Córa gwiazdy (2) - Ork, mędrzec i awanturnik
Gdy słońce wskazywało południe byli już na miejscu. Obi Prime lśniło swoim brudnym blaskiem. Ogromne miedziane domy chyliły się ku mędrcom. Równie monstrualne kominy ochoczo wypluwały kolejne kłęby dymów. Stalowe targi pękały od ilości różnorakich towarów; od starożytnych artefaktów po owoce z kosmicznego drzewa. Tłumy ludzi kotłowały się w ciasnych uliczkach. Miasto dudniło i huczało. Pomarańczowe niebo rumieniło się nad horyzontem. Wkrótce jeden z nich - Honrat z Aredii - ozwał się do towarzyszy:
- W tym plugawym ośrodku smrodu szukać mamy woźnicy!? Ma noga nie ustanie wśród tej nędznej gawiedzi.
- A więc czekaj tu na zbawienie - odrzekł dumnie Obyryniks - Pójdę tam sam, a stopa twoja nade mną będzie.
- Czyń więc co orzekłeś - odparł z pogardą Honrat. Po tych słowach Obyryniks zanurkował do bagna Obi. Widzący go ludzie zsunęli się na boki. Stworzyli wyrwę, w której to mędrzec upadł. Uderzył z mocą pioruna, przez co gapiowie się zlękli. Poczęli rozmawiać między sobą i zastanawiać się co się wydarzyło. Obyryniks zaś otarł swą szatę i brodę z pyłów. Ruszył przed siebie, jednak jego pochód przerwał wzrok najemnika. Był on orkiem o dużej posturze i zielonej skórze. Zmierzył wzrokiem mędrca i rzekł do niego:
- Któż ty?
- Mag z Aredii. Zwą mnie Obyryniks.
- Dobrze - odrzekł ork i podrapał się po brodzie - Po coś przybył do tej zapadliny?
- Po przyjaciela. Imię jego Olwet Tczew - rzekł spokojnie mędrzec. Myślami już był w karczmie, w której zasiadał ów awanturnik.
- Słyszeliście ludziska? - ork odwrócił się w stronę ludu czerwonego - Ten starzec, co magiem się zowie, szuka Olweta Tczewa wśród tego padołu. Tego co oszukał swą matkę kiedy siedział w jej łonie, tego co zdradził swą żonę po pięciokroć, tego co zjadł żywcem biedaków głodujących!
- Tak, szukam jego. Przepuść więc mnie, ażebym wyszedł mu na spotkanie - rzekł donośnie Obyryniks. Włosy się zjeżyły, a lud odsunął swe stopy na trzy kroki.
- Hola, hola, magiku z Aredii. Nie pójdziesz dalej. To nie twe miejsce, więc odejdź stąd zanim twa czaszka rozstąpi się na dwoje - po tych słowach ork wyciągnął za swoich pleców karabin ciężkociosowy. Taką broń dzierżyli tylko najwięksi wojownicy. Jej moc potrafiła powalić nawet myśliwce kosmiczne. Więc gdy ją zobaczył Obyryniks poczuł lekki strach. Mimo swej całej mocy nie był żwawszy od kul maszynowego oręża. Stał wmurowany i patrzał w oczy monstra.
- Stój potworo! Śmierć twa bliska! - rozległ się głos z dachu naprzeciw orka. Odwrócił tam głowę i ujrzał go - Olweta Tczewa. Odziany był w szare spodnie i kurtkę ze skóry gekona. Ręce jego dzierżyły linę pneumatyczną i pistolet lekki. Ork zrobił krok w tył. Wycelował swą broń w awanturnika i począł strzelać. Olwet to spostrzegł i wypuścił swą linę. Przeleciał nad tłumem i przyczepił się do sąsiedniego domostwa. Ominął tym samym zabójcze kule. Zaśmiał się donośnie wskazując palcem na potwora. Ork wściekł się straszliwie i począł strzelać na oślep. Olwet zaś latał od budynku do budynku omijając kule. Zniżał się przy tym coraz niżej. Ostrzał nie ustawał, a awanturnik był już przy ziemi. Spostrzegł to mędrzec i chytrze wypuścił kulę światła w oczy orka. Ten zaś oślepiony rzucał się na wszystkie strony. Przewracał stragany i przewracał ludzi. W tym czasie przymierzył z broni Olwet Tczew i oddał trzy strzały. Wszystkie trafiły w głowę orka. Po ostatnim potwór upadł i wydał ryk donośny. Umarł, a razem z nim kilku gapiów przygniecionych przez jego cielsko. Olwet schował broń do pochwy i podszedł do olbrzyma. Wziął w ręce karabin i powiedział do siebie:
- Jak tak szlachetna broń trafiła w łapy takiego plugawca? - Po tych słowach awanturnik wziął granat laserowy ze swej torby i wsadził do w paszczę potwora. Po chwili ładunek wybuchł. Szczątki orka poleciały na wszystkie strony, a flaki jego oblepiły ścianę pobliskiego domostwa. Olwet podszedł do mędrca w dole. Podał mu rękę na znak powitania i rzekł do niego:
- Witaj towarzyszu. Po coś do mnie przybył?
- Potrzebujemy woźnicy do ważnej misji. Uznałem, iż nadasz się idealnie, więc przybyłem tutaj - rzekł Obyryniks i poprawił kaptur okrywający jego jasne włosy.
- Zawsze mogę pomóc. Chodź. Dojdziemy do mego statku, a tam mi opowiesz wszystko - odrzekł Olwet. Po tych słowach obydwaj wyszli z dołu i zniknęli wśród tłumu. Mędrcy zaś czekali na niebie i myśleli między sobą ile to mają czekać na woźnicę i towarzysza.
Komentarze (8)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania