Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Chyba zgubiłam buta... (18+)

//Od autora.

Zgodnie z zapowiedzią. One-shot.//

 

Shantall nie miała bladego pojęcia, jak się tu znalazła. Zdążyła już zapomnieć o wielu faktach toczącej się wciąż nocy, zważając jedynie na chwilę obecną. Wspięła się po trzech schodkach, prowadzących do frontowych drzwi posiadłości Arcymistrza. Kompletnie zignorowana przez strzegących wejścia trupich strażników, szarpnęła za klamkę i napotykając opór, jęknęła tylko. Cofnęła się dwa kroki, dopiero wówczas dostrzegając, iż zgubiła po drodze jedną szpilkę. Złamany obcas drugiej przypomniał jej obraz wyboistego bruku, na którym wykręciła sobie kostkę i zdarła kolana. Przeklęła soczyście i zataczając się w miejscu, załkała.

― Co ja tu robię, na bogów? Co się ze mną dzieje? KHEREGAN! ― wydarła się na całe gardło i załomotała pięścią w drzwi. ― Otwórz, do kurwy nędzy! A ty przestań się na mnie gapić, paskudna poczwaro – warknęła do szkieletu i ściągnąwszy ze stopy połamanego buta, rzuciła mu w głowę. Zatoczyła się raz jeszcze. Po fali gniewu znów przyszedł skrajny smutek. Jęknęła. ― Co ja robię...? On mnie zabije. Bogowie, co ja robię...? Kheregan?! ― Stukała w płyciny, wieszając się na klamce. ― Przepraszam, Kheregan. Nie chciałam tego powiedzieć. Źle zrobiłam. Błagam ― siąpnęła cicho nosem i, odgarniając rozrzucone w nieładzie loki z czoła, zastukała do drzwi raz jeszcze. Nie potrafiąc zdobyć się na kolejne słowa. Nieustępliwie próbowała wejść do środka, już dawno zapominając, po co tak właściwie to robi. Echo łomotów rozeszło się od korytarza po całej posiadłości.

 

****

 

― Kvha’al dev reh-azhar zev…

― Stwórco.

Kheregan Atheray uniósł powieki. Energia przygotowana do uwolnienia po ostatnim słowie zaklęcia, uspokoiła się i wróciła posłusznie do źródła. Opuścił zawieszoną nad zwłokami dłoń. Rana z której jeszcze przed chwilą krwawa posoka skapywała równostajnie na zwłoki, teraz zasklepiła się sama pod wpływem jego woli. Arcymistrz odwrócił się i spojrzał w stronę wejścia do pracowni. W progu czekał Quarion. Niegdyś potężny Mistrz z Bractwa, dziś lisz na jego usługach. Stos kości połączony z duszą, którą za pomocą zaawansowanej nekromancji Kheregan zamknął w magicznej relikwii. Zniszczenie jej oznaczało zakończenie żywota nieumarłego, stąd Quarion zawsze miał ją przy sobie. Była dlań niczym bijące serce. Drewno, podtrzymujące słaby ogień życia.

― Wybacz, że przerywam ci pracę. Do domostwa przybyła ta… kobieta. Shantall Nar’athin. Mocno zabiega o wizytę.

Kheregan zarzucił na głowę kaptur, chowając w cieniu długie, ciemne włosy, przeplecione licznymi białymi pasmami.

― Jest sama?

Quarion wydał z siebie dziwny, chroboczący dźwięk. Kości żuchwy szczęknęły nieprzyjemnie, gdy lisz krzywił się w pełnym niesmaku grymasie. Skóra i mięśnie na twarzy zdawały się przenikać nawzajem. W jednej chwili ziały pustką, ukazując szereg zębów bez dziąseł, w innej okalały kości policzkowe, malując się szarą, przyprawiającą o obrzydzenie zgnilizną.

― Tak, Stwórco. Chyba nie chcesz przyjąć jej teraz, gdy pracujesz?

Atheray nie odpowiedział. Wziął ze stołu czarną szmatę, która przykrywała twarz trupa i wytarł nią dłonie.

― To nie jest dzień na wasze spotkanie.

― Oddal się. Chcę zostać sam.

W pustych oczodołach lisza zaiskrzyły się błękitne iskierki. Quarion pokręcił z niezadowoleniem głową i wszedł do ogromnej pracowni, stukając co krok dzierżonym kosturem. Szybko zniknął w cieniu nieoświetlonych pomieszczeń. Gdy stukot ustał, Arcymistrz odrzucił niedbale ścierkę i opuścił pracownię, zamykając za sobą drzwi.

 

****

 

Front domostwa otworzył się niemal bezszelestnie. Drzwi nie skrzypiały, ani nie ocierały się o posadzkę przedsionka. W progu stał nie kto inny jak Kheregan Atheray.

Shantall spojrzała na niego wzrokiem zamglonym przez sporą ilość alkoholu. Ubrana była w obcisłą, czarną sukienkę z długimi rękawami i sporym, trójkątnym dekoltem, uchylającym nieco widoku na kształtne piersi. Wychodząc z mieszkania musiała wyglądać zjawiskowo. Po kilkugodzinnej, nocnej eskapadzie, ów zjawisko przybrało jednak bardziej żałosny kształt. Makijaż miała lekko rozmazany. Czerwona szminka, przeciągnięta po dolnej wardze, przywodziła na myśl szramę, bądź porządny siniak. Podobne myślenie było tym bardziej uzasadnione, gdy spojrzało się na pozostałe części ciała kobiety. Zarówno przedramiona jak i szyję miała podrapaną, a kolana zdarte do krwi. Na stopach brakowało jej butów i choć zdecydowanie nie prezentowała się najlepiej, nadal była w stanie wyeksponować swoje wdzięki, przybierając nonszalancką pozę przynajmniej na ułamki sekund. Uśmiechnęła się do niego szeroko i nie pytając nawet o zgodę, zrobiła krok na przód.

― Wpuścisz mnie, prawda? ― zapytała, śmiejąc się przy tym cicho. Atheray stał niewzruszenie, spoglądając chłodno na o głowę niższą Shantall.

― Przerwałaś mi pracę. Czego chcesz?

― Przyszłam spełnić swój obowiązek... ― Wyciągnęła ręce do mężczyzny, zaplatając dłonie za jego karkiem. ― Nie chcesz mnie?

― Zostaw, Nar'athin ― upomniał ją ostro. ― Jesteś pijana.

Shantall puściła nekromantę zrażona, lecz zaraz się roześmiała. Plączące się pod nią nagie nogi, próbujące utrzymać ciało w pionie, wykonały kilka niezgrabnych kroków, prowadząc ją wprost na ścianę korytarza. Oparła się plecami z nieco większym impetem, niźli zamierzała, po czym odchyliła głowę do tyłu, nie spuszczając z mężczyzny zamglonego wzroku. Nawinęła jeden, ciemny lok na palec, milcząc długą chwilę.

― Ty mi to zrobiłeś.

Atheray zamknął drzwi i zwrócił się w stronę kobiety. Stał sztywny jak kłoda, na wdzięczne pozy Shantall odpowiadając jedynie obojętnością.

― Co się stało?

― Nie wiem ― odpowiedziała figlarnie, wzruszając przy tym ramionami. Jedna noga uciekła niekontrolowanie pod jej ciężarem, przez co znów zatoczyła się, podtrzymując ściany. ― Nie wiem, czy to ważne? Po prostu to zrób. Błagam cię.

Ostatnie słowa nie były już podyktowane przez zaczepny ton. Przemawiało przez nie zażenowanie i rozpacz. Kheregan przypatrywał się dobrych kilka sekund. Nagle, bez ostrzeżenia, wyciągnął gwałtownie rękę, zbliżając się o krok. Można by pomyśleć, że sięga Shantall do szyi, lecz w ostatniej chwili zniżył dłoń i zacisnął palce na ramieniu. Ruszył w stronę salonu, prowadząc kobietę przed sobą.

Potykając się i plącząc w kroku, utrudniała mu nieco ten manewr. Nie mówiła jednak nic. Mężczyzna przytrzymywał ją drugą ręką, by nie upadła. Gdy weszli do salonu niemal rzucił na kanapę i zawisł obok jak cień, oczekując dalszych wyjaśnień. Shantall jednak milczała jak zaklęta. Pamiętając jeszcze brutalne traktowanie przez swojego Mistrza, kilka słów zaczepki wystarczyło, by pożałowała tego do końca dnia. Meavisa było w stanie sprowokować dosłownie wszystko. Dlaczego zatem Kheregan jeszcze zwlekał?

Ociężale podciągnęła jedną z nóg pod siebie, najwyraźniej nie czując, jak drażni świeże rany kolan o szorstkie obicie sofy. Arcymistrz kucnął, szeleszcząc cicho szatą. Wwiercając się chłodnymi oczami w twarz Shantall, przekrzywił lekko głowę, jakby coś nagle wzbudziło jego zainteresowanie.

― Zgwałcili cię?

Ciałem Shantall zaczął wstrząsać niekontrolowany śmiech. Początkowo przejawiał się pojedynczymi salwami chichotu i drganiem ramion. Później przeszedł już w bardziej płynną formę. Śmiała się długo i głośno. Zakryła usta dłonią, a po bladej twarzy spłynęły łzy, rozmazując makijaż.

― Odpowiedz.

― A jeśli nawet, to co? Znajdziesz ich i zabijesz? Nie bądź taki zabawny, bo jeszcze się w tobie rozkocham.

Kheregan błyskawicznie sięgnął dłonią do jej twarzy i zacisnął długie palce na policzkach. Były wilgotne od łez i ciepłe, mimo że w domostwie panował chłód. Zmusił Shantall, by na niego spojrzała.

― Odpowiedz, Nar'athin.

Zamrugała kilkukrotnie, odruchowo stawiając pewien opór. Chciała odwrócić głowę, lecz Arcymistrz na to nie pozwalał.

― Nic mi nie jest ― wychrypiała w końcu głosem mocnym, lecz łamiącym się. Obrócił lekko jej twarz, jakby widok z profilu miał utwierdzić go w zasłyszanych słowach. Przypatrywał się przez długą chwilę, kciukiem ścierając ze skóry wilgotny szlak, pozostawiony przez łzę. W końcu wypuścił ją i wstał.

― Powinnaś wrócić do domu.

― Zgubiłam buty ― mruknęła i przypominając sobie, co zrobiła pod drzwiami posiadłości, poprawiła się zaraz. ― But.

― To problem?

― Zostanę. ― Uniosła dłonie do twarzy, odgarniając do tyłu burzę czarnych loków. Jej zmysły nadal w dużym stopniu przytępiał alkohol. Nie kontrolowała tego, co mówi. ― Zostanę, bo tego właśnie chcę. Nieudane randki zawsze kończą się w ten sposób. Udane zresztą też. Wiesz, Kheregan? Nie sądziłam, że tak bardzo zawładniesz moją świadomością. Moją psychiką. Ja nie potrafiłam się zmusić, a to bydle nie potrafiło zrozumieć, że zmieniłam zdanie. ― Przetarła oczy, przenosząc tusz z powieki na skórę nadgarstków. ― Zostanę. Albo wiesz co? ― Podniosła się do pozycji siedzącej, spuszczając nagie stopy na zimną posadzkę. ― Pójdę. W barku stoi jeszcze jedna butelka czerwonego wina. Nie żebym miała ci to za złe, ale może zdążę wymazać jeszcze z pamięci naszą rozmowę.

Wstała powoli i, nie patrząc na Arcymistrza, ruszyła w kierunku wyjścia zawiłym, tanecznym krokiem, podyktowanym przez alkohol. Rękę bezwiednie przesuwała po miękkich włosach, zgarniając je na bok i odsłaniając nagi kark. Będąc już przy wejściu na korytarz, odezwała się na odchodne i przytrzymała progu, by nie upaść.

― Dobrej nocy, Kheregan.

― Dam ci to, czego chcesz. Na warunkach.

Shantall zachichotała cicho i odwróciła w jego stronę, nadal posługując się progiem, jako podparciem. ― Twoich czy moich?

― Umyjesz się, wytrzeźwiejesz ― pociągnął dalej równym, zimnym tonem, ignorując słowa kobiety, jakby nic dla niego nie znaczyły. – Wtedy do ciebie przyjdę.

Shantall uśmiechnęła się szeroko, lecz było w tym geście o wiele mniej wesołości, niż na początku. Gdy przemówiła, głos wybrzmiewał pół tonu ciszej. Przez ułamki sekund ktoś mógłby pomyśleć, iż jest całkowicie trzeźwa.

― Wlałam w siebie blisko dwie butelki. Mam zostać do jutra?

― Zimna woda pomaga. Skorzystaj z tego.

Wahała się. Przyglądała się Khereganowi stosunkowo długo, nim zdobyła się na jakąkolwiek decyzję. Ostatecznie przygryzła dolną wargę i bez słowa ruszyła w kierunku dobrze sobie znanych tyłów domu Kheregana.

W sypialni jak zawsze panował lekki rozgardiasz. Na niepościelonym łóżku leżała porzucona książka. Drzwi do szafy na ubrania pozostawiono otwarte. Regał z książkami nie był zbyt obficie zastawiony, prawdopodobnie z tego względu, że półki zostały zapełnione zwojami i księgami w tak straszliwym nieładzie, że mieściły znacznie mniej zawartości, niż powinny.

Shantall skierowała się prosto do łazienki, wciąż mocno pijana, orientując się w przestrzeni bardzo intuicyjnie. Powoli zaczynał irytować ją ów stan. Zgadzając się na warunki Kheregana, nie była do końca świadoma swoich czynów. Z opóźnieniem docierał do niej nonsens dzisiejszego wieczoru. Poczuła nagły przypływ sporej ilości adrenaliny. Musi doprowadzić się do porządku. Natychmiast.

Uklękła przed sedesem i wpychając dwa palce głęboko do gardła, zmusiła się do wymiotów. To zawsze pomagało, tym bardziej, że gdyby nie zrobiła tego teraz, mogłaby dziś z owej łazienki już nie wyjść. Odetchnęła ciężko i wsparła plecy o zimne kafelki za sobą. Drżącymi dłońmi otarła usta i nos. Usłyszała równomierny stukot kostura o drewniane deski podłogowe. Ucichły kilka kroków od drzwi. Uniosła głowę, rzucając przekleństwa pod nosem.

― Jeszcze musiał za mną wysłać jakąś przeklętą kupę kości.

― Stwórca nakazał cię przypilnować ― rozległ się męski głos i do łazienki wkroczył Quarion, wnosząc za sobą smród zleżałych kości. Jego ciało, lub to, co z niego zostało, okrywała mocno znoszona, niegdyś zapewne czarna szata. Ciemne oczodoły zwróciły się w stronę Shantall, a w ich wnętrzu zajaśniała błękitna iskra. Żuchwa nie poruszała się, gdy stwór przemawiał. Głos zdawał się dochodzić z wnętrza czaszki. ― Jakbym był jakimś specjalistą od kobiecych torsji.

Shantall w pierwszym momencie zdawała się być mocno wstrząśnięta przemową trupa. Szkielety Kheregana nigdy nie mówiły. Nie potrafiły. Były jedynie ożywioną kupą kości, niezdolną do jakiegokolwiek samodzielnego myślenia. Ten był jednak inny. Zdawał się nawet posiadać pewne wysublimowane poczucie humoru, co niejako przeraziło kobietę. Podniosła się z wolna na nogi, nie spuszczając z nietypowego osobnika wzroku.

― Nie przeszkadzaj sobie. ― Wskazał kościstą dłonią na prysznic.

― Nie potrzebuję gapia... ― wydusiła w końcu, nie wiedząc zbytnio, jak się zachować. Zachwiała się, mrużąc lekko oczy. ― W dodatku gadającego. Słudzy Kheregana nie mówią.

― Jestem liszem, nie sługą. Zwę się Quarion Doulent i byłem niegdyś żywy. Byłem magiem.

― Żywy...?

― Z krwi i kości.

― Kheregan cię... wskrzesił...?

― W rzeczy samej ― odparł lisz.

― ... Po co? ― Shantall usiadła na skraju łazienkowej szafki, nie będąc w pełni przekonaną do tego, co widzi i słyszy. Niemożliwe, by była aż tak pijana. Quarion milczał spoglądając na kobietę lśniącymi, błękitnymi ślepiami.

― Rozumiem, że zbyt wiele się od ciebie nie dowiem. Cóż. Może to i lepiej ― wymamrotała, próbując nie zwracać dłużej uwagi na martwego maga. Zaczęła rozglądać się wokół w poszukiwaniu bliżej sobie nieznanej rzeczy. Chwilę minęło, nim zdecydowała ostatecznie porzucić bezczynną krzątaninę na rzecz rozbierania. Myśli nieustannie jednak krążyły wokół słów lisza. Nie dawały jej spokoju.

― Zamieszkiwałeś niegdyś Khyral..?

― Byłem w Bractwie ― odparł krótko, jakby te słowa wszystko wyjaśniały.

― W Bractwie ― Ściągnęła sukienkę przez głowę, a następnie odrzuciła gdzieś w kąt. Zgrabne, blade ciało dopełniła widokiem krągłych piersi, gdy sprawnie odpięła również stanik. ― Jak dawno...?

― Przeszło trzy wieki temu.

Shantall umilkła, potrzebując chwili na przetrawienie kolejnych słów lisza. Rozpraszała ją dodatkowo czynność rozbierania, w którą musiała włożyć nieco więcej starań, by nie upaść. Przytrzymywała się ściany, ściągając koronkowe majtki i porzucając na podłodze. Weszła pod prysznic. Odkręciła kurek. Lodowaty strumień spadł na jej głowę, wywołując natychmiastowe spięcie wszystkich mięśni i wyrywając z gardła zduszony krzyk. Zachłysnęła się powietrzem, odkasłując wkradające się do ust kropelki wody.

To absurdalne, dokąd zaprowadził ją alkohol dzisiejszej nocy. Z własnego mieszkania, przez krętą drogę z wieloma przystankami na mieście, przywlekła się do łazienki Arcymistrza, wykonując jego idiotyczne polecenie. Dotarło do niej, jak głupia była, decydując się załomotać w drzwi posiadłości Atheray’a. Zalana w trupa, podrapana i rozmazana. Mógł się wściec, wyrzucić za próg i wyciągnąć konsekwencje z karygodnego zachowania. Była przecież zastępczynią. Obowiązywały ją pewne zasady, których nie miała prawa bezkarnie łamać. Postawiona przed Starszyzną, natychmiast zleciałaby z przypłaconego własną krwawicą stołka. Wypruła sobie flaki, by zajść tak wysoko i straciłaby wszystko, gdyby Kheregan zdecydował się postąpić inaczej.

Wciągając gwałtownie powietrze w płuca, przemyła twarz i namydliła całe ciało czymś, co znalazła w zasięgu dłoni. Rany na łokciach i kolanach zaczęły szczypać w kontakcie z pianą, a ból uświadomił, że z minuty na minutę trzeźwieje coraz bardziej.

Stała pod prysznicem bardzo długo, większość czasu spędzając tam raczej bezczynnie, wsparta bokiem o chłodne kafelki. Samo przemycie ciała i włosów zajęło niespełna minutę. Gdy zakręciła wodę i wyszła na środek łazienki, trzęsła się niczym w febrze, skulona. Z sinych ust wypuszczała obłoczki gęstej pary. Rozglądnęła się bezwiednie za ręcznikiem, starając zignorować obserwującego ją bacznie lisza.

― Za moich czasów kobiety twojego pokroju mogły jedynie zamieszkiwać burdele lub służyć w co gorszych domach, a dziś? Zastępczyni Arcymistrza. Hmmm.

Shantall prychnęła, kierując na lisza swoje błękitne oczy. Nie były już osnute mgłą alkoholu, a iskrą gniewu.

― Wątpisz w moje umiejętności? Uwierz, że poświęciłam więcej niż jakikolwiek facet, by znaleźć się tu, gdzie dziś jestem. Za to mężczyźni nie zmienili się od setek lat, jak widać. Stale bezczelni i uznający jedynie swoją wyższość. Podaj mi ręcznik albo wyjdź, bo nie zamierzam słuchać tego typu uwag.

― Bractwo to nie miejsce dla kobiet ― odparł, uwalniając wiązkę mocy i podając Shantall szary, szorstki ręcznik należący zapewne do Atheray'a. Shantall chwyciła go nerwowym ruchem, ocierając ciało niedbale.

― Środkowe Quadium to nie miejsce dla martwych.

Lisz odwrócił się, stukając cichym kosturem. Postawiwszy stopę w progu, spojrzał na Shantall.

― Pozwól, że powiadomię mojego stwórcę, a twojego pana, że jesteś już gotowa.

W odpowiedzi został ze sporym impetem obrzucony mokrym ręcznikiem po głowie.

― Nikt nie jest moim panem. Zapamiętaj to sobie, bezczelna kupo kości. Nie ja sterczę w łazience jak kołek przy pijanej kobiecie.

Quarion kościstą dłonią ściągnął ręcznik i odrzucił go do umywalki.

― Służysz mu tak samo, jak ja. Tylko w inny sposób. Możesz się okłamywać, jednak jego nie oszukasz.

― To była moja decyzja.

― Tak. Była.

Shantall mu nie odpowiedziała. W sekundę później Quarion zniknął za progiem łazienki.

Dlaczego ona tu, do cholery, przyszła?

Zerknęła na swoje odbicie w niewielkim lustrze, dostrzegając lekko podpuchnięte oczy, śmiertelnie blade lico i kontrastujące z nim sine usta. Ciężkie od wody włosy wydłużyły się, rozciągając sprężyste pukle na łagodne fale sięgające teraz do pasa. Na umówione spotkania z Khereganem zawsze przychodziła w makijażu. Dziś po raz pierwszy ujrzy jej prawdziwe oblicze, bez cienia udawanej pewności siebie, którą przywdziewała niczym maskę, by ukryć obawę i stres. Nawet kilka drobnych piegów uwidoczniło się na policzkach, gdy źródło mocy znacznie zmalało osłabione wycieńczaniem organizmu. Jako Tal'rivanka, podobnie jak wszyscy przedstawiciele rasy, miała niegdyś piegowatą skórę oraz gęste, kasztanowe włosy. I jak każda Tal'rivanka posiadała w dzieciństwie predyspozycje do rozwijania zarówno do białej jak i czarnej energii. Mogła zdecydować się na jedną ścieżkę, którą chciała iść, a w zależności od podjętego wyboru, jej wygląd zmieniał się, pod wpływem kwitnącego w ciele źródła. To czarnej energii zawdzięczała dziś bladą, ziemistą cerę bez cienia piegów oraz kruczoczarne, połyskliwe włosy. W chwilach gdy słabła, jej naturalny wygląd wychodził jednak spod nowej skorupy przypominając o szarych dniach spędzonych na północnym Quadium. Zanim jeszcze postanowiła przybyć tutaj ― na Khyral.

Wyszła z łazienki i usiadła na skraju niezaścielonego łóżka pozwalając, by krople wody ściekające po jej ciele wsiąkały w miękkie włókna bawełnianej poszwy. Zatopiła wzrok w ciemnym dywanie przed sobą i znieruchomiała, nasłuchując jego kroków.

Poruszał się bardzo cicho, lecz kiedy był już blisko, usłyszała jego lekkie kroki. Zaraz potem wszedł do pokoju i już od progu zaczął się rozbierać, ściągając szatę przez głowę. Shantall uniosła wzrok dopiero, gdy znalazł się blisko. Niebieskie oczy przebiegły przez nagi, poorany paskudnymi bliznami tors, szyję i ramiona, ostatecznie skupiając się na obojętnym spojrzeniu.

― Prysznic pomógł? ― spytał, przewieszając szatę przez drzwi szafy. Była to już trzecia na niewielkim stosie. Shantall nie odpowiedziała. Nie wiedziała nawet, co mogłaby rzec. Pomógł? Zależy w czym.

Atheray zerknął przez ramię. Chwilę później rozebrał się do naga i poprawił kuc, w który upinał długie włosy o dziwnych, białawych pasmach.

― Spełniłaś moje warunki. Przyszedł czas, bym ja spełnił i twoje. Czego oczekujesz? W pierwszej chwili zastygła, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

― Oczekuję..?

Szarawe usta Atheray'a zacisnęły się lekko. Jeden kącik drgnął.

― Tak.

― Ja... ― urwała, wzdychając nerwowo. Czuła, że jeśli zaraz mu nie odpowie, zdenerwuje się. Pobłądziła wzrokiem po kątach, próbując tym samym zebrać myśli. ― Kheregan... Posłuchaj. Za dużo wypiłam. Nie wiem, po co tu przyszłam. Chyba nie miałam żadnych konkretnych oczekiwań. To był.. impuls...

― Chcesz wyjść?

― Nie wiem, czego chcę. To jest mój problem, Kheregan. Byłam pewna, że zadecydujesz o wszystkim za mnie.

― Daję ci szansę ― mruknął, odwracając się twarzą w jej stronę.

― Co jeśli z niej nie skorzystam...?

Na ustach znów pojawiła się ta nikła parodia uśmiechu. Spoglądał na nią z dziwną ekscytacją, odbijającą się w szeroko otwartych oczach. Białka błyskały złowrogo, okalając ciemnozielone źrenice. Atheray jednak milczał. Shantall, nie usłyszawszy ostatecznej odpowiedzi, poprawiła się na łóżku, porażona jego przenikliwym spojrzeniem. Odkąd uciekła spod tyranii swojego Mistrza, żaden mężczyzna, nie potrafił zadziałać na nią w podobny sposób. Zawsze to ona dominowała. Dyktowała warunki albo przynajmniej się buntowała. Przy Khereganie nie potrafiła.

Wyprostowała ciało, delikatnie unosząc podbródek. Uwydatniła tym samym piersi, które nabrały krąglejszych kształtów.

― Zrób ze mną to, co uważasz, że powinieneś.

Sekundę po tych słowach siedział już przy niej, obejmując krągłe piersi i całując niedbale w usta. Pchnął Shantall na pościel, lustrując z góry tym dziwnym, przerażającym spojrzeniem. Był podniecony jeszcze zanim jej dotknął. Zazwyczaj tego nie okazywał, ograniczając się do czystej techniczności i co najwyżej kilku westchnień. Później kończyli, a on pozwalał jej zostać, samemu zażywając kilku godzin odpoczynku przed powrotem do pracowni. Dziś wręcz płonął, a jego podniecenie roznieciło się ogniem równie mrocznym i gorącym, co same dziewięć piekieł.

Shantall, zaskoczona tak gwałtownym obrotem akcji, zdążyła jedynie nabrać większego oddechu w płuca. Czując na sobie jego zdecydowany dotyk, została momentalnie oblana przez intensywny rumieniec. Uderzenie gorąca było mocne i nagłe. Zadrżała niczym szarpnięta struna, owijając dłonie wokół jego karku i zatapiając się w pocałunku. Kheregan uniósł się lekko, a gdy podążyła za nim, goniąc ustami jego usta, pochwycił ją za włosy i odciągnął, przytrzymując przy materacu.

― Lubisz się pieprzyć z innymi, Nar'athin?

Nie odpowiedziała. Jęknęła cicho, gdy przysporzył jej bólu. Spięła się nie mając możliwości ruchu. Każde drgnięcie głową szarpało. Wewnątrz chorego umysłu przez ułamek sekundy przemknęła refleksja, iż na to właśnie sobie zasłużyła.

― Powiedz. Lubisz?

― Nie... ― wydyszała przekonana, że inna odpowiedź nie istnieje. Nie ma racji bytu. Musiała go usatysfakcjonować, bowiem wypuścił ją i pocałował, wracając spragnionymi pieszczot palcami do kształtnych piersi. Shantall odetchnęła głośno, odszukując jego dłonie. Równocześnie na nowo zaangażowała w pocałunek początkowo nieśmiało, stopniując z wolna dynamikę. Atheray szybko zaczął się niecierpliwić. Przeniósł się nad nią i objął talię w pewnym uścisku. Powędrował dłonią z krągłości na dekolt. Rozłożył palce niczym wachlarz i przycisnął mocno do cienkiej, bladej skóry. Shantall odchyliła głowę do tylu, wyprężając ciało w łuk. Piersi zalśniły w bladym świetle, wyeksponowane przez ruch. Przytrzymawszy jej biodra blisko siebie Kheregan zaczął się z nią kochać. I choć owo działanie nie miało z miłością zbyt wiele wspólnego, biła od niego wielka namiętność, spaczona i zdeformowana przez zatruty śmiercią umysł nekromanty.

Podyktował szybkie tempo, nie szczędząc sił już od pierwszej chwili. Długie palce odruchowo zacisnął na dekolcie kobiety, wciskając opuszki w miękką skórę nad obojczykami. Powodowało to umiarkowany ból, który jedynie wzbudzał w Shantall większe podniecenie. Postękiwała cicho, przytrzymując się silnie ramion nekromanty. Spięła mocniej wszystkie mięśnie na kilka sekund. Rozchyliła delikatnie usta, dostając jeszcze większych rumieńców. W następnej chwili czuła już tylko pulsujące ciepło pełznące pod skórą i rozlewające się po ciele dreszcze, będące ostatnią granicą błogiego stanu. Podczas uniesienia, jakie przyszło chwilę później, uniosła wzrok na twarz Kheregana i wpatrywała się weń nieprzerwanie, pierwszy raz odważywszy się na podobny ruch. Atheray zamarł przymykając powieki. Odetchnął głośno, zamierając.

Z końcem ich stosunku Shantall rozluźniła się całkowicie, czując jak momentalnie uciekają z niej siły oraz świadomość tego, co się dzieje wokół. Zsunęła dłonie po ramionach mężczyzny na pościel. Uspokajała oddech, mając jeszcze rozgrzane ciało Kheregana przy sobie. Żałowała, gdy uciekł. Szybko z niej zszedł i siadał obok, przecierając twarz dłońmi. Shantall odruchowo podążyła za oddalającym się mężczyzną, mozolnie przewracając na bok. W ostatniej chwili zwalczyła chęć dotknięcia go. Podkurczyła nogi i zwinęła w luźny kłębek. Obserwowała fragment będącego najbliżej uda, przebiegając zamglonym wzrokiem po głębokich bruzdach rozsianych na skórze. Ciężkie powieki powoli opadały, chcąc przymusić ją tym samym do snu. Była potwornie zmęczona.

― Zostań do rana. Powtórzymy to i będziesz mogła odejść.

― Nigdzie się nie wybierałam. ― odparła spokojnie, zamykając oczy.

Kheregan spojrzał w stronę drzwi. Przez moment miał wrażenie że ktoś tam stoi, przyglądając się i przysłuchując ich krótkiej rozmowie, lecz w mroku korytarza nie dostrzegł nikogo. Położył się obok Shantall i przymknął powieki. Ledwie złożył plecy na twardym materacu, jak po pokoju rozszedł się znajomy głos.

― Stwórco. Skoro już skończyłeś się chędożyć ze swym przemiłym gościem, przyszła pora, by wrócić do pracy. Musimy przywołać następnych.

― Twój sługa jest niezwykle bezczelny ― mruknęła, naciągając na biodra puchową pościel.

Kheregan westchnął, znów przecierając twarz dłonią.

― Starzy magowie...

― Mogę być martwy, lecz wciąż świetnie słyszę, co mówicie.

Lisz zastukał kosturem, przekraczając próg pokoju. Shantall z bólem zmusiła się do uniesienia powiek i zerknięcia na Quariona. Podciągnęła pościel wyżej, zasłaniając piersi. Dostrzegła wodzące za nią niebieskie ogniki, które lśniły w oczodołach, oświetlając czaszkę od wewnątrz. Lisz stał przygarbiony, w swej starej, spłowiałej szacie, wspierając się oburącz na długim, drewnianym kosturze.

― Wróć do pracowni. Dołączę do ciebie, gdy odpocznę.

― Mamy tej nocy mało czasu.

― Wiem. Zdążymy.

― Obyś wiedział, co robisz ― odparł Quarion i opuścił pokój. Drzwi zamknęły się za nim, stukając cicho o framugę.

― Przedstawił mi się, gdy go do mnie wysłałeś ― powiedziała, nie otwierając oczu.

― Co ci powiedział?

― Że kiedy on służył w Bractwie kobiety mojego pokroju miały swoje miejsce tylko w burdelu ― mruknęła, spoglądając na nowo na Kheregana już z dużo większym zainteresowaniem przezwyciężającym sen. ― Trzy wieki temu. Jak zdołałeś go ożywić?

― Jestem nekromantą, Shantall. Widziałaś, ile mam sług wokół domu.

Opuścił dłonie nad głowę, wpatrzony pustym wzrokiem w zawieszony nad łożem baldachim. Shantall nie kwestionowała na głos jego słów, choć miała co do nich pewne obiekcje. Założyła jeszcze lekko wilgotne włosy za ucho nim odezwała się znowu.

― Dlaczego to zrobiłeś?

― Potrzebowałem jego wiedzy i doświadczenia. Quarion zmarł nagle i nie zdążył wszystkiego zapisać w księgach. Nie dokończył wielu swoich prac.

― Zamierzasz go kiedyś odesłać? ― spytała, podpierając głowę o luźno zgiętą w nadgarstku dłoń.

― Gdy już zrobi się zbyt zrzędliwy.

Shantall sama się sobie zdziwiła, gdy z jej gardła wyrwał się szczery, pogodny śmiech. Od kiedy to czuła się przy Khereganie tak swobodnie? A może to jeszcze ten alkohol panoszący się wciąż po organizmie. Atheray zerknął na nią zdziwiony, nieświadom, że mógł powiedzieć coś tak zabawnego.

― Wybacz. Nie mogłam się powstrzymać. Sam przyznaj, że jest to dość kuriozalny powód, by odsyłać trzywiekowego maga z powrotem do czeluści?

― Hm. Tak.

― Masz zamiar ożywić jeszcze kogoś? ― Ułożyła się wygodniej na poduszkach. Nekromanta nie odpowiedział. Objął ją dłonią w pasie, wolnym ruchem badając krągłość bioder i wcięcie w talii. Shantall przyglądała się uważnie, chcąc wyczytać coś z oziębłego wyrazu twarzy. Gdy dotykał gładkiej skóry, jego oczy rozszerzały się lekko, a przy ciemnych źrenicach rysowała się jasna linia białek. Kompletnie nieświadomie nabrał głębszego oddechu.

― Skąd ta ciekawość ?

Shantall wzruszyła jedynie ramionami.

― Bez wyraźnego powodu. Cała sytuacja jest po prostu dość... niezwykła. Chyba nie jestem w stanie do końca uwierzyć w realne istnienie owego lisza. Możliwości nekromancji nigdy nie były głośno omawiane.

― Chcę, by to pozostało tajemnicą, Shantall.

― Rozumiem ― odpowiedziała cicho i złożyła głowę na poduszce. Kheregan podążył za nią jak w transie, składając na cienkiej skórze szyi przeciągły pocałunek.

 

****

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (32)

  • Canulas 31.03.2018
    I ten dopise, eh ;) Już lepiej było dać w nawiasie: W czasie czytania uprasza się o trzymaniu obu rąk na klawiaturze.
    ja ogarnę jutro "najwcześniej" bo dziś mam już zmeczeniową głupawkę.
    Pozdro
  • Kim 31.03.2018
    Raczki na stół. ;) dobranoc Can
  • Canulas 31.03.2018
    Kim - Branoc.
  • Annaisi 01.04.2018
    Biorąc pod uwagę wcześniejszą zapowiedź spodziewałam się ostrzejszej akcji a tu proszę jakie zaskoczenie. Delikatnie, ze smakiem i w dobrym guście. Podoba mi się. Dzięki Kim :P
  • Kim 01.04.2018
    Nie ma za co, Ananasku ;D Dzięki za wizytę :)
  • Agnieszka Gu 01.04.2018
    Witam,

    drobiazgi:
    "Quarion koścista dłonią ściągnął ręcznik i odrzucił go do umywalki." - kościstą
    "― Spełniłaś moje warunki. Przyszedł czas, bym ja spełnił i twoje. Czego oczekujesz? W pierwszej chwili zastygła, nie wiedząc, co odpowiedzieć." - po znaku zapytania spacja mi się widzi, bo to koniec wypowiedzi
    "Przez moment miał wrażenie ze ktoś tam stoi, przyglądając się i przysłuchując ich krótkiej rozmowie, lecz w mroku korytarza nie dostrzegł nikogo. " - że ktoś tam stoi
    " Ledwie złożył plecy na twardym materacu, jak po pokoju się znajomy głos." - jak po pokoju rozszedł się (?) znajomy głos
    "Shantall nie kwestionowała na glos jego słów, choć miała co do nich pewne obiekcje. " - na głos
    "Założyła jeszcze lekko wilgotne włosy za ucho nim odezwała się znowu. ― Dlaczego to zrobiłeś?" - dialog od nowej linijki
    "Gdy dotykał gładkiej skory, jego oczy rozszerzały się lekko, a przy ciemnych źrenicach rysowała się jasna linia białek." - skóry

    Świetne! Chcę więcej, a nawet, kategorycznie się tego domagam :))
    Pozdrowionka :)
  • Kim 01.04.2018
    Dzięki Agu. Już poprawione :) Tak to jest jak się na zmęczonej głowie poprawia tekst :P Dobrze, żeś taka uważna. Cieszę się, że podeszło.
    Pozdrawiam.
  • Karawan 01.04.2018
    Całkiem niczego sobie erotyk nieziemski;) 5!
    Czepialski poniżej;
    Widząc złamany obcas drugiej, przed oczami stanął jej obraz wyboistego bruku, na którym wykręciła sobie kostkę i zdarła kolana. - Widząc złamany obcas drugiej wspomniała obraz, albo; gdy zobaczyła złamany obcas drugiej przypomniała sobie obraz. Używamy; "trzymając... puścił wodze", a nie; "trzymając stanął mu przed oczami obraz puszczanych wodzy"
    Skoro już skończyłeś się chędorzyć - skoro chędogi to chędożyć
  • Kim 03.04.2018
    Dzięki za wizytę i komentarz! Błędy obadane i poprawione. Pozdrawiam :)
  • Karawan 03.04.2018
    Kim Przyjemność czytania moja!!! ;))
  • Canulas 02.04.2018
    "Po kilkugodzinnej, nocnej eskapadzie owo zjawisko przybrało jednak bardziej żałosny kształt." - ładne

    "Potykając się i plącząc w kroku, utrudniała mu nieco ten manewr. Nie mówiła jednak nic. Mężczyzna przytrzymywał ją drugą ręką, by nie upadła." - łądne to to. Działa na emocje nawet.

    "― A jeśli nawet, to co? Znajdziesz ich i zabijesz? Nie bądź taki zabawny, bo jeszcze się w tobie rozkocham." - znalezienie i zabicie zawsze jest dobrą opcją. Przypomina mi się sytuacja, jak napadli i zgwałcili kobitkę, której "powiedzmy" nie powinni. Jednemu ludkowi obcięli za to wszystkie palce u rąk i nóg. Tera zię mi przypomniało. Ot, tak.

    "Były wilgotne od łez i ciepłe, mimo, że w domostwie panował chłód" - nie rozdzielamy mimo że.

    " W następnej chwili czuła już tylko pulsujące ciepło pełznące pod jej skórą i rozlewające się po ciele dreszcze, będące ostatnią granicą błogiego stanu." - może bez "jej", ale ten... się dzieje, się dzieje ;)
    Ukontentowanym z zaprezentowanego parzenia :)

    ... jednakże, podobnie jak Ananasek, spodziewałem się ostrzejszej akcji. Całość broni siejednak pod kątem zgrania i delikatności. Nic tu nie jest na szybko. Jest fabuła - główny watek - i też (co ważne) kawałek dalej. Ukazuje to sam akt w innym świetle. Dalej zajmuje on głóną rolę niejako, jednak nie urywając tuż po nim, pokazałaś, ze świat nadal istnieje.
    Dobra - jak zwykle - robota, Kim.
    Pozdrówka.
  • Kim 03.04.2018
    Dzięki Canu. 'Jej' usunięte, bo dobrze prawisz. 'Mimo, że' to mój podstawówkowy nałóg do wyplewienia. Czasem wyłazi na wierzch. Dobrze, żeś czujny.
    Cieszę się, że podeszło. Szczerze mówiąc, pierwotnie miało być nieco ostrzej, ale jak się już zacznie pisać, to niejednokrotnie postaci wymykają się z planu i robią po swojemu :P
    Wyszło nieco długawe, bo ok 8 stron, ale jak widać znośnie napisane, skoro odbiór był dość zacny.
    Pozdrawiam.
  • Canulas 03.04.2018
    Kim - taak, ja sądziłem, że będzie ostrzejsze. Zresztą, mam refleksję po czasie. Od strony zaangażowania u odbiorcy estetyki odczucia sexualnęgo jest bardzo git. Się miejscami spodzień napiął, ale nie w tym rzecz. Bardzo fajnie (fabularnie) przed i bardzo fajnie po, jednak sam akt, kurde, krótki dość. Mało uwagi mu. Ot, zmyślnie uplecione kopulejszen. Jak najbardziej kupuję, ale dość długo prowadziłaś do tego tematu, a tu ciach, ciach i kaniec.
    Se przemyśl.
    Co nie zmienia, że zacnością wieje, od pierwszej dużej lyterki po ostatnie kropiszcze.
  • Kim 03.04.2018
    Canulas dooobra następnym razem pisząc erotyk wezmę pod uwagę, że oczekiwaniem czytelnika jest: 70% rozdziału - seksy, 30% - jakieś tam budowanie klimatu.
    Xd
  • Canulas 03.04.2018
    Kim, albo choćby 50/50
  • Kim 03.04.2018
    Canulas rozchodziło się trochę o to, że całość wyszła bardzo długa i nie chciałam zanadto przeciagać, a dzielić na pół również nie chciałam. I tak wyszło, ech. Miałam napisać jeszcze rudnę 2gą seksów, no ale właśnie długość całości mi to uniemożliwiała.
  • Canulas 03.04.2018
    Kim, no ale wiesz. Bylborda czasłaś, że od 18. Się każdy (ja) nastawił, a tu, hmmm.
    -To pa, śpimy.
  • Kim 03.04.2018
    No, pod tym względem zjebałam. Ale spoko, seksy jeszcze będą. Jak nie w powyższej konfiguracji damsko/męskiej, to mamy jeszcze Clarise, a jak nie Clarise, to i coś nowego powstanie. Wtedy zadbam, aby proporcje były prawidłowe.
    I pierdolnę ci dedykację, o.
    xd
  • Canulas 03.04.2018
    Kim, tylko dedykację jak będzie w damsko-meskiej. Innej nie.
  • Blanka 02.04.2018
    No, no, no;) Już sam tytuł zapowiada coś ciekawego, świetny;) a dalej tylko lepiej. Barwnie, subtelnie, wciągająco- super! Bardzo mi się podobało. Pzdr, Kim:)
  • Kim 03.04.2018
    Blanko, dziękuję za wizytę. Miło Cię ugościć :) Cieszy, że tekst się spodobał.
    Pozdrawiam serdecznie!
  • Enchanteuse 02.04.2018
    Wow. To jest mega.Z tego co pamiętam, też postulowałam ciąg dalszy Shantall. To niesamowite, że chociaż Arcymistrz ma paskudny charakter, to nie jest odpychajacy. A ta więź, (notabene świetnie opisana) która łączy go z Shantall to moim zdaniem coś więcej niż tylko pożądanie. Wydaje mi się, że pod wpływem tej kobiety Kheragan się zmienia. Staje się jakby bardziej miękki, wręcz ludzki. Mam rację?
    :D

    Jedna sugestia:

    "Powoli zaczynał irytować ją owy stan" - "owy" trochę mi się gryzie. Nie lepiej zastąpić to po prostu "ów"?

    Chcę mieć taki warsztat Kim. Naprawdę.
  • Kim 03.04.2018
    Hej, Ench! Super cię widzieć.
    Jak najbardziej zgadzam się z 'ów'.
    Co do Kheregana, masz wiele racji. Funkcjonowanie z Shantall na pewno wprowadza w jego głowie bardzo wiele zmian... z czego on sam do końca nie zdaje sobie sprawę. Co z kolei jest dość zabawne :)
    Pozdrawiam!
  • Elorence 03.04.2018
    No i dotarłam wreszcie, aby skomentować :D

    To było zajebiste. Umiarkowane, w pełni pasujące do świata, jaki stworzyłaś.
    Pokazałaś, że facet może być stanowczym dupkiem, ale wystarczy, że zacznie spędzać czas w towarzystwie kobiety i powoli wymięka. Jednak mamy jakąś władzę nad facetami.

    Ta kupa kości była rozbrajająca. Zero kultury i szacunku, a poglądy jak ze średniowiecza. Ale dobra postać.

    Kurczę, podoba mi się Twój świat. Ładnie go wykreowałaś. Na dodatek, trzymasz fason.

    Świetny erotyk.
    Pozdro,Kim!
  • Kim 03.04.2018
    Haha, Elo, jesteś miszczem. Naprawdę pokazałam? :) :) Kolejny pan Grej żywcem z 50twarzy, Haha. Kupa kości to taki mój humorystyczny smaczek.
    Cieszę się, ze trzyma fason i ci się podoba.
    Pozdrówka :)
  • Elorence 03.04.2018
    Kim, żaden Grey. Nie obrażaj swoich tekstów :D
  • Cyber.Wiedźma 04.04.2018
    Przeczytałam. Fajne.
  • Kim 04.04.2018
    Dzięki, Cyber
  • Margerita 06.04.2018
    pięć przeczytałam Kim powinnaś pisać książki
  • Kim 06.04.2018
    Dziękuję, Marg <3
  • Justyska 09.04.2018
    Hej. Z opóźnieniem ale jestem.:) już tyle mądrych głów się się wypowiedzialo, że ja tylko swoje uznanie wyrażę. Czytało się super, lekko i samo plynelo :)
    Pozdrawiam:)
  • Kim 15.04.2018
    Dziękuję pięknie! Justyśka, lepiej późno niż wcale. Super, że wpadłaś :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania