Czapli szlak

Ledwie świtało. Pierwsze promienie słońca odważnie przedzierały się przez konary drzew. Gdzieniegdzie można było dostrzec zniekształcony cień nocnej zwierzyny ukrywającej się w swoich norach i gęstwinie leśnej. Wąski szlak turystyczny oferujący doznania pokroju widoku swojego umazanego w błocie buta w teorii był już dawno nieodstępny. Powody takiego działania były całkowicie uzasadnione.

Od ponad dwóch lat średniej wielkości sosnowy las był kamuflażem dla kilku betonowych budynków, w których składowano podrdzewiałe beczki wypełnione, bo brzegi różnymi substancjami. Głównie żrącymi chemikaliami, które zachodziły w reakcje przy kontakcie z żywą tkanką. Surowe, szare ściany tych kloców miały za zadanie ograniczyć ryzyko jakiegokolwiek incydentu do minimum. Funkcja zobowiązująca, ale projektanci owych składzików niespecjalnie przejmowali się konsekwencjami wykonania swojej roboty po łebkach. Sama konstrukcja w rzeczywistości nawet w połowie nie była przystosowana do przechowywania w niej chemikaliów, których jedna kropla na ludzkiej skórze mogła z łatwością wydrążyć otwór o średnicy kilku milimetrów. Obok tych zabójczych substancji przechowywano jeszcze inne o niezbadanym składzie. Często te drugie z chęcią wylewano w sporych ilościach do okolicznego zbiornika wodnego. Według oficjalnego raportu miało to uwydatnić jakość wody a tym samym przyczynić się w pozytywny sposób na rozwój fauny i flory.

Jednak dawno zamknięty szlak, nadal był odwiedzany przez spacerowiczów z taką samą chęcią jak przed postawieniem na początku i końcu wąskiej dróżki znaku z wiadomym napisem. Tego poranka nie było inaczej. Głosy sporej grupki rozchodziły się echem po okolicy.

– A tu proszę państwa widzimy sosnę. Jest to jedno ze starszych drzew w tym lesie. Bodajże jej rówieśniczkami są ta obok pana w garniturze i kilka za panią w tej gorącej czerwieni — objaśniał przewodnik.

– Przepraszam, mam jedno zasadnicze pytanie. Czy ten szlak nie jest zamknięty? Czytałem, że przeprowadzane są tu jakieś eksperymenty — wtrącił jeden z dwóch okularników w grupie. Ten wydawał się ogarnięty i nie ograniczał się tylko do dłubania od godziny w tej samej dziurce nosa.

– Gazety przesadzają jak zwykle. Faktycznie składowano tu substancje eksperymentalne, ale były one całkowicie bezpieczne dla środowiska. Zresztą to było jakieś dziesięć lat temu...a może dwanaście....nie wiem, ale na pewno już nie ma po tym śladu.

– Ale tu nasuwa się kolejne pytanie. Zresztą kieruje je do wszystkich. Kto wpadł na pomysł opłacenia przewodnika po lesie. Tu nie ma nic wartego uwagi. Sam mogę sobie pogrupować która sosna i le ma lat a tamte to są rówieśniczki. A dzieci też mają? Możliwe są pewnie trojaczki albo lepiej czworaczki — okularnik nakręcał się z każdym kolejnym zdaniem.

Inni na razie monitorowali sytuację. Niektórzy byli w gotowości do ofensywy. Jedynie wcześniej wspomniana przez przewodnika kobieta w czerwieni naciągała swoje wargi dyskretnie, starając się nie dawać po sobie poznać oznak rozbawienia.

– To nie jest zwykły las. Drzewa widziały tu różne rzeczy i gdyby dar mowy był im dany, opowiedziałyby to wszystko wybranym — rozległ się podniosły głos.

– Jeszcze ciebie tu brakowało — burknął wodzirej.

– Znasz tego obłąkańca? – rzucił ktoś z grupy.

– Tak, to stary leśniczy. Wiecznie niezadowolona jednostka o umyśle chorego filozofa i charakterze zgniłego dziadygi.

– Wasz też zabrał na swoją stronę — Jego przekrwione gałki oczne niczym stare lunety wodziły po każdym od góry do dołu.- Nie są stąd. Wybrałeś draniu obce osoby nieznające tej okolicy. Wiedziałeś, że nie będą nic przeczuwać.

– Nie wiem, o co ci chodzi starcze. Wracaj do swojej borsuczej nory...

– Nie. Niech powie co wie — przerwał okularnik.

– Pożegnajcie się godnie, każdy z każdym. Ja nie muszę nic mówić.

Po tych słowach usłyszeli kłujący w uszy jęk. Na ziemi pojawiły się dziesiątki cieni dziwnego kształtu. Wszyscy jednym ruchem spojrzeli w górę.

– Poszło lepiej, niż myślałem - uradował się przewodnik.

– Lepiej? Coś ty odpierdolił? - Paniusia w czerwieni ni stąd, ni zowąd zalała go potokiem podwórkowej łaciny.

– Szczekające babsko zawsze ginie na początku. Nie oglądasz szóstki? - Facet spokojnie skierował się na bok.

– Ciebie też posiekają w plastry. Co ci da odejście od naszej grupy?

– Okularnicy zawsze giną drudzy albo trzeci, kiedy trafia się bliźniaczki o takiej samej mocy w gębie. Te ptaki inteligentne maszyny organiczne. Żywa tkanka połączona z naszym środkiem z laboratorium przyniosła aż zbyt dobre skutki.

– A co dalej się dzieje? - spytał głos wcześniej cichy i ukryty.

– Dalej panika i soczysta krew.

Po tych słowach pierwszy dziób zetknął się z pierwszym ciałem. Niczym słomka posłużył, aby wyssać ostatnia krople krwi. Działały logicznie i precyzyjnie. Otoczył całą grupę. Jedynie okularnik i przewodnik wyrwali się z kręgu. Poćwiartowane ciało kobiety leżało nieopodal drzewa, pod którym stał wodzirej. Jej usta ułożone jakby jedynie na chwilę zamknęła oczy, aby pomarzyć.

Reszta kończyła żywot tradycyjnie. Jedno precyzyjne uderzenie w czaszkę wystarczyło, aby przebić ją na wylot. Ptaki wodziły swymi czarnymi jak węgiel powiekami. Stary leśniczy w swym ostatnim geście życia podparłszy się o najbliższą sosnę, wyrył na niej kamieniem swoje inicjały. Okularnika znaleziono nieopodal. Kilka ogołoconych z mięsa kości i blond łeb obok. To musiał być on. Ptaki odleciały na zachód w stronę przeciwną do tej, z której nadleciały. Przewodnik zaginał i w sumie tyle go widzieli. Podobno spacerował po szlaku kilka miesięcy później. Jak zwykle uśmiechnięty.

Średnia ocena: 1.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • marok 24.05.2018
    Wspaniale. Dzięki za podzieloną piątkę.
  • Canulas 24.05.2018
    Tu nie ma nic wartego uwagi. Sam mogę sobie pogrupować która sosna i le ma lat a tamte to są rówieśniczki. - ile?

    – Tak, to stary leśniczy. Wiecznie niezadowolona jednostka o umyśle chorego filozofa i charakterze zgniłego dziadygi. - to spoko.

    — Wasz też zabrał na swoją stronę — jak to "Wasz".

    Niczym słomka posłużył, aby wyssać ostatnia krople krwi. - ą

    Kilka ogołoconych z mięsa kości i blond łeb obok - fajne.

    No i tyle. Taaakie, nie zgorsze, choć i nie topowe. Ale na poziomie pojedynczego zdania, czasem bardzo ładne.
    Sam zamysł jednak mnie niezauroczył.

    4+
  • marok 24.05.2018
    Can no zdaje sobie sprawę że oklepane i w ogóle. Ale i tak dzięki za poświęcony czas

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania