Poprzednie częściCoś na kształt koszmaru

Coś na kształt koszmaru IV

Gwen patrzyła w ścianę swojego biura, odliczając minuty do końca pracy. Stukała w klawiaturę, czatując ze współpracownikami rozsianymi po całym budynku i za oceanem.

Co jakiś czas zerkała na zdjęcie w małej, zielonej ramce. Siedzący na pluszowej kuli chłopiec szczerzył zęby do aparatu, jednak spojrzenie miał przy tym cokolwiek nieobecne. Jak zawsze, myślała. Nie da się rozjaśnić oczu temu dziecku, żaliła się bratu, detektywowi. Choćby wydała nie wiadomo ile pieniędzy, czy spędziła z małym dużo lub mało czasu, chłopiec zawsze był pochmurny i wycofany. Zdrowy psychicznie, rozwinięty prawidłowo, owszem, ale… smutny. Wiedziała, że wujek Storm lubi i dba o dzieciaka, że zastępuje mu ojca i rodzeństwo, że mają silną, męsko-meską relację opartą o wzajemne zaufanie i tak dalej. A jednak, jako matka, nie potrafiła przestać odczuwać igiełki zawodu.

Miała nadzieję, że to przejdzie z czasem i chłopiec wyrośnie jednak na ciut weselszego.

*

Darius okazał się być równie flegmatyczny na zewnątrz, jak i wewnątrz, myślał Vox, czekając, aż barman zmiksuje mu drinka z kolorowych płynów, kruszonego lodu i owoców.

Kwadrans wcześniej jego Hiszpan doszedł bez słowa, odebrał telefon, mruknął coś i wyszedł. Bez ceremonii, bez “cześć”, bez słowa usprawiedliwienia czy półsłówka przeprosin albo choć głupiego: “sorry, to nie to”. Nic, po prostu wyszedł.

Vox cieszył się i tak, lepszy ptak w garści, i tak dalej, ale perspektywa spędzenia samotnie wieczoru, na który się tak długo przygotowywał, była mu bardzo, można powiedzieć, nie w smak. Puścił oko do barmana. Najwyżej dwudziestotrzyletni chłopak zarzekał się, że jest hetero, ale Vox nie urodził się wczoraj i wszystkich heteryków miał obcykanych. Czasami, trzeba przyznać, było szkoda zachodu… a czasami nie dało się od nich opędzić.

Hetero, pomyślał. Co za idiotyczny pomysł.

Wracając do domu nieźle wstawiony kilka godzin później, nie pamiętał już wcale o Dariusie-smutasie. Walnął się na łóżko i zasnął niemalże od razu.

Śniły mu się podążające za nim krok w krok srebrzyste dzieci. Mroczne aleje miasta wypełniała stalowoniebieska poświata, a on szlajał się po mieście pełnym srebrzystych, milczących jak grób dzieci.

Następnego ranka nie pamiętał, kto napisał mu na piersi nie dające się zmyć słowo: Auris.

*

Egal stał w autobusie i patrzył na siedzące na drugim końcu dziewczęta. Mogły mieć najwyżej czternaście, piętnaście lat, oceniał. Kiedyś dzieciaki ubierały się jak dzieciaki, a nie jak chodzące reklamy kosmetyków.

Dziewczyny wstały, jedna nacisnęła przycisk zatrzymania pojazdu. Obie miały “czarny pas w obciąganiu”, jak nazywał to ten jego koleżka Barnsley, to gumowe gówno na szyi, które, o ile Egal pamiętał, ostatni raz widziało światło dzienne jeszcze przed pierwszym rozpadem Spice Girls.

Westchnął na myśl o tamtych, odległych jak sen czasach. Wysiadł na następnym przystanku i skręcił w pierwszą przecznicę. Szedł chwilę nierównym krokiem po dziurawym chodniku, wspominając dawne czasy. Po dotarciu do celu rozejrzał się po najbliższej okolicy: wyschnięty żywopłot, puste puszki po najtańszym piwsku, po schodkach w górę miejscowy wodopój, w którym pracował wiszący mu kasę Barnsley. Naprzeciwko, w rzędzie czynszowych kamienic, do których nie docierały promienie słoneczne, mieścił się niesławny antykwariat Wizza. Poprzedni właściciel podobno oddał mu lokal z wszystkim za bezcen i wyjechał. Złośliwi żartowali, że Wizz zamordował dziadunia i wprowadził się na jego miejsce, ale w związku z tym, że nikt nie zgłosił zaginięcia, a papiery były w porządku, nikt nowego antykwariusza nie nagabywał. Woda, jak to mówią, dalej w rzece płynie, i co ma wisieć, nie utonie.

Egal wszedł do sklepu Barnsleya. Wewnątrz było dosyć ciemno, nawet jak na typowy osiedlowy sklepik znanej sieci.

– Egaal, siema, co cię tu sprowadza? – Wlaściciel z rozpostartymi rękami wyszedł zza lady, by uściskać przybysza. – Witaj, siemasz, dawno cię nie było. Po kasę przyszedłeś?

Egal skinął głową. Barnsley pokiwał swoją.

– Nieźle się składa, akurat mam zastrzyk gotówki, spłacę długi…

Przynajmniej tym, którzy się napatoczą, dodał w myślach. Odliczył kilka pięćdziesiątek i podał Egalowi.

– Miało być dwieście osiemdziesiąt, a ja tu widzę trzysta, Bar. – Kiwnął głową w kierunku lady, na której ktoś niedawno kroił, wnosząc po ilości okruchów, czerstwy bochen chleba. Wyrzynarką. Z tępym brzeszczotem. – Odsetek ci nie naliczyłem, a jak rozmienić nie masz, to powiedz, pójdę do Wizza. – Machnął ręką za siebie.

– Spoko, Egal, dzięki, że tyle czekałeś i w ogóle… Zamiast pocałowania ręki. Co u ciebie? Piszesz nową książkę? Ćwiczysz te swoje feng shui? – Sklepikarz zrobił gest w stylu ataku karateki.

Egal uśmiechnął się.

– Pracuję nad tym, owszem.

Barnsley kontynuował wypytywanie.

– O czym tym razem? Nie, czekaj, nie mów mi, ja ci sprzedam dobry pomysł, patrz: a co jakby osy żywiły się ludzkim gównem i hodowałyby ludzi tak, żeby ci żarli to, co chciałyby osy mieć w tym gównie? Superinteligentna rasa gigantycznych os, która hoduje ludzi, żeby żreć ich gówno, stary. – Egal popatrzył na niego z ukosa. Najwyraźniej ten kretyn Barnsley mówił całkowicie poważnie. – I tam głównym bohaterem byłby człowiek, który pracowałby w ich zakładzie pogrzebowym i rozkrawałby puste skorupy tych ich pancerzy i miałby problemy egzystencjalne bo oto ciąłby, kumasz, ziemskie powłoki swojej rasy panów, odzierając ich z boskości. – Klepnął poetę w pierś wierzchem dłoni. – Czaisz, jaki pomysł? Mózg rozjebany, co?

*

– Fajna dupa, ta Scotty – powiedział w samochodzie Chapman. Siedzący po stronie pasażera Jenkins żuł jakiś kawałek kabla, który znalazł w kieszeni.

– No, fajna – odparł, zamyślony.

– Nie próbowałeś z nią nic?

Jenkins odgryzł kawałek zielono-żółtej izolacji i wypluł, pryskając śliną i kawałkami plastiku na deskę rozdzielczą, podłogę i szybę. Z dłoni wystawał mu krótki, miedziany drucik. Samochód zatrząsł się na wyboju, Pendleton zaklął.

– Po chuj ktoś miałby zapierdalać kogoś w stolarni, potem zamiatać ślady krwi pod ścianę i w kącie postawić elektryczny piecyk i gotować ludzki łeb w garze z włoszczyzną?

Na samo wspomnienie zapachu Graham zasłonił usta dłonią.

– Pojęcia nie mam, stary – rzucił. – Porachunki jakieś? Ludożercy? – Skręcił z piskiem opon pod komisariat. – Trudno wyczuć, nie?

– I nigdzie ani pół odcisku palców. – Jenkins wysiadł z samochodu. – Pierdolony chuj wytarł wszystko, nawet klamkę od kibla wypucował do połysku. Trzeba mieć coś z głową, żeby włamać się do warsztatu, zajebać tam kogoś i latać ze szmatą po ścianach, deskach i żarówkach. – Splunął i zaczął wyliczanie na palcach. – Maszyny, puszki, narzędzia, kurwa, te małe takie dynksy, klucze, śrubokręty, pokrętła, wiadra, przecież tego tam jest od chuja! Wszystko wypucowane. Idealne miejsce zbrodni! Musiałem się w chuj pilnować, żeby żadnych swoich nie zostawić, Gra’m. Aż się boję, że przykleją nam tę sprawę i nici z masła.

– Z masła? – zdziwił się Pendleton, gdy wchodzili do budynku.

– Mówiłeś coś, że Scotty i ja coś? Wcześniej?

Graham pokiwał głową.

– Scotty woli dziewczyny – rzekł. – Jakbyś widział jej żonę, też byś wolał. Jej widok nastraja pozytywnie nawet w otoczeniu płonących zwłok podczas epidemii dżumy i sraczki jednocześnie. Nic dziwnego, że nasza Scotty nawet nie czknęła przy tym garze… po prostu jej mózg miał lepsze rzeczy do roboty

Pendleton pokiwał głową z nadzieją, że uda mu się kiedyś na własne oczy ujrzeć ten ósmy cud świata.

Potem, gdy już oficjalnie dostali tę sprawę, Scotty dała im wyniki. Wśród nich szczególną uwagę obu detektywów zwróciło jedno zdanie:

“Brak oznak włamania”.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Canulas 26.08.2018
    Chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że wśród wielu serii i mini-serii, ta jawi mi się najbliższą, przynajmniej pod kątem doboru słów.
    Bardzo mi tu wszystko siada pod tym kątem, a zwracam na to uwagę, gdyż detale w zapisie mnie łechcą. Jest very git
    Dojrzewasz ;)
  • betti 26.08.2018
    Fajny początek, delikatnie naprowadza na naprawdę poważny problem... Nie pamiętam, kiedy czytałam coś Twojego, ale po tym fragmencie widać postęp w pisaniu, rozwijasz się....
  • Buziak 26.08.2018
    Dzięki za kolejną część! Dobra wstawka o Gwen i dziecku, lekka odskocznia od głównego tematu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania