Czarna Talia ~ Rozdział 1 "Arthur"

Arthur przeciągnął się na krześle, mrużąc oczy zmęczone długotrwałym wpatrywaniem się w ekran komputera. Od wczoraj ślęczał nad rachunkami i sprawozdaniem z ubiegłego tygodnia dla ludzi, którzy mają mu pomóc w prowadzeniu firmy. Nie mógł uwierzyć, że jego dziadek nazista, a potem komunista, zostawił mu w spadku firmę obracającą milionami dolarów każdego dnia. To był szok. Zwłaszcza dla ludzi, którzy od wielu lat nadstawiali karku, żeby biznes się kręcił, a teraz dowiadują się, że nowy dyrektor ma dopiero dwadzieścia jeden lat. Zapalił papierosa i od niechcenia odwiedził kilka portali internetowych, zerkając na tytuły najświeższych wiadomości. Najbardziej zainteresował go wywiad z burmistrzem, dotyczący Klifu Samobójców. Zarząd miasta chce ogrodzić wzgórze, zmniejszając tym samym liczbę osób targających się na swoje życie. Co za bezsens, pomyślał Arthur i zamykając okna przeglądarki, zerknął na zegarek. Dochodziła piąta.

— Jasna cholera! — wrzasnął na cały głos, budząc tym samym śpiącego w kącie dalmatyńczyka i pewnie z połowę bloku.

Jak najszybciej zmienił podarte dresy na eleganckie, wyprasowane dżinsy. Luźny podkoszulek został zastąpiony białą koszulą i czarną marynarką, a puchate kapcie, wyjściowymi, wypolerowanymi butami. Próbując zawiązać sznurówki, mężczyzna o mało co nie potknął się o ciekawskiego psa, który przysiadł na środku pokoju.

— Kurwa! — wrzasnął raz jeszcze, tym razem głośniej, nie mogąc znaleźć kluczyków od wozu. Był spóźniony. Oby mi wybaczyła, pocieszał się na duchu, wybierając jej numer i wciskając zieloną słuchawkę. Był sygnał. Jeden. Tylko jeden, ciągły, a po nim spokojny, kobiecy głos mówiący "Abonament jest poza zasięgiem". Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie i odkładając telefon, raz jeszcze przetrząsnął kieszenie. Nie mógł uwierzyć w swojego pecha. Był umówiony o północy na klifie z idealną dziewczyną, a utknął w domu przez głupi spadek i kluczyki.

Nieoczekiwanie jego humor uległ znacznej poprawie, gdy ujrzał psa niosącego w pysku jego klucze. Odbierając mu swoją własność, podrapał go za uchem i zmierzając do drzwi, dodał

— Gdy wrócę, dostaniesz kilogramowy stek.

Arthur zamknął drzwi i czym prędzej wybiegł z budynku wprost na niewielki parking. Odnalazł swój samochód i już miał ruszać, gdy nagle nieznajomy numer wyświetlił się na ekranie telefonu. Odebrał.

— Arthur? — usłyszał gruby bas, który rozwiał jego wszelkie wątpliwości — Tu Mike.

— Dobry wieczór panu — odpowiedział chłopak, próbując ukryć zdenerwowanie — Jak się pan czuje?

— Moja córka leży w szpitalu! — wrzasnął mężczyzna. Arthur poczuł, jak jego ucho pulsuje z bólu. Prawdopodobnie przyszły teść nadwyrężył mu słuch i doprowadził do krwotoku, co w tej chwili było jego najmniejszym problemem. Pytając szybko o ulicę i pokój, chłopak rozłączył się i wciskając pedał gazu, pognał do szpitala.

Całą drogę zjadały go nerwy. Starał się nie myśleć o ojcu Alexis, byłym komandorze i funkcjonariuszu S.W.A.T i o jej starszym bracie, który niecałe dwa miesiące temu wyszedł z więzienia. Skazano go za zabójstwo, lecz ze względu na rodzinę, wypuszczono wcześniej. Ciarki przeszły chłopaka, który próbując opanować drżenie rąk, zaparkował w końcu na jedynym wolnym miejscu przed budynkiem szpitala. Szybkim krokiem opuścił pojazd i pognał przed siebie. Oby nic jej nie było, modlił się.

Tego wieczoru szczęście się do niego uśmiechnęło. Wychodząc zza rogu, od razu ujrzał uśmiechniętą Alexis, ściskaną przez kochających rodziców. Była cała i zdrowa, czego nie mógł powiedzieć o sobie.

***

Widząc maszerującego w jej stronę chłopaka, Alexis uwolniła się z uścisku i wyszła mu naprzeciw. Była wystraszona i niepewna. Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji, kiedy to facet ją wystawił. Miała wielką ochotę go spoliczkować, lecz widząc jego posmutniałą minę i strach w oczach, zrezygnowała z zamiaru upokorzenia Arthura na oczach pacjentów i personelu szpitala. Zamiast tego rzuciła od niechcenia "cześć" i zdmuchując kosmyk blond włosów, wzięła się pod boki.

— Nie było cię — powiedziała spokojnie.

— Wiem i przepraszam — odparł Arthur — O dziesiątej do mnie napis...

— Nie tłumacz się — przerwała mu stanowczo — Spędziłam trzy godziny sama na klifie. Przemarzłam. Na dodatek z nerwów zaczęłam jeść, mimo że jestem na diecie. I jeszcze ten pomyleniec — dodała szeptem.

— Że co? — zdziwił się chłopak.

— Nieważne.

Odwróciła się i chciała wrócić do rodziców, ale poczuła, że ktoś ją trzyma. Arthur wcale nie dał za wygraną i odciągając Alexis na bok, usiadł z nią na ławce.

— Jaki pomyleniec? — zapytał.

— Miał czerwony płaszcz i...

Ucięła, widząc wysokiego mężczyznę, którego strój zdominowały czerwienie, przechadzającego się szpitalnym korytarzem. Głośno westchnęła na widok Waleta Kier — karty, wypalonej na lewej stronie twarzy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Akwus 04.02.2016
    No i co? Zacząłem czytać i nie mam czego kontynuować... :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania