Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Często odwiedzaj babcię i dziadka
Śnieg odciskał ślady butów, jak mydło klucze do cel, które byłbym rad mieć teraz przy sobie. Powoli czekam i rozkładam się na drobne kawałeczki. Mam nadzieje, że umrę inną, bardziej wyrafinowaną śmiercią, niż taką, jaką mi przypisali.
Powracając do białego puchu, czułem, że zawarł ze mną jakieś ponadmaterialne przymierze i zmowę milczenia; on się roztopi, nie wypowiadając ludziom postronnym naszego sekretu, a ja umrę w iście barbarzyński sposób.
Był początek grudnia. Kończył się rok 2018, w którym to ja kończyłem osiemnaście lat. Śnieg w tym czasie wahał się na granicy roztopienia. Temperatura w dzień była na plusie, natomiast w nocy schodziła poniżej zera, często towarzyszył jej wtedy mroźny wiatr. Lecz tego dnia nie wiał.
Słońce zaszło i świat spowiły ciemności. W Korbinach, czyli w wiosce, w której mieszkałem, oszczędzano na wszystkim, dlatego lampy jeszcze nie oświetlały chodników. Teraz przebywam w areszcie w Wejherowie i o pięknym krajobrazie Korbińskich lasów mogę tylko pomarzyć.
Szedłem środkiem drogi. Na ulicy Dębowej ruch był nikły, a dzieciaki po ulepieniu bałwanów i porzucaniu się śnieżkami, schowały się do ciepłych domów, gdzie wyczekiwały Świąt; mi niestety nie będzie to dane. Gwiazdy mrugały do mnie światłem. Pamiętam, że zastanawiałem się wtedy o naszej maleńkości względem kosmosu i o tym, co możemy jeszcze w nim znaleźć. Całkowicie zapomniałem o naszej planecie. Przecież jej także dobrze nie znamy. Całe szczęście za niedługo sobie o niej przypomnę i o istotach, które drwią z naszej ślepoty, żyjąc pod naszymi oknami i czerpiąc energie ze zwierząt, nazywających się panami Ziemi.
Otworzyłem furtkę podwórka moich dziadków. W oknach nie było rolet, a w budynku panowała ciemność. Rozłożyła się, jak zarządca, którym niewątpliwie jest. To ona powinna zostać władcą globu, gdzie światło dało życie i zmusić zamieszkujące go istoty do natychmiastowej dematerializacji.
Budynek nie był wiekowy; miał zaledwie 48 lat, oczywiście w przybliżeniu. Powstał za panowania komunistów, kiedy to Korbiny rozrastały się z racji znalezionych na łąkach złóż gliny. Powstał właśnie z cegieł wypalonych w pobliskiej cegielni. Był jednopiętrowy, nie licząc niskiego poddasza na różnego rodzaju graty i zbędne przedmioty. Zbudował go mój pradziadek, wyremontował dziadek, a wyprowadził się ojciec. Zamieszkaliśmy w tej samej wiosce, lecz w innej części. Teraz został tu tylko dziadek z babcią, a dom przepisano na mojego kuzyna.
Panujący mrok wytrącił mnie z równowagi. Nie przypominałem sobie, żeby mieli gdzieś dzisiaj wyjeżdżać. Podejrzewali mnie o to, że dzisiaj, przed moim wyjazdem w góry na Święta, przyjdę i złoże im życzenia.
Poczyniłem nic wtedy nieznaczącą obserwację. Zauważyłem dziwne ślady na śniegu. Wyglądały na zrobione wężem ogrodowym i rozciągały się po powierzchni ogrodu, pod domem. Emanowały uczuciem pamięci, zatruwając umysł swoją zwinnością i kunsztem wykonania. W ciemnościach zauważyłem trzy, ale nie ukrywam, że mogło być ich więcej.
Otworzyłem drzwi. Nie dzwoniłem dzwonkiem, bo i po co. Przecież to moja rodzina.
Zaskoczył mnie wszechobecny zaduch. Gdy wchodziłem, poczułem ponadto smród rozkładu połączony z czymś mi nieznanym, jakby zapachem świerku. Włączyłem światło, oświetlając korytarz. Oglądałem wiele horrorów, dlatego nie wołałem: „czy ktoś tu jest”, bo mogło to przywołać potencjalnego mordercę.
W korytarzu, na podłodze roztapiały się małe kawałeczki śniegu, stanowiące niedawno kształt podeszwy; pewnie dziadek poszedł do szopy po drewno, ale to wytłumaczenie wydawało mi się wepchnięte przez rozsądek na siłę. Oczywiście, moje przypuszczenia okazały się prawdą.
Ruszyłem w stronę wejścia do salonu, z którego dobywał się szum telewizora. Ślady śniegu kończyły się w korytarzu. Drzwi były zamknięte, ale przez szybę zauważyłem, że jedynym oświetleniem pokoju jest telewizor. Kiedyś przeczytałem, że szumy na ekranie, to pozostałość po Wielkim Wybuchu. Nie wiem, czy to prawda, ale mnie zaciekawiło.
Złapałem za klamkę. Nagle poczułem załamanie energii, jakby wiązki światła zebrały się w jedno miejsce i eksplodowały czerwoną poświatą. Kopnął mnie prąd.
Jeszcze raz dotknąłem klamki. Pozostał jedynie chłód metalu. Otworzyłem drzwi, lecz nie przyszło mi to łatwo ze względu na przeciąg; w pokoju otwarto okno na oścież, a firany tańczyły zakręconego walca, zwijając się w sobie i biorąc czas.
Uderzyła mnie fala smrodu, potężnego niczym góra trupów. I wtedy zobaczyłem najpiękniejszą, a zarazem najstraszniejszą scenę w moim życiu.
Babcia z dziadkiem siedziała przy suto zastawionym stole. Dania były na półmiskach, a na talerze nałożono odmierzone porcje. W dłoniach trzymali sztućce i gotowali się do uczty, na którą składały się ich własne wnętrzności. Dziadek, miłośnik wątróbek, zachwycał się swoją przepitą wątrobą, zalaną żółcią. Babcia, kobieta małomówna i zawsze skryta w cieniu męża, delektowała się językiem, otoczonym murem z jelita grubego. Obydwoje mieli wyrwane szczęki, które posłużyły za popielniczki na stole.
Ciężko mi o tym mówić, tym bardziej że to ja zostałem posądzony o tę makabrę.
Na parapecie zobaczyłem cień sunący na zewnątrz. W świetle szumów wydawał się stary, jakby powstał razem z nimi, w ciemnościach Wielkiego Wybuchu. Wił się jak żmija, a gdy wypełzł cały, usłyszałem złowrogi jęk, który w założeniu miał być chyba śmiechem. Potem głos zza okna przemówił do mnie.
Przetoczę naszą rozmowę, a właściwie jego monolog z pamięci, dlatego może nie być w stu procentach dokładny.
— Czujesz mrowienie? Głaskając czas i mrowie spadających liści, włączyłem w sobie nutkę błogości, która wyuzdana przyszła do mnie, gdy byłem zalążkiem. Lubisz to. Dreszcz adrenaliny na skórze, organie tak zadziwiającym, że potrafię na siebie założyć dowolną jego odmianę. Zabiłeś ich. A raczej wydałeś na świat kolejną z licznych frustracji. Nie winie ciebie za to; inni będą. Ja w tej chwili wpełzam pod glebę, schowam się w niej i małymi, żylastymi kanalikami udam się do lasu, by zamieszkać pod mchami i porostami, na które wy chamsko siadacie. Pamiętaj, cienie są bezkarne.
Usłyszałem dźwięk rozrywanej poduszki, a potem ten sam, lecz puszczony od tyłu. To Coś wróciło w ziemię.
Na telewizorze pojawiły się kolory, następnie złączyły się w nację, tworząc obiekty i wirując po ekranie. Leciały wieczorne wiadomości. Prezenter zapowiadał katastrofę.
Wybiegłem z domu. Serce omal nie wypadło mi z ciała, gdy zobaczyłem nadjeżdżający radiowóz. Nie wiedziałem co mam zrobić. Postawiono mnie w sytuacji bez wyjścia, gdzie jedyną drogą jest przeć prosto, nie patrząc na boki i przedziwne zakamarki umysłu. Dzięki tym policjantom znalazłem się w areszcie, a przede mną ustanowiono kolorową przyszłość, niczym wirujące obrazy w domu moich dziadków.
Jutro przewożą mnie do więzienia, skąd trafiam w zaświaty. Jestem katolikiem, dlatego wiem, że zapewne trafie do czyśćca, ale co znaczy moje zdanie... Jedynym moim argumentem są ślady na śniegu, które widziałem przed wejściem do środka, lecz zostały zasypane przez puch. Tak jak pisałem, ta biała kanalia jest, tak samo winna, jak ja. Bez wątpienia zostawiły je te czarne wije, bym z czasem zrozumiał, że zrobiły ze mnie głupca. Zatruwają głowy i manipulują umysłem. Niby jak inaczej wytłumaczyć zeznania sąsiada, który widział mnie, gdy z okna wychodzącego na ogród, robiłem na śniegu ślady końcówką miotły, potem wyszedłem z domu i po chwili wróciłem, zachowując się, jakbym przyszedł tu po raz pierwszy.
19 grudnia 2018 - 23 grudnia 2018
Komentarze (13)
A teraz obiektywnie; wiersze mi się technicznie podobały, no... Tak sobie. Ale nie ja jestem na tym portalu od udzielania rad odnośnie rymów, metafor itp. Więc nvm. Co do tego tekstu tu, co do prozy - bardzo ok. I napięcie, i niejednoznaczność, i fajne wstawki w rodzaju "serca wypadającego z ciała". Dobrze napisane.
...niemniej, mógłbyś kiedyś coś nie o jedzeniu ludzi i tematach pokrewnych, byłbym w stanie lepiej się wczuć w tekst; prośba taka. :D
pzdr
I kilka wałków, które najbardziej mnie zaskoczyły.
"Oglądałem wiele horrorów, dlatego nie wołałem: „czy ktoś tu jest”, bo mogło to przywołać potencjalnego mordercę."
Podziwu godna ostrożność.
"Kiedyś przeczytałem, że szumy na ekranie, to pozostałość po Wielkim Wybuchu. Nie wiem, czy to prawda, ale mnie zaciekawiło."
Co?
"Dziadek, miłośnik wątróbek, zachwycał się swoją przepitą wątrobą, zalaną żółcią. "
Spostrzegawczość też zaskakująca, biorąc pod uwagę, co się tam właśnie odjaniepawlało.
"Ciężko mi o tym mówić, tym bardziej że to ja zostałem posądzony o tę makabrę."
Niby na jakiej podstawie? Wystarczyłoby ściągnąć odciski palców, by udowodnić twoją niewinność.
"Bez wątpienia zostawiły je te czarne wije, bym z czasem zrozumiał, że zrobiły ze mnie głupca. Zatruwają głowy i manipulują umysłem."
Zostawiły komu? Śniegowi?
"Oglądałem wiele horrorów, dlatego nie wołałem: „czy ktoś tu jest”, bo mogło to przywołać potencjalnego mordercę."
To on jest tym mordercą, dlatego nie chcę wołać „potencjalnego” mordercy.
"Kiedyś przeczytałem, że szumy na ekranie, to pozostałość po Wielkim Wybuchu. Nie wiem, czy to prawda, ale mnie zaciekawiło."
No, ogólnie to prawda, ale tutaj ma to szerszy wymiar, te szumy i Wielki Wybuch.
Spostrzegawczość też zaskakująca, biorąc pod uwagę, co się tam właśnie odjaniepawlało.
Jak jesteś mordercą, to ciebie to nie obchodzi. Tym bardziej jak twoje morderstwo ma być sztuką.
Niby na jakiej podstawie? Wystarczyłoby ściągnąć odciski palców, by udowodnić twoją niewinność.
Pewnie ściągneli i znaleźli jego. A poza tym, kto by uwierzył w opowieść o wijach.
"Bez wątpienia zostawiły je te czarne wije, bym z czasem zrozumiał, że zrobiły ze mnie głupca. Zatruwają głowy i manipulują umysłem."
Przeczytałeś do końca? Bo to on je zrobił. Kijem od miotły. Taka ta psychika jest fajna, że sam sobie zostawiasz niespodzianki. A może te wije były prawdą. No nie wiem
Ogólnie to dzięki za odpowiedź :)
Stanowczo zbyt często używasz dookreśleń, typu: "mnie", "mi", ale ogólnie całkiem fajny obrazek odmalowałeś.
Ja lubię, choć można trochę podokręcać, by uwypuklić estetykę tych (w sumie koszmarnych) zdarzeń.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania