Czarnoksiężnik - 22 - Drogi Przyjaciel
Czarnoksiężnik 22
Dookoła stanęły postacie zrodzone z mroku. Cichy głos wydobył się z głębi.
- Co pragniesz wydobyć z Arsenału?
- Wszystko – mój głos zagrzmiał, ale nie nastąpiło po nim echo.
Mroczne istoty spojrzały po sobie, a następnie na mnie.
- Jesteś Pewien? – zapytały.
- Jestem pewny. ON wraca… czuję to, choć do niedawna nie byłem pewny. Raz jeszcze wykonuje swój ruch. Tym razem… tym razem mi się uda.
- Mówiłeś to już wielokrotnie, Satyrisie. Od samego momentu kiedy ich stworzyłem… - zagrzmiał głos z głębi. – I zawiodłeś za każdym razem.
Prychnąłem rozbawiony.
- I pewnie zawiodę raz jeszcze. Widocznie los nie uznaje mnie za osobę godną tego wyczynu… ale mimo to będę walczył. Zrobię wszystko by choćby zranić Zerghota i wszystkich którzy mu służą.
- Powinieneś więc wzywać na pomoc Boga. Paradoks, nadal nie posiada swojego Czempina. Mógłbyś nim zostać – tym razem ciemne istoty odezwały się setką głosów.
- I odrzucić wszystko za czym stoję? Nie – pokręciłem głową. – Tej wojny nie wygra bóg… przynajmniej żaden z tych którzy teraz służą w niebiosach. Dobrze wiecie jakie jest moje życzenie.
Pojedynczy czarny byt zmienił swój wygląd i stanął jako moje odbicie krok naprzeciwko.
- Pożarłeś tak wiele… i nadal jesteś głodny? Dobrze wiesz, że ten głód w końcu cię zniszczy.
- HA! Nie da się rozbić, rozbitej wazy – odpowiedziałem rozbawiony i zbliżyłem się o krok, naciskając głosem na byt. – Mój Pancerz, Moja Broń, Moja Armia… Chcę ich wszystkich… TERAZ – zażądałem.
Mroczny byt skłonił się z uśmiechem. Czarne postacie otoczyły mnie ze wszystkich stron.
- Kim jesteś? – zapytał legion głosów.
- Jam jest Dersylis, Megus Szaleństwa i Rozpaczy, Nieznający śmierci, Smokobójca, Wiecznie głodny, Czarny Książę, Czarnoksiężnik… a wkrótce… Pożeracz Bogów!
Kiedy wypowiadałem te słowa, czarne dłonie zerwały ze mnie ubrania i zaczęły przybierać mnie w odpowiedni strój. Najpierw czarne szaty. Lekkie, wytrzymałe, naznaczone setkami niewielkich magicznych run. Następnie, biały lśniący pancerz, ozdobiony symbolami z dawnych dziejów i drogocennymi klejnotami, który każdy z nich, nosił w sobie magiczną moc. W dalszej kolejności na me dłonie nałożyli pierścienie, dwa złote, z czarnymi kryształami na palce wskazujące i jeden srebrny, o białym klejnocie na palec serdeczny. Następnie na mą szyję trafił naszyjnik, prosty, niosący symbol oka z dziewięcioma mackami (Symbolem Osnowy), który wisiał na złotej strunie. Pod koniec w me dłonie włożono broń. Moją oryginalną gwiazdę poranną, znacznie piękniejszą i potężniejszą od tej którą niedawno używałem, a do pasa doczepiono pochwę, w której skrywał się miecz, o zębatym ostrzu. Nie była to moja broń, a jedynie pamiątka którą lubiłem używać. Pamiątka po starym przyjacielu. Na sam koniec na mą głowę nałożono mój hełm. Biało srebrny, z trzema czerwonymi kryształami umieszczonych przy trzech smoczych rogach, mierzących w niebo. Obok dało się słyszeć pancerne kroki, a obok mnie stanęła niewielka armia zrodzonych z ciemności istot. Niematerialne byty, stały w milczeniu, okryte w czarne pancerze. Największy z nich wyszedł przed szereg.
- Jesteśmy gotowi, nasz Panie i Mistrzu.
- Hym – przytaknąłem cicho ruszając do wyjścia, zatrzymałem się jednak w pół kroku i spojrzałem na jedną postać z którą nie lubiłem rozmawiać. – Mam pod sobą dwie uczennice.
- Wiem – odpowiedział znajomy głos z głębi.
- Chcę by miały wyposażenie godne mego imienia.
Cichy rechot dobiegł mnie ze wszystkich stron.
- Chciwy jak zawsze Dersylisie. Zawsze pragniesz więcej i więcej.
- Czy ma to jakieś znaczenie? – odwróciłem się spoglądając się na tego którego tu uwięziłem by mi służył.
Odpowiedział mi donośny śmiech… i płacz.
- Nie! Nie mój stary przyjacielu. Dostaną odpowiedni pancerz i uzbrojenie. Przyrzekam na me imię.
- Ihaptecie… dawniej byłeś Megus postępu, potem spadłeś do roli Czarnego Rzemieślnika w służbie Zerghota, a teraz spójrz na siebie. Jesteś moim więzieniem od kilku tysiącleci.
Cień tego, co było niegdyś moim dobrym przyjacielem, jak i wrogiem wychyliło się z mroku. Dziwaczne pijawki z osnowy były przyssane do jego głowy, kiedy drżącym krokiem się do mnie zbliżył, z swoim starym szczerym uśmiechem.
- Znowu mówisz od rzeczy Satyrisie! To kolejny z twoich dowcipów? Przecież jestem Ihept! I kto to ten Zarghot o którym mówisz? – zapytał nieświadomy swojego stanu.
- Nie chciałem cię pochłonąć, bo spaczenie w tobie było zbyt wielkie. Nie mogłem cię zabić, bo raz jeszcze byś się odrodził. Nie chciałem też widzieć zniszczenia twojej duszy i ducha, kiedy byłeś ofiarą, tak jak Ja…
- Znowu się ze mnie zgrywasz przyjacielu! Tak, tak… ach ciasteczka. Te ciasteczka co raz jadłem w twoim domu! Przygotuj je, kiedy cię następnym razem odwiedzę – pijawka drgnęła, a z oczu Ihapta popłynęły łzy. – Co Ja zrobiłem? – zapytał, a następnie spojrzał na mnie raz jeszcze z uśmiechem. – O, wino! Wino przyniosę skoro mnie odwiedziłeś!
Zatrzymałem go i delikatnie przytuliłem. Gorycz wypełniła mnie dogłębnie. Westchnąłem smuto. Jego stan był lepszy niż kiedy ostatnio go widziałem… ale był daleki od dobrego.
- Ach… mój drogi przyjacielu. Nasza własna natura nas zdradziła. Mnie, wola życia i chęć znalezienia szczęścia, a ciebie, mój drogi, pogoń za perfekcyjnym dziełem, jak mnie, zepchnęła w mrok.
Kościste, starcze dłonie chwyciły mnie mocno, drgając w rozpaczy.
- Takie piękne… takie piękne były te czarne kamienie które mi pokazał… wiesz Satyrisie? – szeptał. – Takie ładne, takie wyjątkowe, takie… kuszące. Wina by na świecie nie wystarczyło, jeślibym chciał ci przy kieliszku opisać ci ten ciemny blask. Ciemny Blask! Och! Jakże był piękny… a potem jakże straszny! Och! Jakże był strasznie zachęcająco przerażający! – Starzec bełkotał.
Pogłaskałem go po głowie i spojrzałem mu w oczy.
- Kiedy wrócę… dam ci biały klejnot. Tysiąckrotnie piękniejszy od tych czarnych.
- Czy takie piękno jest możliwe?! – Zapytał podekscytowany starzec.
- Tak, Ihapcie. Gdzieś tam, jest piękny biały klejnot. Nie skażony i prawdziwie czysty. Przy którym światło gwiazd wydaje się płomykiem świeczki.
Starzec uśmiechnął się słabo, raz jeszcze tracąc błądząc w labiryncie swego umysłu.
- Tak wielu… tak wielu zabiłem… tak wielu zamknąłem w klejnotach… - załkał. – Próbuję ich uwolnić… ale nie mogę. Dlaczego zrobiłem tylko jeden klucz? Dlaczego mu go dałem?
Westchnąłem.
Poprzez milenia, słyszałem to pytanie już tysiąc razy.
I nie ważyłem się podać mu odpowiedzi.
- On powrócił – oznajmiłem chłodno.
Starzec przestał drżeć, a jego głos stał się czysty i pewny.
- Wiem… Wiem. Pijawki mocniej reagowały ostatnimi czasy. Sam, ledwo co powstrzymują się przed całkowitym szaleństwem – spojrzał mi w oczy, były takie jak dawniej, zanim cały świat pękł, a My razem z nim. – To przerażające. Wiem że jest zły… a mimo to za nim tęsknię… ratuj, przyjacielu. Uratuj mnie! – Krzyknął nagle, ściskając mnie mocno.
Uśmiechnąłem się szeroko. Był to mój stary uśmiech. Uśmiech Satyrisa.
- Nie martw się! Wszystko będzie dobrze!
Kiwnął głową, a następnie świadomość Ihepta raz jeszcze zagubiła się w labiryncie, a on sam puścił mnie i ruszył do swojego małego warsztatu, gdzieś w głębi Arsenału.
Uśmiechnąłem się patrząc jak odchodzi.
- Młot i kowadło, ogień i blask – zanuciłem zapomnianą pieśń.
- Klejnot w dłoni… nadziei brzask – odpowiedział starzec.
Odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Pod mą wolą wrota się otworzyły.
Ludzie patrzyli w szoku, na odziane w czerń byty, wychodzące w szyku. Spojrzałem na me uczennice.
- Chodźcie. Czeka nas bitwa, a Wy musicie być gotowe.
Dziewczyny spojrzały po sobie, ale bez protestu weszły do Arsenału.
Mój stary przyjaciel nie zawiódł.
To co stworzył było godne mego imienia… a co ważniejsze –
Jego
Komentarze (5)
Pozdrawiam
A ja już się zaczynałem martwić - gdzie to się pkropeczka podziała - a jest jednak - nie zniknęła - dobrze - bardzo dobrze - już się bałem że cię już nie zobaczę.
Seria zakończona - napisz co myślisz!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania