Czarny Pies kica jak Zając

Oddalała się wielka nawałnica, która nawiedziła okolicę. Żywioł pozrywał dachy i linie energetyczne. Nie oszczędził też najnowszych samochodów, autobusów i rowerów, a nawet taczek i tirów wyglądających jak martwe wieloryby. W telewizji mogliby mówić, gdyby była tu jakaś telewizja, że zginęło od kilkudziesięciu do nawet kilkuset osób. Nic nie zostało jednak wyjaśnione. Po prostu pioruny jakby się uparły na to małe miasto, w którym w ostatnich latach tak wszystko ładnie wyremontowali.

– Paznokcie mam brudne – powiedział Janek do Stefana otrzepując się po wyjściu ze starego rozpadającego się budynku, w którym schronili się mężczyźni.

– Myślisz, że znowu będę musiał myć auto? – zapytał Stefan

– Na pewno.

Zamilkli. Dopiero teraz dotarło do nich, że coś się stało, że cały porządek, którym żyli mógł się nagle przewrócić i stanąć na głowie. Żaden z nich nie chciał jednak przyznać tego głośno. Wewnątrz czuli, że coś się wydarzyło, ale nie chcieli okazać słabości. Nigdy jej nie okazywali. To byli prawdziwi mężczyźni. Za takich się uważali. Zresztą pracowali razem i nie wypadało.

– Ta pogoda wariuje – odezwał się po chwili milczenia Stefan

– A daj spokój – kontynuował farsę Janek – raz ciepło raz zimno. Nic się nie chce.

Minęli wywróconą cysternę. W oddali słychać było pulsujące sygnały jakby różnych służb. Janek zakrył uszy dłońmi.

– Co robisz? – zdziwił się Stefan

– Nie mogę słuchać wysokich dźwięków.

– Moja też tak ma i boi się burzy

– No

Znowu zamilkli i szli dalej. Zbliżała się noc a w żadnym oknie nie paliło się światło. Nawet świeczka. Miasto jakby umarło.

– Chyba jakaś awaria – przerwał krępującą ciszę tym razem Janek

– W tym kraju jakby nie było awarii to by było święto

– Człowieku. Komuna. Siedzą na tyłkach, a jak są potrzebni, to ich nie ma

Znowu rozmowa skończyła się tak jak się zaczęła. Mężczyźni właściwie się nie lubili. Pracowali razem, ale jak to czasami w pracy bywa różniło ich wszystko: temperament, osobowość, światopogląd, doświadczenie życiowe. Janek miał nadzieję, że Stefan wyleci po ostatniej kłótni z szefem, ale jakoś się upiekło. Teraz spotkali się przez przypadek. Jeden był u klienta, drugi zostawił samochód w okolicznym warsztacie. Czasami los płata takiego figla, że rzuca w jakieś absurdalne zamknięte miejsce dwie osoby. Wiadomo, chciałoby się, żeby wynikła z tego wielka miłość albo przynajmniej przygoda, ale tej sytuacji towarzyszyło tylko zmieszanie i chęć ucieczki. Nie było jednak, gdzie się rozpłynąć. Jeszcze do tego autobusy nie jeździły. Zupełna pustka jak na westernach przed strzelaniną. Robiło się coraz bardziej dziwnie.

– Słuchaj, gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytał Janek – zupełnie się pogubiłem

– Też trochę nie wiem. Może w złą stronę poszliśmy – odpowiedział Stefan

– Nie wyszliśmy z miasta?

– Nie, na pewno nie. Kojarzę te bloki

– A w nich ktoś mieszka w ogóle?

– To wejdźmy – zaproponował Stefan – Przekonamy się

Zardzewiałe blaszane drzwi zaskrzypiały. Czuć było tynk. Chyba nie tak dawno położyli.

– Halo! – zawołał Stefan, ale odpowiedziało mu tylko echo.

– Chyba nikogo nie ma. – rzekł drżącym głosem Janek. Było zupełnie ciemno. Do tego Stefan zaczął iść szybciej i szybciej. Właściwie biegł. W tym mroku zupełnie nie było wiadomo, gdzie jest.

– Jesteśmy uratowani! – krzyknął gdzieś z góry a Janek przewrócił się o schody i w związku z tym poobijany musiał dotrzeć do swojego kompana. Przed oczami obu mężczyzn pojawił się nakryty uroczyście stół oraz dwa zasłane łóżka w perskie wzory. Pomieszczenie było też oświetlone tajemnicym światłem jakby z innego wymiaru.

– Odpoczniemy sobie. – powiedział bezmyślnie Stefan i rzucił się na łóżko jak futbolista amerykański.

– Nie uważasz, że to trochę dziwne? – zapytał bojaźliwie Janek, ale jego towarzysz chrapał już w najlepsze. Janek usiadł więc przy stole. W głowie mu wirowało. Po dłuższej chwili zorientował się, że je, wkłada do buzi kolejne przysmaki ze stołu. Były całkiem dobre.

– Dzień dobry. – Janek usłyszał zza pleców basowy głos. – Dawno nikogo u mnie nie było. – kontynuował człowiek z cienia. A właściwie nie wiadomo skąd, bo nasz bohater się nie odwracał i zamknął do tego oczy ostentacyjnie. „Za nic ich nie otworzę” powtarzał sobie w duchu.

– Halo!!! Jest pan tam?! – zawołała tajemnicza postać.

Janek powoli podniósł głowę.

– Dobry wieczór – rzekł jakby nigdy nic strachliwy chłopaczyna. – Przechodziliśmy, na dworze taki ziąb, więc weszliśmy.

– Proszę się nie tłumaczyć. Bardzo się cieszę, że Panowie wpadli. – uprzejmie odpowiedział gość, a raczej gospodarz lokalu.

– Jestem Jan Siodło – przedstawił się Janek po chwili zastanowienia. – Mój kolega się trochę zmęczył – dodał po chwili.

Tajemniczy mężczyzna wstał, na paluszkach podszedł do Stefana, spod łóżka wyciągnął wielką zakurzoną księgę i zaczął ją misternie wertować.

– Lubi pan czytać?- zapytał Janek, prawdopodobnie z jakiegoś takiego tępego zakłopotania. – Ja piszę czasami. Z moją żoną pisaliśmy do siebie listy.

Gospodarz podniósł dłoń z wyraźnie przydługimi paznokciami i kiedy Jankowi wydawało się, że zaraz podmuch wiatru poniesie go jak mały liść, usłyszał znajomy dźwięk swojego głupiego, lokalnego radia.

– Niestety będzie słońce, więc uzbrójmy się w cierpliwość, a niedługo spadnie deszcz i kwiaty w naszych ogrodach znowu zakwitną – wypowiedział się aksamitny głos z pudełka.

– Nie lubię złej muzyki. Zdecydowanie bardziej niż złą muzykę, wolę dobrą nutę. Tak żeby było czuć – przedstawił swoje poglądy gospodarz z pazurami.

Janek zamruczał i pokiwał potakująco głową, ale nie potrafił w żaden sposób skomentować słów człowieka, z którym los go w tej chwili, nie wiadomo dlaczego, złączył. Ten natomiast wstał, znowu podszedł do śpiącego Stefana, wyciągnął z kieszeni gumkę recepturkę i zaczepił mężczyźnie dwa jej końce na uszach.

– Ale się zdziwi jak się obudzi – powiedział parskając szeptem dowcipniś

Janek znowu zamruczał i westchnął, a raczej wydał z siebie charknięcie zakłopotania.

– Wie pan co się stało? – zapytał w końcu – Chciałbym wrócić do domu.

Gospodarz się uśmiechnął szyderczo.

– Co się miało stać? Coś się na tym świecie po prostu skończyło, ot co – odpowiedział. – Ludzi wywieźli helikopterami, a część jak ja i panowie zostali. Wolna wola.

Janek poczuł, że to wszystko musi mu się śnić, więc tylko się uśmiechnął, wstał i położył na drugim łóżku nic nie mówiąc.

– Ja tutaj śpię! – wrzasnął nagle gospodarz i kijem do przesuwania firanek zaczął okładać Janka jak niewolnika ze starych filmów.

– Pan jest wariat!! – zdenerwował się bity mężczyzna. – Żegnam! – dodał z dumą i wyszedł w ciemność.

Na dworze było już chłodno. Właściwie dopiero co skończyła się zima. Wielkie kałuże w ciemności odbijały blask księżyca. Wywrócone dostawczaki pełne były towarów, a opuszczone Biedronki i Lidle zapraszały szabrowników. Janek nie chciał mieć z takimi do czynienia. Wierzył jeszcze, że przez przypadek wszedł do jakiegoś opuszczonego osiedla poatomowego, o którym rząd nic nikomu nie powiedział. „Ciągle coś te skurwysyny ukrywają” myślał. Wszystko jednak nosiło ślady świeżo zgaszonego ogniska. Koszyki przy Tesco, benzyna na stacjach paliw, a nawet niedbale zaparkowane samochody osobowe – wszystko to świadczyło o tym, że to zamieszkałe do niedawna miejsce, z którego nie wiadomo czemu wszyscy odeszli albo być może się tylko pochowali. Może chcą zrobić psikusa. Taki żart ogólnospołeczny. Zmówili się na Facebooku. Takie myśli pojawiały się w głowie Janka Siodło, kiedy tak wędrował po omacku. W końcu zaczęło świtać i ulice stawały się coraz bardziej znajome. Właściwie nasz bohater był blisko domu, ale przy zgaszonych latarniach w ciemną noc niczego nie poznawał. Z ulgą przekręcił klucz w zamku i wszedł. W domu nie zastał nikogo, choć wszystkie rzeczy pozostały na swoim miejscu. Nie było prądu ani nie działały telefony. Trzeba było jedzenie z lodówki przenieść na balkon, bo się zrobiła wielka kałuża w kuchni.

– Gdzie się wszyscy podziali? – wymamrotał do siebie Janek Siodło po czym padł wyczerpany na wielkie małżeńskie łoże w sypialni. Po przebudzeniu nic się jednak nie zmieniło. Cisza jak makiem zasiał. Samochody nie jeżdżą, nawet psy nie szczekają. Nic. Wtedy w tym zagubieniu postanowił, że pójdzie do pracy i żeby sobie osłodzić tą niezręczną sytuację, przynajmniej raz w życiu usiądzie w fotelu prezesa. Marzył o tym od wczesnego dzieciństwa. Tym większe było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że w pracy nikogo nie brakuję.

– Cześć Jasiu – rzuciła jak gdyby nigdy nic sekretarka Iwona, kiedy mężczyzna przekroczył wrota firmy, w której pracował. Przy kserze stał Stefan i w najlepsze kopiował sobie jakieś papiery.

– Jak tam młody? Dotarłeś do domu? – zapytał jak zwykle z fałszywym uśmiechem, ale jakoś bardziej dobrodusznie niż zwykle.

Janek Siodło zamarł. Wszystko zaczęło mu wirować.

– Ttttoo wwwyy ppprraccujjjecuie?- wyjakał w przestrzeń biura. Usłyszała go tylko kadrowa Patrycja

– Hihihi, słyszeliście, Janek się pyta czy pracujemy, hihihihi – narobiła żartobliwego szumu.

– No Jasiu pracujemy. Co mamy robić?- poklepał Janka po plecach Stefan. – W ogóle ty gadałeś z tym kloszardem? Wziął mi jakąś gumkę zaczepił na uszy. Psychol jakiś – dodał. Stefan nigdy nie był szczery. Rodzice od wczesnych lat wpajali mu, co się opłaca, a co nie. Nauczył się więc mówić hasłami zasłyszanymi w telewizji.

– A macie prąd? – zapytał jeszcze zakłopotany Janek, ale w odpowiedzi usłyszał parsknięcia i chrząkania. Przed oczami pojawiła się jego żona i córka. Czy już nigdy ich nie zobaczy? Nie zajmował się może należycie życiem rodzinnym. Nie wiedział właściwie, do której klasy chodzi jego dziecko, ale przecież przynosił pieniądze do domu i raz na rok fundował wakacje Last Minute w ciepłych krajach. Nie pił i dbał o higienę. Pozwalał im na wszystko. „A może ona sobie kogoś znalazła?” zastanawiał się w duchu Janek Siodło. Z tego swego rodzaju stanu zawieszenia w próżni znowu wyrwał go Stefan.

– Oj Jasiu, Jasiu – zaczął. – Ja nie wiem, co ty bierzesz, ale daj mi trochę.

Patrycja z Iwoną zdążyły jeszcze zachichotać, kiedy nagle w centralnym punkcie biura oświetlona światłem świętości zmaterializowała się majestatyczna postać prezesa.

– Jesteśmy wszyscy, to zróbmy zebranie kochani – zabrzmiał podniosły i jednocześnie kojący głos niczym biblijne trąby trwogi i nadziei. Zastukały nogi od krzeseł, ze wszystkich stron zaczęły zbierać się postacie. Każda z nich osobna, każda pełni w organizmie firmy jakieś zadanie, jakąś funkcję. Jest elementem całości, sprawnie działającej maszyny zmieniającej oblicze Ziemi.

– Spotykamy się, bo zaszły, jak pewnie wszyscy wiecie, zmiany, których nie można pozostawić bez wyjaśnienia – rozpoczął przemowę prezes. Na twarzach wszystkich obecnych pojawił się podniosły nastrój. Stefan uśmiechał się dumnie, dziewczęta z paniką poprawiały sobie ukradkiem włosy i spódnice, a Janek cały drżał, że się nie umył.

– Jak wiecie lub może nie wiecie w naszym mieście zostało około 40 osób – kontynuował przemowę prezes. – Trzeba będzie w związku z tym przedsięwziąć pewne kroki, które dostosują nas do zmieniających się standardów.

– Będzie redukcja? – ledwo powstrzymując się od płaczu zapytała Iwona.

– Spokojnie, spokojnie – łagodnym głosem Krystyny Czubówny w męskim wydaniu rozwiewał wszelkie tajemnice prezes. – Wszyscy siebie wzajemnie potrzebujemy.

– Niech prezes nie owija w bawełnę tylko mówi – wypalił po męsku Stefan.

– Ponieważ każdy z nas nie ma innych obowiązków, będziemy tutaj mieszkać i pracować. W związku z tym, że nie potrzebne są już też pieniądze, nikt z nas też nie będzie zarabiał.

– Czy to oznacza, że od teraz będziemy jedną wspaniałą rodziną? – wyszeptała wzruszona Patrycja.

– Coś w ten deseń, ale nie przesadzajmy z takimi słowami. One brzmią sztucznie – odpowiedział prezes.

– A jak będę chciał iść na spacer? – wypowiedział się Jasiek, ale po chwili zorientował się, że było to wielkie faux pas.

– Ty Jasiu jak coś powiesz, to aż uszy więdną – zażartował Stefan, widząc grymas na twarzy swojego przełożonego.

– Każdy będzie mógł godzinę dziennie spędzić na swoich sprawach, nie licząc oczywiście snu, który będzie dobrowolny – wyjaśnił Jasiowi jak krowie na rowie szef. – Jakieś jeszcze pytania?

– A co będziemy jeść? – zapytał gruby Karol z działu dystrybucji.

– Na to będzie właśnie ta godzina, żeby sobie coś zorganizować. Poza tym można się umawiać z innymi, współpracować. Najważniejsza w naszej firmie jest komunikacja – dalej tłumaczył prezes. – Jeśli chodzi o samą pracę, to nic się nie zmienia. Każdy niech robi, to co robił dotychczas.

– Ale telefony nie działają – zauważyła Iwona.

– Kreatywność, kreatywność i jeszcze raz kreatywność – surowym tonem parsknął na tę uwagę prezes, po czym naturalnie przechodząc na Czubównę zakończył zebranie i zamknął się w swoim gabinecie. Ludzie spojrzeli po sobie, a następnie bez słów udali się do swoich biurek. Janek Siodło zaś jak gdyby nigdy nic wyszedł sobie z budynku i nie powiedział nawet jednego słowa wytłumaczenia ani informacji swoim kolegom.

– Ten to od razu musiał wykorzystać przerwę – skomentował to podły zawistnik Stefan.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri 10.02.2020
    O rany... Ale odjechane! Jakby sen, w którym mózg, korzystając ze znanych postaci i doświadczeń, tworzy mieszankę tyleż niepokojącą, co fascynującą.
    Chore, ale fajne :)) i do tego cholernie adekwatny tytuł...
  • Piotrek P. 1988 10.02.2020
    Dziwne, ciekawe i tajemnicze opowiadanie, 5, pozdrawiam :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania