Poprzednie częściCzarny Anioł - rozdział pierwszy

Czarny Anioł - rozdział drugi

Władimir Uljanow otworzył w końcu zmęczone oczy. Było rano, leżał w łóżku

i kompletnie nie wiedział co wydarzyło się poprzedniego dnia. Czy faktycznie sam Mefistofeles przybył do jego domu by zawrzeć jakąś piekielną umowę?

A może miał po prostu silną gorączkę, która wywołała te jakże realistyczne omamy? Był w końcu trochę rozpalony, więc tak, to musiało być to.

Po kilku minutach rozmyślań nad tym interesującym przeżyciem Wład wstał z łóżka i poszedł wykonać swój poranny rytuał. Umył zęby, założył garnitur, zaparzył kawę, i usiadł przy kuchennym stole z gazetą „Iskra”. Po kilku stronach czytania o froncie zachodnim, dziennikarz odłożył gazetę i wstając z krzesła, zobaczył coś wstrząsającego. Na dywanie znajdowała się ewidentna plama po rozlanej wcześniej kawie. Rozlanej dnia poprzedniego.

„Nie, to nie może być prawda” myślał, patrząc na ciemną plamę. „Skoro ona tutaj jest, to…” rzucił wzrokiem na biurko, i choć nie zobaczył diabolicznego cyrografu, to i tak poczuł wyraźne zaniepokojenie, albowiem na biurku nie było nic. Ani białej kartki, ani kałamarza z atramentem, ani też pióra. Wszystkie te rzeczy gdzieś zniknęły.

Uljanow nie zdążył przeanalizować dokładnie sytuacji, ponieważ usłyszał bijące za oknem dzwony kościelne. Oznaczało to, że wybiła już dwunasta. Za okrągłą godzinę miał przemawiać, a mowa nawet jeszcze nie zaczęta! Trudno. Nie da się już nic wymyślić. Musi iść i improwizować, a kto wie, może dostanie jakiegoś boskiego natchnienia jak mówiła postać w śnie.

 

Dzień był prawdziwą esencją jesiennej aury. Smutny, październikowy wiatr hulał wolno po ulicach Petersburga, wprawiając przydrożne dęby i kasztany w ponure skrzypienie. Ich miodowe, czerwone i miedziane liście szeleściły donośnie, odrywając się jeden za drugim od gałęzi, by popłynąć subtelnie po wilgotnym powietrzu i ułożyć w kolorowe dywany na brukowanych chodnikach miasta. I właśnie po jednym z takich złocistych dywanów szedł, zawinięty w płaszcz Władimir, zmierzając na zebranie komunistów.

 

- Ludu Rosji! Witajcie na kolejnym, wolnościowym zebraniu robotniczo chłopskim! Dzisiaj przemówią działacze bolszewiccy i eserowcy! Niech żyje proletariat! – krzyczał tłusty, ubrany w czapkę i strój robotniczy przewodniczący zebrania – Jako pierwszy dziś zabierze głos dziennikarz oraz działacz społeczny Władimir Lenin! Brawa dla niego!

Robotnicy krzyczeli owacyjnie, a na mównicy zamiast przewodniczącego pojawił się Wład.

- Dzień dobry, nazywam się Władimir Lenin, jak ta rzeka, Lena – powiedział niezbyt donośnie i owacje ustały, zmieniając huczne krzyki w grobową ciszę – Ja… chciałbym pomówić o nierówności społecznej… Dlaczego jedni mają lepiej, a… a ci drudzy gorzej… - improwizował Lenin, zaciągając, jąkając się i mówiąc bardzo, bardzo niepewnie – Ten kraj potrzebuje reform! Potrzebuje wywłaszczenia ziem i… tego… odejścia od kapitalizmu!

Na te banalne hasła lud nawet nie reagował, znużony płytkim monologiem. Setki głów w robotniczych czapkach patrzyło na Władimira z pogardą, całkowicie go już nie słuchając. I wtedy, kiedy wydawało się już, że przemówienie skończone, stało się coś doprawdy zbawczego. Wśród szarych rzędów proletariuszy Uljanow dostrzegł Jego.

Czarny jak bezksiężycowa noc Anioł o kruczych skrzydłach stał między ludźmi, zdających się ignorować jego metafizyczną obecność. Patrzył się swymi pustymi oczyma wprost na dziennikarza, wywołując paraliżujące dreszcze i zimne poty.

Następnie uniósł swą chudą dłoń z ptasimi szponami, trzymającą jakiś świstek papieru do góry, uśmiechając się przy tym upiornie. Uljanow wiedział, że była to ta „umowa o dzieło”.

- Złaź z mównicy! – wykrzyczał w końcu jeden z robotników, a po chwili przyłączyli się i inni – Właśnie! Złaź ścierwo!

Ludzie nie chcieli już go słuchać. Uljanow o tym wiedział, i w normalnych warunkach ustąpiłby jako przegrany, godząc się z klęską.

Ale nie tym razem. Tym razem nie był jakimś tam dziennikarzyną, którym można pomiatać, nie. Tym razem był Leninem, a Lenin nie przegrywa.

- Wiesz ludu… - zaczął od początku, po krótkiej przerwie, zmieniając całkowicie barwę głosu na bardziej donośną i ekspresyjną – Kiedyś patrzyłem na dokonania starożytnych cywilizacji z wielkim podziwem. Widziałem egipskie piramidy, rzymskie akwedukty i babilońskie świątynie jako wspaniałą spuściznę tych wielkich imperiów. Widziałem ich dumnych filozofów, historycznych cesarzy i wspaniałych kapłanów. Widziałem to wszystko, tylko nie ludzi którzy stworzyli to własnymi rękami. Ludzi zniewolonych, dokładnie takich jak my, towarzysze. Bo to myśmy budowali sfinksy, rwali mury na świątynie i kamienie na drogi imperialne. To myśmy wiosłowali i orali w polu, a oni pisali komedie i dramaty, usprawiedliwiali ojczyznami swoje intrygi, walczyli o granice i fikcyjną demokrację. Myśmy byli brudni i umierali naprawdę. Oni byli estetyczni i dyskutowali na niby. I teraz dalej tak jest towarzysze. Pracujemy pod ziemią i na ziemi, pod dachem i na deszczu, przy łopacie, lorze, kilofie i łomie. Nosimy wory z cementem, układamy cegły, tory kolejowe i depczemy ziemię, zakładając kolejne imperia… - zatrzymał się na chwilę by nabrać powietrza do płuc - Teraz dopiero poznałem cenę starożytności. Starożytności, która była jedną wielką zmową ludzi wolnych przeciwko niewolnikom! A co najgorsze towarzysze, ta zmowa nigdy nie umarła i dalej żyjemy w starożytności. Dalej służymy antycznym panom, wyzyskiwani i zniewalani, tak samo jak nasi ojcowie trzy tysiące lat temu! – Lenin krzyczał, a na twarzach jego słuchaczy pojawiło się ewidentne wzruszenie. Czuli wściekłość i oburzenie opowiedzianą sytuacją. Czuli smutek, melancholię i wielki, wielki podziw dla stojącego przed nimi demagoga – Ale spokojnie ludu! Czas starożytności dobiega końca i zbliża się nowa epoka. Epoka, w której to wreszcie my będziemy dzielić i rządzić. To my będziemy panami

i rozpoczniemy dyktaturę proletariatu! – tłum zaczął wiwatować – Raz na zawsze rozprawimy się z krwiopijcami ludu pracującego! Raz na zawsze pozbędziemy się arystokratów, burżuazji, kleru i wszystkich innych warstw posiadających! – robotnicy krzyczeli „Tak! Tak!”, rzucając swoje czapki do góry, całkowicie pochłonięci spektaklem Czarnego Anioła –

I wreszcie, raz na zawsze pozbędziemy się cara! – cały plac wykrzykiwał owacje – Cholerny monarcha zapłaci za wszystko co zrobił proletariuszom. Zapłaci własną głową i cała jego arystokratyczna familia również! Wreszcie stanie się to, co powinno od trzech tysięcy lat. Władza trafi w ręce ludu!

Ludzie krzyczeli, płakali i śmiali się zachwyceni przemową Lenina. Rzucali swoje czapki do góry, machali czerwonymi flagami i powtarzali dumnie populistyczne hasła demagoga. Robili to prawie wszyscy ze zgromadzonych, oprócz jednego, komunistycznego działacza Balkunina, który stał oburzony w pierwszym rzędzie zgromadzonych. Był dobrym przyjacielem Władimira i od zawsze (zresztą jak on sam) wierzył w ideę zmian bez rozlewu krwi.

- Nonsens! – wykrzyczał w końcu Balkunin, uciszając tłum swoim kontrowersyjnym stwierdzeniem – Jak możesz chcieć utopienia we krwi własnego narodu? Pragniesz by ulice Matki Rosji spłynęły jej krwawymi łzami, barbarzyńco!

- Nie. Nie Matki Rosji, a ludzi którzy nią rządzą. Muszą odpowiedzieć za swoje czyny i każdy z nich straci głowę.

- Chryste… Pragniesz wymordować tysiące ludzi…

- Tak musi się stać – odpowiedział dumnie Lenin, na co tłum zareagował owacjami.

- Dobrze więc. Pójdę z tym do senatora! – zagroził Balkunin.

- A idź choćby do Imperatora! Niech wie, że po niego idziemy. Idziemy po ich wszystkich…

Na placu zbierało się coraz więcej ludzi z różnych, robotniczych dzielnic miasta. Przychodzili z fabryk, strajków ulicznych albo po prostu domów, zachęceni ofertami Włodzimierza. Po kilku godzinach liczba ich podwoiła się, a po Petersburgu zaczęły chodzić pogłoski o wielkich protestach na obrzeżach, zdolnych przerodzić się w strajk generalny. Lenin był dumny i świadomy chwały jaka (zgodnie z umową) go spotkała.

Po obiedzie przewodniczący zebrania (przeradzającego się już w ogólny protest) poprosił Lenina aby ten powiedział co mają dalej robić, ponieważ na placu zbierały się już tysiące podjudzonych ludzi, gotowych i chcących działać. Oczywiście Uljanow przyjął tę ofertę i ponownie wyszedł na trybunę.

- Witaj ludu! – owacje spotęgowane były już kilkakrotnie, przez wielotysięczny tłum – Widzę, że nasza liczba rośnie więc chciałbym wyjść z propozycją, towarzysze. Dzisiaj, w Pałacu Zimowym, organizowane jest posiedzenie Dumy Państwowej, w którym zasiądzie sam car Mikołaj II z całą zgrają jego senatorskich psów. Dzisiaj, ludu Rosji, możemy zmiażdżyć tą burżuazję! Możemy uderzyć w nich w parlamencie, raz na zawsze obcinając głowę węża! Porwijmy miasto i nieśmy rewolucję!

Władimir Uljanow skandował krwawe hasła, a lud radował się możliwością spontanicznego działania. Po piętnastu minutach armia proletariuszy wyruszyła na Pałac, zostawiając za sobą pusty plac, pokryty jedynie jesiennymi liśćmi. Pusty, przynajmniej dla oczu zwykłego śmiertelnika, ponieważ na jego środku stał dumnie wyprostowany Czarny Anioł, śmiejący się złowieszczo do zachmurzonego nieba, albowiem jego spektakl trwał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Dimitria 03.04.2017
    "To myśmy wiosłowali i orali w polu, a oni pisali dialogi i dramaty" - w sumie nie wiem o co chodzi tu z tymi dialogami. Mi sie starożytność kojarzy z komediami i dramatami.
    Ogólnie uważam, że rozdział dobry, czekam na kolejny i zostawiam 5 :)
  • xiddi 04.04.2017
    To cytat z Borowskiego akurat :)
  • Dimitria 04.04.2017
    Cytat powinien znaleźć się w cudzysłowie.
    I tak musiałam się przyczepić, aj :D
  • xiddi 04.04.2017
    Dzięki za poprawki już zmieniam i zaraz wrzucam kolejny rozdział

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania