Cichy strzał

Greta May leżała nieruchomo na podłodze. Mężczyzna w jasnym płaszczu skończył przeszukiwanie salonu i metodycznie przeglądał kolejny regał z książkami. Nie śpieszył się , bo nie miał ku temu powodu. Jak zwykle wszystko załatwił po cichu, prawie bezszelestnie, przy minimum niezbędnych słów i czynności. Nikt z sąsiadów nie mógł nic słyszeć. A jeśli ktoś coś widział, to tylko elegancko ubranego, siwiejącego blondyna w średnim wieku, wysokiego i wyciągniętego jak struna, z małym bukietem w dłoni, pewnie adoratora panny May, który szybko zniknął we wnątrzu jej mieszkania. Prawie pół godziny temu wszedł do XIX-wiecznej, pięknie odrestaurowanej kamienicy w centrum S. Zapytany przez domofon o tożsamość, podał się za człowieka, na którego Greta czekała od jakiegoś czasu. Tamten nieszczęśnik stygł już od blisko trzech godzin w swoim aucie na obrzeżach miasta, przeszyty na wylot niedużą ołowianą kulą.

Na pierwszym piętrze siwiejący blondyn zapukał w mahoniowe drzwi pod numerem szóstym. Potem wszystko potoczyło się szybko. Piękny, subtelny bukiet zastąpił równie subtelnym, czarnym waltherem ppk z tłumikiem. Nie było żadnych pytań, szantażu ani licytacji o życie. Greta popatrzyła mu w twarz swoimi młodymi, dużymi oczami, a potem spojrzała na broń, która wyglądała teraz jak jakieś niepojęte narzędzie o absurdalnym przeznaczeniu. Potem rozległ się przytłumiony metaliczny dżwięk i zaległa cisza. W przestronnym, jasnym przedpokoju unosił się ostry zapach przepalonego prochu. Gdy ulatywał, zastępowała go coraz bardziej wyrazista woń krwi, rozlewającej się w zaskakująco niewielkiej ilości po białej, włoskiej terakocie.

Na zewnątrz był ciemny i zimny listopad, lecz tutaj, w mieszkaniu Grety, było ciepło i przyjemnie. Mężczyzna chodził po stylowo urządzonych pokojach w półprzygaszonym świetle, przeglądał miejsca, które z doświadczenia wydawały mu się najbardziej prawdopodobne, by w nich coś ukryć, lecz nie mógł niczego znaleźć. Nie lubiał zleceń o niesprecyzowanym celu. Zabić jak splunąć, ale znalezienie czegokolwiek, co mogłoby pogrążyć zleceniodawcę, nie było takie proste. Nigdy nie pytał i nie prosił o nic swoich ofiar. Mógł najpierw wyciagnąć z nich cokolwiek by zaoszczędzić sobie trudu. Mógł im obiecać darowanie życia, kłamiąc w ich jeszcze żywe oczy. Jego cele i tak były już martwe, a martwi nie mogą czuć się zawiedzeni. Jednak w tym pozornie nielogicznym postępowaniu była metoda na bycie nieuchwytnym. Trzymał się zasady, którą wpoił mu niegdyś jego mentor ze starej gwardii czyścicieli. Najpierw strzelaj Martin, a potem rób wszystko inne. Strzelaj chłopcze, bo im dłużej cel jest żywy, tym większa w nim wola przetrwania i coś może pójść nie tak. Więc Martin strzelał bez opamiętania, aż któregoś dnia postanowił spróbowac inaczej. Cel był bystry i bardzo sprawny, lecz Martin tego nie wiedział. Ostatecznie dwie kule utkwiły w nim na zawsze lecz mało brakowało, by to Martin poległ. Od tamtej pory nie robił wyjątków od reguły. Przeszukiwal teraz spokojnie mieszkanie, bo jego potencjalny problem leżał w przedpokoju z dziurą w głowie i czekał na przypadkowe odkrycie; może przez któregoś z sąsiadów zaniepokojonych ciszą lub nieznośnym zapachem śmierci, a może przez któregoś z przyjaciół próbujących się bezskutecznie dodzwonić.

Greta May leżała w przedpokoju jak martwa, ale jeszcze nie umarła. Wciąż żyła i co więcej, powoli odzyskiwała świadomość. Pierwsze uderzenie strzałem z bliskiej odległości obaliło ją natychmiast i nie mogła pamiętać niczego z tej krótkiej chwili. Gdyby ofiary zabójstw z broni palnej mogły jakimś cudem przemówić, zapewne potwierdziłyby jej doświadczenie, że nie bolało i że najgorszy był strach tuż przed wystrzałem. Greta nie straciła pamięci, nie miała problemu z odtworzeniem zdarzeń sprzed zbrodni, wiedziała kim jest i gdzie jest. Pamiętała tę trwogę, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła, strach , który musiał trwać nie więcej niż ułamek sekundy i który był srogą myślą o mającym zaraz nastąpić końcu istnienia. To nie prawda, że w takiej chwili całe życie przelatuje przed oczami. Na to po prostu nie ma czasu. Widzisz tylko stojącego przed tobą człowieka, który za chwilę zniszczy trzy dekady twojej mozolnie budowanej egzystencji. I czujesz złość i bezsilność, spętanie strachem i nadzieję, że może coś się zmieni i to się nie wydarzy. Tak przynajmniej było w przypadku Grety. Strach, a potem nagłe uczucie bezdechu, jakby jakaś niewytłumaczalnie podła siła z bezinteresowną nienawiścią dociskała ją do zimnej i twardej posadzki. Koniec. Nie – to nie był koniec. Greta z jakiś niezrozumiałych przyczyn póki co jeszcze żyła, a jej organizm zdawał się wejść w stan przypominający głęboką hibernację. Czuła, że oddycha, lecz klatka piersiowa unosiła się w sposób niezauważalny, dostarczając organizmowi niewielką, lecz widać wystarczającą ilość tlenu. Nie odczuwała żadnego, choćby najmniejszego bólu, za to w okolicach karku towarzyszyło jej znajome uczucie mrowienia, jakiego doświadcza się w kończynach, gdy zbyt długo się na nich opiera. Całe ciało zdawało się być nienależącą do niej, bezwładną masą, z którą można by teraz zrobić wszystko, a ona nic by nie czuła.

Gdy odzyskała świadomość, Greta nie wiedziała, że nie jest w mieszkaniu sama. Padające z sufitu aksamitnie białe światło lampy ledowej zdawało się być zastygniętym w czasie błyskiem, i gdyby nie wystające poza jego obrys znajome kontury ścian i przedmiotów, myślałaby, że już umarła. Dopiero gdy jeden z konturów sie poruszył, zrozumiała, że straszna chwila jej własnej śmierci trwa nadal. To musiał być on, ta bestia, która bez żadnego powodu, tak zwyczajnie, bez cienia emocji na twarzy, zniszczyła jej ciało. To musiał być on, bo inaczej próbowałby ją ratować, pochylał sie nad nią, wołał pomocy, dzwonił, cokolwiek. Kontur powoli zlewał się w ciemną plamę i coraz bardziej przybierał kształt ludzkiej postaci. Smukłej, wysokiej, z trudnymi do uchwycenia szczegółami rozmytymi w świetlistej poświacie. Anioł śmierci pochylał się nad nią, wpatrywał się w jej oczy, jakby szukając pewności, czy aby napewno wykonał dobrze swoje rzemiosło. Był coraz bliżej, aż dostrzegła w nim zaskoczenie lub może bardziej złość, że jednak musi uśmiercić ją jeszcze raz. Znowu ujrzała złowrogie, czarne narzędzie i poczuła trwogę jeszcze większą niż za pierwszym razem. A więc teraz napewno miał nastapić jej koniec i nie było już znikąd ratunku. c.d.n.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania