Coś na kształt koszmaru
Gdyby ściana nie była tak lepka od kurzu, brudu i przyklejonego pyłu, krew może ściekałaby prędzej. Zamiast tego spływała powoli, majestatycznie, szerokimi strugami, zastygającymi tu i ówdzie, tworząc kleiste grudy.
Cierpiące stworzenie wydawało z siebie przeraźliwe wrzaski, ilekroć pojawiała się nowa, sunąca w dół struga.
*
– Co to za dźwięk? – spytał Jenkins prostytutki, gdy ta chowała do torebki pieniądze.
– Ja nic nie słyszę. – Wzruszyła ramionami dziewczyna. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. Jej oczy – o dwadzieścia więcej.
Jenkins spojrzał na nią bezwiednie.
– Co?
– Nic nie słyszałam.
Nie kontynuował tematu. Koniec końców, przyszedł tu w innym celu.
– Będziesz w czwartek? – spytał, prawie od razu, gdy skończył.
– Będziesz w czwartek? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, wstając z kolan. – Dlaczego akurat w czwartek?
Nie słuchał jej. Po chwili zorientował się, że patrzy na niego wyczekująco.
– Dobra, Trix, idź już. Jeszcze pomyślą, że robisz nadgodziny.
Wyszła bez słowa, zostawiając go samego.
Po chwili zadzwonił jego telefon. Jenkins westchnął, zobaczył, kto dzwoni, odebrał. Na popękanym wyświetlaczu widniało “mates”
– Jenkins. Co jest, mały? Znowu?
*
Vox brał prysznic. Szczypały go oczy, nigdy bowiem ich nie zamykał. Coś mu się przestawiło w głowie po tym, jak w zeszłym roku zrobiła mu się wielka, czarna plama na suficie, bezpośrednio nad prysznicem. Bał się, że szaro-sina trupia ręka usiłuje go dosięgnąć, ilekroć zamknie oczy. Prychał sobie w twarz, wyginając się, usiłując jednocześnie pozostać pod strumieniem wody i unikać kontaktu mydła z oczami. Jego androgyniczne, gibkie ciało było gładko wydepilowane, co robił raz na dwa tygodnie właśnie pod prysznicem.
Pocieszał się myślą, że jak kucnie – ręka go nie sięgnie. Nikt nie ma takiej długiej ręki, myślał.
No, nikt normalny.
*
Jenkins stał pod szkołą, żując czubek ołówka. Odkąd rzucił palenie, miewał epizody z żuciem niejadalnych przedmiotów. Żuł końcówki przyborów do pisania, patyczki po lizakach, lodach i wszystko, co zaplątało mu się w ręce. Przechodzącemu obok chłopcu gwizdnął wystający z tornistra ołówek z modnym ostatnio wizerunkiem bałwanka.
Zadzwonił dzwonek i ze szkoły wybiegła rozwrzeszczana horda dzieci w różnym wieku. Gdzieś bliżej końca, powłócząc nogami szedł Mattens. Czarnowłosy siostrzeniec nosił okrągłe okulary i interesował się nauką, nie było, zwykł powtarzać Jenkins, na małego “bata” w fizyce i geografii, ale zupełnie nie radził sobie z prztykaniem, jak nazywał bójki i ogólnie przemoc Jenkins.
– Który? – spytał bez ogródek.
Chłopiec pociągnął nosem.
– Alvie. – Wskazał ósmoklasistę chłopczyk.
Jenkins ocenił przeciwnika. Gówniarz wyglądał na syna rzeźnika; duży, by nie rzec potężny, czerwony na twarzy, okrągły.
– Kim jest jego stary? – Oceniał genetykę i fizjonomię ojca w oparciu o widzimisię i padające światło.
Mattens coś szepnął.
– Dobra, tak czy tak, idziemy poszukać tatuśka. Chodź.
Wypluł resztkę ołówka i poszli. Po drodze Jenkins uzgadniał z siostrzeńcem, jaka nauczka dla Alviego byłaby najlepsza. Mattens przejawiał miękkość serca i zbytnią wrażliwość, więc decyzję o ukaraniu nie tylko ojca, ale i syna, Jenkins podjął już sam.
Dwie nauczki lepsze niż jedna, pomyślał.
Komentarze (10)
Już wiem, co działo się na początku. Zawsze jednak taki moment trzeba sobie umilić, a za przyjemności trzeba płacić, to też darmowy lodzik nie wchodził w grę :)
Zaświeciłam gwiazdki :)
Pozdrawiam :)
"Po chwili zadzwonił jego telefon. Jenkins westchnął, zobaczył, kto dzwoni, odebrał." - wywaliłbym "jego", ale się nie upieram.
"Jenkins stał pod szkołą, żując czubek ołówka. Odkąd rzucił palenie, miewał epizody z żuciem niejadalnych przedmiotów." - też tak mam, tylko nie musiałem palenia rzucać. Fajny wtręt
Ciekawe całkiem. Przede wszystkim - zrozumiałe.
Very git start w ten ciężko zapowiadający się dzień,
Dzięki za wizytację i komentatorarację. Doceniam.
Tyle, jeśli chodzi o komentarz.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania