Poprzednie częściCzarnoksiężnik - 1 - Kim jestem?

Czarnoksiężnik - 23 - Słodka Bitwa

Dookoła toczyła się brutalna bitwa.

Chordy zwierzoludzi, goblinów i wielu innych bestii uderzały falami na chwiejącą się linię muru tarcz. Prawa flanka trzymana przez falangi krasnoludów w ciężkich pancerzach, trzymała się mocno. Bandy goblinów wspieranych przez ogry i trolle uderzały z wielką siłą, lecz krasnoludzka stal i okazjonalny pocisk z ustawionej na tyłach balisty, skutecznie podtrzymywał tą część pola bitwy. Na lewej flance ścierały się elfy i zwierzoludzie. Tu nie dało się odróżnić gdzie dokładnie stoi linia frontu, jako że elfy wyskakiwały do przodu, kręcąc się w bezlitosnym tańcu. Brutalna siła zwierzoludzi dawała mi pewną przewagę, podobnie ich grube futra i skóry, lecz zręczność i finezja ciosów ich przeciwników, była godnym dla nich wyzwaniem. W samym centrum stała linia ludzi, ta wyginała się lekko do tyłu, ale była daleko od złamania. Pośród ludzi stali wierni Arcadii zwierzoludzie, uderzając silnie i bezlitośnie, tam gdzie chorda wrogów naciskała zbyt mocno. Białe sztandary z symbolem złotego oka o ośmiu mackach stały wysoko i dumnie, kiedy nad linią frontu przelatywały magiczne pociski i rozbijały się o magiczne bariery. Gdzieś, na pobliskim wzgórzu, ścierała się ze sobą kawaleria obu stron, otoczona przez kurz i pył.

Na pobliskim wzgórzu wznosiły się sztandary królewskie. Na białym koniu siedział król Alerion, mąż Varii i król Arcadii. Wydawał on rozkazy i sam od czasu do czasu, rzucał silniejsze zaklęcia, starając się zmienić losy bitwy.

Armia jaką prowadził liczyła ponad pięćdziesiat tysięcy wiernych Arcadii żołnierzy, a kolejne tyle nadciągało jako posiłki… lecz i to mogło być za mało.

Niezliczona chorda, tak liczna, że Spaczona Pola ukryły się pod pyłem jaki wzniósł pod niebo marsz tysięcy nóg. Teraz, wśród chaosu pojawiły się wysokie byty w ludzkich maskach. Katherul nadciągały na linie frontu, a prowadził je wielki potwór. Demon o smoczych skrzydłach, czterech ramionach i oczach błyszczących czerwienią.

 

Patrzyłem na wszystko w milczeniu, okiem wyobraźni, spoglądając na pole bitwy z Osnowy.

 

Rozpoznałem tego który prowadził tę przeklętą chordę. Zachichotałem i spojrzałem na moją armię. Dziesięć tysięcy gwardzistów i drugie tyle zrodzonych z ciemności żołnierzy. Uśmiechnąłem się spokojnie.

- Szykujcie się. Wyjdziemy w samym środku ich ataku – oznajmiłem. – Nie okazujcie litości, jako że nikt wam jej nie okaże. Nie okazujcie strachu, bo karmi on byty chcące was zabić. Nie czujcie żalu, jako że śmierć w obronie domu, jest śmiercią godną. Uderzajcie z całą siłą. Niech wasze ciosy rozetną ich ciała i rozbiją ich ducha. Niech wasz krzyk, roztrzaska tarcze. Walczcie i gińcie, jeśli będzie trzeba.

Moi gwardziści milczeli przez chwilę, a następnie odpowiedzieli chóralnie.

- W życiu, wojna. W śmierci, pokój. W życiu, służba. W śmierci, duma.

Kiwnąłem głową i spojrzałem na me uczennice. Iphet spełnił zadanie. Leila miała na sobie piękną, srebrno czarną sukienkę, a w dłoni trzymała niewielką różdżkę. Anna natomiast miała na sobie czarno złote szaty, naznaczone runami i kostur z obsydianu.

- Leilo, trzymaj się z tyłu, obserwuj i ucz się – kiedy odpowiedziała kiwnięciem, spojrzałem na Annę. – Wiesz jak używać zaklęć w walce, ubiór i broń jaki nosisz, zwiększa twoją siłę. Uderzaj silnie, ale nie bez rozsądku. To będzie długa walka, a ty nie powinnaś bezsensownie tracić energii.

- Rozumiem mistrzu.

- Dobrze – odwróciłem się do końca ścieżki i uniosłem dłoń. – [Brama]

(Po przemyśleniach – zaklęcia będą umieszczane pomiędzy znakami […] np. [Kula ognia] – bo będzie bitwa i dużo zaklęć – więc i pewne odróżnienie byłoby miło widziane)

Portal otworzył się dokładnie metr nad ziemią, w samym środku wrogiej masy uderzających na centrum. Spaczeni, zatrzymali się, widocznie zaskoczeni, tylko po to by przywitały ich czarne ostrza moich sług.

To właśnie oni zadali pierwszy cios. Ich pancerne nogi zgniotły najbliższych przeciwników, a potężne uderzenia bronią, rozcinały po kilku wrogów na raz. Kilku z nich, zrzuciło pancerze jeszcze w Osnowie i teraz jako bestie o bliżej nie określonej formie, rozrywały wrogie szeregi, szerząc strach i panikę. Jeden z katherul uniósł obie dłonie w geście rzucenia zaklęcia.

- [Pocisk Destru-

Sprawnie wyrzucona Gwiazda Poranna przeleciała przez portal i bezlitośnie trafiła Katherul prosto w głowę. Wzmocniona moją mocą, oryginalna broń bez problemu roztrzaskała płaczącą maskę i miotnęła na wpół żywego wroga do tyłu. Stojący kawałek dalej skrzydlaty Demon, a właściwie Arcydemon, ryknął wściekły, rozpoznając moją broń.

- DERSYLIS! – moc jego głosu wstrząsnęła ziemią. – Megus Szaleństwa! Zdrajca Ciemności!

Dwudziestometrowe monstrum ryknęło, szarpane nienawiścią zrodzoną ze swojego Pana. Widziałem, że tak zareaguje. Chichocząc wyskoczyłem z portalu, trzymając gwiazdę poranną w dłoni.

- Witaj Belharcie! Ile to tysiącleci minęło odkąd ostatni raz widziałem twoją mordę na powierzchni ziemi?

- Stanowczo za długo! [Rozcięcie Rzeczywistości]!

Ledwo co, niewidoczna linia, która miała pozbawić mnie głowy, zbliżała się w dość szybkim tempie. Dokładnie widziałem gdzie była, dzięki dość widocznie ucinanym końcom włóczni, jak i nagłych rozcięć na pół, wyższych przedstawicieli chordy w fontannie krwi.

- [Rozbicie] – zakomenderowałem, a magiczne cięcie rozsypało się w powietrzu. – Jak zwykle, brak ci finezji innych arcydemonów. Moja kolej [Trzy Strzały]

Trzy magiczne pociski wyskoczyły z kręgu, lecąc prosto na Belharta. Ten ryknął wściekle tworząc kolejne magiczne kręgi.

- [Tarcza Piekieł] [Nie-boska Osłona]!

Dwie nałożone na siebie osłony bez przeszkód zatrzymały mój atak. Uniosłem brwi zaskoczony i ruszyłem powoli naprzód, nie zważając już na otaczającą mnie bitwę. Arcydemon zaśmiał się widząc moją reakcję.

- Zestarzałeś się głupcze. Nie jesteś już tak silni kiedy ostatni raz spotkaliśmy się na polu bitwy! Jednak ja… JA! Urosłem w siłę!

Zachichotałem rozbawiony.

Och! Jakże piękna była ironia tejże sytuacji.

- Prawda, zestarzałem się i osłabłem, a ty urosłeś w siłę… - zaśmiałem się tak, by wszyscy mogli mnie usłyszeć. – Jednak istnieje znacząca różnica między, byciem silnym, a staniem się silniejszym!

Arcydemon syknął wściekle, a trzy, nadal stojące katherul rzuciły się w moją stronę. Nie spodobało mi się to. Uniosłem Gwiazdę Poranną i zamachnąłem się nią.

- Nie przeszkadzajcie! [Sądzący Cios] [Uderzenie Gromu]!

Wzmocniona przez dwa zaklęcia broń uniosła się pod niebo, a teraz przesączony magią bijak (zakończenie maczugi na łańcuchu) uderzył, niczym meteoryt na jednego z Katherul. Ten uniósł dłonie, rzucając zaklęcia ochronne, lecz te nie powstrzymały mego uderzenia. Gwiazda poranna roztrzaskała magiczne kręgi i dość radośnie, wbiła głowę katherul głęboko w jego tors. Tak ze nawet oczu nie dało się już dojrzeć. Bestia zatoczyła się, wydała bliżej nieokreślony bulgot, a następnie padła martwa.

Niestety byłem nieuważny, arogancja chyba mnie zgubiła. Pozostałe demony, a nawet służący im czarnoksiężnicy, zarzucili mnie zaklęciami. Nawała ich mocy była na tyle silna i nagła, że byłem zmuszony cofnąć się o krok.

Tylko o krok.

Cień momentalnie się uniósł i stworzył dość silną barierę która zatrzymała nadchodzące ciosy.

Potrząsnąłem głową i zachichotałem – pomyśleć że poczułem taki atak, chyba faktycznie się starzeję.

- Mistrzu! – Anna podbiegła do mnie zaniepokojona. – Jesteś cały?

- Spokojnie uczennico, nic mi nie jest… hym – rozejrzałem się po polu bitwy.

Moi gwardziści nadal wyskakiwali z portalu, ale widać było że element zaskoczenia osłabł, ponieważ nie robili już tak dobrych postępów. Z drugiej strony, sojusznicze siły Arcadii zaczęły pchać linię frontu naprzód. Dobrze. Niech armia przełamie front, a ja zajmę się ich dowództwem.

- Strzeż Portalu i Leili. Jest trochę ciężej niż się spodziewałem! – milcząco nakazałem Cieniowi się schować pod moimi nogami i wyciągnąłem dłoń z magicznym kręgiem. – [Czarna Lanca]!

- [Mur Kości]!

Potężny pocisk czarnej energii rozbił się na szarym murze, a następnie roztrzaskał go na kawałki. Belhart ryknął i dobył swojej broni. Miecza, topora, włóczni i halabardy, po jednej w każdej ręce.

- To miejsce będzie twoim grobem Dersylisie! Tutaj zginiesz! [Cios Zerghota]!

- [Cios Zerghota]! – Katherul powtórzyły za nim.

Wiedząc jak potężne jest to zaklęcie, a szczególnie jego pole rażenia, skoczyłem do przodu i przyjąłem wszystkie trzy uderzenia, bez żadnej osłony.

Otoczył mnie dym i pył, poczułem smak krwi w ustach, a w uszach przez chwilę piszczało. Potrząsnąłem głową i wyprostowałem się. Stałem pośrodku wypalonej ziemi, spaczonej tak mocno, że miną stulecia zanim coś tu urośnie. Belhart zachichotał radośnie.

- Spójrz na siebie, KRWAWISZ! Krwawisz jak prosty człowiek! Jak zwierzę!

Brzmiał on stanowczo zbyt optymistycznie jak na mój gust. Westchnąłem unosząc Gwiazdę Poranną.

- [Uderzenie Tytana]!

Zamachnąłem się i z całą siłą uderzyłem błyszcząca zielonym ogniem maczugą. Pędzący łańcuch był na tyle wypełniony mocą, że palił wszystkich tych którzy znaleźli się w pobliżu. Setki gardeł spaczonych istot rozerwało niebo swoim lamentem, kiedy zielony ogień wypalił w kilka chwil dziury w ich skórze, podpalił futro, a czasem nawet tłuszcz. Bijak bezlitośnie uderzył w próbującego się bronić Katherul i nie szczędząc w słowach, rozerwał go na części pierwsze. Pęd bijaka jednak spadł na tyle, że Arcydemon zdołał go zatrzymać i unieruchomić.

- Teraz! Zabij go! – Belhart ryknął do ostatniego Katherul.

Ten skoczył naprzód, zamachując się swoim ostrzem.

 

Jakże było jego zaskoczenie kiedy jego miecz zatrzymał się z brzękiem stali, a następnie ostra broń przeszyła go na wskroś.

Katherul padł na ziemię, drżąc i bulgocząc, kiedy jego ciało zwijało się i zmieniało kolory, pożerane przez zarazę i ropę.

Belhart cofnął się o krok, widząc zębate ostrze które trzymałem w dłoni.

- Nie… niemożliwe. To NIEMOŻLIWE! – ryknął przerażony. – Toż to Miecz PLAGI!

Uśmiechnąłem się radośnie.

- Oh? Czyli znasz to ostrze?

- Blefujesz! BLEFUJESZ! – Arcydemon cofał się zdjęty strachem. – To ostrze mój pan wręczył Ojcu Plagi! To ostrze należało do sługi mego pana! To ostrze pękło milenia temu!

 

Zachichotałem.

- Nawet spaczone ostrze, można przekuć w nowe…

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Nefer 19.07.2019
    Dobra scena batalistyczna, podobnie jak dialogi. Utrzymujesz napiecie, czyta się z zainteresowaniem. Trochę dziwny natomiast ten zabieg z nazwami zaklęć w nawiasach. Rozbija to narrację i jest właściwe zbędne. W sumie, jako czytelnik, nie muszę śledzić wszystkich magicznych zaklęć rzucanych przez przeciwników. To jednak nie gra komputerowa. Wymień i opisz te, które okażą się istotne, pozostałe pomiń albo potraktuj zbiorowo. W każdym razie, bohater trzyma asa w rękawie, jak się okazuje. Nie chcąc pzrerywać w dramatycznej chwili, ruszam dalej.
  • Kapelusznik 19.07.2019
    Cóż - nikt się nie sprzeciwiał więc napisałem w tym stylu - jako mały eksperyment - teraz wiem że nie jest to najlepszy pomysł - niech i tak będzie
  • pkropka 19.07.2019
    Właśnie wędruje, napiszę koniecznie :)
    Mnie się podobały czary w nawiasach. Ciekawy pomysł, mogłeś tylko pokusić się o szerszy opis efektów, ale i tak było fajnie.
    "przyjąłem wszystkie trzy uderzenia, bez żadnej osłony." - tu brzmi jakby się przechwalał. Niby pasuje do charakteru ale czytając odniosłam wrażenie że przyjął, bo nie miał czasu postawić osłony.
    Ogółem dzieje się i mi się podoba :)
  • Kapelusznik 19.07.2019
    Ok - czyli 1 do 1
    Dobrze odgadłaś - nie przechwalał się - stwierdził fakt

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania