Poprzednie częściCyberumysł cz. 1

Cyberumysł cz. 2

W Alveii panowała słoneczna pogoda, ale mimo to było dosyć chłodno, a chodniki pokryte były cienką warstwą świeżego śniegu. Kapitan rozejrzał się uważne dookoła. Wszędzie panowała, charakterystyczna dla dużych kolonialnych miast wysoka zabudowa, złożona ze szklanych drapaczy chmur oraz monumentalnych, postmodernistycznych budowli użytku publicznego. W powietrzu pomiędzy wieżowcami poruszały się sznury pojazdów z napędem antygrawitacyjnym. Zarówno samochody osobowe, jak i długie kolejki pasażerskie. Zewsząd dobiegał więc cichy szum silników repulsorowych.

- Przepraszam… – Marek zaczepił jednego z przechodniów na placu. Trwały godziny szczytu, miasto było więc całkiem zatłoczone. Ludzie zdawali się żyć jak co dzień, nie dostrzegając, że coś było nie tak. Wstawali, szli do pracy, wracali do domu, kładli się spać... I tak dzień w dzień. – Wie pan dlaczego na Kriosie panuje kwarantanna?

- Jaka znowu kwarantanna? O czym pan mówi? Kim pan w ogóle jest? – krzyczał na niego gburowaty mężczyzna w podeszłym wieku. Krios najwyraźniej nie słynął z gościnności…

- Kapitan James Harper – odparł Niezwyciężony szybko, podając rozmówcy fałszywe nazwisko. Następnie popatrzył mu głęboko w oczy i postarał się prześwietlić jego myśli. Ten człowiek o niczym nie miał pojęcia. Marek wydał z siebie westchnienie zawodu i oddalił się parę kroków, szukając w myślach przechodzących obok ludzi jakichś pożytecznych informacji. Niewiarygodne! W tym mieście naprawdę nikt o niczym nie wiedział. Jak to możliwe? Niezwyciężony zaczepił kolejnego faceta.

- Nie działo się tutaj ostatnio coś dziwnego?

- Niby co? – odparł chłodno mężczyzna w garniturze. W ręku trzymał czarną walizkę i najwyraźniej śpieszył się do pracy.

- W wiadomościach nie mówili nic o wstrzymaniu wszystkich lotów na planecie? – spytał zdumiony.

- Co pan?! Daj mi pan spokój! Nie mam czasu na bzdury. Muszę iść do roboty – mężczyzna wykrzyknął zdenerwowany i mrucząc coś pod nosem odszedł pośpiesznym krokiem, zostawiając Marka w stanie lekkiego szoku. Czy ci ludzie postradali zmysły?! W końcu kapitan przysiadł się na ławce do jakiejś staruszki i jak poprzednio rozpoczął rozmowę:

- Czy wie pani, czemu ta planeta jest zamknięta? – spytał, łagodnym głosem, ale staruszka o dziwo zerwała się z miejsca i wymachując szaleńczo pięścią w kierunku pobliskiego ratusza zaczęła krzyczeć ile sił w płucach:

- To wszystko wina tych gnojków! Wytrują nas wszystkich! Mają nas za idiotów! Chcą wszystko zatuszować!

Niezwyciężony aż wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Powoli zaczął tracić nadzieję, że uda mu się dowiedzieć czegokolwiek w tym szalonym mieście, a tu nagle takie coś…

- Niech się pani uspokoi! – przerwał jej szybko, rozglądając się wokoło z niepokojem. Za wszelką cenę chciał uniknąć przyciągnięcia takiej właśnie uwagi. Ze zdumieniem odkrył jednak, że nikt na nich nawet nie spojrzał. Dziwne…

- Zostaw mnie pan! – krzyczała staruszka, wyrywając się z uchwytu mężczyzny.

- Na wszystkich bogów! Niech mi pani powie, co tu się stało! – zawołał poirytowany, próbując jakoś opanować tę nadpobudliwą kobietę.

- Najpierw wypuścili jakąś zarazę, a teraz chcą nas uciszyć. Nikt nie wydostanie się z tej przeklętej planety! – wykrzyknęła jeszcze kobieta, po czym spłoszona uciekła, mieszając się w tłum. Niezwyciężony doznał wstrząsu. Nigdy nie spotkał się z czymś takim. Zachowanie tych ludzi, a już w szczególności starszej kobiety graniczyło z obłędem. Normalni ludzie tak się nie zachowują. Coś bardzo złego działo się na tej planecie – doszedł do tego ponurego wniosku. Nie tak wyobrażał sobie swój urlop.

Głęboko skonsternowany wrócił na ławkę i z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki wyciągnął małą, czarną, lekko spłaszczoną kostkę.

- Marek Juliusz Divinksus. Kod: Rzym102. Uruchom – powiedział wolno i wyraźnie w kierunku urządzenia. Z czarnej kostki natychmiast rozwinął się prostokątny, przezroczysty panel o przekątnej wynoszącej sześć cali. To był właśnie jego Kieszonkowy Terminal Osobisty – rodzaj przenośnego komputera wielozadaniowego. W czarnej kostce znajdowała się grupa nanorobotów, które po podaniu hasła natychmiast obudowują się panelem dotykowym wraz z akumulatorem, procesorami i pamięcią, niewidocznymi jednak dla ludzkiego oka. To właśnie to urządzenie miało zapewnić kapitanowi kontakt z Ewą. Kiedy tylko uruchomił się system operacyjny, wyszukał i nawiązał szyfrowane połączenie ze swoim statkiem. Na całej powierzchni ekranu od razu pojawiła się wirtualna twarz SI.

- Odbiór – powiedział Niezwyciężony. Dziewczyna posłała mu jeden ze swoich najbardziej zawadiackich uśmiechów.

- Widzę, że jeszcze pana nie zabili – odezwała się prowokacyjnym tonem.

- Bardzo śmieszne – odparł przekornie, ale jego mina niemal natychmiast spoważniała. Ewa prędko dostrzegła, że Marek nie jest w nastroju na żarty.

- Znalazł pan coś kapitanie? – spytała więc już bardziej oficjalnie.

- To cię zainteresuje – powiedział Marek, mrugając do niej okiem. – Okazuje się, że większość ludzi nie ma zielonego pojęcia, co się tu wyprawia. Wszyscy żyją spokojnie. Po mieście nie widać śladów jakichkolwiek zamieszek…

- Ale…? – dopytywała się Ewa. Sprytna z niej była bestia, nie ma co – pomyślał Marek, uśmiechając się lekko pod nosem.

- Rozmawiałem z jedną staruszką… Wyglądała, jakby miała jakąś paranoję. Krzyczała coś o jakichś truciznach. Zrzucała winę na władze… – odrzekł, a po chwili zastanowienia dodał jeszcze: – Media milczą. Cokolwiek się tu stało, rząd musiał to wyciszyć.

- Zgadzam się – przytaknęła, kierując wzrok ku górze, pogrążona we własnych rozmyślaniach. A może raczej obliczeniach… Kto tam połapie się z komputerami.

- Połączyłem się z tutejszą siecią. Poszukaj aktualnych informacji, mówiących o teoriach spiskowych. Wszystko co może mieć związek z tą sprawą… – zasugerował Niezwyciężony, ale SI przerwała mu:

- Już to zrobiłam.

- Chyba muszę pomyśleć, żeby z powrotem założyć ci blokady… – po chwili namysłu powiedział z udawaną powagą. – Jesteś zdecydowanie zbyt samodzielna. To się zaczyna robić dla mnie niebezpieczne.

- Powtarza pan to od stu lat – Ewa odrzekła wesoło.

- Racja – przyznał Marek, zanosząc się śmiechem. – Co znalazłaś?

- Pewnego chłopaka. Parę tygodni temu założył bardzo ciekawą stronę na temat ostatnich wydarzeń… Również obarcza winą rząd. Myślę, że się dogadacie. Ma na imię Mike Lee – powiedziała Ewa.

- Gdzie go znajdę? – spytał, odwracając na chwilę wzrok znad terminala i upewniając się, czy nikt go nie podsłuchuje. Wszystko wydawało się jednak w porządku. Zwrócił się więc z powrotem w stronę Ewy.

- Dwieście kilometrów na wschód. W miejskich slumsach – odpowiedziała.

- To miasto ma ponad dwieście kilometrów rozpiętości? – zdziwił się mężczyzna.

- Zgadza się. Powierzchnia Alvey wynosi 12344 kilometrów kwadratowych, co czyni go czwartym największym miastem na terenie Wielkiego Imperium Ziemi.

- Ludzie nie przestają mnie zadziwiać… – mężczyzna mruknął pod nosem, a następnie poprosił jeszcze Ewę: – Wyślij adres chłopaka na mój terminal.

- Gotowe – odparła SI po paru chwilach. Niezwyciężony zerknął na ekran. Zdjęcie przedstawiało jakieś podupadłe blokowisko, pełne brudnych, gęsto ustawionych metalowych budynków, wysokich na sto pięćdziesiąt metrów.

- Jesteś pewna? – zwrócił się do niej sceptycznie, zerkając na terminal nieprzekonany.

- Absolutnie – zapewniła. – To miasto to pierwsza kolonia górnicza na Kriosie. Stolicą jest od niespełna stu lat, a dzielnica, w której się teraz znajdujesz jest stosunkowo nowa. Mieszczą się tu siedziby władz, penthouse’y, filie wielkich korporacji i banków oraz biura mniejszych firm. Stara dzielnica upadała wraz z wyczerpaniem się rudy żelaza oraz pokładów złota w kopalniach. Dzisiaj największe wydobycie odbywa się głównie w stacjach górniczych w strefie okołozwrotnikowej. Pozbawiło to tutejszych ludzi pracy.

- I miasto tak po prostu ich zostawiło, tak? – zapytał Marek ze złością.

- Zgadza się. Miasto rozbudowywało się na zachód, pozostawiając stare osiedla w rozsypce.

- Zawsze to samo – wycedził przez zaciśnięte zęby. Czuł rosnące zagrożenie na tej planecie. Postanowił więc działać jak najszybciej. Czasami zwyczajnie okazuje się najlepszą możliwą opcją. Nie zwlekając już dłużej, teleportował się prosto na miejsce, przedstawione na znalezionym przez Ewę zdjęciu.

Wyczulony węch Niezwyciężonego od razu uderzył smród podmiejskich slumsów. Czuć było odór zalegających na ulicach śmieci. Powietrze było duszące i ostre od gęstego smogu. Atmosfera od lat musiała nie być tu oczyszczana. Wszystkie filtry powietrza pewnie dawno już wysiadły, a nikt nie zainteresował się ich naprawą. Tak zazwyczaj dzieje się w zapomnianych przez elitę rządzącą dzielnicach. Potężne niegdyś budowle tej części miasta, dzisiaj obrośnięte były brudem i stertami śmieci. Po ulicach wałęsali się bezdomni, żebracy i chuligani, próbujący wycisnąć resztki z i tak już umierającego społeczeństwa.

Marek spojrzał w górę. Nigdzie nie było widać latających samochodów. Od czasu do czasu pomiędzy blokami przemknęła tylko kolejka starego typu, równie niebezpieczna w użyciu, jak i wszystko w tej dzielnicy. Dotarło do niego, że o ile ktoś szybko czegoś nie zrobi, to ta dzielnica była skazana na upadek. Prędzej czy później załamie się pod ciężarem własnego brudu, chaosu i bezprawia.

Niezwyciężony ruszył w kierunku budynku naprzeciwko. Wjechał starą windą pneumatyczną na czterdzieste pierwsze piętro i odszukał numer mieszkania, gdzie według Ewy mieszkał Mike Lee. Korytarz bloku był jeszcze bardziej obskurny, niż ulice na zewnątrz. Ściany przesiąknięte były wilgocią i stęchlizną, a w powietrzu dało się wyczuć smród odchodów. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, by po tylu osiągnięciach cywilizacyjnych, na nowo skolonizowanych planetach dopuścić do powstania tak skrajnej biedy. Nie mogąc już dłużej patrzeć na porośnięty brudem korytarz, zapukał do drzwi. Minęło pół minuty, a kapitan nie doczekał się żadnej reakcji. Zapukał raz jeszcze, równocześnie sięgając mackami swojego zmysłu Niezwyciężonego w głąb lokalu. Nie wyczuł w środku żadnych żywych istot i zrezygnowany miał już odchodzić, gdy nagle tuż za nim z hukiem otworzyły się drzwi, a on sam poczuł chłód broni, przyłożonej mu do karku.

- Nie odwracaj się – odezwał się męski głos za plecami Marka. – Kim jesteś?

- Nazywam się kapitan James Harper – skłamał, starając się prześwietlić umysł mężczyzny. Coś to mu jednak uniemożliwiało. Wyczuł w ciele mężczyzny mnóstwo implantów biocybernetycznych, również tych, które zapobiegały odczytywaniu fal mózgowych. Pieprzona technologia – Niezwyciężony zaklął w myślach.

- Jesteś oficerem Imperium? – nieznajomy mężczyzna zapytał groźnym głosem.

- Niezupełnie… – kapitan odparł z pewnym wahaniem. Jego rozmówca najwyraźniej to wyczuł.

- Jak to? – spytał podejrzliwie.

- Byłem, ale już nie jestem – fuknął. – Czy mógłbyś łaskawie odłożyć tę spluwę?

- A może tak odstrzelę ci łeb i wyrzucę przez okno. Uwierz mi, tutaj i tak nikt by się tym nie przejął – zagroził mężczyzna. Marek tylko uśmiechnął się pod nosem, po czym błyskawicznie obracając się w miejscu, wyrwał agresorowi broń z ręki i teraz to on celował w głowę mężczyzny, który zresztą okazał się być tylko chłopakiem. Na oko miał może dwadzieścia lat. Był wysoki, szczupły i miał krótko przystrzyżone, jasne włosy. Nosił przetarte jeansy oraz koszulę w kratę, a pod nią dodatkowo biały T–shirt.

- HEJ! – wykrzyknął ze złością, kiedy kapitan w paru szybkich ruchach rozmontował jego szybkostrzelną strzelbę laserową na części.

- Jesteś Mike Lee? – spytał Niezwyciężony, zaczynając tracić już powoli cierpliwość.

- Nie.

- Czyżby? – Marek uniósł jedną brew.

- Nie znam go – chłopak burknął buntowniczo.

- Według moich informacji mieszka tam – powiedział, wskazując na drzwi, do których przed chwilą pukał. Przez całą wymianę zdań Niezwyciężony starał się opanować gniew. Nie miał czasu na głupie przekomarzania. Z planetą działo się coś naprawdę niedobrego, a jego statek wisiał na orbicie, narażony na ostrzał. Markowi nie w głowie były teraz żarty. Musiał prędko rozwiązać tę dziwną sprawę, a był pewien, że prędzej czy później dojdzie rozwiązania. Jak zwykle zresztą…

- To mieszkanie jest od lat opuszczone – odrzekł tajemniczy chłopak, zerkając przy tym nerwowo przez ramię.

- Więc dlaczego przyłożyłeś mi lufę do głowy, kiedy próbowałem się tam dostać?! – wykrzyknął Niezwyciężony, robiąc szybki krok w stronę rozmówcy. Ten cofnął się gwałtownie. Kapitan odepchnął go ręką na bok i wkroczył do jego mieszkania. Było ono równie brudne i obskurne, jak można się było spodziewać po zewnętrznym wyglądzie bloku. Nie to jednak przykuło uwagę mężczyzny. W pomieszczeniu znajdował się wysokiej klasy sprzęt komputerowy. Sporej wielkości jednostka centralna, skrzynka serwerowa i kilkanaście omni-ekranów, wyświetlanych na ścianie. Wszystko połączone z odbiornikiem i nadajnikiem o olbrzymiej mocy. Całość podpięta była do dużego ogniwa burzowego, ustawionego w kącie pokoju. Niezwyciężony zauważył też kilka oddzielnych, niezależnych od reszty terminali.

- Z takim sprzętem można wywołać Drugą Cyberwojnę – odezwał się w końcu. – W tej dzielnicy nikogo nie byłoby na to stać. Jesteś Mikiem Lee…

- A ty jesteś z wojska. Masz mnie aresztować? – przerwał mu chłopak, stając przed nim twarzą w twarz i zasłaniając komputer.

- Nie. Przybyłem na Kriosa dopiero dzisiaj – Marek odpowiedział zgodnie z prawdą. Wtedy Mike wykrzyknął niespodziewanie:

- To ty!

Niezwyciężony rzucił mu pytające spojrzenie.

- Przechwyciłem transmisję z CDK. To tobie nie pozwolili wylądować. Jak udało ci zejść na planetę?

- Mam swoje sposoby – odparł, wzruszając ramionami. – Dlaczego wynajmujesz dwa mieszkania?

- Dla zmyłki… Chronię się przed wścibskimi rządowymi. A ty czego tu szukasz kapitanie Harper? – spytał Mike, siadając w swoim fotelu naprzeciwko omni-ekranów i sprawiając wrażenie wyluzowanego.

- Informacji – odrzekł krótko. – Założyłeś stronę internetową na temat ostatnich wydarzeń. Chcę wiedzieć wszystko.

- Nie znam żadnych konkretów… Jak wszyscy goście od teorii spiskowych opieram się tylko na spekulacjach… – chłopak wzruszył ramionami. Ku zaskoczeniu Marka okazał się nad wyraz rozmowny. Wyraźnie się przy tym jednak zdenerwował. Niezwyciężony wyczuwał kłamstwo. Mimo iż nie mógł czytać chłopakowi w myślach, to wciąż był dobry w odczytywaniu emocji swoich rozmówców.

- To nie jest sprzęt jakiegoś zwykłego „gościa od teorii spiskowych”. Raczej szpiega… albo hackera – zauważył, wskazując na świecące w kącie jasnym, niebieskim światłem ogniwo burzowe.

- Ja prowadzę tylko stronę – odparł Mike odrobinę ze strachem. Marek postanowił nie naciskać go więcej. Przynajmniej na razie. Teraz przede wszystkim musiał się dowiedzieć, co takiego rząd właściwie starał się ukryć.

- Załóżmy, że ci wierzę… Nie boisz się, że rząd cię znajdzie? – spytał. O dziwo w odpowiedzi chłopak tylko parsknął śmiechem.

- Oni mają teraz lepsze rzeczy do roboty.

- Ja znalazłem cię w pięć sekund. CDK da radę tym bardziej.

- Tak. Tyle, że oni nie mają superinteligentnej SI, bazującej na komputerze kwantowym od Felarian – odparował Mike, przeszywając kapitana przenikliwym spojrzeniem. Ten zesztywniał nagle cały i wycedził przez zaciśnięte zęby w kierunku hackera:

- Skąd wiesz?

- Nawet teraz wychwytuję stałe połączenie pomiędzy twoim terminalem, a statkiem na orbicie. A skoro ja mogę to zrobić, to oni tym bardziej – poinformował, posyłając kapitanowi triumfalny uśmiech. Jak na zawołanie na jednym z omni-ekranów pojawił się obraz z kamer bezpieczeństwa wewnątrz jakiegoś budynku. Aktualnie panowało tam spore poruszenie. – Ochoo. Zarządzili mobilizację. Chyba cię namierzyli…

- To siedziba rządu? – spytał Niezwyciężony.

- Nie. To tylko siedziba Centralnego Dowództwa Kryzysowego. Rząd został tymczasowo odsunięty… – wyjaśnił Mike. Marek natychmiast wyjął swój terminal osobisty z kieszeni i wywołał Ewę.

- Namierzyli nas. Przerwij połączenie. JUŻ! – krzyknął w stronę kobiety, która pojawiła się na ekranie,

- Tak jest – odparła SI i obraz zniknął. Następnie krzyknął do Mikea: – Musimy iść!

- Ja się stąd nie ruszam – zakomunikował chłopak, a Marka aż wmurowało w ziemię ze zdumienia.

- Znajdą cię – powiedział Niezwyciężony z naciskiem.

- Nie, wcale nie. Mam swój sprzęt. To mi wystarczy – zaparł się. Marek popatrzył na niego wściekle, a następnie zwrócił się w stronę ogniwa burzowego w kącie pomieszczenia. Skupił swoją wolę, powodując gigantyczne przepięcie całej energii z ogniwa, uszkadzając przy tym cały, podłączony do niego elektroniczny sprzęt. Mike nie mógł tego dostrzec. Zerwał się jednak z miejsca, widząc co stało się z jego bezużytecznym już teraz źródłem zasilania.

- Czy teraz możemy iść? – zagadnął kapitan, wyraźnie zadowolony z efektu swojej sztuczki. Mike tymczasem wyrywał sobie włosy z głowy.

- Jak to zrobiłeś do cholery?! – wykrzyknął z furią.

- Znam parę niezłych tricków. – odparł Niezwyciężony, robiąc przy tym niewinną minę. – To gdzie jest ta cała ich siedziba?

- Zwariowałeś?!

- Tylko troszeczkę – przyznał.

- Ale… – Mike nie mógł uwierzyć własnym uszom. Marek tymczasem westchnął ciężko i wywrócił oczami.

- Po prostu powiedz mi, co chcę wiedzieć dzieciaku…

- Ukryta w górach na północnej granicy miasta. Spokojnie. Mamy kupę czasu. Zanim tu dotrą minie co najmniej z pół godziny – odrzekł Mike, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu, zastanawiając się, co ze sobą zabrać.

- Pytam, bo tam właśnie jedziemy – uściślił Marek, a chłopak zamarł nagle w pół kroku na środku pomieszczenia.

- Chcesz jechać do kwatery głównej CDK? – zapytał, wytrzeszczając oczy w stronę kapitana.

- Aha – przytaknął. – Masz jakieś auto?

- Przecież oni właśnie po ciebie jadą! Nie wystarczy zaczekać?! – wykrzyknął chłopak z irytacją.

- Nie wygłupiaj się. Nie chcę tam wejść jako więzień – wyjaśnił Niezwyciężony spokojnie. – To masz ten cały samochód?

- Nie. Musisz jechać kolejką – Mike pokręcił głową przecząco.

- Musimy – poprawił go z naciskiem, na co ten skrzywił się lekko. Otwierał usta, najwyraźniej zamierzając jeszcze protestować, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na nieprzejednane oczy Niezwyciężonego, a jego wargi natychmiast zacisnęły się w błogosławionym milczeniu. Przełknął tylko głośno ślinę i pokiwał smętnie głową. No to załatwione - Marek ucieszył się w duchu.

Mike Lee nie stawiał już żadnego oporu. Wspólnie z Markiem wyszli na zewnątrz bloku i skierowali się do najbliższej stacji kolejki repulsorowej.

- Więc powiesz mi w końcu, co się tu do diabła dzieje? – spytał Niezwyciężony chłopaka, kiedy dość szybkim krokiem szli chodnikiem w stronę budynku stacji, która znajdowała się już zaledwie parę ulic dalej. Marek nie obawiał się przyjazdu służb CDK. Nawet jeśli zdążyliby tu dotrzeć, to i tak na nic by im się to zdało. Nie daliby rady Niezwyciężonemu. Nikt nie da…

- Wszystko zaczęło się jakiś miesiąc temu… – zaczął Mike po chwili wahania, ale w tym właśnie momencie potężne uderzenie zawaliło kapitana z nóg. Coś nieprawdopodobnie silnego rzuciło się prosto na niego. Niezwyciężony próbował dostrzec twarz napastnika, pomiędzy wymierzanymi mu ciosami. Wyglądało jak człowiek, ale nie mogło nim być… Był zdecydowanie za szybki i silny jak na człowieka… Marek zachował spokój. Nie czuł bólu, nie można go było zranić. Wymierzył bestii w klatkę piersiową potężny cios, który odrzucił ją daleko w tył. Leżąc na ziemi, stworzenie zawyło przeraźliwie i już się więcej nie poruszyło.

- Harper! – uszu kapitana dobiegł przerażony krzyk jego towarzysza. Mężczyzna rozejrzał się szybko dookoła. Mike stał parę metrów dalej od niego i w panice cofał się przed pędzącymi w jego stronę dwoma kolejnymi stworami. Marek zareagował błyskawicznie. W prawię niezauważalnych dla ludzkiego oka odstępach czasu złapał za swój pistolet plazmowy i dwukrotnie wystrzelił w stronę nadciągających przeciwników. Niebieskie pociski wypaliły na wylot ciała istot, a one same z rozpędem runęły na ziemię.

- Wszystko w porządku? – natychmiast zwrócił się w stronę chłopaka, udając przy tym zadyszkę. Nie męczył się. Mike nie musiał jednak o tym wiedzieć…

- Tak… Dzięki… – odparł trzęsącym się głosem. był śmiertelnie przestraszony, a jego twarz pobladła niczym papier. Nie minęła sekunda, jak osunął się na ziemię, również dysząc ciężko. Niezwyciężony natomiast cały czas trzymając broń w pogotowiu, zbliżył się do stwora, który się na niego rzucił. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że to coś nosiło, normalne, ludzkie ubranie. Używając stopy przewrócił ciało na plecy. Natychmiast cofnął się jednak o parę kroków, patrząc na stwora z niesmakiem, pomieszanym z niepokojem. Wyglądał on bardzo ludzko. Jego skóra była jednak zielonkowata, poznakowana wyraźnie odcinającymi się od reszty ciemnymi żyłkami oraz bliznami. Z sinych ust bestii toczyła się gęsta ślina, a jej oczy były mocno przekrwione, o żółtych, emanujących delikatnym światłem tęczówkach. Brak mu było również włosów. Najbardziej przeraziło Marka jednak to, że ta istota miała wyraźne, kobiece rysy. Jego uwadze nie uszło także, że nie mógł wcześniej usłyszeć myśli żadnej z nich… Bardzo go to niepokoiło. Jeszcze nigdy nie walczył z czymś takim. A walczył już z bardzo wieloma rzeczami…

- Co to jest?! – spytał Mikea ostro. Jego głos emanował czystym gniewem, a usta wykrzywiły się w paskudnym grymasie obrzydzenia. Nie dla stworów jednak… Niezwyciężony domyślał się już bowiem, z czym miał do czynienia. Te istoty musiały być jakąś mutacją genetyczną… Jakimś nieudanym eksperymentem… Tylko kto na Kriosie mógł dopuścić się czegoś takiego? Ktokolwiek stał za tym wszystkim, to nimi Marek brzydził się najbardziej.

- Chciałeś wiedzieć, dlaczego planeta jest objęta kwarantanną? Masz już odpowiedź… – wyszeptał chłopak w odpowiedzi.

- Wiedziałeś o tym? – zdumiał się Niezwyciężony.

- Do niedawna wszyscy wiedzieli – odrzekł, wzruszając ramionami, jak gdyby takie ataki były już na porządku dziennym.

- Co masz na myśli? – spytał Marek, ciągle patrząc na Mikea z niekrytą urazą. Gdyby powiedział mu o tym na samym początku… Te jego przeklęte implanty!

- Pojedyncze przypadki podobnych ataków od miesiąca zdarzały się na całej planecie – wyjaśnił. – Rząd desperacko próbował opanować sytuację. Zupełnie nie wiedzieli jednak, z czym mają do czynienia. Ludzie byli wściekli. Tydzień temu zdecydowana większość zupełnie straciła jednak zainteresowanie całą sprawą. Ich zmysły… jakby się przytępiły. Piętnaście miliardów ludzi, żyjących jak jakieś pieprzone automaty…

- Co się stało? – przerwał mu Marek, któremu cała ta sprawa coraz mniej się podobała. Co byłoby w stanie wywołać taki efekt na całej populacji? Co się tu do diabła dzieje?! Marzył, by porozmawiać o tym z Ewą. Nie mógł jednak zaryzykować ponownego nawiązania połączenia ze statkiem.

- Ci, którzy się oparli temu czemuś, oskarżyli rząd o wypuszczenie jakieś zarazy. Może to być i prawda… – odrzekł.

- Ty się oparłeś – odgadł Niezwyciężony. – To dlatego założyłeś stronę?

- Aha – potwierdził chłopak. – Obliczyłem, że na zarazę odpornych jest pół procenta populacji. Prawie osiem milionów zdrowych ludzi… Chciałem im jakoś pomóc…

- Rozumiem – odezwał się Marek po krótkiej chwili. Zrodziło się w nim nawet współczucie w stosunku do chłopaka. W stosunku do tych wszystkich ludzi… Musiał jak najszybciej rozwiązać tę nienormalną sprawę. Wyciągnął rękę w stronę Mikea i pomógł mu wstać. Potem pośpieszyli w kierunku dworca i złapali odpowiedni transport, który miał ich dowieźć na północny kraniec miasta. Oczywiście cały czas czujnie obserwował otoczenie, wypatrując większej ilości mutantów, czekających by zaatakować. Mężczyzna również ciągle skanował swoim zmysłem jak największe połacie miasta w poszukiwaniu jakichś dziwnych obiektów. Był to dla niego jednak straszny wysiłek. O ile działania fizyczne go nie męczyły, to kiedy Niezwyciężony wykorzystywał swoje nadzwyczajne umiejętności, czuł straszliwe wyczerpanie. Zwłaszcza po tym jak oddał część swojej mocy ukochanej i postarzał się o dwadzieścia lat. I mimo że wraz z biegiem lat Niezwyciężeni rośli w siłę, to on czuł się słabo… Być może umierał… Nie mógł znieść tej myśli. Wiedział jednak, że dla tak wiekowej istoty, jak on, zbrukanej w krwi tysięcy światów, śmierć byłaby błogosławieństwem. Przeżył zbyt wiele, wycierpiał zbyt wiele… Mimo to nie mógł jednak pogodzić się ze śmiercią… Zew w jego głowie ciągle przypominał mu, że to jeszcze nie koniec… że ma jeszcze zadanie do wykonania. Marek miał już trzy tysiące lat. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał trwać w tym zimnym wszechświecie jeszcze setki razy tyle. Napawało go to rosnącym strachem…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Anonim 22.09.2015
    Niezwyciężony nie jest jednak taki niezwyciężony - podoba mi się, choć nadal idealnym bohaterem jest. Co do rozdziału myślałam, że zakończysz akcję, a ty skutecznie stopniując napięcie przedłużasz ją, tak, że nie potrafię doczekać się następnej części. Podoba mi się pomysł :) Sama fabuła (choć nie czytałam w życiu czegoś takie więcej niż dwa trzy razy jakieś 4 lata temu....) zaciekawiła mnie i porwała. Jestem ciekawa co stanie się z Mike Lee (cudnie dobrałeś imię i nazwisko!), a tym bardziej co tutaj śmierdzi na tej planecie, a mam przeczucie, że coś większego niż tylko te mutanty. Mam tylko jedno pytanie, które wywodzi się z braku wiedzy na ten temat: co to jest silnik repulsorowy?
  • Numizmat 22.09.2015
    Bardzo się cieszę, że się podoba ;) Silnik repulsorowy to taki, który wykorzystuje siłę antygrawitacji do poruszania się nad ziemią. Taki ze mnie fan Star Warsów :P
  • alfonsyna 22.09.2015
    Zdarzyły się jakieś tam drobiazgi do poprawki, np. "jakiś truciznach" i "jakiś dziwnych obiektów" - powinno być "jakichś", gdzieś jeszcze widziałam "tymczasem" napisane osobno i "łośno" zamiast "głośno", ale ja się nie lubię czepiać, także na tym zakończę :)
    Moja ulubiona postać drugoplanowa - staruszka XD Jakoś tak przyjemnie mi się to czyta, wciągająca fabuła, ciekawi bohaterowie, gładko płynące dialogi... Nie ma na co narzekać, krótko mówiąc :)
  • Numizmat 22.09.2015
    Dzięki. Te 'jakichś' ciągle mi gdzie umyka. Zaraz poprawię :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania