Poprzednie częściCóż za zwyczajny dzień...

Cóż za zwyczajny dzień... 2

//jakby co część pierwsza była jakieś trzy miesiące temu i warto ją przeczytać, jeśli chce się coś kumać\\

 

Hana nie mogła uwierzyć, że tak po prostu ją odrzucił. To nie tak miało wyglądać, nie tak to sobie wyobrażała. Myślała, że wszystko pójdzie po jej myśli. Zdawało jej się, że wystarczająco dużo już się wycierpiała, że teraz będzie mogła zaznać szczęścia. Nie. Los znowu ją oszukał. Starała się, ciągle próbowała, zebrała w sobie odwagę. Widocznie to było za mało. Może nie za mało dla niego, ale na pewno niewystarczająco dużo dla tego chciwego świata.

Siedziała w swoim pokoju i patrzyła na ścianę. Nad biurkiem wisiała korkowa tablica z paroma zdjęciami przybitymi pinezkami. Zdjęcie klasowe z gimnazjum, wspólna fotografia z koleżankami ze szkoły, zdjęcie rodzinne i jeden portret. Hana wstała z łóżka i odpięła go. To był jej brat, Naoki. Mimo, że starszy zawsze zgrywał łobuza i rozrabiakę. Czasami trudno było go zrozumieć. Zdarzało mu się mówić wiele głupich i złych rzeczy, które prawie zawsze doprowadzały ją do płaczu, ale raz na jakiś czas potrafił ją naprawdę wspomóc. Hana uważała, że wcale nie jest tak głupi jak wszystkim się zdaje. Mimo wszystko kochała go, być może jako jedyna z całej rodziny. Zawsze był przy niej i teraz, w tej chwili, zapewne stałby u jej boku i mówił jakie złe rzeczy zrobi Kencie, gdy tylko go spotka. Jednakże go już tutaj nie było. Zniknął i Hana poczuła się naprawdę samotna. Od kiedy Naoki przepadł jak kamień w wodę nigdy nie czuła przytłaczającego braku jego obecności. Nie chciała o tym myśleć. Zawsze sobie powtarzała, że kiedyś do niej wróci. Nie mógł przecież tak po prostu zniknąć, choćby bez słowa pożegnania lub obietnicy powrotu. Teraz, gdy już minęły ponad dwa lata, prawie zapomniała jak bardzo był jej potrzebny. Żyła z dnia na dzień powoli zapominając o jego istnieniu i na tyle na ile mogła radząc sobie z pomniejszymi problemami i smutkami. Starała sobie wyobrażać, że brat jest ciągle przy niej i na swój głupi sposób próbuje jej pomóc. Niedługo później zrezygnowała z tego i godząc się z jego brakiem starała się o tym nie myśleć i żyć jakby wcale nie potrzebowała jego głosu. Jednakże teraz, w tej okropnej chwili, zrozumiała, że był dla niej bardzo ważną osobą. Przygwoździły ją uczucia, z którymi nigdy nie potrafiła sobie poradzić i które prawie zawsze łamały jej kruche serce. Gdzieś tam w głębi swojej duszy chciała zdusić tę tęsknotę i samodzielnie wygrać z przytłaczającym ją żalem i smutkiem. Nie dała rady. Upadła na kolana, zupełnie tak jakby już się poddała i zapragnęła by Naoki był znowu przy niej. "Bracie, proszę, wróć" - pomyślała spoglądając na trzymane w ręku zdjęcie. Nie chciała płakać, lecz nie mogła już z tym walczyć. Kenta ją odrzucił, zostawił, odmówił, odszedł, nie zainteresował się jej uczuciami. Hana przegrała. Podniosła się z kolan i runęła na łóżko. Zapadł już zmrok. Pokój wypełniła ciemność taka sama jak ta, która zalewała jej serce. Z całej odwagi, którą w sobie zebrała zostało tylko pomiętolone zdjęcie i wspomnienie o dawno zaginionym bracie. Nigdy nie chciała się widzieć w tak żałosnej postaci, ale zdawało się, że była zupełnie bezsilna. Wszyscy ją zostawili i została sama zdana tylko i wyłącznie na swoją słabość.

 

<><><><>

Noc zalała Jokohamę. Większość ludzi powróciła już do swoich domów po ciężkim dniu pracy. Reszta, bardziej spragniona wrażeń, bratała się z mrokiem i kroczyła jego ścieżką. Kasyna, burdele, szemrane interesy, a czasami po prostu młodzieńcza ciekawość, chęć robienia czegoś "na przekór" - to wszystko zaczynało swoje życie o zmroku.

Łowcy, tak samo jak potwory, na które polują, są istotami nocy. Wtedy budzą się ich prawdziwe zdolności. Przenikliwy wzrok podąża za ofiarą i nie ważne jak bardzo się będzie opierać zawsze jest całkowicie bezsilna. Oni nie znają litości. Żaden demon nie może się oprzeć ich zapałowi. Są nieugięci. Nie z wyboru. Zrodzeni z przeznaczenia, w jeden wyjątkowy dzień, kroczą ścieżką prowadzącą do śmierci. Całe ich życie jest przyporządkowane walce i jest to jedyna rzecz, w której mogą odnaleźć swój cel. Łowcy zaczynają istnieć z przypadku, zupełnie niespodziewanie, ale ich misja jest świętością i nie mogą jej odrzucić. Są jak zaklęte dusze, które nie mogą wyjść poza krąg swoich obowiązków. Mimo wszystko jednak nie są niewolnikami gwiazd. Jednoczy ich dziwna więź, swoisty pakt zawarty w dacie urodzenia. Łowcy zaczynają życie w jeden wyjątkowy dzień, powtarzający się co cztery lata, więc ich misja i zdolności też są wyjątkowe. Córy i synowie gwiazd owładnięci rządzą zepsutej krwi. Tak ich widzą demony. Jako prawdziwych zabójców.

– Widzisz go? – przerwała ciszę Kaori.

Ona i on, jej brat, stali na dachu hangaru, gdzieś niedaleko portu. Obserwowali.

– Widzę – potwierdził Kenta – Kiedy zaczynamy?

– Jeszcze chwilkę – odrzekła ściszając głos.

Był blisko. Kilka metrów niżej, w ciemnej alejce, sam.

– Cholera... – wycedził zaciskając zęby – Gdzie ta Yume? Jeśli zaraz się nie zjawi... Będzie nieciekawie.

Wyglądał jak człowiek. Chudy facet, dwadzieścia parę lat na karku; ogolony, czarne, lekko potargane włosy, zwykłe ciuchy. Zdradzały go jedynie oczy - całe czarne, bez żadnego błysku. Trudno się ukryć wśród ludzi. Potwór zawsze będzie potworem. Nie da się wszystkiego zamaskować. A nawet jeśli - Łowców to nie powstrzyma. Istoty z innych światów inaczej pachną, mają inną aurę; zawsze jest coś, co je odróżnia i nie pozwala się całkowicie wtopić. To ich największa słabość i najgorsze przekleństwo - nie mogą zostać prawdziwymi ludźmi.

– Bardzo trafne spostrzeżenie – Usłyszał głos, przed którym przestrzegali go pobratymcy – Masz całkowitą rację, będzie bardzo nieciekawie...

Odwrócił się. Zupełna pustka. "Ten głos... przecież słyszałem go za tuż za plecami". Przywarł plecami do ściany znajdującej się z jego prawej strony. Starał się nie panikować. Nie mogli go już zaatakować od tyłu. Został tylko atak frontalny. Lewo, prawo, przód i... góra!

Spojrzał szybko w niebo. Usłyszał szelest; coś tak delikatnego jak opadające liście. Dwie sylwetki, niczym piórka opadały w dół. Wytężył wzrok, skupił swoją siłę. Co zrobić? Odejść od ściany? Poczekać na atak? Zacząć uciekać? Za późno. Kilka mrugnięć i osaczenie. Kaori z lewej strony, Kenta z prawej. Pojawili się zupełnie znikąd, bez żadnego dźwięku, być może nawet bez ruchu, ale Ravel nie chciał w to wierzyć, bo przecież widział jak atakują z góry. Momentalnie odskoczył, jak mu się zdawało, uciekając z zasieków. To był błąd, a nawet nie błąd, bo od początku był bez szans. Nie mógł już czmychnąć. Oba końce alejki zamknęły się. Jakaś czarna bariera, coś co przypominało twardą, metalową ścianę natychmiastowo odcięło wszelkie drogi ucieczki.

– Od kiedy to Łowcy używają magii? Zawsze myślałem, że brzydzicie się wymysłów istot z innych światów – zaczął Ravel próbując ukryć swój strach. Zgiął lekko nogi, ręce trzymał przy kieszeniach spodni, tak żeby mógł jak najszybciej do nich sięgnąć. Nie chciał umierać jako tchórz.

– To nieaktualne myślenie – odpowiedział Kenta – Nie boimy się używać broni wroga.

Poczuł świdrujący jego głowę wzrok Łowców. Właśnie tak, jak to sobie kiedyś wyobrażał, patrzy drapieżnik na ofiarę. Ravel wiedział, że są od niego szybsi, więc na pewno nie dałby rady ich zaskoczyć. Czuł strach i coś, czego najbardziej się obawiał – narastającą bezsilność. Nie chciał myśleć, że jest bez szans, ale rozumiał, że jego sytuacja jest naprawdę beznadziejna. Nikt nie może się oprzeć mocy Łowców...

– Czym mnie zaatakujecie? – zapytał lekko się trzęsąc – Nie widzę żadnej broni. Co, zatłuczecie mnie na śmierć!?

Jego głos wibrował, załamywał się. Nie mógł tego znieść. Ten wzrok, ta cisza. Po prostu stali i patrzyli jakby już byli pewni zwycięstwa. Czuł wypływającą z ich oczu pogardę. Gorsza rasa, coś, czego nie powinno być w tym świecie, plugawa, beznadziejna istota - czuł, że właśnie tak myślą. Czuł tą okropną ludzką wyższość, to przeświadczenie o potędze własnego gatunku. Myślał, że już nie wytrzyma. Atak? Próba ucieczki? Błaganie o litość? Wszystko to było bezcelowe. Nie mógł już zignorować tej sytuacji. Po prostu odwlekał to, co nieuniknione, a nieunikniona była jego śmierć.

Zaatakował. Wyciągnął z głębokich kieszeni jeansów kilka iglic. Trzymał je między palcami i jak najszybciej skoczył przed siebie. Mógł rzucać, ale wiedział, że Łowcy na pewno tego unikną. Chciał spróbować się zbliżyć i szybkim ruchem wbić metal w pulsujące szyje. Nie udało się. On skoczył i tak samo skoczyli jego przeciwnicy. Kaori na lewo, Kenta na prawo - tak jak stali. Chciał się odwrócić i tym razem rzucić, ale to też było skazane na porażkę. Zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, Kenta, tak szybko, że prawie tego nie widział, podbiegł i kopnął w szykujące się do obrotu plecy. Ravel całym ciałem poczuł przechodzący przez kręgosłup ból i upadł zderzając się ze ścianą. Chciał wstać, ale nawet na to był za wolny. Kaori momentalnie się przy nim zjawiła i jednym szybkim ruchem przyparła go do ściany łapiąc z nieludzką siłą za gardło.

– Wy nadal jesteście ludźmi? – wykrztusił Ravel próbując złapać powietrze.

Pomiędzy palcami trzymał iglice, które pomimo mocnego ciosu wcale nie wypadły z jego dłoni. To była jego szansa. Kaori trzymała go za szyję, więc reszta ciała była wolna. Zamachnął się i uderzył. Sześć metalowych iglic - po trzy z każdej strony zatopiły się w ciele dziewczyny. Ta jednak nawet się nie zachwiała. "A to twarda suka". Ravel, używając resztek uciekających sił, wbijał iglice głębiej. Chciał zmusić ją do puszczenia szyi. W końcu przecież musiała poczuć ten ból, musiała zwolnić chwyt. Jej niebieskie oczy zabłysły. Zacisnęła zęby i przycisnęła go mocniej. Ravel poczuł, że dostęp powietrza poważnie się ogranicza; zaczął tracić oddech. Puścił iglice i opadł z sił. Czuł, że traci przytomność, powoli odpływa. Spojrzał w twarz oprawcy - zwykła, jak się zdawało, licealna twarz splamiona przez gniew i rządzę krwi. Niezwykły widok. Kaori zgromadziła siłę w ręce i potężnym ruchem przerzuciła Ravela nad sobą. Poszybował bezwładnie w górę i po chwili brutalnie upadł na ziemię zdzierając sobie skórę z prawego policzka. Nie mógł już się podnieść.

– Nic ci nie jest, siostro? – zapytał Kenta, który obserwował wszystko z bardzo bliska.

– A jak myślisz? – odburknęła wyciągając iglice spomiędzy żeber – Zamiast się mną przejmować lepiej byś już go dobił.

Zniknął. Tuż za plecami Kenty. Po prostu wyparował. Została tylko czarna plama, nic więcej.

– Zniknął – stwierdził Kenta odwracając się – To jakiś czar?

– Pewnie... – odrzekła Kaori.

– Musimy coś zrobić z twoimi ranami – szybko zmienił temat – Nie możesz się tu wykrwawić.

– Wiem... – odpowiedziała mu siostra – Wracajmy już do domu, wytrzymam.

– Na pewno?

– Tak, na pewno. Przestań się już tak przejmować, głupku... Potrafię sobie poradzić.

Ruszyli ciemną alejką zostawiając miejsce walki za sobą. Teraz, gdy już wykonali swoją misję, mogli powrócić do normalnego życia. Być może właśnie takie noce były dla nich czymś zwyczajnym, ale zawsze woleli myśleć, że ich prawdziwe życie jest tam, gdzie życie większości ludzi. Trudno jest się poświęcić czemuś tak odrealnionemu, kiedy, mimo wszystko, nadal jest się tylko człowiekiem...

"Bardzo ładny pokaz, Łowcy". Coś ich obserwowało. "Tego się po was spodziewałam". Ukryty demon, coś, co tylko patrzy. "Nigdy nie zawodzicie moich oczekiwań". Kobiecy głos wędrujący po mrocznym umyśle, oddalona dusza kontrolująca każdy ruch. "Następnym razem nie będzie tak łatwo". Podeszła do leżącego nieopodal trupa. Wypalone oczy, zdarta skóra na policzku. "Dobrze się spisałeś". Truchło zajęło się ogniem.

 

<><><><>

– Widziałaś to, Betelgeza? Świetna walka!

– Nooo. A najlepszy był ten moment, gdy Kaori przerzuciła tego śmierdzącego demona nad sobą. Ale to było czadowe!

– Eee tam. Najlepszy był kopniak Kenty.

– Mówisz tak tylko dlatego, bo jesteś jego patronem.

– Wcale nie!

– Wcale tak!

Gwiazdy, jak to gwiazdy, są z natury kłótliwe. Rozpalają się, wybuchają, błyszczą coraz mocniej. Taki już ich los i charakter, że potrafią się sprzeczać o niezbyt ważne rzeczy. Mimo wszystko, chcąc lub nie, zawsze działają razem.

– Dobra, nieważne – uspokoiła sytuację Rigel – Nie ma co się kłócić.

– Mówisz tak tylko dlatego, bo mam rację – Betelgeza nie zamierzała jeszcze odpuszczać.

– Oj, daj spokój. Idę spać – Rigel już nie miała siły na przepychanki z siostrą. Wyszła z pokoju pozostawiając Betelgezę samą sobie.

"Głupia Rigel. Jak ona może mnie tak traktować?"

 

<><><><>

"Ciekawe czy już z kimś walczą?" – pomyślała Chizuru wyglądając przez okno.

Kenta i Kaori - prawdopodobnie jej jedyni prawdziwi przyjaciele. Poznała ich właśnie w taką samą noc; tak samo mroczną i niebezpieczną. Wracała wtedy z domu koleżanki. Zasiedziała się i straciła poczucie czasu, a przenocować nie mogła. Musiała wracać, zupełnie sama i bezbronna. To było dwa lata temu. W tamtym czasie demony były śmielsze, częściej atakowały ludzi. Mogła zginąć. Jej słabe ciało nie potrafiło się bronić przed mocnym chwytem i ostrym ciosem. Miała pecha, po prostu. Potwór wybrał ją na swoją ofiarę. W takich chwilach traci się nadzieję, bo trudno ją dostrzec przez nieprzeniknioną ciemność. Pogodziła się z losem i była gotowa na śmierć. Okropny dotyk, który coraz mocniej przyciskał bladą skórę sprawiał, że czuła się jak balon, który zaraz pęknie. Nawet nie krzyczała, nie miała na to siły, ale oni przyszli, uratowali ją. Pamiętała tylko krew i ból. Nie widziała ich twarzy, nie mogła sobie ich przypomnieć, ale oni ponownie się do niej zwrócili. Chodzili do tej samej klasy i zostali przyjaciółmi, bo oni potrzebowali jej, a ona ich. Nawet Łowcy czasami potrzebują innych ludzi. Cieszyła się z tego faktu. Jako jedyna znała sekret tajemniczych bliźniaków i wiedziała, że wiąże się z tym wielka odpowiedzialność. Odpowiedzialność i strach, bo kto kroczy razem z Łowcami jest narażony na śmierć tak samo jak oni. "Nie musisz się tym przejmować. Zawsze cię obronimy" - tak jej kiedyś powiedziała Kaori i ona w to wierzyła. Czuła, że te niebieskie oczy oznaczają bezpieczeństwo i nawet, jeśli zna przerażający sekret tego świata, nie musi się obawiać.

Usłyszała dzwonek do drzwi. "Kto przychodzi o takiej porze?"

– Chizuru! Otwórz! – dobiegł do niej głos matki.

Jak zwykle to ona musiała się wszystkim zająć. Nigdy jej to nie przeszkadzało, ale rodzice mogliby czasami chociaż otworzyć drzwi. Znowu ten dźwięk.

– Już idę! – powiedziała, choć czuła, że jest to trochę nie na miejscu, szczególnie o takiej porze. Pociągnęła za klamkę.

– Proszę wejść... – chciała to powiedzieć miło, ale głos jej się załamał. Ta twarz, ten wzrok, ten mężczyzna, on nie mógł być...

[Jesteś Chizuru, prawda?]

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • betti 16.09.2018
    Przeczytałam i choć nie przepadam za fantastyką, to tutaj akurat jakieś wszystko spójne, logiczne, słowem jestem zdecydowanie na tak.

    Pozdrawiam.
  • Pan Buczybór 16.09.2018
    heh, bardzo się cieszę, że jest spójne i logiczne, bo piszę totalnie na czuja, bez planu :) Pozdrawiam również
  • betti 16.09.2018
    A to żeś mnie zaskoczył, myślałam, że trzeba najpierw zrobić plan, a później mocno się go trzymać szczególnie przy takim gatunku. Teraz jeszcze bardziej jestem pod wrażeniem...
  • Keraj 17.09.2018
    Fantastykę przeważnie jak nam czas to oglądam, ale bardzo fajnie się czytało Twój tekst.5
  • Pan Buczybór 17.09.2018
    Fenks

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania