Pokaż listęUkryj listę

Opoowi ?Czarownica  Klejjdra→Dla dzieci?

????ś  ????   ????   ?????ął??   ?????????????:

??ż???   ?????   ???   ??????   ż??????   ??????????,  ?ę?ą?   ??   ?łó????,  ??  ??  ???????ę.

???  ??ż  ??????ł??,

                                                                                                                          ∂εҡασร ∂σɳ∂เ                    

P.S. Lecz nie podjąłem postanowienia, że nie wrzucę kiedyś ponownie:)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

                ?

Czarownica Klejjdra, właśnie wyrywa ostatnie kłębki włosów z kopułki szarej czaszki. Całość głowy przestała już obgryzać. Z gałkami ocznymi robi w tej chwili o tak: śluummp… a następnie połyka w całości. Przez chwilę wilgotna kulka toczy się w przełyku, by chlupnąć gdzie trzeba. Zbiera włosy, gdyż pragnie zrobić sobie Jaśka. Samotna po tym względem tak bardzo, że w samotności samotność odczuwa, ale jurnego kochanka, włochatego wewnętrznie, akurat wyczarować nie może. Zresztą już teraz mało co może. Musi zrobić własnoręcznie. Albo jeszcze lepiej, żeby ktoś zrobił. Nos jej zwisa za podwójne usta. Przyozdobiony zielonymi guziołkami i trzema dziurkami na odwłoku przednim, stanowi najładniejszą część całości. Gdy coś je, cokolwiek, to musi go podnosić do góry.

 

Wiele jeszcze główek biega w okolicznym lesie. Oddzielenie od tułowia nie stanowi problemu, albowiem podrasowana ongiś przez nią natura, wykształciła w tej okolicy: jasny gwint. Żaden nie jest ciemny po wykręceniu razem z wypustką, zwaną pieszczotliwie: łebkiem.

 

Wtem echo leśne zostaje zbudzone do powtórki z rozrywki. Kilkakrotnie powtarza słowa wspomnianej wyżej:

 

–– Vikollasie. W te pędy do mnie.

–– Już jestem o Klejjdro. Jam twój uniżony sługa. Co sobie życzysz, o pani?

–– Przytargaj mi tu zaraz, dwa ogromne liście słusznych rozmiarów. Chłopa zrobić muszę, a la kanapkę. Nie na próżno włosy z głowy darłam –– mówiąc to, wysławiająca słowa, groźnie rusza lewą dziurką od nosa i pypciem na powiece ucha. –– No dalej dalej. Nie guzdraj się tak.

–– Pragnę zauważyć o pani, że jeszcze nic nie uczyniłem. A zatem nie mogę się… jak to raczyłaś pięknie określić… guzdrać.

–– Miarkuj swoją mowę, ku mnie. Jam pobłażliwa, lecz nie płocha. Przywalić mogę… lub zamienić w co.

–– Pragnę zauważyć…

–– Masz szczęście, że cię lubię… a ti ti ti Vikolku. No więc, przytargasz te liścia, czy chcesz być… cuchnącym bobkiem?

–– Jak już to liściem bobkowym wolałbym, o pani.

–– Czyli… Laurą… znaczy się?

–– Już biegnę!

 

Właśnie pieszczotliwie wygnany, wraca z podróży po chaszczach leśnych. Taśta za sobą dwie zielone płachty. Żyły prześwitują przez powierzchnię, ale nie Vikolcia, jeno obszarów zielonych. Faktycznie duże sobą, gdyby przyrównać do podobnych, ale mniejszych. Krople potu spływają tachającemu, przeto taplać się musi w słonym strumyczku. Żaba dostaje solą po wyłupiastych oczach i właśnie gryzie go w łydkę, bo duża jest i trochę wściekła. Rechocze zajadle, lecz niewyraźnie, wczepiona w miękkie ciało podkolańskie.

Wierny sługa rzuca liście przed swoją panią a żabę głęboko w las. Ta dostaje skrzydeł i odfruwa z tego całego pomyleństwa, radosna i czerwona z wysiłku, wreszcie swobodnie kumkając.

 

–– Vikollasie. Kładź mi zaraz liść na polankę. Położę się na nim a ty złapiesz mysz. Będziesz ją trzymać blisko zielonego materiału, pyskiem do dołu i przyduszać raz po raz. I tak z nią pochylony, obrysujesz mój kształt, a ona wnerwiona na ciebie wygryzie ścieżkę, bo nożyczek nie mamy. No chyba, że mamy?

 

–– O pani. Oczywiście, że posiadamy takowe narzędzie. Wystarczy puknąć w pień.

–– To mogłeś powiedzieć. Po co tłumaczyłam?

–– Będzie na później. Gdyby ktoś ukradł.

–– Niby kto?

–– No… chociażby… Bigoś.

–– Ten olbrzym podobny do głąba z brakiem rozumu w środku?

–– O pani. Kiedyś rzekłaś, że przystojny.

–– W chorobie coś majaczyłam

–– Tak pani. W chorobie.

 

Wszystko przygotowane. Dwa rozłożyste liście w kształcie wdzięków Klejjdry, leżą na ziemi wśród rosochatych grzybów. Jeden na drugim. Tylko niezupełnie. Czarownica namiętnością stęskniona, włożyła między nie, kiście włosów powyrywanych z czaszek. Nie wszystko może wyczarować. A szczególnie uczuć. Tego nigdy nie umiała. Coś jednak umiała, w latach świetności. Zostały z tamtych czasów i teraz już się samoczynnie rozmnażają. Roślinne zwierzątka, z łebkami wkręcanymi w korpus, który stanowi łodygę. Cztery inne gałązki stanowią nogi biegające. Jest jeszcze malusienka gałązeczka zwisająca przeważnie, choć nie zawsze. To bardzo istotny szczegół, gdyż w przeciwnym wypadku biegających roślinek, by nie było. Hodowla przebiega bez zakłóceń. Dosłownie też. Najlepiej smakuje część z główki obgryziona, a tzw: włosy stanowią puszystość i miękkość. Reszta biega bez kwiatka na górze, przeważnie tam, gdzie pada deszcz. Oczu nie mają wykształconych w żadnym kierunku, więc nie muszą się martwić, że gdzieś nie trafią.

Zawsze nie trafiają tam gdzie chcą.

 

–– Vikolku drogi. Dżdżownice sznurkowatą złapałeś?

–– Tak pani. Obawiam się jednak, że może być za krótka.

–– Nie sądzę. Patrzę i patrzę… a końca nie widać.

–– Chyba dlatego, że w ziemi schowany… lecz nie wiem, ile jej tam.

–– To wyciągnij całość.

–– A jak się poplącze w supły, nieznośnica jedna, to co?

–– Zaczynaj. Zobaczymy co będzie.

 

Śllluuuup… wyciągnął jednak całą. Nie poplątała się, ale go ugryzła. Żaba odleciała w las, ale spuścizna intelektualno-gryząca, fruwać nie potrafiła.

 

Liściowa kanapka w kształcie Klejjdry, potrzebuje jedynie zeszycia na całości obwodu. Podłużny robak do tego się odpowiednio nadaje, tylko mu się w głowie kręci, gdyż Viko obszywa jego ciałem na okrętkę. Długość się nie kończy zawczasu. Wystającą resztę zjada obszywający, żeby miał siłę na powciskanie wystających włosów. Dżdżownicę usypia odorem z ust i sprawa zakończona prawie. Nagle słyszy wrzask Klejjdry:

 

–– A tam kto łazi… z prostokątem w łapie?

–– Gdzie, o pani?

–– Jak to gdzie? Przy tobie. Jasia mi podeptał głupek jeden... i sobie maszeruje jakby nigdy nic, wpatrzony w ten pierdołek.

–– Ach ten. To człowiek. A ten prostokąt, to smartfon.

–– Smarki?

–– Smartfon. Ośmielam się zauważyć, że tyś o pani w latach młodości, otwarła różne szczeliny… do światów z przeszłości, przyszłości, równoległych, prostopadłych, na szagę, schowanych w strunach…

–– Naprawdę ja? Taka byłam zdolna? On mnie widzi?

–– Sądzę, że raczej nie. Szybciej by uciekł.

–– Pozazdrościł by mojej urody.

–– Właśnie. Za chwile i tak zniknie w wychodku.

–– To tam też muszą?

–– Wychodek to wyjście z tego świata.

 

Tak oto powstał leżący, podeptany nieco i wypchany roślinnym włosiem, Jasiu. Pozostają jeszcze do zrobienia gałki oczne z cukrowych szyszek oraz… mniejsza z tym. W zasadzie nic więcej Jasio nie potrzebuje. No chyba, że trochę rozumu. Czarownica skrawek swojego mu właśnie użycza. Porozumienie będzie łatwiejsze. Chociaż właściwie, po co? Nie o to biega.

 

*

 

Jestem Bigoś. Moja miłość do Klejjdry wciąż się powiększa. A ja razem z nią. Muszę do niej pójść. Poproszę ją, żebym jej wybaczył. Żywię nadzieję czymkolwiek, że na pewno się zgodzi. Ona wciąż o mnie myśli, tylko ostatnio coś się zmieniło. Zaczęła myśleć o jakimś: kurduplu Jasiu. Jego wnętrze to kupa kłaków. Jak się można w takim czymś zakochać. Zaplątać umysł w taką miłość. Ja mam przynajmniej jakiś wygląd. Od ziemi, po sam czubek. Marzę o tym, żeby ją przytulić…

 

–– A tyś kto? Czemu nic nie mówisz?

–– Bigoś. Jam mysz com Jasia wygryzła. Tylko ty nie pytasz o mnie… tak?

–– Ktoś tu idzie i główkuje.

–– To jeno poeta wymyśla wiersz. Pozwólmy mu przejść do Wychodka. On nas nie widzi chyba.

–– Ma fajną czuprynę.

–– Drugiego Jasia można by zrobić.

–– Nie wspominaj mi o konkurencji.

 

*

 

Cały las trzeszczy w posadach a w nim wszystkie drzewa. Gałęzie plączą się pod nogami, szczególnie te połamane, które spadły. Krasnoludki spieprzają do grzybów, zabierają najbardziej potrzebne rzeczy i spieprzają dalej. Co jakiś czas słychać dudnienie i widać ciemną powierzchnie na tle chmur i koron. To podeszwy skórzanych butów z przyklejonymi nadepniętymi.

 

Bigoś się zbliża. Niestety, jest coraz mniejszy. Traci nadzieję, mimo że niszczy zielony las. Ale i tak jest duży. Większy nawet lub jeszcze bardziej. Nieustannie marzy o ukochanej Klejce, jej zwisającym nosie, podwójnych ustach… ale o Jasiu marzy inaczej. Chociaż też go pragnie przytulić.

 

*

 

–– Vikolku. Spójrz jaki on ładny. Ten mój Jasio. Duży taki jak ja. Patrzy na mnie. Nawet myśli podobnie. Tyko oczy mu się kleją. Czyżby śpiący był? W takiej chwili?

–– Nie jestem śpiący, tylko upał tu. Oczy mam z cukru. Ściekają mi… ale tyś piękna.

–– No ba. Wiem co mówię… to znaczy: ty mówisz. Pójdźmy w głąb lasu. Vikollas popilnuje dobytku. Tyś we mnie zakochany. No powiedz. Chcę to usłyszeć.

–– Nie ma ust.

–– Przecie przed momentem gadał!

–– To nie on. To ten pan robił sobie jaja.

–– Vikolciu. Jaki pan? Jakie jaja?

–– No czasami wnikają za bardzo. To taki jeden z kabaretu. Już go nie ma.

–– Mój ty Jasiu kochany. Zaraz dokleję ci usta.

–– Byle nie z cukru.

–– Vikolciu… mówiłeś, że nas opuścił ten niegrzeczny pan z tabletu.

–– Tylko zakrzyknął z Wychodka... skąd znasz takie słowo?

– Z czasów młodości. Mało tu różnych łaziło. Teraz sobie przypomniałam.

                                                    Z    a    k    o    ń    c    z    e    n    i    e

≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈

 

1→Jasiu po przylepieniu ust, przewidział na oczy.

2→Zwiał do lasu.

3→Nie mógł biedak zapomnieć wdzięków, mimo...

4→… wszystko zrezygnował z powrotu.

5→Bigoś złapał Jasia, rozpruł go i wyciągnął.

6→Akurat przechodził fryzjer ze świata prostopadłego i zrobił przysługę.

7→Czarownica Klejdra poszła za nimi. Zobaczyła Bigosia i powtórnie przylgnęła miłością.

8→Bigoś też. Duży był.

9→Zapytała Bigosia: „Co zrobiłeś z Jasiem’’

10→Odpowiedział Jasio: „Moje wnętrze, jest teraz jego peruką na czubku’’

11→ Dodał Vikollas: „No to fajnie. Pies ich drapał. Wreszcie trochę spokoju”

12→Namiętnie rzekła Klejjdra: „Ciebie wielkiego będę pieścić i tego tam, a ciebie: czochrać”.

13→Ze Świata Ukośnego nadleciał statek ze znajomymi obcymi i wylądował na wszystkim.

14→Po chwili się wzbił na dół i zagiął czasoprzestrzeń, ale Wychodka – między – nie spłaszczył. Obcy wysiedli jak stali na cokolwiek. Przyplątała się między nimi staruszka, co akurat przechodziła przez jezdnię w innym świecie. Pospołu z obcymi, przepchnęła rakietę na drugą stronę Wychodka. A właściwie tłukła ich parasolem, dla większego pośpiechu. Paliwo zużyli na manewr zagięcia.

 

*

 

–– Czułek! Zerknij tam. Widzisz?

–– Cholera jasna. To Klejdra i reszta.

–– W każdym świecie, można ich spotkać.

–– Czy oni nas widzą?

–– Oby nie! Jeszcze by chcieli tu zostać.

–– Lepiej zwiewajmy do Czarnej Dziury, poza horyzont zdarzeń. Tam się raczej nie pojawią.

–– Nie byłbym tego taki pewien.

 

*

 • Cholera! Hamuj! Ałć !!

         • Za późno. Stuknęliśmy w Punkt.

                  • W Punkt? Ten Punkt? Czy jakiś inny?

                           • A skąd mam wiedzieć. Teraz nie myślę, ino się boję... co teraz będzie?

• Hmm...

 

  

  

  

  

 

                                                      

 

   

   

   

                

       

                                                                              ?

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Aisak 05.08.2019
    Kurczę. Ale dlaczego? W sumie rozumiem, ale żal mi. Naprawdę jest mi przykro.
  • Aisak 11.08.2019
    Good Job my pen Friend.

    Jeszczem nie czytała, ale nadrobię :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania