Creepypasta; Babeczki i bajgle
Miałam siedem lat, kiedy mój tata znalazł nową pracę i wszyscy przenieśliśmy się do centrum miasta, do dzielnicy zwanej Słodkim Zakątkiem. Mieszkaliśmy na piętrze sporej kamienicy, której właściciele zmieniali się regularnie co rok, czasem pół roku. Na dole ulica upchana była brokatowymi, czerwonymi i różowymi sklepami z wyrobami cukierniczymi, które miały śmieszne, chwytliwe nazwy.
Każdy ranek dnia powszedniego wyglądał dokładnie tak: zaraz po śniadaniu, ojciec trochę już spóźniony, pędził do pracy posyłając mi w przelocie buziaka i mówiąc, że jestem dzielna, i silna, i świetnie sobie radzę z tą całą przeprowadzką. Wtedy ja kiwałam głową, że owszem, nie ma wątpliwości, a kiedy matka ubrała się już w swój wyjściowy strój, szłyśmy rano przed szkołą do 'Babeczek i Bajgli' których zapach unosił się codziennie rano na piętro, kusząc swoją słodyczą.
Przy ladzie stał zawsze miły gruby pan, ubrany w szerokie spodnie i z muchą w ciapy przypiętą pod jego szyją.
- Poprosimy dwie babeczki.
- Truskawkowe - dodawałam, ponieważ żadne inne nie miały tak pięknego, intensywnie bordowego koloru i smaku.
Sklepikarz dawał wtedy dwie babeczki mi i jedną mojej mamie, mówiąc, że dla takich wspaniałych klientów znajdzie się coś gratis.
Potem szłam do szkoły.
Jak to jednak dziecko, moje łakomstwo nie znało granic. Często, zanim jeszcze pokazałam się w mieszkaniu, moje nogi mimowolnie skręcały w stronę pięknej wystawy, a z ust ciekła ślinka na sam jej widok. Pan zza lady śmiał się wtedy i pytał, czy podobają mi się te słodkości, a kiedy ja zgodnie z prawdą odpierałam:
- BARDZO!
on dawał mi ciasteczko do zjedzenia za darmo.
Lubiłam tego pana.
Rodzice martwili się, dlaczego nie mam apetytu i zrzucali na siebie nawzajem o to winę, że to druga strona przekarmia mnie cukrem, i że czas to zmienić. Wieczorem jednak zawsze się przepraszali, a rano dostawałam do szkoły dwie babeczki.
Pewnego dnia sklepikarz był nadto hojny i nie zdążyłam zjeść wszystkich ciastek przed dojściem na piętro...''
Matka od razu zauważyła umorusaną czekoladą twarz, ale widząc moją wystraszoną minę powstrzymała się od krzyku. Spytała tylko łagodnie:
- Skąd miałaś ciasteczko?
- Od tego pana na dole.
I kiedy tata wrócił z pracy, udali się do niego na parter, by 'poważnie porozmawiać o karmieniu cudzych dzieci cukrem bez kontroli rodzicielskiej'.
Ich rozmowa trwała chyba dosyć długo. Mama i tata ciągle nie wracali, a za oknem zapadł już zmrok i zrobiłam się senna, i trochę głodna. W lodówce nie było nic ciekawego, pomyślałam więc, że nikt nie zauważy, jak wezmę z szafy rodziców kilka cukierków ukrytych między ich ubraniami.
Stanęłam na krześle i wyciągnęłam rękę w głąb półki, i kiedy już, już czułam w palcach gładką fakturę słodkości coś trzasnęło, a ja spadłam na podłogę krzycząc i boleśnie uderzając głową. To złamała się noga krzesła.
Bardziej przestraszona niż ranna, zbiegłam na parter, by wyżalić się rodzicom. Skręciłam w stronę zaplecza, gdzie miała odbywać się ich rozmowa, ale zobaczyłam tylko sklepikarza pochylającego się nad czymś. Pociągnęłam go za rękaw. I zamarłam, widząc na podłodze ciała swoich rodziców, rozkrwawione, z rozciętymi brzuchami i wnętrznościami, które znajdowały się przełożone do kubłów obok. Ich oczy nadal z przerażeniem wpatrywały się w swojego oprawcę, który skrupulatnie, pasek po paseczku odzierał je ze skóry.
Zaczęłam się cofać, ale on zamknął drzwi za mną i przekręcił klucz. Serce łomotało mi w klatce piersiowej jak szalone, myśli galopowały w głowie niczym stado koni. Nic nie było w tym dla mnie logiczne.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Chwycił mnie delikatnie, ale stanowczo i poprowadził dalej, do kolejnych pomieszczeń. Idąc, patrzyłam się na jego umorusane czerwonym płynem buty i zakrwawiony różowo-żółty strój. Nawet jego mucha nabrała głębokiego koloru, na włosach pojawiły się czerwone pasma a małe czarne oczy dziko rozglądały się naokoło.
- Chcę ci pokazać coś, co nie każdy ma sposobność ujrzeć...
Kiwnęłam gwałtownie głową, zgadzając się na wszystko, co postanowi, i powstrzymywałam się od łez, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. To było trudne.
Weszliśmy do długiego pokoju, jakby korytarza, a czarnych ścianach i kafelkach na podłodze. Po jego lewej stronie znajdowało się dużo maszyn, wyglądających na bardzo skomplikowane i groźne, które pracowały, głośno piszcząc i stukając. Z niektórych ściekała bezbarwna lub czerwona, śmierdząca maź, która rowkami w kafelkach płynęła aż do mnie i barwiła moje podeszwy. Wzdrygnęłam się.
- Jak wiadomo, w dzisiejszych czasach nic nie jest wytwarzane naturalnie... - zaczął swój monolog - Ale moje wyroby są wyjątkiem.... Przecież wiesz.... Nie dodaję... Żadnych sztucznych barwników.... Ani wzmacniaczy smaku.... Nie trzeba..... Ha.. HA HA... HA HA HA!!!
I śmiejąc się diabelnie, posadził mnie na krześle przy jednej z maszyn, przypiął pasami, nacisnął guzik na panelu sterowania i wyszedł, a ja zobaczyłam tylko oddalający się na ścianie cień.
Krzesło zadrżało, machina obudziła się do życia. Zaczęło przesuwać się w stronę dziwnych, poruszających się chaotycznie ostrzy i igieł, które raniły mi twarz, i ręce, i tors. Igły wbijały się wszędzie, pobierając krew i rozchlapując ją potem wszędzie naokoło. Jeden z noży trafił mi w oko, które po części wypłynęło na lepką od krwi koszulkę.
Na początku krzyczałam, płakałam. Bolało najgorzej ze wszystkiego, czego do tej pory doświadczyłam. Dławiłam się własną śliną, nawet w ustach czułam metaliczny smak czerwonego płynu. Kiedy machina po kilku minutach zatrzymała się, a pasy puściły mnie wolno, upadła m na podłogę i zwymiotowałam. Nie czułam już bólu, nie zniosłabym go.
''Jesteś dzielna''
Przed moim jednym zdrowym okiem zatańczyły czarne plamki. Nie mogłam zemdleć. Musiałam uciec. Mój instynkt samozachowawczy wył niczym syrena alarmowa w głowie.
Podniosłam się, kilka razy słaniając. Sklepikarz nucił coś sobie pod nosem, stojąc w sąsiednim pokoju, gdzie znajdowały się drzwi wyjściowe.
14:40
Podczołgałam się pod nie, sunąc po podłodze i zostawiając po sobie ślady niczym po pociągnięciu ogromnym pędzlem z karminową farbą. Jeśli człowiek ma w sobie około pięciu litrów krwi, większość mojej było już na zewnątrz.
Poczułam, jak morderca staje mi na plecach butem i dociska do podłogi.
- Nigdzie nie idziesz... - uniósł mnie w górę tak, że patrzyłam mu prosto w oczy. Jego usta wygięły się w dziwnym, ledwo zauważalnym uśmiechu - klienci czekają.
Komentarze (10)
całkiem niezłe, można od razu przejść na upragnioną dietę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania