Poprzednie częściCoś na kształt koszmaru

Coś na kształt koszmaru V

– Auris – powiedział Vox, czytając opakowanie płatków pod kątem zawartości błonnika. – Auris, Auris, Auris… – powtarzał, przyglądając się różnym uśmiechniętym zwierzakom na kartonowych opakowaniach. Pszczoła, psy, kangur i królik. Zawartość każdego pudełka, odmierzona w ostrożnej garstce, pływała w misce z mlekiem.

– Cynamonki się kończą. – Sięgnął po karteczkę z listą zakupów. Zapisał, po czym pomyślał, że kupi po jednym opakowaniu z każdego, pisząc ogólnie “płatki”. Miał babski charakter pisma, co stanowiło dla niego powód do dumy. Chwilowo nie przejmował się napisem na skórze, przekonany, że w końcu mu się przypomni, skąd go nabył.

Pod prysznicem zaś, gdy wymywał dzień poprzedni i przygotowywał się na szaleństwa soboty, miał wrażenie, że powietrze wibruje. Miał zamknięte oczy i powtarzał śpiewnie “Auris, Auris, Auris…” od momentu wejścia do wyjścia. Gdy potem stał przed lustrem i fryzował włosy, ohydna, czarna plama na suficie wydała mu się odrobinkę mniejsza. Puścił do siebie oko.

Odniósł wrażenie, że czerń mrugnęła również.

*

Wizz uśmiechał się, odchylony na krześle. Noc była bardzo owocna, myślał. Teraz ten idiota z naprzeciwka, Barney, był jego cichym wspólnikiem. Może też będzie dla niego sprzedawał?

“O ciało się nie martw, Barnsley, ogarniam temat”, powiedział mu wczoraj i faktycznie ogarniał. W tej specjalnie zapuszczonej jak w świętym chuju stolarni wystarczyło tylko pokroić farfocla na kawałki, zapakować i rozwieźć po okolicznych kontenerach. Przez sobotę i niedzielę pognije w plastiku, w poniedziałek rano wywiozą. Nie był to jego pierwszy trup na koncie… ani ostatni, tego był pewien.

“Niczego nie dotykaj gołymi rękami, Barnsley. Rękawiczki nitrylowe, po dwie pary na rękę i lecimy z tematem”.

Gdy już go zabił i poćwiartował, kazał Barnsleyowi wysypać wszędzie dodatkowe góry trocin z wielkich worów w kącie i przemieszać je z tymi zakrwawionymi na podłodze. Zamieść pod ścianę i wrócić za kilka dni, gdy już wszystko wsiąknie, jak należy. Spalić w piecu, problem z głowy. Dziwne, że te wszystkie pajace na filmach na to nie wpadły…

Idioci, myślał, huśtając się na starym, szkolnym krześle.

*

Jenkins wszedł do pomieszczenia i zamknął drzwi. Rozejrzał się, skinął głową wszystkim i bez ogródek stanął na środku i zwrócił się do mundurowego w pierwszym rzędzie.

– A tak w ogóle, to skąd pomysł, żeby jechać na to zapomniane przez bogów zadupie i grzebać po zasranych przez kury, gołębie i ludzi budynkach? – spytał. Młody, czarnoskóry mężczyzna był funkcjonariuszem z patrolu, pierwszym na miejscu zdarzenia.

– Otrzymaliśmy zgłoszenie, że w opuszczonym budynku świeci się światło – odrzekł młodzian. Miał dwadzieścia kilka lat i był gładki i świeży jak prześcieradło, jeśli te występowałyby w kolorze kawy z mlekiem. – Pani jechała na rowerze o czwartej rano i spostrzegła światło w oknie budynku uznanym od lat za opuszczony, zamkniętej na cztery spusty dawnej stolarni. – Przewrócił kartki notesu. – Zadzwoniła do sąsiada, który pojechał nad ranem na miejsce zdarzenia i nie znalazł niczego dziwnego, poza tym, że na rozmokłej ziemi były świeże ślady opon. Postanowił zajrzeć do środka i zobaczył, że drzwi są uchylone, nie zamknięte na klucz. On też zadzwonił na policję, a my…

Pendleton uniósł rękę.

– Dobra, mamy jasność. Zgłaszano jakieś zaginięcia?

Wszyscy w pomieszczeniu spojrzeli na niego jak na idiotę. Codziennie w całym kraju zgłaszano dziesiątki zaginięć i cudownych odnalezień trzy domy dalej, w innym mieście lub zwykłych samobójców.

Jenkins uniósł wzrok, szturchnął Scotty w ramię.

– Weź, lepiej powiedz, kogo mamy na talerzu – rzekł, wskazując Pendletona, który zdał sobie sprawę z głupoty własnego pytania, chrząknął i usiadł. Scotty wstała, kiwnęła głową wszystkim i podjęła temat.

– Głowa należała do starszego mężczyzny, wiek około siedemdziesiątki, gotowała się bardzo długo dosyć dawno temu, po czym ktoś zakrył szczelnie pokrywką garnek i zostawił, kisząc zawartość w sosie własnym. Przypuszczam, że była tam około pół roku, wnioskując po tych wszystkich rzeczach, za których wiedzenie płacą mi, a nie wam. – Uśmiechnęła się, a razem z nią wszyscy na sali. – Zęby zdrowe, dwie wstawki na drucie, jakich pełno nawet w tym pomieszczeniu… o tobie mówię, nie śpij, Tor! – Wszystkie twarze zwróciły się na Jenkinsa, który jako jedyny patrzył na Scotty. Pokazywała mu język. Zmrużył oczy i wycelował w nią palcem.

– Przyganiał kocioł garnkowi.

Kobieta kontynuowała.

– Nie znaleźliśmy żadnych odcisków palców, dłoni, niczego. Nie było też innych części ciała, odzieży, kolczyków, niczego. Stolarnia należała do mieszkającego w Belfaście faceta, nazwiskiem... Anchorage, obecnie próbujemy się z nim skontaktować, na razie bezskutecznie. Facet miał też antykwariat w starym centrum i ogólnie był dziwakiem, ale najwyraźniej kiedyś po prostu rzucił wszystko w pizdu i wyjechał.

Kilka osób pokiwało głowami na znak, że i im już nie raz przyszło to do głowy.

– Zakładamy, że to on, dopóki Belfast nie namierzy delikwenta i nie potwierdzi, że typek tam mieszka i jest cały, zdrowy lub chociaż martwy w wiadomym miejscu i ktoś potwierdzi, że strzelił kopytami – powiedział milczący dotąd nadinspektor Gilmore. – Inspektor Allen ma chorobowe do końca miesiąca, Vickers z narkotyków i Harman Singh z obyczajówki mają swoje sprawy. Przypominam o sezonie urlopowym, jak mi się któryś teraz wysypie, to nogi z dupy powyrywam. Jenkins, bierzecie z Pendletonem tę sprawę. Scotland, pomagaj tym dwóm rozrabiakom... o ile będzie trzeba. Meldujcie do mnie z każdą większą sprawą, postępujcie według procedur i tak dalej. Możecie iść. – Zakończył spotkanie. – Jenkins, pozwól na słówko.

Wszyscy wstali i rozeszli się do swoich zajęć, Jenkins zaś podszedł do Gilmore’a i usiadł na krześle obok.

– Storm, doszły do mnie słuchy, że pytali się o ciebie na mieście – powiedział konspiracyjnym tonem szef. – Podobno wiesz coś o córce Kielbasy.

Detektyw sierżant spojrzał na niego.

– Opierdala pały w hotelu na Okham Drive. Zakochana w tym cweluchu Kranksie myśli, że robi to z miłości. I zanim szef spyta, tym na wylocie na Fairnham, nie tym w centrum. – Nadinspektor odetchnął. – Nie jakoś wybitnie, jeśli mam być szczery… tak zwyczajnie. Czemu?

Gilmore wyprostował się.

– Kielbasa mi truje dupę, to jedna sprawa, zresztą do ciebie też dzwonił, nie? Druga to Ivanov. Wypuścili go ledwie w środę, dzisiaj już dwóch chłopaków wylądowało na intensywnej terapii. Połamali ręce i szczęki, uwierzysz? Zderzyli się obaj z tą samą ścianą na parkingu pod klubem Boom Boom, powiedzieli Andersonowi, uwierzysz? Znamy ten typ, Storm.

Jenkins przetarł twarz.

– Taa… Mam iść z nim pogadać? – Zrobił gest łapania zaciśniętej pięści.

Nadinspektor Gilmore uśmiechnął się.

– Po prostu miej na uwadze. Mogą być kłopoty, zwłaszcza jak wróci oficjalne info, że mamy na głowie podwójne morderstwo oraz panoszącego się Ivanova świeżo po odsiadce.

Jenkins wstał, sięgnął do płaszcza po wymemłany patyk po lodzie.

– Paddy, jak masz za dużo stresów, jedź do hotelu na Okham. Nic tak nie cieszy, jak opróżnienie jaj w u… – Gilmore uniósł ręce w obronnym geście.

– Dość, Jenkins! Wiesz, co by to było, gdyby mnie ktoś na tym przyłapał? Zrobił zdjęcie? Koniec kariery, degradacja… nie. Tobie radzę, żebyś też trzymał się z dala, ale… przypuszczam, że to już musztarda po obiedzie.

– Spoko, szefuniu. Niedługo Kielbasa sam zadzwoni i będzie cię całował po czym tylko chcesz.

*

Alvin i Jeff Fosterowie wyjechali na biwak, zostawiając pokój chłopca szczelnie zamknięty… na jego specjalne życzenie. Jeffrey miał wprawdzie palec w łubkach, ale obiecał chłopcu łowić ryby z łódki i robić wszystko to, co Alvie będzie chciał. W trakcie jazdy opowiadał trochę chłopcu o jego kontaktach z ojcem, o biciu, przemocy i empatii, i jakie to ważne, by chłopiec zachowywał się jak należy i nie dokuczał innym.

Alvie słuchał jednym uchem, dociekając, kto na niego nakapował. Solennie obiecywał ojcu, że już nie będzie, i planował tak postąpić: diametralnie zmienić swoje życie. Uczyć się pilnie. Nie dokuczać już nigdy nikomu. Przysięgał, że nigdy już nie podniesie ręki na inne dziecko, ogólnie człowieka, czy zwierzę.

Nigdy więcej. Najpierw jednak da nauczkę tej skarżypycie, Mattensowi.

W pokoju Alviego panował zaduch. Siedzący na ziemi czarnooki chłopiec w łachmanach niecierpliwie pociągał wąskim nosem. Był głodny i wiedział, że zanim nadejdzie noc, będzie musiał jeszcze trochę poczekać.

Zapach martwego, ludzkiego mięsa był niewyczuwalny dla przeciętnego nosa. Ot, smród jak każdy inny...

Nie dla chłopca z czarnymi oczami. Wkrótce wydostanie się z pokoju i odnajdzie to, czego pożąda najbardziej; to, po co przeszedł do tego świata:

Zakrwawiony ochłap ludzkiego okrucieństwa.

Następne częściCoś na kształt koszmaru VI

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Canulas 27.08.2018
    Nooo, Fason utrzymany. Widać czerpaną radość, widać.
    Ostatnio mniej wycina, ale...

    "Pod prysznicem zaś, gdy wymywał dzień poprzedni i przygotowywał się na szaleństwa soboty, miał wrażenie, że powietrze wibruje." - to jest naprawdę very zacne
  • Okropny 27.08.2018
    Czerpaną radość?
  • Canulas 28.08.2018
    Okropny, Twoją z pisania. Objawia się to luzem
  • Buziak 30.08.2018
    Byłam, kolejna fajna część, podobało mi się spotkanie gliniarzy. Widać, że akcja idzie do przodu. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania