Czarno-biała wojna - Prolog

Antoni Werdyński ścierką wytarł kurz z drewnianej kolby karabinu. W jego suchych od spragnienia ustach dopalało się cygaro, którego dym unosił się wysoko w powietrze.

– Antoni, do cholery! Zebrał byś trochę drewna na opał, a nie tylko dłubiesz przy tej broni! – wykrzyknął Piotr Szymbacki, wrzucając do płonącego między trzema ławami ogniska kilka gałązek sosny.

Młody gdańszczan podniósł wzrok.

– Ależ dowódco, w razie ataku na naszą placówkę jesteśmy pierwszymi, kto stanie do obrony! – spojrzał na sierżanta ironicznie, wyciągając lewą ręką cygaro z ust.

Piotr Szymbacki odszedł w kierunku drzew, mamrotając przekleństwa pod nosem. Kiedy oddalił się na kilka metrów, trójka wojskowych wartowników stacjonujących w placówce "Prom" roześmiała się z gniewnego dowódcy oddziału.

Antoni złapał do prawej dłoni zegarek zawieszony na jego szyji. Wskazówki dawały znać, że za kwadrans dwugodzinna warta zakończy się, on i jego koledzy zaś będą mieli czas na odpoczynek.

– Oby tylko wszystko gładko poszło... - szepnął pod nosem.

 

***

 

Zbigniew Szczurowski wędrował od jednej ściany końca sali do drugiej.

– Zaczniemy lekcje od sprawdzenia pracy domowej. – powiadomił nauczyciel, poprawiając guzik od taniego grafitowego garnituru – Kto nie przeczytał książki, o której prosiłem zapoznanie w wakacje? - zapytał.

Z czwartej ławki rzędu ciągnącego się od biurka niski blondyn podniósł niechętnie rękę. Pan Szczurowski, tupiąc ciężkimi butami, zmierzył w kierunku niepilnego ucznia. Stanął nad jego ławką, patrząc z góty na ostatnią notatkę zapisaną w zeszycie.

– Znowu ty, Pędzel! - ryknął nauczyciel.

– Przepraszam... - wydusił czternastolatek.

– Przepraszasz, przepraszasz... Cały czas przepraszasz! W czerwcu, przed wakacjami, też nie odrobiłeś ani jednego zadania! – Zmarszczył brwi.

– Mój tata mówi, że za dużo pan zadaje...

– Ja za dużo zadaję? Ja za dużo zadaję!?! Nie! Ja próbuję zapewnić wam, gówniarze, jakąś przyszłość! Żebyście nie wylądowali bez jedzenia na chodniku! Aż tak mnie nie doceniacie, nie doceniacie mojej pracy!?! A z twoją mamą chciałbym jutro o ósmej porozmawiać. Dziękuję.

Rozgmiewany nauczyciel zawrócił na pięcie w kierunku tablicy. Przeklął pod nosem, na myśl o niepilnym uczniu. Był zły, gdyż poświęcał naukom w szkole większość czasu. Czuł się niedoceniany.

– Mamy pierwszy września. – przypomniał Szczurowski – Wasze piekło w tej szkole z dzisiejszym dniem się zaczyna.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nazareth 26.03.2017
    Kurcze, jestem w kropce, bo jest to napisane całkiem zjadliwie. Opisy są gdzie mają być, postaci przedstawione, dialogi naturalne, akcja zaczęła się ciekawie, nawet myślników używasz a nie dywizów! Za to sadzisz takie błędy językowe, że dupa się marszczy:
    "suchych od spragnienia"
    " płonącego między trzema ławami ogniska"
    "jesteśmy pierwszymi, kto stanie do obrony"
    "mamrotając przekleństwa"
    "roześmiała się z gniewnego dowódcy"
    Wszystkich nie będę wymieniał, ale brzmi to jakby polski nie był twoim ojczystym językiem. Zupełnie nie rozumiem tego dysonansu tutaj, mógłbyś może to jakoś wytłumaczyć?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania