Poprzednie częściCzarnoksiężnik - 1 - Kim jestem?

Czarnoksiężnik - 24 - Płonąca Dusza

Belhart zazgrzytał zębami spoglądając na zębate ostrze.

- Przeklęty Czarnoksiężnik. Pomyśleć że będziesz na tyle bezczelny by skraść broń stworzoną przez mego Pana.

Zachichotałem, szczerze rozbawiony.

- Och, Belharcie, zapominasz o jednym istotnym fakcie… - uniosłem dłoń tworząc potężny magiczny krąg. – Ja również zostałem stworzony przez twego Pana [Tysiąc Cięć]!

Świat zabłyszczał, kiedy po aktywacji kręgu pojawiło się sto portali dookoła arcydemona, a z każdego wynurzało się ostrze. Arcydemon uniósł magiczną barierę, ale było za późno. Setka ostrzy uderzyła na niego ze wszystkich stron i każde z nich zadało dziesięć cięć. Belhart ryczał wściekle, próbując utrzymać magiczną osłonę, ale i ona nie była w stanie go w pełni ochronić. Coraz to liczniejsze rany pojawiały się na jego ciele.

Nie miałem zamiaru dać mu czas na odpowiedź. Uniosłem się lekko w powietrze i rozłożyłem ramiona. Magiczne kręgi zaczęły wypełniać przestrzeń dookoła Belharta.

- To koniec. [Upadek Niebios] [Płacz Niewiernych] [Smoczy Oddech] [Fala Artmaru] [Wola Ziemi] [Bicz Sługi] [Lot Feniksa] [Uderzenie Gromu] [Lament Porzuconych] [Rozerwanie Ducha].

Zaklęcia aktywowały się równocześnie, a ich zebrana energia ruszyła pełną prędkością na Belharta, który klęczał, powalony przez poprzednie zaklęcie.

Prychnął, a jaśniejące spaczoną magią kręgi rozbłysły dookoła jego postaci.

- [Odrzucenie Magii] [Prawdziwa Forma] [Wezwanie Arcydemona]!

Swoistego rodzaju implozja rozerwała moje zaklęcia i magiczne kręgi, a mnie samego odrzuciła w tył. Wyhamowałem wbijając miecz w ziemię, a ta momentalnie obumarła, dotknięta przez moc plagi. Miejsce gdzie stał arcydemon było ukryte w dymie. Niewielkie wyładowania elektryczne i samotne płomyki przemykały w ciemności.

Szybko się rozejrzałem.

Wszystko wskazywało że armie Arcadii przełamały front z moją pomocą, lecz zarówno one, jak i chorda, stały teraz w milczeniu, odrzucone w tył przez tą potężną magię. Nikt nie kontynuował walki. Wszyscy zrozumieli że to ten który zwycięży w pojedynku, będzie zwycięzcą.

Zatrząsnąłem się, a następnie wybuchnąłem gromkim śmiechem. Aż brzuch mnie zabolał.

To było ekscytujące, jak najbardziej ekscytujące.

Nie spodziewałem się że poznał on magię rozbijającą.

- Haaaa – wypuściłem z siebie powietrze. – Dobrze, dobrze! W końcu pokazujesz swoje nowe umiejętności Belharcie, a już się obawiałem się że ta walka nie przyniesie mi satysfakcji.

Belhart wynurzył się z obłoków dymu. Teraz był dokładnie zakryty płonącym pancerzem, a każda z jego broni była otoczona spaczonym ogniem. Dookoła pojawiła się pewnie setka, pomniejszych demonów wszystkich typów i kształtów. Dla zwykłego śmiertelnika były to monstra jak z najgłębszych części wyobraźni. Na szczęście mi było daleko od bycia śmiertelnym.

- Twoja bezczelność wobec mego Pana, kończy się Tu i Teraz, Dersylisie – oznajmił. – Zbyt długo przeszkadzałeś jedynemu prawowitemu bogowi, przejąć władzę w tym świecie. Dzisiaj jest dzień kiedy przepadniesz na zawsze, a sama pamięć o tobie zostanie pochłonięta przez pustkę!

Wyprostowałem się i wymierzyłem czubkiem miecza prosto w jego postać. Grymas zadowolenia wykrzywiał twarz, ciągle zmienną przez przepływającą przeze mnie energię.

- Głupcze. Nie ma na tym świecie ognia który mógłby spalić mego ducha, ani pustki która mogłaby mnie pochłonąć. Polegniesz z mojej ręki, tak jak wielu przed tobą i pozostaną po tobie jedynie kruche słowa, które rozerwie wiatr czasu.

Belhart ryknął wściekle i wymierzył we mnie mieczem.

- To się jeszcze okaże, Dersylisie! – Spojrzał po demonach. – Atakować!

Chorda demonów rzuciła się na mnie z całą prędkością. Ruszyłem powoli do przodu, a moc radośnie przeskakiwała między moimi palcami. Jednakże nie byłem tak radosny jak można by się spodziewać. Interesował mnie tylko Belhart. Ta bezimienna masa mrówek wzbudziła moją irytację. Nie miałem zamiaru się nimi zajmować. Schyliłem lekko głowę i spojrzałem po nogi.

- Pokaż im, czym jest prawdziwa pustka… [Zwolnienie Łańcucha]…

Pod mą magiczną komendą, praktycznie wszystkie ograniczenia nałożone na Cień zniknęły. Byt zabulgotał, a następnie wyskoczył spod mych nóg, niczym niepohamowana fala. Demony zatrzymały się, zdęte przerażeniem. Cień wzniósł się, zasłaniając niebo, niczym fala tsunami. Grom zaklęć uderzy w falę, jako akt rozpaczy, jednakże każde uderzenie zostało pochłonięte, przez nadciągającą czarną masę. Fala powoli zaczęła się załamywać, zapowiadając nagłe uderzenie i śmierć. Jednakże to się nie stało. Ciemna masa zatrzymała się i stała w milczeniu przez kilka sekund… tylko po to by nagle wypuścić z siebie setki ostrzy, które spadły niczym nawałnica mieczy, prosto na demoniczną hordę. Ryki i wrzaski setek gardeł dotarły do mych uszu, znacząco wytłumione. Cień zamienił właśnie demoniczną armię, w nic więcej jak w bufet, dla swego niewyobrażalnego apetytu.

Jakież było moje zaskoczenie gdy nagle ściana stworzona przez Cienia pękła w kilku miejscach, rozerwana niebieskim ogniem. Zatrzymałem się, znowu zbity z tropu. Belhart używał ognia Zerghota i nie używał go sam. Jakże miła niespodzianka.

Po chwili Belhart i sześć demonów w maskach, otoczone niebieskim ogniem, stało gotowych do walki. Cień ich ignorował, zajmował się łatwą zdobyczą, za co byłem mu wdzięczny. Uśmiechnąłem się, widząc furię w oczach arcydemona.

- Twój sługa to za mało by mnie pokonać! – ryknął.

- Zabawne – prychnąłem. – Powiedziałbym to samo twemu Panu.

Jeszcze większa furia pojawiła się w jego oczach. Rzucił się na mnie, wraz z resztą potężnych demonów. Uniosłem miecz Plagi i odskoczyłem w tył, unikając pierwszej serii ciosów. Następnie skoczyłem do przodu, w sam środek zgrupowanych przeciwników i ciąłem głęboko, mając zamiar zabić wszystkich jednym silnym ciosem, ci jednak odskoczyli unikając zgrabnie ostrza i uderzyli ponownie. Iskry wleciały pod niebo, kiedy zwarłem się z nimi bezdusznym tańcu. Nie byli w stanie mnie zabić, ale i ja nie byłem w stanie ich trafić… na szczęście moc Plagi odnosi się nie tylko do rzeczy żywych. Jeden z demonów syknął i wyrzucił swój miecz, teraz pożarty przez rdzę i szybkim zaklęciem, wytworzył nowy. Sam Belhart spoglądał na swoją broń zaniepokojony, widząc coraz to wyraźniejsze ślady rdzy i uszkodzeń.

Uśmiechnąłem się szeroko.

- Czyżby to wszystko co miałeś mi do pokazania? Czy to naprawdę wszystko co dał ci twój Pan, by mnie pokonać?

Belhart cofnął się o krok, a następnie zachichotał.

- Nie. To nie wszystko.

Naraz wyciągnął swą dłoń do przodu ściskając jakiś przedmiot. W pierwszym momencie nie wiedziałem co trzyma, a kiedy zrozumiałem, było już za późno.

Czarny Kryształ. Ten sam o którym mówił Iphet. Kryształ o mocy tak wielkiej, że był w stanie wyrywać dusze i ducha z żywych i zamykać je w kryształach. Byłem pewny że wszystkie zostały zniszczone, lecz widać byłem w błędzie.

Potężna moc, najczystsza manifestacja mocy Zarghota uderzyła we mnie całą mocą. Moje ciało wygięło się i zaczęło zmieniać, kiedy mój duch był wciągany przez przeklęty kryształ. Upadłem na kolana, a mój wrzask bólu rozerwał niebiosa. Cień zadrgał i upadł, drżąc i zmieniając swą formę. Czułem jak moje nieśmiertelne ciało z trudem powstrzymuje moc kryształu.

Świat zamilkł, kiedy wszyscy zrozumieli, że Dersylis, Megus, klęczy pokonany przed Arcydemonem Zerghota.

Belhart zachichotał i zbliżył się o kilka kroków.

- Może masz nieśmiertelne ciało Dersylisie, lecz twój duch nadal jest śmiertelny – uniósł miecz, płonący niebieskim ogniem. – Zniszczę go i pozostawię twą nieśmiertelną, pustą skorupę, jako pamiątkę dla świata i przypomnienie, co się dzieje z tymi, którzy sprzeciwiają się woli Boga.

Płonące ostrze wbiło się w me ciało, niewyobrażalny ból wywołał jeszcze głośniejsze wrzaski. Zaraz po nim wbił we mnie resztę swojej broni, a po nim, pozostałe sześć demonów, wbijało we mnie ostrza ze wszystkich stron. Niebieski ogień otoczył mnie i wypalał od środka. Moje krzyki rozrywały niebiosa. Było to cierpienie jakie nikt nie może sobie wyobrazić. Czułem, jak mój duch i moja dusza, są otaczane przez przeklęte płomienie, które tylko czekały by je pochłonąć.

Belhart zbliżył się jeszcze bardziej i przyłożył czarny klejnot do mojej głowy, która posiadała teraz zaledwie połowę twarzy, jako że reszta została pochłonięta przez płomienie. Odór z jego paszczy i głębia jego głosu, doszła do mej świadomości jakby z głębin.

- Przepadnij Satyrysie. Przepadnij Dwunasty Megus. Niech Pustka będzie twoim nowym domem.

Ogień zabłysnął z dwojoną siłą, a mój krzyk dotarł do gwiazd…

To miał być koniec.

Mój koniec.

 

 

… miał.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nefer 19.07.2019
    Zaskakujący momnent. Czyżby bohater jednak miał zostać pokonany? Miał? Spodziewam się, że jednak wstanie na nogi i ruszam dalej.
    PS. Chorda? Raczej horda.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania