Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Czego się boimy
Mógłby to być kolejny wątek na forum, ale będąc tu - ja pierdolę - pół roku wolę nie zaśmiecać eteru. Z drugiej strony moim skromnym zdaniem temat mógłby być ciekawy.
Cóż, ludzie nie lubią się odkrywać, ale ja pozbyłem się tego kompleksu już bardzo dawno. Generalnie nie mam przyjaciół - kolegów i koleżanek, znajomych mnóstwo. Został mi niby jeden, ale uważam, że jest to przyjaźń jednostronna, ale o tym później, albo kiedyś.
Dałem się tu już poznać z nieco kontrowersyjnych wypowiedzi, ale jest to moje własne, nieskażone spojrzenie na otaczającą rzeczywistość i nikomu nie musi się podobać.
Tak samo jak moje komentarze, czasem dostaję odpowiedź, że to tylko podmiot liryczny i powinienem czuć się zawstydzony, że tak biorę sobie do serca czyjąś pisaninę, ale wszyscy wiemy, że wena jest spowodowana naszymi uczuciami, wspomnieniami czy przeżyciami. Lepiej, więc zrobić z siebie głupca, pocieszając jakiegoś dzieciaka (albo dorosłego) niż zobaczyć na wp , że nastolatka się powiesiła.
Życie uczyniło mnie twardym, kilkanaście lat temu wygranie sprawy o prawa rodzicielskie nad synem bez adwokata było ewenementem - jest do dzisiaj chyba...
Zawsze (od trzeciej klasy) byłem dzieckiem trudnym i krnąbrnym (mimo mojej miłości do rodziców) i będąc w gronie największych rozrabiaków miałem (nie wiem skąd) czy swój rozumek, czy instynkt samozachowawczy i wiedziałem gdzie są granice.
Patrząc jak wielu z mojego "rządzącego" towarzystwa ma kłopoty (wówczas) z Milicją, szkołą czy piciem i ćpaniem (wówczas butaprenu czy nitro) odcinałem się od nich i srałem na ich głupawe pomysły. Jednocześnie w ich sprawach bywałem wzywany na zeznania jako nastolatek, ale oczywiście o niczym nie miałem pojęcia.
Strach, przed konsekwencjami, a może jeszcze nie do końca rozwinięta świadomość dyktowała mi rozsądne wyjścia, co przez moje wyczyny nie uchroniło mnie przed karnym przesunięciem w ósmej klasie do klasy równoległej. Ale były to pierdoły typu zapchanie zamka przed klasówką, podpalenie ( przez przypadek ) kibla, czy podmiana w gablocie szkolnej gazetki na stworzone po cichaczu artykuły na temat niektórych nauczycieli.
I tak życie, o którym pewnie kiedyś w końcu napiszę w kolejnej części "Myślopamiętnika" stworzyło mnie tym kim jestem. Jako dzieciakowi nie wystarczyło mi jednak mieć własne zdanie. W tamtych czasach liczyli się, albo Ci co mieli bogatych rodziców (na mojej dzielni byli to "badylarze" i "cinkciarze"), albo ci co pozycję budowali siłą. Moi rodzice stawiali na moją inteligencję, na to, że pięknie śpiewałem i zadawałem się ze starszymi, bo z rówieśnikami niewiele miałem tematów. Wypieszczony jedynak czytał w zerówce płynnie innym dzieciom bajeczki. Byłem więc dzieckiem rozgarniętym, aczkolwiek chuderlawym i słabym.
Kiedy nadszedł czas na siłowe rozwiązania w szkole, mój ojciec - były zapaśnik i kulturysta - (absolwent Uniwerku kierunek Ekonomia), pobity jak pies w Stanie Wojennym zapisał mnie na sporty walki.
Przyszedł więc kiedyś czas rozliczeń i po kilku latach poprzez rozliczenie się z moimi gnębicielami zyskałem status społeczny na dzielni i szacun tych, którym coś się wydawało. Jakże żenujące stało się postrzeganie przeze mnie tych ludzi, którzy w rzeczywistości okazali się tylko tchórzliwymi krzykaczami, bez honoru i charakteru.
Do dziś nie użyłem siły fizycznej w sytuacji innej niż w obronie własnej lub kogoś, aż znowu stwierdziłem, że dla kogoś też nie warto... Zbyt wiele osób czuło się przy mnie zbyt pewnie i prowokowało chujowe sytuacje. Dopóki nie powiedziałem - dość!
Wracając do tytułu - inaczej zbyt wiele bym Wam powiedział o sobie...
Tym czego boję się najbardziej jest starość i związana z nią niedołężność, której sobie nie wyobrażam. Miałem w życiu wiele kontuzji, zwichnięć ( bez złamań ), co dwa,trzy lata dopadają mnie kamienie na nerkach ( szczęście, że nie grozi mi łysina ) i każda dysfunkcja budzi u mnie takie wkurwienie na samego siebie, że aż ciężko mi samemu to pojąć.
Jest jednak coś co budzi we mnie lęk jeszcze większy...
Mam dobre życie, zbudowałem je pod starszego syna, po wielu porażkach ( byłem super, ale bez przybytku ) stworzyłem rodzinę. Dobrą, zgodną - mamy wspólne drugie dziecko - żyję w dużym domu, działalność nielekko, ale się kula...
A po latach, jak dzieci się rozejdą... milczenie.
Brak wspólnych tematów, zainteresowań, pasji.
Gapienie się na seriale bez słowa.
Pustka.
Śmierć za życia.
Brak energii, weny, iskry...
Serce, czy rozsądek?
Czy było warto?
Czy jest warto?
Twórcze duszyczki uciekały ode mnie (nie z powodu bycia twarzowcem - bynajmniej) , z powodu mylnego postrzegania, z niechęci dotarcia do mojego wnętrza...
Co też jest śmieszne - ostatnio czytałem artykuł, że osoby twórcze są nierobami, leniami, utrzymankami...
Pracuję od 18-go roku życia i nigdy nie byłem bezrobotny dłużej niż tydzień.
Nie ma takiej ceny, której bym nie dał za przegadaną całą noc, za rodem z sekty zatracenie się we wspólnych pasjach, za tworzenie i śpiewanie we dwoje, za Szekspirowską tragiczną historię...
Mam dobre życie...
Naprawdę.
Do takiego ustawiłaby się kolejka...
Czego więc się boję?????????????????????
Komentarze (7)
Pracuję na dwie zmiany, bywa że w niedziele, z jednym wolnym dniem w miesiącu, uważam się za osobę twórczą i nie tylko dlatego, że potrafię zrobić listę zakupów. Piszę sobie, kiedy mam chwilę.
Wydaje mi się, riggs, że jednak nie masz aż tak dobrego życia, skoro piszesz o sobie grupce obcych ludzi, których znasz z awataru, nicku i paru komantarzy. Otwierasz się, obnażasz w świecie wirtualu, gdzie rządzi kreacja, dlaczego? Dom i robota "from dawn till dawn", to wielkie nic, kiedy nie ma do kogo gęby otworzyć (wybacz kolokwializm).
Myślę, że potrzebujesz kogoś, po prostu i po ludzku. I chyba trochę rozpaczliwie.
Teksk zostawie bez bzu, bo nie jest to opowiadanie, widzę w tym rodzaj wewnętrznego CV.
Za całokształt dam 5.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania