Córa gwiazdy (5) - Skoro świt
Byli w trakcie swej podróży. Nawigowanie statkiem nie było zbytnio trudne, więc poruszali się żwawo i do przodu. Uniknęli wzroku Severusa. Zgubili go dawno, a on sam nie kwapił się do pogoni. Kolejne godziny mijały pod znakiem spokoju. Lecieli bez zbędnych przestojów i zaczepek. W pobliżu nie było żadnych kamieni i głazów. Droga zdawała się lekka i prosta. Mędrcy siedzieli wokoło stalowego stołu. Pomrukiwali raz po raz zamknięci w swych umysłach. Każdego trapiły złowieszcze myśli. Kot ciągle rósł w siłę, a oni słabli. Czuli jak moc ich opuszcza. Ponadto napotkali jeszcze Severusa z rodu Septimusów. Wiedzieli, iż jego fanatyzm nie ustąpi i prędzej czy później go napotkają. Moc tego potwora była przerażająca. Gdyby chciał zniszczyłby mędrców mrugnięciem oka. Nie wiedzieć czemu nie uczynił tego. Podejrzewali, że w umyśle fanatyka skrywa się gorszy plan. Nie mogli jednak go zgadnąć i był tajemnicą.
Szare gwiazdy oświetlały ich drogę. Dawały one liche blaski światła. Nie świeciły już jak kiedyś. Obumierały i traciły swe moce. Zdawało się, że już nigdy nie rozbłysną. Wśród tego osłabienia ostała się jedna gwiazdy - Amertyda. Jej umysł był zbyt mocny do snu, a dusza zbyt czysta by ulec demonowi. Ona dawała wszechświatowi światło. Jej blask dawał życie, ale nigdy go nie zabierał. Wśród wszystkich gwiazd była najdoskonalsza i to pewnie to dało jej przetrwanie. Niektórzy sądzili, że we wnętrzu Amertydy zagnieździły się wszystkie bóstwa. Jej moc oszałamiała wielu uczonych. Nikt nie był w stanie pojąć boskości i sprawiedliwości, które ją otaczały. Niektórzy nawet uznali ją za bóstwo. Wybudowali na jej powierzchni tysiącmetrową świątynię. Tam zebrali się wyznawcy Amertydy, którzy bacznie jej doglądali i bronili. Otoczyli ją kultem, którego nie mogli dostać najwięksi władcy. Ona była matką. Sprawiedliwa i mocarna.
Po pięciu obrotach wskazówek mędrcy dotarli do układu Amertydzkiego. Przybliżyli się do okien kosmolotu i oglądali blask gwiazdy - jedynego słońca całej galaktyki. Jej czerwony blask oślepiał magów. Nie zasłonili jednak oczów, bo widzieli w niej nadzieję. Po kilku chwilach Georian odsunął się od okna. Usiadł przy maszynerii i nakierował statek na właściwszy kurs. Lecieli wprost na Amertydę. Silniki wrzały, a ogień buchał z otworów wydechowych. Georian wcisnął gazu i przyspieszyli gwałtownie. Mędrcy widząc to odsunęli się również od szyb i zasiedli naokoło Georiana. Sunęli jak burza kosmiczna. Chcieli dotrzeć do swego celu jak najszybciej. Nie minęły dwa obroty wskazówek i byli już tylko kilka oerianów od Amertydy. Zwolnili tempa i poczęli się przybliżać. Statek leciał powoli wśród kosmicznej mgły. Blask stawał się coraz wyraźniejszy i jaśniejszy. Nagle ustali w miejscu. Jakaś siły magnetyczna zblokowała ich okręt. Wyjrzeli przez okna i dostrzegli drugi statek, który ich przyciągał. Gdy byli już przyciśnięci do wroga, z głośników wydobył się przekaz ich przywódcy:
- Weszliście w zakazaną strefę. Odholujemy was na Hipteriona, gdzie zostaniecie przeszukani, a następnie skazani lub wypuszczeni według słowa naczelnika. Prosimy zachować spokój i poddać się naszej woli.
Mędrcy poczęli się wiercić i myśleć. Nie mogli sobie pozwolić na opóźnienia, jednak nie chcieli krzywdzić niewinnodusznych. Utknęli między dwoma biegunami. Po wspólnych namysłach uznali, że poddadzą się strażnikom. Powiedzą naczelnikowi prawdę i uciekną wnet. Wątpili jednak co niektórzy czy to się powiedzie. Znali bowiem podstępność terran i nie ufali im całkowicie. Mimo to musieli się oddać w ich wolę. Usiedli na swych siedziskach i patrzyli jak zbliżają się do niebiesko-złotej planety.
Komentarze (9)
Czekam na ciąg dalszy.Daję 5
Nareszcie ktoś poza mną ma swój świat ;) Gratuluję Panie B Pańskiego świata. Jutro pozwolę sobie powędrować przezeń przepraszając, żem wcześniej tego nie uczynił. 5 ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania