Chodź bliżej. Masz komórkę? Trzeba wezwać ratowników.

- Mam, już ich wzywam - rzekł zerkając na skuloną Ritę.

Po kwadransie przylecieli toprowcy i zabrali Ritę usztywniwszy jej kostkę i zbesztali całą naszą trójkę. Kiedy zostaliśmy sami, zapytałem, nie mogąc ukryć zaciekawienia.

- Dlaczego mówią na ciebie Aborygen?

- Wiesz, to długa historia, wybacz, ale nie chcę jej opowiadać.

- Rozumiem. Powiedz, nie przeszkadza ci to, że tak mówią na ciebie? - dodałem pytanie, które niemal paliło mi wargi.

- Już nie, ale był taki czas, że bardzo to mnie wkurzało, bo nie należę w żadnym razie do tego starego plemienia.

- Tak myślałem. To jak masz na imię?

- Klaudio - przedstawił się. A po chwili dodał. - Jeżeli bardzo chcesz, to opowiem ci moją historię, ale na pewno nie tu, tylko gdzieś niżej, bo tu, jak się dowiesz, jak mam na nazwisko, najpewniej zepchniesz mnie w najbliższą przepaść.

- Czemu tak myślisz?

- Bo już trochę was poznałem.

- Co masz na myśli mówiąc, was? - Zapytałem niby od niechcenia, ale w rzeczywistości bardzo zaciekawiony tajemnicą, którą krył ten chłopak.

- No Polaków - rzekł z dziwnym grymasem na twarzy.

- Dobra, chodź, złazimy. Nie podoba mi się tu. - pPowiedział Karol łapiąc pod rękę towarzysza drogi, bo tak czuł się pewniej.

- Szczerze? Mnie też się tu nie podoba. Nie rozumiem jak mogłem się dać namówić na to wyjście.

- A ja próbowałem je wyperswadować mojej siostrze, w gorącej wodzie kąpanej, ale jak widzisz, nie wyszło mi to.

- Tak, widzę, a w zasadzie jak masz na imię?

- Karol Sacher - powiedziałem.

- No teraz już się jako tako znamy. - Powiedział i uśmiechnął się pokazując śliczne lśniąco białe zęby.

- Tak, prawda.

Kiedy wreszcie zeszli z góry, odezwał się Karol do Klaudia.

- Teraz możesz bez obawy opowiedzieć tę historię.

- Daj mi chwilę, muszę zebrać myśli.

- Ok, jasne, czekam.

- A więc jestem Klaudio Borgio.

- Rzekł patrząc wprost na chłopaka, ale że nie zauważył nic z tego, co pojawiało się na twarzach ludzi, którzy do tej pory słyszeli jego nazwisko, kontynuował dalej.

- Jak zapewne zauważyłeś, nie jestem Polakiem, chociaż bardzo dobrze znam ten język w mowie i w piśmie. Teraz uważaj, przechodzę do etapu, który jest najtrudniejszy. Podobno kiedyś jedna kobieta z mojej rodziny zabawiała się czarami. Powiem ci skrycie, że w to nie wierzę, ale są tacy, którzy w to wierzą i zrobią wszystko, żeby "zło", które przyszło nie wiadomo skąd, wyplenić do korzenia. Nie moja to wina, że moja babcia czy prababcia miała różne dziwne zdolności, które są dzisiaj nazywane czarnoksięskimi czy jeszcze jakoś inaczej. Ja nie mam żadnych nadprzyrodzonych mocy, ale jak idę ulicą i ktoś usłyszy moje nazwisko, to zaraz zmienia się na twarzy i patrzy jak tu zwiać ukradkiem. Taką dziwną moc ma w świecie to jakże zwyczajne nazwisko. Ach, ileż cierpienia ono mi przysporzyło, ileż zawodu. Tego się opisać nie da. Szkoda, że nie urodziłem się w rodzinie, która ma na przykład na nazwisko Herbolieve. Wiem, to nie jest w żadnym razie włoskie, ale na pewno sto razy lepsze od tego, które noszę.

- Nie myślałeś o tym, by zmienić sobie nazwisko? - przerwał Karol opowiadanie chłopaka pytaniem.

-Hm... Myślisz, że to takie proste? - odparł zapytany.

- No… - zamyślił się na chwilę i rzekł - Tak myślę, że łatwo jest przeprowadzić taką rzecz.

- To jesteś w błędzie mój przyjacielu - rzekł Klaudio.

- Odbiegliśmy dość bardzo od tematu, możesz kontynuować twoją historię?

- Jasne, mogę. Zatem dalsza część mojej zagmatwanej historii: Przez dwa lata studiowałem w Waszym pięknym kraju. Tu aż tak nie znali historii o występkach rodziny Borgia i mogłem trochę wypocząć i nie myśleć o tym, że za zakrętem czyha jakieś niebezpieczeństwo, ale okazało się, że nie do końca tak jest.

Pewnego słonecznego dnia zastukała do mych drzwi policja.

- Co chcieli od ciebie?

- Zaczekaj, za chwilę się dowiesz.

- Ok.

- Nieświadomy niczego otworzyłem drzwi. Za nimi stało trzech ludzi wysokich jak dęby. Nie chcę powiedzieć, że ja jestem niski, bo takowy nie jestem, ale oni mnie przerazili nie na żarty.

- Klaudio Borgio? – zapytał jeden dość uprzejmie w moim ojczystym języku, który w jego ustach brzmiał bardzo dziwnie.

- Tak, to ja. O co chodzi? – zapytałem.

- Jesteś oskarżony o zamordowanie Klary Witko.

- Co?! Kogo? Nie znam nikogo takiego. To pomyłka. – Broniłem się rękami i nogami, ale na nic się to nie zdało. Wyprowadzili mnie z mieszkania, które wynajmowałem. Kiedy dotarliśmy do jakiegoś budynku, który, jak się dowiedziałem, nazywa się komisariat, skóra mi ścierpła na całym ciele, gdyż zrozumiałem, że komuś bardzo zależy na tym, bym siedział. Tylko nie wiedziałem komu.

- No to posiedzisz sobie teraz. Za taki czyn możesz nie wyjść nawet do końca życia – usłyszałem tuż przy sobie.

- Ale ja naprawdę jestem niewinny. Nikogo nie zabiłem! – krzyknąłem zrozpaczony.

- Na przełomie wszystkich minionych wieków wszyscy z rodziny Borgia tak mówili, ale okazywało się inaczej. - Odezwał się ponownie policjant.

- Co mam zrobić, byście uwierzyli, że to nie ja zabiłem ową kobietę?! Ja przyjechałem tu, aby się uczyć, nie zabijać mocami, których zresztą nie posiadam.

- Czyżby? A kto zahipnotyzował małą Bety? Kto zatruł wodę w studni w Lepiankach? Kto sprawił, że krowy nie dają mleka, tylko cierpką wodę? Jak widzisz, lista twoich przewinień jest długa.

- To nie ja, to Kristofer Lange. - Odezwałem się z ogromną pewnością w głosie, gdyż wiedziałem, że on próbował swoich sztuczek na mnie.

- Proszę, proszę, jaka obrona. Niestety, on jest czysty. Sprawdziliśmy to starannie. Nie wywiniesz się, Borgia, nie wywiniesz.

Po chwilowej ciszy odezwał się znowu, ale tym razem nie do mnie.

- Do celi z nim, nie chcę już na niego patrzeć!

Potem padło krótkie, "tak jest" i zabrali mnie gdzieś. Nie wiem gdzie. Usłyszałem tylko szczęk jakiejś zasuwy i zapadła cisza i ciemność, którą rozjaśniała malutka lampka i okienko umieszczone w suficie. Uszczypnąłem się, by sprawdzić, czy to co się dzieje, jest naprawdę, czy w koszmarze sennym, z którego można się obudzić, ale zabolało. Tak więc to nie był sen, ale rzeczywistość, o jakiej pragnąłem zapomnieć. To, przed czym uciekałem we Włoszech, ucapiło mnie w kraju, który nazywa się Polska.

- To już koniec? – zapytałem, kiedy umilkł.

- W zasadzie tak.

- To jakim sposobem udało ci się wyjść z więzienia, jeżeli policja miała takie przerażające dowody twojej winy?

- Przyjaciel, który jest wysoko postawioną osobą, wstawił się za mną u naczelnika i wszędzie, gdzie było trzeba, zapłacił kaucję i wyszedłem.

- To musiał mocno wierzyć w to, że jesteś niewinny.

- Bo ja wiem, myślę, że nie. Po prostu miał tamtego dnia takie widzimisię. Nie wiem, nie mogę wypowiedzieć się za kogoś.

- Wiem, spoko. Nie wymagam tego od ciebie.

- Karolu Sacherze. Hm, Sacher. Wiesz, że to włoskie nazwisko?

- Nie, nie wiedziałem. A powiedz mi, drogi Klaudio, co robiłeś, jak wyszedłeś z więzienia?

- Hm. Wynająłem inne mieszkanie i skończyłem naukę a potem dostałem pracę, która zatrzymała mnie w tym kraju.

- Cóż to za praca?

- Pracowałem w szpitalu.

- W szpitalu? Którym? Jako kto?

- Widzę, że zainteresowała cię moja historia i osoba. - Rzekł Klaudio z niemal niedostrzegalnym uśmiechem.

- A dziwisz się? - zapytał tamten.

- W zasadzie to nie, chociaż jak dotąd to ludzie uciekali i nikt nie wysłuchał mnie tak jak zrobiłeś to dziś ty. Dziękuję.

Napijemy się, by uczcić to, że poza skręconą kostką mojej niefrasobliwej siostry, nie stało się nic więcej? - zapytał Karol zmieniając temat rozmowy.

- Ok. Chodźmy, ja stawiam - powiedział Klaudio z uśmiechem.

- A ty Karol jaką masz historię?- zapytał Klaudio po dłuższej chwili ciszy, w czasie której nawilżali swoje gardła.

- Hmm.- zaczął. - Moja historia nie jest ani odrobinę zajmująca, ale jak chcesz, to ci ją opowiem, ale może nie teraz, bo już jest strasznie późno, a ja zostawiłem w domu moją kochaną, ale niepełnosprawną dziewczynę.

- Ooooooo!!! Jak ma na imię? - zainteresował się Klaudio.

Pomyślał Karol - poco mu to wiedzieć, książkę pisze, czy co. - Ale odezwał się cicho.

- Na imię ma Róża.

- Róża. - Powtórzył jak echo chłopak i dodał po chwili.

- To śliczne imię.

Wiesz, poznałem jedną dziewczynę o takim imieniu w szpitalu. - Rzekł po chwili milczenia z obu stron Klaudio.

- I co, myślisz, że moja mała Różyczka to ta dziewczyna? - zapytał Karol.

- Tak, tak myślę.

-To zobaczymy. - Mruknął tylko w odpowiedzi chłopak Róży.

- Zobaczymy. - Powtórzył jak echo Klaudio i dodał.

- Opowiesz coś więcej o niej?

- No, mogę, ale co chcesz wiedzieć?

Wszystko, co możesz powiedzieć. - Rzekł chłopak z nikłym blaskiem w oczach.

- Dobrze, ale chodźmy już w stronę domu - rzekł Karol.- Poznałem Różę przez portal internetowy.

- O, to ciekawe - mruknął chłopak. - No, co dalej?

- Ona jest cichą, spokojną osobą.

- Powiedziałeś, że jest niepełnosprawna, co jej tak konkretnie jest? - przerwał opowiadanie Karola pytaniem Klaudio.

- Według lekarzy, ona miała wrodzony nowotwór. - Wyrzucił Karol to wszystko jednym tchem.

- Zaraz, powiedziałeś, że ona żyje, jakim sposobem coś, z czym przyszła na ten pieski świat, mogło się cofnąć?

- Dobre pytanie Borgio, dobre pytanie naprawdę. - Szepnął tylko chłopak i dodał;

- Dzisiaj zanocujesz u nas.- Powiedział krótko, gdy dochodzili do domu.

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytał Klaudio zmieszany.

- Tak, jestem pewien przyjacielu - rzekł z uśmiechem i dodał. - Poznasz Różę, tylko pamiętaj, ona jest już zajęta.

- Jasne. Ani myślę włazić ci w paradę. A powiedz, twoja siostra ma kogoś?

- Co, wpadła ci w oko ta roztrzepana dziołcha?

- Tak, wiesz zdaje się, że mnie usidliła swoim wdziękiem i pięknym śpiewem.

-Hm. Śpiewem powiadasz? Ja nie słyszałem nigdy jej śpiewu.

-To żałuj, ma naprawdę piękny głos.

- Sprawdzę to jak wyjdzie ze szpitala - rzekł a po chwili dodał. - Jesteśmy na miejscu. Wejdź i rozgość się. Ja za chwilę do ciebie przyjdę, tylko zajrzę do mego skarba.

Otworzył drzwi od pokoju i zawołał. - Różyczko, wróciłem i przyprowadziłem gościa. Zostanie u nas na noc.

- Matko kochana, nareszcie wróciłeś, tak się bałam, tak potwornie się bałam, że nie wrócisz, i że zostanę zupełnie sama jak ten palec. - Odrzekła na to Róża z łzami w głosie.

- Kochana, mówiłem ci, że ja tak prędko się nie przeniosę na tamten świat. Chodź,

przedstawię cię naszemu gościowi. Bardzo chciał ciebie poznać.

- Teraz? - zapytała zerkając na zegar, który wisiał na przeciwległej ścianie. - Karolu, jest po północy, czy nie lepiej dokonać tej hm, Prezentacji rano?

- Masz rację, lepiej przedstawić was sobie przy dziennym świetle.

- Co, dlatego przyznałeś mi rację, bo taka jestem brzydka, tak? Czy z powodu tej jakże późnej pory?

- Kochanie brzydka nie jesteś, a jak idzie o porę, to moim zdaniem byłaby względna, ale ty nie chcesz.

- Dzięki za pocieszenie, ale ja i tak wiem swoje.

- No to doszliśmy do porozumienia.

- Cieszy to mnie, ale, ale powiedz, gdzie podziała się twoja siostra? Nie ma jej?

- A no nie ma, kochanie. Wylądowała w szpitalu ze skręconą czy złamaną kostką.

- Ojej! Jak to się stało? - zaciekawiła się.

- Po prostu źle postawiła nogę i już nieszczęście gotowe.

- A ty rymujesz i tego wcale nie czujesz - rzekła wesoło. - Powiedz, kochany, pójdziesz do niej jutro?

- Tak, pójdę na chwilę moje ty szczęście.

- To dobrze, nie powinna być teraz sama.

- Wiem, ale…

- No, co? O co chodzi? Boisz się, że będziemy się gryźć jak te psy, jak wróci ze szpitala?

- Tak, właśnie się tego boję, mój ty robaczku, Kochany.

- To wyluzuj, mi już dawno przeszła na nią złość.

- Miło mi to słyszeć.

- Karol?

- Tak najmilejsza?

- W którym pokoju zostawiłeś tego gościa? - zapytała nagle.

- A no w gościnnym, a co?

- Idź luknąć, bo zdaje mi się, że słyszałam przesuwanie szafek, a ty wiesz, co ja tam chowam.

- Dobrze, pójdę sprawdzić, by cię uspokoić, ale uwierz mi, on nie wygląda na typ złodzieja.

Po tych słowach opuścił pokój Róży i skierował się wprost do pokoju gościnnego, gdzie zastał mocno śpiącego chłopaka.

Zasnął jak kamień - szepnął i wycofał się z pokoju.

- I co? - zapytała niespokojnie, gdy Karol wszedł z powrotem do pokoju, gdzie była ona.

- Zdawało ci się, rybuś. Śpi bardzo twardym snem.

- Tym lepiej. Idź i sprawdź, co ma w kieszeniach.

- Róża, ale po co mam to robić, to przyjaciel mojej siostry, ona mu ufa to i my mu zaufajmy.

- Kochany a co jeśli to zamaskowany terrorysta i zabije nas jak będziemy spać?

- Naoglądałaś się za dużo zachodnich filmów i wiadomości w telewizji. On nie ma żadnego powiązania z „Państwem Islamskim”, czy z innymi. To rodowity Włoch.

- Muszę uwierzyć ci na słowo.

- Tak, musisz, ty moje kochanie.

- Wiesz, nie będziemy już gadać, idę spać, dobranoc - rzekła Róża.

- Ok. Dobranoc, śpij dobrze.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania