Czerwona kartka

Wślizg. Przejęcie piłki. Wysunięcie do najbliższego. Zejście na skrzydło. Parę zwodów. Drybling. Wyminięcie obrońcy. Zagranie w tempo - wrzutka. Ostra piłka, dochodząca. Napastnik na dalszym słupku. Wysoki, dobrze zbudowany. Skacze. Strzał głową. Piłka w rykoszet. Pod rękawicą bramkarza. Wpada do siatki. Gol. Kolejny gol. Kamil Zapałka, minuta dziewięćdziesiąta. Wynik 1-1. Radość, radość na boisku. Na trybunach szał. Głównie ludzie z sąsiedztwa. Wszyscy zgodnie: Orły, Orły, kurwa, Orły! Kibice gości cicho. Tłumią emocje. Widzieli ich twarze. Całe czerwone, zupełnie jak koszulki ich drużyny. Orły, orły były na żółto. Mówiono jednak, że to złoto, tak jak w herbie. Sędzia gwiżdże. Rozpoczęcie od środka. Czerwony do czerwonego, sekunda za sekundą. Na trybunach patrzą w zegarki. Ostry pressing - Elektrycy odcięci. Kopią na własnej połowie. Wybicie. Gwizdek. Ostatni gwizdek. Koniec meczu.

Orły - Elektrycy - remis.

 

***

Słońce smażyło niemiłosiernie. Trzydzieści w cieniu. Ostre lato - dawno takiego nie było w okolicy. Wszyscy ubrani krótko. Parno, duszno, nie idzie wytrzymać. Oni jednak biegają. Dwa tysiące na bieżni. Niby amatorzy, ale nie odpuszczają. Od większości światło się odbija. Osiem łysych glacy jak ruchome lustra. Niezwykły taniec promieni słonecznych, piękna sztuka na torze i kontrast - żwir i skóra. Trener pod daszkiem. Obserwuje. Jak zwykle przyszedł w dresie.

— Panie Kaczmarek, panu nie za ciepło? — pyta Guz, asystent.

— Martwisz się o mnie, młody? — rzuca zza ciemnych okularów. — Wytrzymam. To nie nasz pierwszy trening w lato.

Trenują trzy razy w tygodniu. Głównie popołudniami, po pracy. Teraz jest weekend. Wszyscy na miejscu, wypoczęci.

— Nadal nie ma Stefaniaka? — pyta Kaczmarek. — Gdzie on jest?

— Nie wiem. Nie odbiera — odpowiada szybko Guz.

Trener sięga po telefon. Nowinki techniczne nie są dla niego - nadal ma starą nokię. Historia połączeń. Przypomina sobie tę rozmowę. To było wczoraj, dwa dni po meczu. To był Stefaniak. Zupełnie inny niż zazwyczaj.

"To już nie dla mnie. Odpuszczam. Za dużo biegania, za mało pracy. Mam długi. Nie mogę się bawić w piłkę. Nie, nie odchodzę z drużyny. Jeszcze nie".

Tak to pamiętał. Zupełnie nie jego słowa. To nie był jego piłkarz. W ogóle dziwnie brzmiał. Głos skruszony, coś jak szkło o szkło. Okropne dźwięki. Chwiejne tony. Wszystko zaburzone, niepewne.

— Przypilnuj chłopców. Muszę iść coś załatwić — Nie czekał na odpowiedź. Po prostu poszedł.

Powoli, szedł powoli. Był stary, już nie to ciało. Miał już komórkę. Numer wybrany. Dzwoni. Chwila szumu.

— Halo? — Otwiera bramkę przy płocie. — Marcin, masz chwilkę?

 

***

Restauracja na Suchajskiej. Wygodna, skromna. Kelnerka Magda - córka przyjaciela. Trochę przy kości, pewnie zaniedbana. Zawsze daje kawę gratis. Kaczmarka lubią w mieście. Szanują osiągnięcia, szanują piłkę. On, jako osoba - nie wszyscy kojarzą. Przede wszystkim znają Orły, złote Orły - dumę miasta. Trener też ma orła. Stara przypinka. Jeszcze od ojca. Zawsze ją ma przy sobie. Nawet teraz - przypięta do dresu, oczywiście na sercu.

— Cześć Magda — zdjął czapkę, położył na stoliku. — Co u was?

— Wie pan — uśmiecha się. — Tak jak zwykle. Są klienci, jest zarobek.

— To co zawsze — odesłał dziewczynę.

Przyszedł. Cały w słońcu. Ubrany na czarno. Obecnie masochista. Siada naprzeciwko. Zimny wzrok, lekko obcy, a może po prostu zmęczony. Wygląda jednak trochę ponuro. Prawie jak księżyc. Dołki pod oczami, parę zmarszczek.

— Witaj — Kaczmarek podał rękę. Mocny uścisk.

— Tak, miło mi — Od razu chowa rękę do kieszeni.

— Jaka sprawa? — rzuca szybko, konkretnie.

— Wiesz — Kawa ląduje na stole. Czarna, mocna. — Dziękuję — mówi do Magdy; kontynuuje. — Mój chłopak, Zbyszek Stefaniak - martwię się o niego — wzrok mu spoważniał.

— Dawnoś się o nikogo nie martwił, Włodek — zauważa Marcin.

— Nie ważne, co dawno — bierze łyk kawy. — Słuchaj, rozmawiał wczoraj ze mną. Może mieć problemy. Znam go. To nie pierwszy raz. Jednak teraz jest inaczej. Poprzednio nie dzwonił, nie takim głosem.

— Sądzisz, że to coś poważnego? — detektyw pochyla się nad stołem łapiąc słowa starszego trenera.

— Nie, szczerze to nie wiem — Kolejny łyk kawy. — Po prostu to sprawdź. Miej go na oku, spróbuj się skontaktować. Masz, to jego adres — Wyciąga z kieszeni kartkę; starannie zapisana. Kładzie na stół, przed Marcinem.

— Dobrze — Chowa papier do kieszeni. — Jesteś moim przyjacielem, Włodek. Mogę to dla ciebie zrobić.

— Dziękuję — odpowiada dość chłodno, choć z głębi czuje prawdziwą wdzięczność. — Jak będzie trzeba, to ci to wynagrodzę.

— Mam nadzieję, że nie będzie trzeba — mówi Marcin, wstaje z krzesła. — Do zobaczenia — rzuca, wychodzi.

— Proszę, panie Kaczmarek — podchodzi Magda.

Naleśnik z polewą truskawkową. I kawa. Ładny kontrast. Dres, granatowy. Dziwne myśli, nieznane. Być może brak słów. Stefaniak, Stefaniak. Jego twarz, typowa, normalna, twarda. On, on nadal ją pamięta. Chyba.

 

***

— Zdychaj, zdychaj, zdychaj!

Łup łopatą. Krótka piłka. Pada na ziemię. Pluje krwią, okaleczony. Krzyczy, czołga się. Nogi, gdzie są jego nogi?

— Gdzie ty, kurwa, uciekasz!? Jeszcze nie skończyłem.

Łapie za kostkę. Bolesny uścisk. Trzask, trzeszczenie. Łup. Jeszcze raz. Fontanna krwi. Czerwono. Nadal się czołga. Głowa, głowa roztrzaskana. Jak dynia. Wystają obwody, mechanizmy. Strzępy, wszędzie strzępy. Krwawy ślad. Potoczek bólu. Teraz tylko palce. Tylko palce się ruszają. Małe, ruchliwe robaczki. I jeszcze oczy. Te zakrwawione oczy. Błędne ogniki wertujące podłogę. Nie ma myśli, nie myśli. Tylko agonia. Agonia i łup. Cisza. Przerażająca, obezwładniająca. Nawet on, ten okropny on, puszcza łopatę. Płacze! On płacze. Bestia wylewa łzy. Bestia kaja się nad trupem.

"Co ja zrobiłem... Co ja zrobiłem..."

 

***

— Dzisiaj ja poprowadzę trening — ogłasza Guz. — Pana Kaczmarka dziś nie ma — ucina szybko wszystkie pytania. — Niedługo powinien wrócić.

Zaczyna się bieg. Znowu ten sam. Znowu to samo słońce. Tym razem już się nie chowa pod daszkiem. Nie chce patrzeć na obrzydliwe, plastikowe krzesełka. Ciągle ma wrażenie, że tam siedzi. Ten w czapce, dresie i z orłem. Okropne, okropne uczucie.

Ma jego telefon. Sprawdza czas na stoperze. U siebie na smartfonie takiego nie ma. Musi korzystać z zastępstwa.

Patrzył już na niego wczoraj. Rozmawiał ze Stefaniakiem. Rozmawiał z jebanym Stefaniakiem. Musiał, musiał to zrobić. Bardzo smutne. Zupełnie jak słońce. Nic, tylko grzeje. Topi, zasmaża. Mózg się gotuje, ludzie robią dziwne rzeczy.

Ogólnie Guz myślał o piłce. Grał w piłkę, a teraz nadzorował piłkę. Nie mogła mu uciec. Spryciula. Zawsze ucieka. Zawsze próbuje mu się wymknąć.

"Cholerny skurwielu! Czerwona kartka!? Czerwona kartka, kurwa!? Za tydzień mecz z Elektrykami. Elektrykami, kurwa, rozumiesz? Osłabiasz nas, kurwo. Osłabiasz!"

Nie, wolał o tym nie myśleć. Jest tylko asystentem. Zwykłym asystentem. Nie musi dużo robić. Nie musi dużo robić. Oni biegają, to wystarczy. Przetarł okulary. Obserwował. Teraz, teraz to była jego drużyna. Przynajmniej do jutra. Jutro, ten cały Marcin... Nie, woli o tym nie myśleć.

Piłka. Tylko piłka.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Ritha 31.10.2018
    Zerknelam, strasznie nie mam czasu. Ale poczatek mi sie widzi. Wroce za pare dni.
    Jakbym nie wrocila - kop mię.
  • Ritha 05.11.2018
    Miałeś mię szturchać. Ja ni mogie spamiętać ;D
    A więc jestem.
    Pierwszy akapit i co przede wszystkim – tempo. Można nie lubić, ja lubię. Lubię ciachane zdania, lubię pęd. Nie zawsze to ma uzasadnienie, jednak tutaj w tym tekście, w meczowych klimatach, jak najbardziej.

    „Niezwykły taniec promieni słonecznych, piękna sztuka na torze i kontrast - żwir i skóra. Trener pod daszkiem. Obserwuje” – ten fragment gites bardzo

    „Naleśnik z polewą truskawkową. I kawa. Ładny kontrast. Dres, granatowy. Dziwne myśli, nieznane. Być może brak słów. Stefaniak, Stefaniak. Jego twarz, typowa, normalna, twarda. On, on nadal ją pamięta. Chyba” – to też ma coś w sobie

    Dialog trochę przegadany, ciut, ciut.

    Cały akapit od „— Zdychaj, zdychaj, zdychaj!” jest dobry.

    Pogubiłam się w fabule (tzn. chyba wiem o co chodzi, ale pewności nie mam). Może jestem rozkojarzona, a może niedopowiedzenia zamierzone. Tekst dobry, umiesz i spokojną narracją i umiesz podkręcić. Błędów nie ma, gwiazd 5 jak najbardziej.
    Pozdro
  • Pan Buczybór 05.11.2018
    heh, doczekałem się komentarza :) Dobra, następnym razem będę szturchać. No, i cieszę się, że nie ma błędów - tym razem trochę posiedziałem, nawet te długie krechy zrobiłem :)
    Pozdro również
  • Ritha 05.11.2018
    Bucz, Marok kiedyś czekał trzy tygodnie aż sobie przypomnę :D
    Krechy piękne :>
  • Joker 20.11.2018
    Fajne te zdania na początku. Jakoś nigdy nie lubilem polskich klimatów, ale to subiektywne odczucie. Ogólnie git Panie Byczyzbóju ;)
  • Pan Buczybór 20.11.2018
    Dzięks

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania