Cios W Plecy

Dochodziło południe. W lesie skrzeczały wrony, a na pobliskiej łące skrzypiały świerszcze. Przez puszczę przedzierało się kilkudziesięciu żołnierzy. Szli rozproszeni, grupkami oddalonym od siebie o dwieście metrów. Jedna z tych grupek zatrzymała się przy strumieniu. Dowódca, kapitan, kazał poszukać miejsca, przez które można przejść bez problemów. Żołnierze rozeszli się i po chwili, któryś powiedział, że widział kładkę. Kapitan kiwnął głową i oddział poszedł w tamtą stronę. W gęstwinie nie było widać innych grup. Jeden z żołnierzy parsknął, widząc martwego zająca, leżącego pod drzewem. Kapitan jednak odepchnął go i podbiegł do nieszczęśliwego zwierzęcia. Pochylił się nad nim i mruknął:

To robota Niemców! Bez wątpienia! Zabili tego zwierzaka bez powodu. Nie wiem, jak zdołali dotrzeć na drugi koniec Polski, ale do swojego kraju już nie wrócą!

Kapitanie Wróblu! - zagaił jeden z żołnierzy. - Myśli pan, że są w pobliżu?

Z pewnością rozbili gdzieś obóz. - odparł Wróbel. - Trzeba zawiadomić resztę oddziału! Muszą się przygotować!

Nagle z głębi lasu dobiegł odgłos strzałów. Wróbel aż podskoczył. Podniósł karabin.

Szwaby idą! Szwaby! - krzyknął jakiś szeregowy. - Na szkopów! Za Polskę!

I żołnierze z karabinami pobiegli w stronę, z której dobiegał huk. Wywalali się o korzenie, jednak wstawali i biegli dalej. Kapitan Wróbel pędził na przedzie, sapiąc niczym żubr. Przez zarośla dotarli na rozległą polanę. Trawa była czerwona z krwi, leżały na niej ciała Polaków. Dwa, trzy, cztery, pięć, sześć! Szkopy musiały ich zaskoczyć. Teraz z pewnością skryły się w lesie i czekają na okazję do ataku. Wróbel westchnął. Chyba że to zasadzka.

Bądźcie uważni! - krzyknął kapitan. - Miejcie dłonie na spustach. Nie wiemy, ilu ich jest!

W tej samej chwili z zarośli wyskoczyli żołnierze. Oddział już wycelował w nich karabiny, jednak dowódca uniósł do góry rękę.

Nie strzelać! - krzyknął. - To my! Porucznik Nurweg!

To nasi – powiedział Wróbel. - Ciekawe tylko, gdzie poszli Niemcy.

Żołnierze z porucznikiem Nurwegiem doszli do kompanów kapitana. Porucznik nerwowo podrapał się po wielkim, wspaniałym wąsie. Niemców nigdzie nie było. Widocznie wystraszyli się i uciekli do obozu.

Gdzie reszta? - spytał Nurwega Wróbel. - Co z chłopakami Kacpra?

Nie wiem! - pokiwał głową porucznik. - Poszli w gęstwinę, na północ i tyle ich widziałem. A tych tu, od "Matejki" dorwali! Trzeba coś zrobić z ciałami.

Szkoda chłopców! - powiedział kapitan. - Młodzi, dobrze się zapowiadali. Ale nie widzę "Matejki"! Gdzie on się podział?!

Nie ma go wśród trupów – przytaknął Nurweg. - Widocznie porwali go Niemcy. Do licha, nie wiemy nawet, w którą stronę iść!

Myślę, że poszli na wschód! - wtrącił jeden z szeregowych, Kamil Górtek "Topograf". - Widzi pan, kapitanie? Tam, na wschodnim krańcu polany są gęste zarośla, a dalej stara leśniczówka! Znam tą okolicę lepiej niż wszyscy tu obecni!

Myślisz, że poszli do starej leśniczówki? - spytał Nurweg.

A owszem! To dobra kryjówka, trzy kilometry od wsi, może jeden kilometr stąd. Jesteśmy blisko ich bazy, inaczej by nas nie atakowali!

Skąd taka pewność? - zdziwił się kapitan. - Przecież to banalne. Zobaczyli kilku żołnierzy w lesie, otoczyli ich, zagonili na polanę i pozabijali. Później wzięli broń i drobiazgi. Patrzcie, nie ma broni przy ciałach!

Racja – odezwał się inny szeregowy, Łukasz Liss "Chytrus". - Nie ma! To mógł być przypadek, że ich zaatakowali.

Ale ja wciąż twierdzę, że są w leśniczówce! - powiedział Górtek. - Ale co z ludźmi Kacpra? Skoro poszli na północ, doszli do ruin zamku! A tam jest niebezpiecznie! To doskonałe miejsce na zasadzkę i kryjówkę, jednak leśniczówka jest pewniejsza. Nikt mądry nie rozbiłby obozu przy ruinach!

Więc przeprowadźmy głosowanie! - zaproponował Nurweg. Kto jest za leśniczówką, podniesie rękę, kto za zamkiem, chwyci się za brzuch, kto za szukaniem obok polany, noga do góry!

Nie wygłupiaj się, Zenon! - wściekł się kapitan. - Co to za idiotyczne metody?

Żołnierskie! - zachichotał porucznik. - Więc?

Pomimo protestu Wróbla, głosowanie przeprowadzono. Trzech żołnierzy było za obejściem polany, dwunastu za zamkiem i dwunastu za leśniczówką. Jednak Nurweg podniósł rękę do góry. Zwyciężyła leśniczówka. Żołnierze ruszyli więc w tamtą stronę, jednak wpierw zakopali ciała kolegów, oznaczając je, aby mogli tam wrócić i zakopać w porządnej mogile. Chwilę przedzierali się przez zarośla, aż jeden z nich krzyknął. Podbiegł do niego Wróbel, a za nim Górtek.

Cholera, to opaska "Matejki"! - mruknął kapitan. - Zawsze nosił ją pod na prawym rękawie. Ta flaga jest charakterystyczna.

Musieli go tędy wlec – dodał "Topograf". - Jesteśmy jednak na tropie. Przygotujcie się, leśniczówka jest blisko.

Rozdzielić się! - rozkazał Wróbel. - Otoczymy to miejsce. Jak wygląda ta twoja leśniczówka?

Mała, drewniana, otoczona polanką. Jest tam głęboka studnia, dna nie widać.

Dobrze! Otaczamy polanę, strzelamy do Niemców bez rozkazu!

Tak więc żołnierze dotarli do leśniczówki. Niepostrzeżenie otoczyli polankę, na której stało kilkanaście namiotów, otoczonych tzwn "zeribą" – ogrodzeniem z gałęzi.

Na środku siedział dowódca szwabów, a obok niego związany "Matejko". Otaczali go Niemcy z łobuzerskimi uśmieszkami na twarzach. Polacy wycelowali. Kapitan Wróbel nacelował prosto na głowę dowódcy. Pociągnął za spust.

...

 

Walka była krwawa. Niemcy nie mieli jednak szans i szybko się poddali. Rzucili broń i dali ręce za głowy. Polacy na rozkaz Wróbla związali ich sznurem i kazali stanąć przy leśniczówce. Nurweg podszedł do "Matejki". Żołnierz był ledwo żywy. Miał zakrwawioną twarz, złamane żebro i wyrwane trzy paznokcie. Szkopy torturowały go, aby wydostać informacje o oddziale. Wróbel przeliczył straty. Zginęło trzech Polaków, plus ci od "Matejki". Niemcy ponieśli o wiele gorsze straty. Wróbel zabił dowódcę, a żołnierze w strzelaninie pozbyli się dwunastu szwabów. Czternastu poddało się, a siedmiu zostało rannych. Gdyby nie zaskoczenie, wyniki potyczki byłyby zapewne inne.

Nurweg podszedł do niemieckiego kaprala, związanego i zakrwawionego. Stanął obok niego i spojrzał mu w twarz. Kiedy szwab spuścił wzrok, uderzył go w brzuch.

Co robicie w tych lasach, pieski hitlerowskie? - spytał po niemiecku. Szwab splunął i zaczął się śmiać złowieszczo. Nurweg ponowił cios. Niemiec upadł na ziemię.

I co? Powiesz?! - złościł się porucznik.

Powiem! - krzyknął. - Myśmy dezerterzy. Z wojska generała Guderiana. My chcemy się ratować i my uciekamy! My chcieliśmy uciekać do kraju Stalina.

A dlaczego tam? - spytał Nurweg. - Dlaczego? Rosjanie przecież niecierpią Niemców i wytoczą wam wkrótce wojnę! Razem z Anglikami i Francuzami!

He, he! - zaśmiał się głupkowato szkop. - Zobaczymy.

Już nic nie powiedział. Nurweg odszedł. Ktoś złapał go za ramię. Był to Wróbel.

I co? - spytał. - Dowiedziałeś się czegoś?

To dezerterzy. Uciekali do ZSRR. Nic więcej nie chciał, sukinsyn, powiedzieć!

Do diabła! - zderwował się Wróbel. - Coś mi tu śmierdzi. Ale nie obchodzi mnie to! Co zrobimy z jeńcami!

Kulka w łeb, ciała do rowu! - zasugerował jakiś żołnierz.

 

Niemcy zaczęli się niespokojnie wiercić. Widocznie usłyszeli słowa Polaka i zrozumieli je. Ale kapitan pokręcił głową.

Przecież się poddali! - powiedział. - Zostawmy ich we wsi. Wieśniakom przydadzą się ręce do roboty!

Nie rozumiem! - powiedział Nurweg.

Będą pracować na jedzenie. Rozbrojeni, odpowiednio zabezpieczeni. Ich broń przyda się chłopom...

Nikt nie zaprotestował. Nagle zza drzew wyszli żołnierze. Mieli karabiny wycelowane we wszystkich.

Wszyscy ręce do góry! - Polacy usłyszeli komendę po rosyjsku. - To jest napad na Polskę! Wszyscy poddać się! Do góry ręce, sobacze syny! Do góry ręce, wy tacy owacy!

Co to ma znaczyć? - wyszeptał Nurweg. - Co to za komedia?!

Dobrze! - krzyknął Rosjanin, oczywiście po rusku. - Koniec żartów, polaczki! Poddajcie się, to darujemy wam życie!

Czego chcecie? - spytał Wróbel.

A kto ty jest?! - wykrzyknął dowódca Ruskich. - Ad!

Kapitan Tymoteusz Wróbel, dowódca tego oddziału! Wzięliśmy do niewoli Niemców!

Szkopów?!

Dezertrów!

Ha, wy tacy owacy! Rzućcie broń i na ziemię!

To tak?! - krzyknął Nurweg. - My padniemy, a wy zaczniecie strzelać?! Kim pan jest?

Kapitan Igor Morow, dowódca Samodzielnego Szwadronu Sowieckiego imienia Girogija Rasputina!

W tejże chwili, zza leśniczówki wyskoczyli Polacy. Dowodził wysoki sierżant w rogatywce. Kacper. Oni też mieli karabiny odbezpieczone i skierowane w Rosjan. Korzystając z chwili zaskoczenia Sowietów, ludzie Wróbla też unieśli broń.

No, no, sobaki! - krzyknął Morow. - Tak pogrywacie?! Otoczyliście nas? To podstęp! Wiedzieliście o nas?!

Ha! - krzyknął Kacper. - Rozdzieliliśmy się w poszukiwaniu Niemców! Koło wsi zauważyliśmy wasz oddział, ruskie świnie! Śledziliśmy was i czekaliśmy na dogodną chwilę do ataku!

He, ho, ho! - parsknął Rusek. - Nie wiecie nawet, ilu nas jest w okolicy!

Z pewnością niewielu! - powiedział Nurweg. - Nie przedostalibyście się do Polski w większej grupie, dezerterzy, bandyci!

My dezerterami? - oburzył się Sowieta. - Nie! Powiem wam, co się stało. ZSRR napadł dziś na wasz owaki kraj! Ad kraj! Zginiecie marnie, sobaki! Nasz wspaniały wódz, Stalin podpisał pakt z Hitlerem. Ogłoszono mobilizację i wymarsz na Polskę.

To nie jest prawda! - krzyknął Kacper. - Do ataku!

I żołnierze ruszyli do ataku. Pięćdziesięciu Polaków na czterdziestu siedmiu Rosjan. Walka była jeszcze krwawsza. Niemcy próbowali uciec, niektórzy uwolnili się i wzięli karabiny. Strzelali do Polaków i rozwiązywali kompanów, podając im broń. Przewagę zdobyli więc Sowieci. Nagle Wróbel poczuł straszny ból w prawej ręce. Spojrzał na nią i zobaczył okropną ranę. Niemiec przestrzelił mu dłoń. Opuścił karabin i upadł. Jednak szybko się podniósł. Nie może nawalić. Zaczął się skradać w kierunku lasu. I nagle został trafiony przez Rosjanina. Padł na ściółkę. I tym razem nie wstał. Pocisk przebił brzuch.

Polacy nie mieli szans. Rosjanie posiadali lepszą broń i byli lepiej wyszkoleni. W dodatku mieli przewagę liczebną, dzięki Niemcom, i dobrego dowódcę. Kiedy poległ Wróbel, zastąpił go Nurweg. Bitwa jednak toczyła się dla polskich żołnierzy fatalnie. W ciągu kwadransa zginęło dwudziestu, pięciu zostało rannych. Jednak walczyli do końca. Do ostatniego żołnierza.

Po bitwie Morow uśmiechnął się krzywo. Zabito dwudziestu ośmiu jego chłopaków i trzech Niemców. Jednak Polacy zginęli wszyscy. Czas na powrót do wsi i kontakt z wojskiem...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania