Cisza przed burzą

Kończę papierosa obserwując jak aksamitny granat nieba przykrywa kołdra deszczowych chmur – to sklepienie mojego osiedla kładzie się do snu. Powietrze gęstnieje, napięcie jest wręcz namacalne. Wyczuwam w tym jednak jakiś nieokreślony bliżej spokój. Lubię takie wieczory. Mój brat Staś stawia pierwsze kroki w krainie swoich snów, a moja mama oddaje się lekturze. Tak rzadko ma chwilę dla siebie, gdy w skupieniu i ze spokojem na twarzy przemierza kolejne słowa książki. Zastanawiam się jak ona to robi? Jak mimo sztormu szalejącego na wodach swojego życia potrafi odnaleźć spokojne miejsce? Nie wiem. Nie zadaję jej takich pytań, ponieważ boję się zakłócić ten wewnętrzny spokój ulotnej chwili relaksu. Nadchodzą trudne dni dla nas wszystkich. Wszyscy czujemy niepokój, nawet jeśli o tym nie mówimy – zbliża się burzowy front a powietrze można kroić nożem niczym kawałek mojego ulubionego ciasta. Nadciąga sztorm. Gaszę papierosa biorąc ostatni głęboki wdech przed skokiem do wody. Czuję się jak pływak, który tuż przed startem nie słyszy już gwaru widowni skandującej jego imię przed startem i trenera powtarzającego ostatnie wskazówki mające go zaprowadzić na najwyższy stopień upragnionego podium. Nie słyszę już nic poza własnymi myślami, które tak mocno i rytmicznie uderzają do drzwi mojego umysłu. Te myśli są jak ksiądz na dorocznej wizycie po kolędzie – ilekroć Go nie wpuścisz za rok zapuka ponownie z nadzieją oczekując, że tym razem ktoś otworzy drzwi z refleksją i wpuści do domu przyjmując dobre i złe strony jego obecności. Tym razem otwieram pozwalając by długie palce samotności osiadły na moich ramionach jak gołębie na pomnikach. Nadciąga sztorm.

Leżę na łóżku bijąc się ze stadem obaw i mimo, iż wiem że kolejny raz przegram staję z nimi do walki z naiwnością dziecka, które kolejny raz wsiada po upadku na rower, z nadzieją że to już ostatni. Czuję na sobie spojrzenia teatralnej widowni. Zapłacili za bilet. Liczą na niesamowity spektakl – przecież po to przyszli. Stoję jednak na tej scenie sam jak aktor ćwiczący kwestię na próbie w przeddzień premiery. Mam tremę, mimo iż znam swoją rolę, wiem jak zadowolić gości. Chcę to zrobić, chcę by słysząc ostatnie słowa mojej kwestii wstali z miejsc by podziękować zalewając mnie całą oklasków, by reżyser spojrzał na mnie z dumą i rzekł : „Dobra robota. Tego się po Tobie spodziewałem. Zawsze wiedzialem, że drzemią w Tobie olbrzymie możliwości. Spójrz na tych ludzi. Czy dla takich chwil nir warto żyć? Przecież zapłacili. Kolejny raz zapłacili mimo, że nie dałeś im powodu, mimo że zawsze zawodzileś. Znowu zapłacili. Brawo. Ciesz się tą chwilą i nie zmarnuj tego. Dziś jest Twój dzień. Korzystaj.”. Tym reżyserem jest moja ukochana matka, która zawsze pokładała we mnie nadzieję. Nie wątpiła mimo potknięć i bolesnych upadków. Zdaje sie, że niekiedy stresuje się bardziej niż ja a to przecież moja kariera zależy od tej premiery. Teatr jest pusty, rekwizyty gotowe. To będzie wielki spektakl i tylko od mojej determinacji zależy czy zaleje mnie fala gwizdów i jęk zawodu czy burza braw i owacji. Jedno jest pewne – nadciąga sądny wieczór. Bilety wyprzedane. Nie zawiodę widowni. Przecież zapłacili. W marzeniach widzę wtórujący tłum i dumny wzrok reżysera, którego wołam na scenę by odebrał należne gratulacje. „To pod Pani skrzydłami rodził się i rozwijał Jego talent. To Pani zasługa i trud zaprowadziły go aż tutaj, to dzięki Pani nie poddał się i dziś z czystym sumieniem może odebrać zasłużone brawa.”. Tak niewątpliwie cel jest blisko. Premiera lada dzień. Wszystkim nam należy się sukces. Ja jestem aktorem tego monodramu, a im się to należy. Już nikt inny nie wpłynie na kształt tego spektaklu poza mną. Ważne, że jest dla kogo po raz kolejny stawać na deskach.

Wszystkim należy się szansa. Reżyser po raz ostatni nadzieją da znak by podniesiono kurtynę a widownia z uwagą spojrzy na moją twarz. Należy się im – przecież zapłacili.

Kończę ten krótki tekst z powiekami spadającymi na oczy. Noc zawitała jużna dobre na bydgoskim firmamencie. Nie boję się środy. Idę po zwycięstwo, po sukces patrząc z nadzieją w przyszłość.

Znów słyszę gwar widowni skandującej moje imię, ale ta chwila dla siebie pozwoliła mi nabrać pewności, że tym razem usłyszę hymn. Skaczę i zderzam się z taflą. Teraz już tylko trzeba płynąć ile sił w mięśniach. Jedno jest pewne – łatwo nie będzie, jedno jest pewne. Nadciąga sztorm.

 

Tekst ten został napisany na kilka dni przed rozpoczęciem mojej terapii leczenia od uzależnienia narkotykowego. Około roku temu. Proszę o kontruktywne opinie i wskazówki. Jestem totalnym amatorem.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • konfiguracja 12.05.2019
    Po raz kolejny... to wiele mówi. Tekst dopracowany (gdzieś tam literówka) i gdzieniegdzie brak przecinka), pomysł z metafory theatrum mundi. widownia, scena, i te bilety. Dobrze, że ich cena mocno zaznaczona. Walorem również możliwość odczytywania różnych "sztormów", z adnotacji poza tekstem wypływa jeden kontekst. Zastanawiam się, czy może jednak nie należało choćby zasugerować, skąd nadciąga sztorm lub informacji nie podawać.
    Ambiwalentne mam odczucia względem dobranej metafory. Widownia wczuwa się raz, podczas spektaklu, a jeśli na ten samo przedstawienie przyjdzie wiele razy... emocje nie ostygną?
    Szczerze... mam wątpliwości co do autentyzmu doznań narratora. To nie zarzut, po prostu bardziej mi pasuje ten tekst do prób odniesienia sukcesu na polu rynku wydawniczego.
    Ode mnie 3:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania