Chwila szczęścia. cz.2/8
Droga, którą miał do pokonania, zleciała mu bardzo szybko dzisiaj.
- Cześć młoda, jak się masz? - zapytał od razu po wejściu na salę.
- Hej Karolu. Bywało lepiej, wiesz kostka bardzo boli.
- Domyślam się, ale gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała.
- Ja nie złamałam tylko skręciłam, Karolu.
- Acha, nie wiedziałem. Tym lepiej, krócej będziesz uziemiona.
- Tak, prawda. Powiedz, co w domu? Jak twoja dziewczyna?
- Z Różą wszystko dobrze. Akurat ma gościa.
- Gościa? Kogo? Przecież ona nie ma nikogo bliskiego.
- Trzymaj się mocno, bo spadniesz, jak ci powiem.
- No gadajże, bo zawału przez ciebie dostanę.
- Róża zna tego twego hm, Aborygena.
- Aale jak… - zająknęła się.
- Zaraz wszystko ci opowiem, cierpliwości.
- Kiedy zżera mnie ciekawość. Ja muszę wiedzieć wszystko.
- No już. Zacząć trzeba od tego, kochana, że on jest z Włoch.
Nie wytrzymała i przerwała opowiadanie okrzykiem. - Pochodzi z Włoch. Mamusiu, z moich ukochanych Włoch!!! Mam nadzieję, że zabierze mnie tam kiedyś. Tak bym chciała.
- Marzenia ściętej głowy, siostrzyczko. - Ukrócił marzenia dziewczyny.
- Dlaczego?
- On nie może tam jechać , bo tam, w jego rodzinnym kraju, ktoś czyha na jego życie.
- Co? To niedorzeczne, Karolu, dlaczego komuś by miało zależeć na śmierci Aborygena?
- Rito on nie jest Aborygenem, nie nazywaj go tak nigdy więcej.
- Ale dlaczego? To taka romantyczna nazwa.
- Romantyczna czy nie, nikt tak nie ma na niego mówić, bo on sobie nie życzy.
- Szkoda, ale skoro nie mówić, to nie mówić.
- Jak chcesz wiedzieć, to nazywa się Klaudio Borgio.
- Co?! Jak? Możesz powtórzyć? - zapytała.
- Wybacz, ale nie powtórzę.
- Proszę, Lolek.
- Nie i koniec. Już i tak za wiele powiedziałem. Teraz nie będziesz mogła spać.
- Będę mogła, bo wreszcie wiem, kto się kryje pod płaszczykiem aborygeńskiej maski, braciszku. Bo właśnie niewiedza spędzała mi sen z powiek, teraz będę mogła spokojnie drzemać. Ale Karolku, powiedz, wiesz jak on się tu dostał? Mam na myśli nasz kraj.
- Przyjechał uczyć się i już został, jak wielu cudzoziemców.
Aby skierować myśli siostry na inne tory, zapytał nieoczekiwanie zmieniając temat.
- Przynieść ci coś?
- Tak, colę, chipsy, gumy i jakąś fajną książkę i grę.
- Tych smakołyków, kochana ci nie przyniosę, bo odeślą mnie z powrotem.
-Ale to szpitalne jedzenie jest okropne, nie da się tego przełknąć. Zupa to lura wodna, ziemniaki, surówka i kotlety bez soli. Po prostu masakra.
- Umówmy się tak, tych rzeczy ci nie przyniosę, ale za to będę codziennie przynosił domowy obiad. Co ty na to?
- Skoro chipsy odpadają, ok. Zgadzam się na drugi obiad.
- Super, cieszy mnie siostrzyczko, że doszliśmy do porozumienia.
- Mnie również - powiedziała ze śmiechem.
- Dlaczego się śmiejesz, co się stało?
- Pamiętasz naszą pierwszą rozmowę po latach? Tę moją niepewność?
- Tak, pamiętam. A do czego zmierzasz?
- W zasadzie to do niczego. Po prostu dziwię się, jak mogłam nie dostrzec tego podobieństwa, które jest między naszym ojcem a tobą.
- Jakim podobieństwem, o czym ty mówisz Rita? Przecież ja nie jestem nałogowym alkoholikiem jak on, nie zostawiłem matki, by skończyła z sobą, odnalazłem ciebie, gdzie jest to podobieństwo, o którym mówisz?
- Podobnie do niego układasz zdania.
- To wszystko?
- Nie, ale nie chce mi się wymieniać. Wiesz co, idź już do tego Klaudia, jestem zmęczona.
- Ok. Idę, jutro przyniosę ci jakiś obiad, księżniczko. Słodkich snów.
Wyszedł ze szpitala bardzo mocno zamyślony.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania