Poprzednie częściCoś na kształt koszmaru

Coś na kształt koszmaru VI

Barnsley patrzył na portfel, zwitek pieniędzy i klucze, które gwizdnął wczorajszemu trupowi z kieszeni, jak Wizz nie patrzył. Zanim ktokolwiek zauważy jego brak, może warto byłoby przejść się do jego domu, myślał. Po co się ma jakieś stereo zmarnować… złote łańcuszki gwizdnął już Wizz - na jego oczach wrzucił je do gotującej wody, by oczyścić je z krwi.

Podjął decyzję, że najpierw pójdzie sprawdzić.

Zamknął sklep, zapisał sobie na kartce adres z dokumentów i raźnym krokiem pomaszerował w stronę przeznaczenia.

Na miejscu kręciły się jakieś chłopaki, których sklepikarz kojarzył, że zdarzają im się różne akcje w stylu: “ależ panie władzo, to on wpadł na mnie, ja mu tylko usiłowałem pomóc” oraz “jakie kradzione rzeczy? Moje, po mamie! Z czyszczenia wracają!” i tak dalej. Z pewnością go zauważyli, nici więc ze stereo. Szkoda, pomyślał, cudem zachowując zimną krew i wspinając się po schodach w stronę mieszkania.

Na końcu korytarza, po prawej, było dwoje drzwi: brązowe i ciemnobrązowe. Żadne bez numeru, żadnej wskazówki co do tego, które otworzyć. Wdział na ręce rękawiczki, zgodnie z naukami Wizza, by pamiętać o glinach i ich metodach. Poświęcił chwilę na ciche wymacanie zamka, który mógłby mieć dziurę w kształcie klucza w jego posiadaniu.

Spróbował jednego klucza w pierwszych z prawej drzwiach. Wszedł gładko i bezszelestnie. Z rozpędu i kipiącej w nim adrenaliny, zapomniał w którą stronę kręcić i kręcił jak szalony w obie. Opamiętał się, odetchnął i zakręcił w prawo do oporu. Drzwi odemknęły się i uchyliły na centymetr, lekko pchnięte zaś stanęły otworem bez żadnego dźwięku.

Barnsley napięty wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie wiedząc, co zrobić z pękiem, położył go cicho na półeczce w kształcie klucza. W środku było modnie urządzone, ze smakiem i – widać było – z kasą. Poszedł do toalety, gdzie nie umiał się zdecydować, czy oddać mocz do wanny z kabiną, bidetu, toalety czy umywalki, więc bezczelnie nalał do umywalki. Zajrzał do szafeczki. Pełno tabletek, flakonów… naraz dotarło do niego, że zapomniał o plecaku!

Poszedł na stronę dużej szafy naprzeciwko drzwi i zaczął grzebać w poszukiwaniu jakiejś torby.

Znalazł. Wrócił do łazienki i zaczął pakować perfumy, drobiazgi toaletowe wyglądające na drogie i nieliczne duperele, jak leżące na półeczce kolczyki czy leki na receptę.

Przejrzał szafki, ale nie znalazł niczego godnego uwagi. Zaglądał kolejno do wszystkich szafek, wyrzucał z szafek ubrania, zajrzał pod poduszkę i materac. Dużo świecidełek, żadnego konkretu, drogie flaszki, aparat fotograficzny. Drobnica.

Dopiero pod zlewem, w wydrążonej butelce po jakimś środku do czyszczenia, znalazł spluwę i naprawdę gruby plik banknotów – same dwudziestki i pięćdziesiątki. Niewiele myśląc, wziął wszystko i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

Klucze zostały na półce.

Po drodze na dół usiłował znaleźć sposób na to, by nieść torbę tak, by wydawała jak najmniej hałasu. Na trzecim od dołu półpiętrze zorientował się, że wciąż ma na sobie niebieskie rękawiczki. Pospiesznie je z siebie zerwał, zwłaszcza, że słyszał zbliżające się z dołu kroki. Ledwo zdążył je schować do kieszeni, gdy usłyszał znajomy głos.

– No, siema, Barney!

*

Pendleton czekał na Jenkinsa przy stanowisku zastępcy oficera dyżurnego. Rozmawiali o wynikach meczu hokejowego z kanadyjskiej ligi, którą tamten się interesował. Graham wprawdzie pojęcia o temacie nie miał, ale Baskin miał dryg do opowiadania rzeczy nudnych w sposób niezwykle rozrywkowy. Innymi słowy, Baskin był jajcarzem i zawsze znalazł się ktoś chętny posłuchać, co ma do powiedzenia na dowolny temat.

– Pendleton, masz jakieś mniej oficjalne ciuchy? – spytał Jenkins, przechodząc obok.

– No, a co?

– Wdziewaj prędziutko, co tam masz, ja zaczekam. – Storm sięgnął do kieszeni, skąd wyciągnął ołówek. Wpakował go sobie do ust i przygryzł. Poszli do szatni, mijając po drodze różnych mundurowych. Wymienili pozdrowienia i stare żarty.

– Ale o co chodzi? – dopytywał Pendleton, przebierając marynarkę i spodni na dżinsy i kraciastą koszulę.

– Powiem ci w aucie. – Zapowiedział, gestem wskazując, że dookoła pełno ciekawskich uszu. – Masz kastet?

Aa, o to chodzi, pomyślał Graham. Zademonstrował składaną pałkę z twardym końcem z tworzywa. Jenkins podszedł do swojej szafki i z tyłu, zza starych skarpet wyciągnął kastet.

– Masz, na wszelki wypadek. – Podał przedmiot koledze.

– Zostaw sobie.

Jenkins prychnął, sięgnął obiema rękami pod płaszcz i gdy je wyciągnął, obie miał uzbrojone w mosiądz. Uniósł brwi. Pendleton bez słowa schował swój do kieszeni. Wyszli, zatrzaskując szafki.

Gdy jechali, Jenkins kończył rozgryzać ołówek Scotty.

– Zaczynam mieć, kurwa, dość rozwiązywania cudzych problemów.

*

Gdy Storm wszedł do baru, pomieszczenie opustoszało w trymiga. Szef lokalu ukłonił się policjantom i wyszedł na tyły, gdzie odpalił papierosa i ostentacyjnie włożył do uszu słuchawki. Czarnoskóry fircyk zorientował się w sytuacji i też chciał dołączyć do wychodzących, ale został powstrzymany głośnym zgrzytnięciem otwieranej z wymachu pałki. Gdy odwrócił się, detektyw sierżant Jenkins wykręcił mu rękę tak, że przydzwonił czołem o kontuar.

– Ogólny rozrachunek jest taki, Gerald – rzekł Jenkins, trzymając rękę Kranksa – że za sprawianie mi problemów natury osobistej dostaniesz zasłużony wpierdol. Bez dwóch zdań. I od ciebie tylko zależy, chłopcze, czy wpierdolę ci tym oto kastetem… – Zademonstrował mosiężny przedmiot wyglądający na masywny. – ...czy gołymi rękami. I nawet nie za to, żeś rozkochał w sobie tę małą i głupią, ale dlatego, żeś wszystko, co zarobiła, przepierdalał na inne dziwki, a jej stary zamartwiał się tak mocno, że nie mogłem się iść wysrać, żeby dwa razy nie zadzwonił, kumasz? Masz szansę dostać mniejszy wpierdol, jak nie będziesz nic mówił, unikniemy kłamstw, niepotrzebnych tłumaczeń i zapewnień o dobrej woli i tak dalej, wsiądziesz do autobusu jadącego do Londynu czy chuj wie gdzie i znikniesz z mojej mieściny raz na zawsze. Ale najpierw pójdziemy do ciebie i napiszesz coś, co ci grzecznie podyktuję. Jakieś pytania? – spytał niewinnie, nie popuszczając dźwigni na ramieniu tamtego.

Gerald Craine zwany Kranksem wiedział, że wdepnął, oraz że jeśli będzie współpracował, Jenkins dotrzyma słowa i mniej go oklepie, niż początkowo zamierzał.

Pozostawało pytanie: co zrobi ten rudy z pałką?

*

Jeannette Kielbasa, córka magnata piwnego z przedmieścia, nie miała się źle, myślała. Miała co jeść, gdzie spać, chodziła uśmiechnięta, choć nieco zmęczona. Miłość jej życia, Kranks, rozkręcał biznes na drugim końcu miasta, a ona pomagała mu w zarobieniu na wstępne wydatki. Choć, jak mówił, była to kropla w morzu potrzeb, a ona pracowała bardzo dużo i nikomu nie mówiła “nie”, jakoś nie byli bliżej otwarcia. Kranks był fryzjerem, podkreślał wielokrotnie, że stylizował gwiazdy, aktorów i piosenkarzy, ale do tego na tym zadupiu trzeba mieć naprawdę sporo kasy na sprzęt i porządny lokal. Nie jakąś norę. Taki James Dean czy Willem Dafoe nie weszliby do byle jakiej dziury, żeby się ostrzyc. Do Londynu, mówił, wracać nie chce, za duży tłok.

– Słuchaj, kotku – powiedział raz do niej. – Ten facet tam, ma u ciebie full serwis za pięć funtów, rozumiesz? Dziś i na zawsze. Nawet za to, za co kasujesz dziesięć razy więcej. No, idź. I ani myśl o grzebaniu mu w kieszeniach. Prowadzimy uczciwą działalność usługową. – Jeannette wiedziała, że prostytucja nie ma legalnego statusu w Wielkiej Brytanii, ale wierzyła Kranksowi na słowo. W życiu by jej nie przyszło do głowy, że Kranks przepierdala wszystko, co ona zarabia dupą, na koks, błyskotki i inne dziwki.

Nawet jakby jej to powiedział w twarz, roześmiałaby się. Nie on, nie Kranks.

Dlatego bardzo była zdziwiona, gdy następnego dnia przyszedł ten sam facet i powiedział jej, że Kranks wyprowadził się i zostawił dla niej kasetkę i list.

Zapowiedziała, że będzie go szukać tak długo, aż znajdzie. Ten drugi typek położył na jej ręce tik-taka.

– Co to ma być?

– Jeszcze nic, słonko. Ale może być ząb.

– Czyj? Mój? Grozisz mi? – zagrała hardo, choć bez opieki Kranksa mogła co najwyżej machnąć torebką i uciec. Albo zadzwonić po tatuśka.

Pendleton włożył jej w rękę drugiego i trzeciego, czekając z otwartym pudełeczkiem. Jenkins podał dziewczynie telefon, który należał wcześniej do jej alfonsa.

– Tu jest telefon. Twój ojciec już nie raz zapowiadał, że mnie pozwie. Możesz dołączyć jako oskarżyciel posiłkowy.

– Szykuje się pozew wielki jak murzyński chuj – dodał Pendleton, potrząsając paczką tik-taków. – Groźby, pobicia, zastraszanie…

– Pewnie naśle też kilku bandziorów. – Pendleton i Jenkins pokiwali głowami. – Dzwoń.

– Nie. – Uniosła hardo głowę, choć głos jej się łamał.

Pendleton potrząsnął powoli paczuszką, kręcąc głową z dezaprobatą. Jenkins mlasnął i włożył kastet.

– Mam nadzieję, że masz tam dużo pieniędzy, słonko. Może pokryjesz koszty wstawienia nowych zębów. Nie chcesz chyba do końca życia jeść zupy.

Graham zaczął wysypywać na ziemię małe, białe drażetki. Jenkins potrząsnął telefonem Kranksa, miażdżąc tik-taki na proszek.

– Ostatnia szansa.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Buziak 01.09.2018
    Łał! Jakie napięcie przed końcem.. Użycie tik-taków dla zobrazowania uzębienia uważam za świetny pomysł. :)
    Scena z Barnsleyem w toalecie również obrazowa, co za ś-- żeby sikać do umywalki.. :)))
  • Okropny 01.09.2018
    Faceci tak robią! (:
  • Buziak 03.09.2018
    Dobre sobie, ale do opowiadania pasuje, to znaczy, że wpasowuje się w klimat.
  • Okropny 03.09.2018
    Buziak, nie musisz wierzyć :-)
  • Okropny 01.09.2018
    Wgl, cztery anonimki po pięć gwiazdeczek? Ujawniać się już się nie chce? Gdzie ta słynna, polska gościnność?
  • Canulas 05.09.2018
    "Żadne bez numeru, żadnej wskazówki co do tego, które otworzyć." - żadne czy oba każde?

    Wcześniej masz bardzo częste użycie słowa "drzwi". Tutaj:

    "Przejrzał szafki, ale nie znalazł niczego godnego uwagi. Zaglądał kolejno do wszystkich szafek, wyrzucał z szafek ubrania, zajrzał pod poduszkę i materac." - 3x szafki

    "Pospiesznie je z siebie zerwał, zwłaszcza, że słyszał zbliżające się z dołu kroki." - zwłaszcza że nie rozdzielamy.

    Druga część tekstu dużo fajniejsza. Dobry humor, cięty (ale. nieprzedobrzony) dialog. Całkiem git.
    Zwłaszcza z żarcie do końca życia zupy.
  • Okropny 05.09.2018
    Tjaa, powtórzenia. Dzięki za wychwyt, pojdą wek. Na flow nie zawsze widać, potem również. Thx za 3w

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania