Ciekawostki historyczne (B). Odcinek 3. Dlaczego Mieszko Pierwszy przyjął chrzest?

Dyskusje na temat tego, jakie przyczyny spowodowały decyzję pierwszego władcy Polski o przyjęciu chrześcijaństwa mają równie długą, jeśli nie dłuższą historię jak rozważania, gdzie i kiedy miał to uczynić (o czym traktował poprzedni felieton). Okazują się przy tym nie mniej zacięte i także trwają po dzień dzisiejszy.

O okolicznościach i domniemanych motywach konwersji Mieszka piszą wprost trzy niezależne, średniowieczne źródła. Najstarszym z nich i najbliższym wydarzeniom jest kronika niemieckiego biskupa Thietmara, żyjącego jedno pokolenie później, w czasach Bolesława Chrobrego. Pochodząc z możnego rodu saskiego i zajmując wysokie stanowisko kościelno-polityczne (biskupa Merseburga) był osobiście zaangażowany i dobrze zorientowany w sprawach wschodniego pogranicza państwa niemieckiego. Inteligentny obserwator, pisał wnikliwie i rzeczowo, chociaż nie zawsze obiektywnie. Jego dzieło jest nie do przecenienia jako źródło informacji o wczesnych dziejach Polski. Nie cierpiał Bolesława Chrobrego, który w jego mniemaniu był buntownikiem przeciwko władzy cesarskiej (ze swojego punktu widzenia kronikarz mógł mieć zresztą w tej sprawie słuszność), dużo życzliwiej traktował natomiast Mieszka. Głównie z tego powodu, że przyjął on chrześcijaństwo, a nadto zawsze okazywał przesadny nawet szacunek dla władzy cesarskiej. Wspominając o chrzcie naszego pierwszego władcy, całą zasługę przypisuje Thietmar jego żonie, czeskiej księżniczce Dobrawie. To ona (nazywa ją „szlachetną” i „wyznawczynią Chrystusa”) miała po ślubie opowiadać mężowi-poganinowi o dobroci i potędze Jezusa Chrystusa oraz uporczywie namawiać księcia do przyjęcia nowej wiary. Czyniła to w sposób przemyślny, ulegając „słodkim słowom małżonka”, gdy nakłaniał ją np. do spożywania mięsa w czas postu (a może i do dzielenia z nim łoża, w tamtej epoce zalecano unikania zbliżeń intymnych w dni postne, zwłaszcza podczas Wielkiego Postu). Ta „przewina” wydała jednak „zbożny owoc”. Przychylnie nastawiony książę uległ bowiem zabiegom Dobrawy i zgodził się przyjąć chrzest.

W podobny w sumie sposób sprawę przedstawił nasz własny kronikarz, czyli Gall Anonim (tzn. ściśle rzecz biorąc był on przybyszem z jakiegoś romańskojęzycznego kraju Europy Zachodniej). Pisał mniej więcej 150 lat po czasach Mieszka, na dworze jego potomka w piątym pokoleniu, Bolesława III Krzywoustego, w początkach XII w. Przedstawił rodzimą tradycję dynastyczną Piastów. Otóż Gall Anonim również całą zasługę nawrócenia przypisał Dąbrówce. Tyle, że działać miała dokładnie odmiennymi metodami. Oto bezkompromisowo i twardo odmówiła mężowi-poganinowi dzielenia stołu (a pewnie łoża również), dopóki nie przyjmie on chrztu. Mieszko uległ temu prowadzonemu w dobrej sprawie szantażowi i wybrał nawrócenie! Który ze sposobów postępowania Dobrawy wydaje się bardziej prawdopodobny i bardziej skuteczny, pozostawiam do oceny Czytelników. Cóż, może na dworze potomka pary książęcej nie wypadało pisać inaczej i pod piórem Galla Anonima Dobrawa po prostu musiała wykazać się prawowierną stanowczością? Nasz kronikarz ma jeszcze do dodania dwa szczegóły. Otóż Mieszko miał jakoby urodzić się niewidomym i dopiero w siódmym roku życia, podczas ceremonii postrzyżyn, nagle przejrzał ku radości wszystkich. To oczywista aluzja do późniejszego otwarcia się na światło wiary. Gall Anonim zapewne wymyślił tę historyjkę, albo też stanowiła ona element tradycyjnych opowieści o odległym już przodku dynastii. Nie wydaje się natomiast, by miał samodzielnie zmyślić inną, pikantną tym razem wiadomość. Otóż książę posiadał rzekomo przed ślubem i chrztem aż siedem żon, „których zażywał”.

Trzecim naszym informatorem jest kanonik praski Kosmas, autor kroniki napisanej w pierwszej połowie XII w., mniej więcej współczesnej Gallowi Anonimowi. Czytając słowa Kosmasa doznajemy jednak uczucia zdumienia. Oto, wspominając o Dąbrówce i odegranej przez nią roli, kanonik przedstawia swoją rodaczkę w jak najgorszym świetle! Nazywa ją „nad miarę bezwstydną”, „podeszłego wieku” (a skoro była, stara to i na pewno brzydka), stwierdza, że dla wątpliwych rozkoszy małżeńskiego łoża porzuciła welon zakonny, co „było wielkim głupstwem tej kobiety”. Ta złośliwa ocena Kosmasa zrodziła nawet wyrażane tu i ówdzie opinie o zwiędłych wdziękach czeskiej księżniczki, na które dał się złapać (oszukany może?) Mieszko. Od dawna zastanawiano się, dlaczego autor kroniki opisał Dobrawę w taki sposób? Przecież, przykładowo, królowa Jadwiga, która poślubiając Jagiełłę przyczyniła się walnie do chrystianizacji Litwy w XIV w., przedstawiana była w polskiej tradycji zawsze bardzo pozytywnie. A jej rola w chrzcie Litwy stanowiła jeden z głównych powodów do chwały. A tutaj obraźliwe epitety oraz insynuacje Kosmasa. Może to stąd, że Dobrawa była córką księcia Bolesława I, który w walce o tron pozbawił życia swego brata Wacława I? Zabójstwa dokonano w kościele, a zamordowany został później wyniesiony na ołtarze i stał się patronem Czech? Kosmas, jako duchowny, potępiałby w ten sposób zabójcę świętego i jego rodzinę. Pomysł ten wydaje się jednak o tyle karkołomny, że o samym Bolesławie I kronikarz pisze zwykle pozytywnie (nie licząc, rzecz jasna, epizodu z zabójstwem). A o bracie Dobrawy, księciu Bolesławie II, to już w samych superlatywach. Dlaczego akurat nasza księżniczka miałaby więc pokutować pod piórem Kosmasa za winy ojca jako jedyna spośród wszystkich krewnych? Bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że kronikarz Dobrawę pomylił. I to aż z dwoma osobami naraz. Po pierwsze, mógł ją pomylić z drugą żoną Mieszka, saską arystokratką Odą, którą istotnie w celu wydania za księcia polskiego wydobyto z klasztoru, gdzie złożyła uprzednio śluby zakonne. Po drugie, w grę wchodzi siostra Dobrawy imieniem Mlada, również zakonnica, tym razem w Rzymie. I jeszcze kolejny domysł, skoro jedna z sióstr była „młoda” (bo to oznaczało jej imię), to druga musiała być stara! Cóż, pozostanie to już tajemnicą autora kroniki.

Źródła w dość zgodny sposób przedstawiają więc przyczyny decyzji Mieszka. Dał się ochrzcić, bo namówiła go żona. Różnią się tylko w przedstawieniu metod, po które sięgnęła Dobrawa oraz w samej ocenie jej postaci. Nam jednak nie wydaje się to wszystko aż takie proste. Tak ważną i przełomową decyzję książę miałby podjąć po to, by przypodobać się żonie? Choćby nawet słodkiej i pięknej (chociaż miała być podobno stara i brzydka)? Albo też dlatego, by uwolnić się wreszcie od jej „trucia”? W tym pierwszym wypadku Mieszko zachowałby się jak rycerski dżentelmen, w drugim jak współczesny pantoflarz. Mało to jednak prawdopodobne. I na dodatek, motyw chrześcijańskiej żony nawracającej pogańskiego męża nie jest ani nowy, ani oryginalny. Przeciwnie, to swego rodzaju motyw klasyczny, odkąd w podobny sposób przyczyny i okoliczności nawrócenia się w 496 r. króla Franków Chlodwiga przedstawił w swojej kronice Grzegorz z Tours. Była to najważniejsza chyba konwersja na chrześcijaństwo w całym średniowieczu. Oto Chlodwig jako pierwszy władca germański przyjmował chrzest w obrządku katolickim, a stworzone przez niego państwo dało w praktyce początek średniowiecznej (i w dużej mierze również współczesnej) Europie. A chrzest przyjąć miał za namową żony, chrześcijańskiej księżniczki Crothildy (świętej Klotyldy, w bardziej swojskiej, chociaż przyznajmy, mniej dostojnej wersji). Znaczenie tego aktu oraz popularność w taki właśnie sposób opisującej te wydarzenia kroniki Grzegorza z Tours uczyniły z każdej chrześcijańskiej księżnej czy królowej misjonarkę nawracającą pogańskiego męża, o ile zdarzyło się jej takowego poślubić. Przynajmniej pod piórem średniowiecznych kronikarzy.

Skoro więc nie zadowalają nas wyjaśnienia źródeł, to z jakich właściwie powodów miałby Mieszko chrzest przyjąć?

Nasi bardziej odlegli przodkowie nie mieli w tej kwestii żadnych wątpliwości. Książę przyjął chrześcijaństwo, bo jest ono jedyną prawdziwą, prowadzącą do zbawienia wiarą, Dobra Nowiną, która prędzej czy później ogarnie cała ludzkość. Nic więc dziwnego w tym, że i Mieszko zapragnął w Niej uczestniczyć, gdy tylko zetknął się z Jej przesłaniem. Po prostu szczerze uwierzył w ponadczasową, powszechną Prawdę i tyle, nad czym tu się zastanawiać? Tego rodzaju poglądy i dzisiaj trafiają się niekiedy w poważnych nawet pracach historycznych, w których autentyczne nawrócenie się księcia polskiego podaje się jako główny motyw jego decyzji. Istotnie, chrześcijaństwo było i jest systemem wierzeń stojącym znacznie wyżej od tego, co oferowały pogańskie kulty plemienne. Te drugie koncentrowały się przede wszystkim na pomyślności (i to raczej doczesnej) całej wspólnoty, całego plemienia. Bóstwa traktowano przy tym w sposób utylitarny, składano im ofiary i odprawiano obrzędy, oczekując w zamian konkretnych korzyści: zwycięstwa w bitwie, dobrej pogody, obfitych plonów itp. Jeżeli dany bożek tych oczekiwań nie spełniał pomimo prawidłowo złożonych ofiar, znaczyło to tyle, że jest słaby i trzeba rozejrzeć się za innym, potężniejszym. Liczyło się przy tym powodzenie grupy, a nie los pojedynczego człowieka. Chrześcijaństwo podchodziło do sprawy inaczej, kładąc nacisk na konkretną osobę właśnie. Oferowało rozbudowany system wierzeń, pozwalających szukać sensu życia, dających nadzieję na egzystencję pośmiertną i uzależniających doczesne oraz przede wszystkim przyszłe szczęście pojedynczego człowieka od jego wiary i uczynków. Starało się rozproszyć lęk przed śmiercią, właściwy każdej żywej, świadomej istocie. Pod względem eschatologicznym przewyższało zdecydowanie wszystkie kulty pogańskie, z dawnymi wierzeniami antycznych Greków czy Rzymian włącznie. I to stanowiło jedno ze źródeł sukcesu nowej religii.

Powstaje jednak pytanie, czy Mieszko przejmował się tego rodzaju sprawami i czy był mentalnie gotowy do docenienia i przyjęcia tych zalet chrześcijaństwa? I tutaj musimy odpowiedzieć, że nie mamy na ten temat zielonego pojęcia. Pierwszy władca Polski jest postacią mocno enigmatyczną. Zachowało się na jego temat bardzo niewiele zapisów źródłowych i wszystkie bez wyjątku dotyczą poczynań politycznych księcia, związanych z wojnami i budową państwa, nawet przekazy mówiące o przyjęciu i propagowaniu nowej wiary mają taki właśnie, bezosobowy charakter. Nie istnieją natomiast żadne źródła, które pozwoliłyby poznać myśli i uczucia Mieszka. Nie pisał przecież wspomnień ani listów, nie mamy relacji osób znających go osobiście, przyjaciół czy współpracowników, nie przetrwały żadne, wypowiedziane przez księcia słowa. Historyk powinien więc uczciwie przyznać, że od udziału dyskusji na temat autentyczności i ewentualnego duchowego wymiaru konwersji pierwszego Piasta musi się uchylić. Po prostu, nie dysponuje źródłami, by w te kwestie wniknąć.

Można w tym miejscu tylko dodać, że ówczesna mentalność pogańskich ludów Europy, germańskich, słowiańskich czy innych, stała w rażącej sprzeczności z ideałami chrześcijaństwa. O znaczeniu i powadze danego człowieka, zwłaszcza władcy i wojownika, decydowały szlachetne pochodzenie, dzielność w boju, pomsta brana na wrogach, hojność, ostentacyjnie okazywane bogactwo. Takie cechy jak miłość bliźniego, zdolność wybaczania, nadstawianie drugiego policzka, czy pokora budziły głównie pogardę i dowodziły słabości. Zderzenie dwóch, zupełnie różnych systemów wartości, ilustruje relacja z VIII w., mówiąca o próbach nawrócenia jednego z książąt germańskiego ludu Fryzów (zamieszkującego dzisiejsze pogranicze niemiecko-holenderskie). Fryzowie uporczywie bronili się przed przyjęciem chrześcijaństwa, które zresztą, często z mieczem w ręku, nieśli im tradycyjni wrogowie: władcy państwa Franków. Jednemu z misjonarzy udało się jednak trafić na dwór księcia Fryzów i opowiedzieć o Chrystusie oraz zaletach nowej wiary. Zacny ojczulek uznał za wskazane zbytnio sprawy nie komplikować i przemówił do gospodarza w sposób możliwie jasny i zrozumiały dla prostej duszy. Skoncentrował się na szczegółowym opisaniu różnych mąk piekielnych, których doznają wszyscy zmarli bez chrztu, po czym przeszedł do bardziej ogólnikowego ukazania rozkoszy raju, dostępnych dla zbawionych chrześcijan. Spodziewał się, że ta oczywista dychotomia przemówi do barbarzyńskiego w jego mniemaniu władcy. Książę zapragnął jednak uściślenia pewnych szczegółów.

- Skoro, jak powiadasz, wszyscy, którzy nie zostali oblani wodą, cierpią wieczne męki w piekle, to co stało się z moimi przodkami, z których przecież żaden chrztu nie przyjął?

- Niestety, książę, doznają właśnie tych okrutnych mąk. Ale ty możesz tego uniknąć.

- A kto trafia w takim razie to tego raju, o którym też mówiłeś?

- Ci, którzy zostali ochrzczeni. Sam chrzest może jednak, co prawda, nie wystarczyć. Trzeba jeszcze postępować w odpowiedni sposób. Dlatego w raju przebywają przede wszystkim pokorni, ubodzy, męczennicy, świątobliwi pustelnicy, dziewice...

- W taki razie odmawiam przyjęcia chrztu! - oświadczył władca.

- Ależ dlaczego, książę? - Misjonarz nie posiadał się ze zdumienia.

- Po śmierci wolę cierpieć te straszne męki w towarzystwie moich szlachetnych przodków, niż przebywać w tym całym raju, razem z taką hołotą!

Oto na jakie trudności natrafiano głosząc nową religię ludziom, którzy wyznawali zupełnie odmienny system wartości.

Skoro więc historia jako nauka nie jest kompetentna by rozważać duchowe aspekty konwersji Mieszka i zastanawiać się, czy autentycznie uwierzył czy też nie, pozostaje jej tylko jedno. Przyjąć założenie, że decyzja ta została podyktowana względami politycznymi i postarać się poszukać takich właśnie przyczyn oraz korzyści, którymi mógł kierować się władca. Tutaj zasób wiadomości źródłowych pozwala na wysuwanie różnych hipotez.

Zanim jednak przejdziemy do tych bardziej szczegółowych rozważań, wypada jeszcze zapoznać się z poglądami sąsiada, czyli z tym, co o przyczynach chrztu władcy Polski sądzili, a często sądzą też nadal historycy niemieccy. Otóż nie mają oni w tej sprawie większych problemów i wątpliwości. Nie ma potrzeby dociekania motywów decyzji Mieszka, bo przecież nie podjął on jej samodzielnie. Chrześcijaństwa nie przyjął z dobrej woli, ale został do tego przymuszony zwycięstwami oręża niemieckiego. Wprawdzie żadne źródło nie pisze o czymś takim wprost, wnioski wyciąga się jednak z relacji wspomnianego wyżej Thietmara z Merseburga. W innym miejscu swojej kroniki wspomina on o tym, że margrabia Gero (zarządzający potężną Marchią Wschodnią) podbił i narzucił zależność wielu plemionom środkowego Połabia, to samo miał uczynić z Mieszkiem. Z jednego z roczników niemieckich wiemy, że to pokonanie Połabian miało miejsce w 963 r. (sam Thietmar konkretnej daty nie podaje). Rok przeniesiono automatycznie również na rzekome zwycięstwo nad księciem polskim i w taki oto sposób „stworzono” pierwsze datowane wydarzenie w dziejach Polski, czyli klęskę Mieszka w wojnie z Geronem i zmuszenie go do uznania zwierzchnictwa niemieckiego. W ślad za tym historiografia niemiecka wyciągnęła logiczny wniosek, że jako jeden z warunków poddania się księcia wysunięto żądanie przyjęcia chrztu przez pogańskiego władcę. Jako nowy poddany cesarza, urzędowego obrońcy wiary i Kościoła, był w oczywisty sposób zobowiązany to uczynić. Tyle poglądy sąsiadów. Co na ten temat historycy polscy? Otóż tezę o przymuszeniu Mieszka zdecydowanie odrzucają. Kwestionują również sam fakt wojny i klęski księcia w walce z Geronem. Wskazują mianowicie, że piszący ok. 50 lat po tych wydarzeniach Thietmar nie jest w tym wypadku źródłem oryginalnym. Swoje informacje (podobnie jak wiele innych, dotyczących dawniejszych wypadków) zaczerpnął z wcześniejszej kroniki innego saskiego autora, Widukinda. Tyle, że sam Widukind przedstawił to wszystko jednak inaczej. Oto opis zwycięstw Gerona nad Połabianami zamieścił w osobnym rozdziale, a wiadomość o klęsce Mieszka w innym, kolejnym. Co jeszcze ważniejsze, księcia polskiego zwyciężył według tej relacji nie Geron, lecz dokonali tego Wieleci (potężny wtedy, pogański związek plemienny z północnego Połabia). Dowodził nimi saski banita i buntownik, graf Wichman, którego obrali swoim wodzem wojennym. Tegoż Wichmana do Wieletów odesłał uprzednio właśnie Geron. Był on jego dalszym krewnym i buntowniczy graf szukał u margrabiego schronienia, ale ten wolał zapewne nie narażać się cesarzowi. Wszystko to, co współczesny wydarzeniom Widukind opisał w dwóch rozdziałach, Thietmar streścił po 50 latach w jednym zdaniu, przypisując obydwa zwycięstwa Geronowi oraz rozciągając przy tej okazji fakt narzucenia zwierzchnictwa Połabianom również na Mieszka. Pozostajemy więc przy przekonaniu, że książę polski podjął jednak decyzję o przyjęciu nowej religii samodzielnie, a nie przymuszony siłą oręża niemieckiego. Owszem, poniósł w początkach lat sześćdziesiątych klęskę, może nawet w 963 r., ale pokonali go nie Niemcy lecz pogańscy Wieleci. A kto jak kto, ale oni raczej do przyjęcia chrztu zmuszać Mieszka nie zamierzali. Jeżeli nawet przyczynili się do konwersji, to w inny sposób, o czym niżej.

Jakich więc korzyści politycznych mógł spodziewać się książę Mieszko podejmując (samodzielnie!) decyzję o przyjęciu chrztu? W historiografii wysunięto na ten temat szereg przypuszczeń, które podzielić można ogólnie na dwie grupy: korzyści w polityce zagranicznej oraz korzyści w polityce wewnętrznej. Przyjrzyjmy się im bliżej.

 

Korzyści „zagraniczne”

 

Hipoteza „niemiecka” - Nad czym my się właściwie zastanawiamy, mógłby ktoś zapytać. Przecież wszyscy wiedzą, dlaczego Mieszko się ochrzcił. Przyjął chrzest, by wyrwać z rąk niemieckich pretekst do najazdów i podboju! To zupełnie oczywiste! Taką to „wiedzą” karmią nas przecież dosłownie „od przedszkola”. Istotnie, w tamtych czasach szerzenie chrześcijaństwa drogą zbrojną uważano za czyn słuszny i chwalebny (tzn. uważali tak sami chrześcijanie), a cesarzowi (wkrótce później też papieżowi) przyznawano prawo do dysponowania ziemiami pogan i nadawania ich zwycięzcom. Przykładów nawracania z krzyżem w jednej i mieczem w drugiej ręce nie brakuje (podbój Sasów przez Karola Wielkiego, Prusowie i zakon krzyżacki itp.). Można nawet przewrotnie zauważyć, że jeżeli miecz odpowiednio odwrócić, to też otrzymujemy krzyż. A wtedy druga dłoń zwalnia się dla zgarniania złota! Z czego też nie omieszkiwano przy okazji zbrojnego nawracania korzystać. Wiedząc o tym wszystkim, widząc, jaki los spotyka sąsiednie, pobratymcze ludy słowiańskie na Połabiu, Mieszko jak najsłuszniej przyjął chrześcijaństwo z rąk czeskich, by wytrącić Niemcom pretekst do najazdów i zarazem skorzystać z protekcji papiestwa. Hipoteza ta stworzona została przez dziewiętnastowieczną jeszcze historiografię polską i przyjęła się w powszechnie, wpajana od najmłodszych lat. Ogólnie bazuje jednak na anachronicznym i szkodliwym w sumie założeniu o odwiecznej, naturalnej wrogości polsko-niemieckiej. Po prostu Niemcy zawsze byli wrogiem i Mieszko musiał szukać sposobów, by w taki czy inny sposób się im przeciwstawić. Pogląd ten mocno zakorzenił się w świadomości narodowej, zwłaszcza w XIX i XX w., wzmacniany pamięcią o Krzyżakach, zaborach, polityce germanizacyjnej Bismarcka, wreszcie o wydarzeniach II wojny światowej. Tymczasem nie znajduje potwierdzenia dla czasów Mieszka. Utrzymywał on ogólnie poprawne stosunki z państwem niemieckim (o wiele zresztą silniejszym, główną wówczas potęgą europejską), co warunkowane było zarówno oczywistą przewagą militarną sąsiada, jak i posiadaniem wspólnego wroga. Wrogiem tym pozostawali połabscy Wieleci, zagorzali poganie, którzy nękali najazdami zarówno Mieszka jak i północno-wschodnie pogranicze Niemiec, a których tak Niemcy jak i nasi pierwsi Piastowie zamierzali ze swojej strony podbić i schrystianizować (Piastowie oczywiście już po tym, gdy sami chrzest przyjęli). Tymczasem droga była do tego daleka, potęga Wieletów upadła dopiero po 1057 r. w wyniku wewnętrznego rozłamu i walk pomiędzy plemionami związkowymi. Wspólny wróg zwykle jednoczy i słyszymy o współpracy Mieszka, a nawet początkowo Bolesława Chrobrego z Niemcami przeciwko Wieletom. Prawda, można wskazać przykład wyolbrzymianej u nas ponad miarę bitwy pod Cedynią (972 r.), w której Mieszko pokonał nad Odrą najazd margrabiego Hodona. Był to jednak w sumie epizod. Hodon, jeden z następców Gerona w podzielonej po śmierci tego ostatniego Marchii Wschodniej, podjął swoją akcję bez szerszego poparcia oficjalnych czynników niemieckich, czyli cesarza. Zamierzał zamknąć drogę księciu polskiemu do ujścia Odry, zdany na własne siły poniósł jednak klęskę. Przykładowo Thietmar wspomina, że Hodon otrzymał niewielkie posiłki z głębi Niemiec, jako jeden z nielicznych wsparł go ojciec kronikarza. Cesarz Otton I potraktował te wydarzenia jako przygraniczną potyczkę pomiędzy dwoma zwaśnionymi poddanymi Cesarstwa. Wezwawszy przeciwników przed swoje oblicze starał się ich rozsądzić. Nic nie wskazuje na to, by traktował tę sprawę śmiertelnie poważnie. Pomimo Cedyni Thietmar nazywa zresztą Mieszka I „przyjacielem cesarza” i podkreśla wielki szacunek okazywany przez księcia wobec majestatu cesarskiego. Trudno więc mówić o jakiejś wielkiej, naturalnej wrogości polsko-niemieckiej za czasów pierwszego Piasta. Do otwartej, długotrwałej wojny oraz zdecydowanego pogorszenia stosunków doszło dopiero za panowania Bolesława Chrobrego. I nastąpiło to, chociaż u nas raczej się o tym nie wspomina, z winy Chrobrego, który korzystając z bezkrólewia w Niemczech wystąpił agresywnie i zajął pograniczne terytoria (Łużyce i Milsko, przejściowo również Czechy). Wydarzeń tych nie należy jednak przenosić o 50 lat wstecz. A jeśli chodzi o możliwą pomoc i protekcję papieża, mającego jakoby w zamierzeniach Mieszka osłaniać nowych chrześcijan przed najazdami niemieckimi, to nie wolno zapominać, iż w tamtych czasach papiestwo podporządkowane było całkowicie cesarstwu i ten stan rzeczy utrzymał się do połowy XI w. To dopiero za pontyfikatu Grzegorza VII (1073-1085 r.) wzmocnione papiestwo rzuciło wyzwanie supremacji władzy cesarskiej i rozpoczęło walkę o wyzwolenie się spod jej przewagi. Walka ta przekształciła się wkrótce w ogólne zmagania dwóch potęg o panowanie nad światem zachodniego chrześcijaństwa. Wtedy protekcja papieska mogła mieć swoje znaczenie i władcy polscy (a i inni również) często o nią zabiegali. W czasach Mieszka była to jednak jeszcze pieśń odległej przyszłości.

 

Hipoteza „wielecka” - Poddawszy przedstawionej powyżej krytyce tradycyjne poglądy „antyniemieckie”, z własną hipotezą przyczyn przyjęcia chrztu wystąpił w połowie XX w. wybitny historyk wczesnych dziejów państwa polskiego, Gerard Labuda. Uznawszy za anachroniczne poglądy o „niemieckich” motywach władcy Polski, poszukał innych. Znalazł je w niepomyślnej wojnie z Wieletami. Otóż dążąc do opanowania ujścia Odry, Mieszko wszedł w konflikt z zamieszkującym te okolice plemieniem Wolinian. Ci zwrócili się prawdopodobnie o pomoc do sąsiadujących z nimi od zachodu Wieletów, ze swojej strony także zaniepokojonych zapewne ekspansjonistycznymi poczynaniami Mieszka. W tym czasie Związek Wielecki był silną i sprawną organizacją, skupiającą cztery duże plemiona północnego Połabia. Ich militarną potęgę podkreśla w swojej relacji współczesny hiszpańsko-arabsko-żydowski podróżnik Ibrahim ibn Jakub, znany u nas przede wszystkim z opisu państwa mieszkowego. Otóż z tymi to Wieletami książę polski prowadził w początku lat sześćdziesiątych X w. niepomyślną wojnę. Dowodzeni przez wspomnianego już wyżej saskiego grafa Wichmana, dwukrotnie najechali ziemie Mieszka, pustosząc znaczne połacie kraju. W walce z nimi zginął jeden z braci księcia, Lestek. Wypadki te opisał w swojej kronice wymieniony już wyżej Widukind. Co więcej, w sojuszu z Wieletami pozostawał władca czeski, Bolesław I. Mieszko znalazł się więc niejako w kleszczach, pomiędzy Wieletami nad dolną Odrą oraz Czechami, zajmującymi wówczas również Śląsk. W takich okolicznościach trudno było marzyć o zwycięstwie i książę podjął kroki, by to przymierze rozerwać. Więcej, by sojusze odwrócić. W tym celu zaproponował małżeństwo z Dobrawą (córką Bolesława I), a w konsekwencji również własną konwersję. Oferta została przyjęta i w 967 r. Mieszko otrzymał wsparcie dwóch oddziałów czeskiej konnicy (przyjmuje się, że liczyły one łącznie ok. 600 zbrojnych). Wzmocniony, stawił zwycięsko czoło kolejnej wyprawie Wieletów. Wciągnięty w zasadzkę Wichman poniósł klęskę i zginął, ku zadowoleniu cesarza Ottona I, któremu przesłano miecz i rynsztunek banity.

Hipoteza „wielecka” G. Labudy wydaje się dobrze uzasadniona, uwzględnia ówczesne realia polityczne i w zasadzie nie została przez nikogo obalona. A jednak, powszechnego uznania nie zyskała. Dlaczego? Otóż chyba dlatego, że współczesnym pokoleniom wydaje się jednak jakieś dziwne i nieprawdopodobne, by decyzję o takim znaczeniu dziejowym, jedną z najważniejszych (o ile nie najważniejszą) w dziejach państwa i narodu, książę miał podjąć z przyczyn, które dzisiaj wydają się błahe i nieistotne. Zagrożenie niemieckie? O tak, było później aktualne przez wieki i nadal budzi emocje. Ale Wieleci? Kto dzisiaj pamięta o ich potędze czy samym istnieniu? Upadli już w XI w. i zaginęli w pomroce dziejów. I oto nasz Mieszko miałby przyjąć chrzest z powodu wojny z jakimś tam, dawno zapomnianym plemieniem? Uczuciowo i emocjonalnie oponujemy przeciwko takiemu pomysłowi, niezależnie od merytorycznych przesłanek. A emocje mają dla kształtowania świadomości historycznej ogromne znaczenie.

 

Hipoteza „dyplomatyczna” - Niezależnie od wojen z Niemcami czy Wieletami, przyjęcie chrześcijaństwa otwierało Mieszkowi I drogę na „salony” dyplomacji i polityki europejskiej. Po prostu, w ówczesnych realiach trzeba było być chrześcijaninem, by liczyć na jakie takie traktowanie w politycznych negocjacjach i rozgrywkach. „Chrześcijanie nie zwykli rozmawiać z psami!” - takimi oto słowy wedle ówczesnego kronikarza odprawiono w połowie VII w. na dworze frankijskiego króla Dagoberta I posłów Samona, władcy pierwszego, dużego państwa słowiańskiego (skądinąd, również Franka z pochodzenia). To nie do końca prawda, bo gdy było trzeba, to nawet arcychrześcijański i arcypobożny cesarz niemiecki Henryk II (wyniesiony później na ołtarze jako święty Kościoła katolickiego) potrafił zawrzeć sojusz i prowadzić wspólną kampanię razem z arcypogańskimi wrogami wiary, czyli Wieletami. Przeciwko komu? Oczywiście, przeciwko Bolesławowi Chrobremu w 1017 r. Na chwałę wspominanego wielokrotnie biskupa Thietrmara przyznać trzeba, że ostro skrytykował za to władcę na kartach swojej kroniki. Ogólnie jednak poganie nie mogli liczyć na traktowanie równoprawne, a składane im przysięgi i zobowiązania były łatwe do uchylenia, gdy okoliczności się zmieniały. W końcu, czyż przysięga złożona wrogom wiary może stanowić zobowiązani niewzruszalne? Wielu twierdziło, że niekoniecznie. I nigdy nie brakowało dostojników kościelnych gotowych rozgrzeszyć monarchę z powodu złamania takowej. Toteż chcąc brać udział w grze politycznej, Mieszko chrzest przyjąć musiał.

 

Korzyści „wewnętrzne”

 

Integracja plemion – Tradycyjne wierzenia pogańskie dostosowane były do epoki rozdrobnienia plemiennego. Każde z plemion włączonych w obręb państwa pierwszych Piastów (zwykle drogą podboju) miało własne bóstwa, własne ośrodki kultu, własnych kapłanów. Religia pogańska wzmacniała więc raczej i utrwalała odrębność oraz separatyzmy plemienne. A władcy musiało zależeć na jedności i integracji. Taką rolę spoiwa mogła odegrać nowa religia, zhierarchizowana, jednolita dla całego państwa, ustanowiona i popierana przez księcia, a ze swojej strony tegoż księcia również wspierająca. Wymowny przykład roli kultów pogańskich oraz chrześcijaństwa w tym zakresie daje przykład ruski. Otóż książę Włodzimierz I Wielki na klika lat przed przyjęciem chrztu próbował stworzyć „państwowy”, jednolity kult pogański. W Kijowie, na wzgórzu na wysokim brzegu Dniepru ustawił drewnianą figurę boga burzy i piorunów Peruna, czczonego głównie w Kijowie właśnie. Dookoła, poniżej, polecił umieścić wyobrażenia innych bóstw plemion ruskich, którymi władał. To wspólne sanktuarium miało dowodzić religijnej jedności pod rządami Włodzimierza. Nic z tego jednak nie wyszło i ostatecznie książę w 988 r. przyjął z rąk Bizantyjczyków chrzest w obrządku prawosławnym. A posąg Peruna osobiście zrąbał, rozkazując zniszczyć również całe, niedawno wzniesione sanktuarium. Porąbane figury wrzucono do Dniepru. Tak, chrześcijaństwo zdecydowanie lepiej nadawało się do pełnienia roli integracyjnej. Tyle, że aby mogło tę integrację skutecznie wspomagać, musiało najpierw samo zakorzenić się w umysłach ludności. Z tym szło opornie, proces chrystianizacji ludu trwał kilka stuleci i zakończył się w Polsce gdzieś w początkach XIII w., gdy Kościół na tyle rozbudował swoje struktury, by docierać praktycznie do każdej chałupy. O silnym oporze świadczą chociażby wydarzenia tzw. „reakcji pogańskiej” z lat trzydziestych XI w. Obcą wiarę przyjmowano początkowo tylko na rozkaz księcia, zapewne niechętnie. W końcu to zawsze jakoś tak niemiło, porzucać z cudzego polecenia wierzenia ojców. Jeżeli więc Mieszko istotnie myślał o wykorzystaniu chrześcijaństwa i Kościoła do celów integracyjnych, to była to inwestycja długofalowa, obliczona na pokolenia. W danej chwili mógł się natomiast spodziewać raczej kłopotów, oporu ze strony zagorzałych zwolenników pogaństwa, środowiska kapłanów itp. Tym niemniej, w późniejszym okresie tę rolę jednoczącą nowa religia i jej instytucje istotnie pełniły.

 

Sakralne wyniesienie władcy – Pierwsi Piastowie zdobyli władzę jako odnoszący sukcesy przywódcy wojenni plemienia, opierali ją na militarnym potencjale drużyny i sami zależni byli od poparcia tej ostatniej. A drużyna potrzebowała wodza/księcia silnego, zwycięskiego, dającego okazję do zdobycia sławy i łupów. Za takim gotowa była pójść w ogień i wspierać. Gorzej, gdy książę doznawał niepowodzeń. Okazywało się to często wystarczającym powodem do zdrady, zmiany panującego, poparcia rywala. W sumie pozycja takich wczesnych książąt bywała dość krucha, uzależniona od odnoszonych nieustannie sukcesów i wierności drużyny. Można takiego wczesnego monarchę porównać po prostu do szefa bandy, który przemocą zdobył władzę i przemocą ją utrzymuje. Zupełnie inna stawała się rola władcy w ujęciu chrześcijaństwa i Kościoła. Monarcha, najlepiej król pomazany olejami świętymi na wzór Saula i Dawida – ale nie tylko, panujący książę również - stawał się wybrańcem Bożym, przeznaczonym dla prowadzenia swego ludu i troszczenia się o jego zbawienie. A obowiązek wierności wobec takiego władcy traktowano w kategoriach religijnych, jako uczynek miły Bogu, niezbędny dla dostąpienia zbawienia. W praktyce bywało różnie, ale teoria nie pozostawiała wątpliwości – nowa religia wzmacniała osobistą pozycję panującego, wynosiła go ponad zwykłych śmiertelników, czyniła wybrańcem i przedstawicielem Boga na ziemi. Jakże tu nie skorzystać z takiej okazji utwierdzenia książęcego autorytetu? Stąd częsty i wręcz normalny w tamtej epoce sojusz tronu i Kościoła, jako instytucji wzajemnie się wspierających. Co prawda, pojawia się tutaj zastrzeżenie identyczne jak w przypadku integracyjnej roli chrześcijaństwa. Aby stało się to skuteczne, ogół musiał w zasady nowej wiary autentycznie uwierzyć. A to wymaga czasu i kolejnych pokoleń. Ale w tym wypadku nie chodziło o uczucia prostego ludu, zwykłych członków podporządkowanych Piastom plemion. Liczyła się przede wszystkim elita: możni, urzędnicy, drużyna. To od nich zależała pozycja księcia. To oni zwykle go popierali, ale mogli też obalić. To na ich uczucia należało wpływać w pierwszej kolejności. A ta właśnie grupa miała najwięcej okazji, by z nową wiarą i aktywnością jej misjonarzy zetknąć się osobiście oraz najpełniej. I oto już w następnym pokoleniu mamy dowody na to, że w środowisku tym chrześcijaństwo znajdowało oddanych, zagorzałych zwolenników. Świadczy o tym historia tzw. „pięciu braci polskich”, czyli żyjących w eremie pustelników, zamordowanych przez bandytów podczas napadu rabunkowego w początkach panowania Bolesława Chrobrego. Erem założyli idealistycznie nastawieni przybysze z Italii, zaproszeni przez naszego księcia. Ale znaleźli konwersów również wśród synów miejscowych możnych. Wszyscy razem następnie zginęli i zostali wyniesieni na ołtarze.

 

„Techniczne” umiejętności ludzi Kościoła – Duchowni stali się pożądanymi przybyszami (potem coraz częściej byli to także ludzie rodzimego pochodzenia), oferującymi księciu i młodemu państwu konkretną wiedzę i usługi. To razem z ludźmi Kościoła dotarła na nasze ziemie umiejętność czytania i pisania, to wraz z przyjęciem chrześcijaństwa zaczęto wznosić murowane budowle (czyniące na ówczesnych wielkie wrażenie, chociaż w naszych oczach nader skromne). Monarcha wykorzystywał duchownych jako urzędników, wysyłał w misjach dyplomatycznych, z czasem powierzył im sporządzanie wystawianych przez siebie dokumentów (to już w XII w., gdy dokument pisany zaczął się stopniowo w Polsce upowszechniać). Były to umiejętności i usługi bardzo przydatne, wręcz niezbędne dla młodego państwa. I na tego rodzaju korzyści Mieszko mógł liczyć od razu.

 

Rola chrześcijaństwa i Kościoła w ogólnym rozwoju kulturalnym oraz cywilizacyjnym kraju – Tego aspektu nie sposób przecenić. Wspomniana wyżej umiejętności czytania i pisania, prowadzenie roczników, później kronik, sporządzanie dokumentów, wznoszenie murowanych budowli, zamawianie i wytwarzanie dzieł sztuki, organizowanie szkół, dostęp do ogólnego dorobku cywilizacji europejskiej, pism autorów antycznych, osiągnięć intelektualnych uczonych europejskich, itp., itd. Wszystko to stało się możliwe za sprawą przyjęcia chrztu. I okazało się to na dłuższą metę najtrwalszą ze wszystkich korzyści. Pozostaje jednak pytanie, czy Mieszko brał ten akurat aspekt pod uwagę? My doceniamy obecnie rolę rozwoju kulturalnego, czy pierwszy książę Polski myślał aż tak długofalowo? I czy sprawy te miały dla niego jakiekolwiek znaczenie? Dzisiaj uważamy rozwijanie i opiekę nad kulturą za jedno z istotnych zadań władzy państwowej (inna kwestia, w jaki sposób państwo – nie tylko nasze – potrafi się z tych zadań wywiązywać), ale jest to pomysł stosunkowo nowy. Pojawił się w czasach Oświecenia (XVIII w.), może zalążki widać w epoce baroku w XVII w. (rola sztuki i mecenatu dla propagowania wiary oraz potwierdzania potęgi panującego). Od władcy średniowiecznego oczekiwano co najwyżej fundacji kościelnych dla zbawienia własnej duszy i wspierania wiary. O ogólnym rozwoju kultury nikt w zasadzie nie myślał i niespecjalnie się tym przejmował. Zapewne problem ten nie spędzał też snu z powiek Mieszkowi. Owszem, przyjmując chrzest położył fundamenty i nadał kształt przyszłej kulturze polskiej, ale uczynił to w sposób raczej przypadkowy i niezamierzony.

 

Podsumowując dyskusję na temat przyczyn i motywów przyjęcia chrztu przez Mieszka wypada zauważyć, że niezależnie od tego, czym władca się kierował – czy chciał przypodobać się żonie albo uniknąć jej „trucia”, czy zamierzał wyrwać miecz z rąk niemieckich „chrystianizatorów” albo pokonać Wieletów, wejść na salony europejskiej dyplomacji, zintegrować kraj oraz wynieść własną osobę ponad ogół poddanych, czy może potrzebował tylko wykształconych ludzi w swojej służbie – zadecydował słusznie. Uprzedzając protesty wszystkich modnych dzisiaj gloryfikatorów pogaństwa trzeba podkreślić, że innej drogi po prostu nie było. A słuszność wyboru Mieszka potwierdziły następne stulecia. W Europie nie przetrwało żadne państwo, żaden lud pogański. Wszyscy ci, którzy chrześcijaństwa z takich czy innych przyczyn nie przyjęli, po prostu przestali istnieć i zniknęli ze sceny, podbici, schrystianizowani przymusowo, wynarodowieni. Obodryci, Wieleci, Prusowie, Jaćwingowie i inni służą przykładem. W epoce Mieszka nie było to jeszcze takie oczywiste, bo w naszej części Europy poganie nadal mieli się wówczas dobrze i stanowili nawet niekiedy lokalną potęgę (Wieleci), ale czas nie pracował na ich korzyść. I może Mieszko potrafił to dostrzec? Ostatecznie, to jeden z najbardziej zasłużonych i odnoszący największe, trwałe w dodatku sukcesy naszych władców. Czyli inteligencji z pewnością mu nie brakowało.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Karawan 24.01.2019
    "króla Franków Chlodwiga przedstawił w swojej kronice Grzegorz z Tours. Była to najważniejsza chyba konwersja na chrześcijaństwo w całym średniowieczu. Oto Chlodwig jako pierwszy władca germański przyjmował -- Z uporem godnym lepszej sprawy nadal lansujesz pogląd , że Chlodwig był władcą germańskim (sam zresztą piszesz, że królem Franków). Nic bardziej mylnego. Był pochodzenia germańskiego i tu odsyłam Autora do dyskusji kim i czym są historyczni z początków chrześcijaństwa tzw. germanie. Ludy pochodzenia indoeuropejskiego wieloplemienne. Te plemiona po wejściu do Europy i zasymilowaniu się z wypieranymi plemionami celtyckimi zaczęły tworzyć zupełnie nowe kulturowo, językowo i terytorialnie związki, które w wyniku nieustannego wpływy kultury Rzymskiej jeszcze bardziej oddaliły się od pierwotnego pnia zwanego plemionami germańskimi. Dlatego też był królem Franków, a nie władcą germańskim (co najwyżej pochodzenia germańskiego,)

    I odnośnie przyczyn chrztu Mieszka - gorąco polecam Jasienicę Polska Piastów, bo wtedy Autor uwzględnił by w swoim naprawdę dobrym felietonie rolę "braci Czechów" a może i plemion na wschodzie (Ruś).

    Dziękuje za tekst, który, mam nadzieję, zachęci niektórych do wypraw w przeszłość. 5
  • Nefer 25.01.2019
    Dzięki za rzeczowy komentarz. Na temat Franków dyskutujemy nie po raz pierwszy i nie pozostaje mi nic innego, niż podtrzymać to, co twierdzi na ich temat literatura naukowa. Frankowie to lud germański, zaliczany do zachodniogermańskiej grupy językowej, wspominany w źródłach pisanych od połowy II w. n. e. Zamieszkiwali wtedy nad Wezerą w dzisiejszej Saksonii. Pod naporem Sasów przesuwali się na zachód, docierając nad Ren, by w połowie IV w. n. e. zająć północne skrawki Galii (dzisiejsza Holandia i północna Belgia). W drugiej połowie V w. rozszerzyli swoje podboje w Galii kosztem upadającego Cesarstwa Rzymskiego. W tym czasie zostali zjednoczeni przez Chlodwiga (481-511), który przyjął chrzest w obrządku katolickim i stworzył państwo frankijskie. Dało ono następnie początek najważniejszym, istniejącym po dziś dzień państwom zachodniej Europy (Francji i Niemcom). W czasach Chlodwiga Frankowie byli jak najbardziej ludem germańskim, a proces ich asymilacji z ludnością gallo-rzymską (a i to tylko w galijskiej, zachodniej części państwa) dopiero się rozpoczynał. Drogę torowała mu zresztą wspólnota wyznania, czyli wspomniany chrzest Chlodwiga w obrządku katolickim, wyznawanym również przez ludność gallo-rzymską. Więcej na temat pochodzenia i wczesnych dziejów Franków znaleźć można w polskiej literaturze przedmiotu u Benedykta Zientary, „Świt narodów europejskich”, Warszawa 1996 (wyd. 2, było też kilka innych).
    Co do Pawła Jasienicy, to nie ujmując mu talentu i zasług, był raczej popularyzatorem wiedzy historycznej niż autorytetem naukowym.
    Dyskusji na tematy historyczne nigdy dosyć, jak słusznie napisałeś, zawsze mogą kogoś zachęcić do dalszego pogłębiania wiedzy. Pozdrawiam więc serdecznie.
  • Karawan 25.01.2019
    Nefer Lud pochodzenia germańskiego a nie germański! Czy na prawdę nie uznaje Autor, że pochodzenie słowiańskie a naród polski to nie to samo? Czy Frankowie jako odrębny etnicznie zbiór ludzi to to samo co Sasi? Niechlujne pisanie o germanach rodzi skutki w postaci kalek że Niemcy i Germanie to to samo, bo większość czytających nie zastanawia się nad zawartością wyrazu germanie, czy jeden germanin. I proszę nie pisać nieściśle, że proces asymilacji się zaczynał, bo trwał od pierwszego kontaktu a więc od co najmniej czterystu lat. Co do jego przebiegu (procesu) to nie zakończył się w czasach Chlodwiga, bo żaden proces asymilacyjny nie ma wyraźnej granicy od roku do roku i dlatego właśnie przyjęcie chrztu w Polsce ( a w innych krajach i nacjach wcześniej podobnie) nie jest rokiem 966 ani 965 skoro czterysta lat później lud był na tyle pogański by bunty niecić czyli stwierdzenie o chrzcie Polski jest bzdurą i nieprawdą. Chrzest przyjął możnowładca i jego najbliższe otoczenie. Odnośnie zaś roli kościoła - to wole nie zaczynać dyskusji, która może być uznana przez niektórych za obrazoburczą. Najkrócej należy stwierdzić rzecz powszechnie znaną: Na terytorium dawnego Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego urzędnikami zarządzającymi w imieniu Imperium byli zwasalizowani kacykowie plemienni. Ze swoją religią, swoim sądownictwem, kultura i językiem. Po 380r. religią państwową stało się chrześcijaństwo, a wszelkie próby pozostania poza religią karane były z całą surowością. Królowie, wodzowie plemienni zgodnie z wolą Rzymu przyjęli do swego otoczenia kapłanów i szybko okazało się, że są to jedyne osoby potrafiące czytać i pisać. Już sama ta informacja pokazuje dlaczego i jak kościół wszedł w rolę władcy międzynarodowego. Dość jednak o kościele. A o Chlodwigu z uśmiechem powiem tak; kto ciekaw niech zada sobie trud i poszuka Jego rodowodu i zobaczy kim był, gdzie wzrastał i jakie miał wychowanie i koneksje, bo to są przyczyny działań i zaniechań.
    Dziękuję za pozdrowienia. Od Zientary wolę jednak Modzelewskiego.;)
  • Nefer 28.01.2019
    Karawan Cóż, jeżeli ktoś myli pojęcia "germański" i "niemiecki", to świadczy to tylko o jego braku wiedzy. Frankowie to nie to samo co Sasi, bo to dwa różne plemiona. Tyle, że jedno i drugie germańskie, a nawet obydwa należały do zachodniogermańskiej grupy językowej. Co zresztą nie przeszkodziło, by przez stulecia darzyli się wrogością. Skoro zdajesz się przyznawać, że "Frankowie to lud pochodzenia germańskiego" to wyjaśnij, kiedy właściwie, Twoim zdaniem, Germanami być przestali? Bo według klasycznej wiedzy historycznej w V w. n. e. byli nimi jak najbardziej. Ich częściowa asymilacja (tych, którzy zamieszkali na podbitych ziemiach gallo-rzymskich) rozpoczęła się najwcześniej w V w., a głównym impulsem stało się przyjęcie chrztu. Z drugiej strony sami Gallo-Rzymianie zaczeli utożsamiać się z etosem frankijskim, czego przykładem choćby gallo-rzymski arystokrata Grzegorz z Tours i jego kronika. W wyniku tych przemian w VIII-IX w. etniczny charakter Franków uległ zmianie, ale dopiero wtedy. Zreszta przez kilka stuleci Frankowie pozostawali ludem dwujęzycznym (część mówiła po starofrancusku, część pozostała przy dialekcie germańskim ci, którzy zamieszkiweali wschodnie połacie państwa). O jedności decydowały poczucie wspólnoty, tradycja oraz duma z odnoszonych sukcesów. I w jaki to sposób przed V Frankowie mieliby asymilować się z Gallo-Rzymianami, skoro zamieszkiwali wtedy na wschód od Renu, poza granicami państwa rzymskiego? Okazywali się zresztą odporni nawet na kulturalne wpływy Rzymu, które trafiały do nich w o wiele mniejszym stopniu niz np. do Gotów czy innych ludów ze wschodniogermańskiej grupy jezykowej? Stąd duży prymitywizm Franków w V w. n. e. oraz ich ówczesne zacofanie kulturowe, widoczne również w porównaniu z innymi, współczesnymi ludami germańskimi.
  • Wrotycz 24.01.2019
    Indoeuropejscy w Europie to my niemal wszyscy, Baskowie chyba jedynie z tych bardzo wcześniejszych. Szły fale za falą i zatopiły starszych poprzedników.
    Mniejsza.
    Koncepcja Labudy kiedyś migła przed oczyma, ale dopiero Twoja praca kazała mi się mocno zastanowić nad rolą Wieletów, bo szczerze mówiąc ja jedną z tych, co z mlekiem prapramatek germanofobię wypiłam.
    W końcu Mieszkowa Oda ideałem nie była. Pomyśleć co by się stało, gdyby Chrobremu się zmarło albo coś mu władzę zabrało:)

    Z przyjemnością przeczytałam.
    Dziękuję.
    5.
  • Nefer 25.01.2019
    Racja, większość obecnych narodów europejskich pochodzi z indoeuropejskiego pnia etnicznego (Celtowie, Germanie, Słowianie, Bałtowie, Italikowie, Grecy itp.). Poza Baskami do „nieindoeuropejczyków” zaliczyć trzeba jeszcze Ugrofinów (Finowie i Estowie) oraz Węgrów (być może również Ugrofinów z pochodzenia, chociaż to dyskusyjne).
    Niemieckie księżniczki na polskim tronie mają „od zawsze” „złą prasę”. W niepochlebnym świetle przedstawiają je źródła przynajmniej od czasów kroniki mistrza Wincentego Kadłubka (początek XIII w.). Już żona Popiela, która namówiła go do zdradzieckiego wymordowania krewnych, miała być, rzecz jasna, Niemką (tutaj akurat jej narodowość „określił” Jan Długosz). Inne przykłady można mnożyć. Ciekawe, skąd to się wzięło? :-)
    Dzięki za komentarz. Liczę właśnie na to, że znajdą się osoby zaciekawione, które przeczytają ten felieton i skonfrontują z własną wiedzą.
    Pozdrawiam
  • Ozar 25.01.2019
    Po pierwsze dzieki Nefer że piszesz ciekawostki, a szczególnie w tematach które ja znam bardzo słabo. Co do tekstu to tylko moge napisać, że masz racje co do Mieszka i jego decyzji. Moim zdaniem nie miał innego wyjścia i9 jak piszesz historia potwierdziła jego wybór. 5 jak dla mnie.
  • Nefer 28.01.2019
    Interesuję się historią, w szczególności średniowieczem, starożytnością, II wojną światową (zwłaszcza działaniami na morzu). To zresztą widać w komentarzach, które czasami wstawiam. Do pisania ciekawostek sam mnie zachęciłeś, zmieniłem jednak odrobinę tytuł, bo i tak system porządkował je odrębnie od Twoich. Nie chciałem więc powodować zbędnego zamieszania. Jeśli czas pozwoli, to coś pewnie jeszcze napiszę. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania