Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Cztery ściany absurdu -26- Gabinet

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Rozdział XIV - Gabinet Figur Niewoskowych

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

 

Przyjechał pod koniec dnia, konno, z niewielkim bagażem i w rozterce, spowodowanej niemożnością zawitania bezpośrednio do pensjonatu. Jeżeli Ildon nie kłamał w tym punkcie, choć przypuszczał, że to możliwe, nie mógł tam wejść ot tak i narazić się na zdemaskowanie. Mąż Mai był oszustem i brutalem, coś kombinował i miał zapewne wiele do ukrycia. James chciał dowiedzieć się, co, i tylko nie był pewien, czy Holmes zechce mu w tym dopomóc.

Kuba Rozpruwacz rozpalał wyobraźnię i wzbudzał przestrach nie tylko u mieszkańców biednych dzielnic, czy zagrożonych atakami najbardziej- prostytutek. W kręgach policyjnych i politycznych trwały debaty, czy aby spektakularne podrzynanie gardeł nie jest jedynie działaniem na pokaz, mającym odwrócić uwagę i ukryć jeszcze bardziej zbrodnicze sprawki. Morderstwa nie miały sensu, a usprawiedliwiało je jedynie działanie szaleńca albo...

„Albo” zaprzątało głowy tych, którzy nie kochając występku, najbardziej kochali jego drugie dno. A tymi przewodził Holmes.

Oczywiście nie był w tym odosobniony i gdy James dotarł pod wskazany adres i został wprowadzony, przekonał się o tym, zdziwił i zmartwił.

„Jak w ogóle mógł pomyśleć, że w chwili rzeczywistego zagrożenia, ktoś tak znany znajdzie czas i zechce się zająć jego drobnym, nieistotnym problemikiem?” — Musiał mieć to dokładnie wypisane na twarzy, powitano go bowiem z dobrotliwym uśmiechem.

— Taka zbolała mina na wejściu... — zakpił Holmes, gdy gospodyni wprowadzająca Jamesa, wycofywała się w popłochu. Jednego ćpającego i rzępolącego na skrzypcach porąbańca jakoś znosiła, ale nie więcej, a przybyłego i obecnych uznawała za jemu pokrewnych. — W dyliżansie panował pan nad sobą lepiej...

James milczał kilka sekund, oswajając się z półmrokiem i zawiesiną dymu tytoniowego o konsystencji roztopionego asfaltu.

— James Tager — przedstawił się wreszcie z ukłonem, jednej kobiecie i ósemce mężczyzn.

— Raczej Tager-Madera — nie zgadywał mężczyzna, siedzący obok kogoś, kto z twarzy jedynie, przypominał jego brata-bliźniaka. Mówił głosem brzuchomówcy, a od chyba-brata odróżniał go spokój i opanowanie, którego temu drugiemu najwyraźniej brakowało. Wiercił się, stroił miny, popatrywał co chwila w bok, jakby z niedowierzaniem, i na nadgarstek, gdzie tkwiły kajdanki, łączące go z brzuchomówcą. Na aresztowanego jednakże nie wyglądał żaden.

— Przy tych ludziach swojej podwójnej tożsamości pan nie ukryje — oświadczyła kobieta. Wyglądała na dobrą babunię, zmuszoną używać okularów do robienia na drutach. James się jej zgodnie ukłonił, kobieta się przedstawiła. — Agata Christine — James nie dopytywał się, które to imię, a które nazwisko. — A to — wskazała wciśniętego w fotel, niskiego raczej człowieczka z dziwnym wąsikiem — moje ulubione dziecko- inspektor Poirot.

James przetrawiał zasłyszane nazwiska, a tymczasem babunia Cristine prezentowała pozostałych:

— Ze względu na powagę sytuacji, niektórzy z nas wyszli z zakurzonych, gabinetowych pieleszy — wskazała siebie i jednego z obecnych — a inni, zbulwersowani bezsensownością tych zbrodni, zakopali topór wojenny. — Jej ręka prześlizgiwała się po mężczyznach, a oni, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki albo pilota od telewizora, mówili o sobie kilka bądź znacznie więcej słów.

— Sir Arturo Conan, ulubiony autor Holmesa.

— Mordziarty, ulubiony Holmesa antagonista

— Porucznik Colombon... — Ogryzek cygara wypadł mężczyźnie na dywan, skąd został zgarnięty w iście cyrkowy sposób i z wyrazem przeprosin, bardziej wobec peta niż ludzi, wetknięty z powrotem do ust. — N.Y.P.D.

— Komisarz Juver! — Uniósł triumfalnie ramię, za którym nie poszło ramię brata, nerwowy mężczyzna. — I mam tu tego...! — dodał, rechocząc charaktetystycznie, orientując się poniewczasie, że jedna z bransoletek dynda bezpańsko w powietrzu.

— Fantomas. — Kłaniający się Jamesowi bliźniak, przestał być bliźniakiem. — Przestępca doskonały...

— Polemizowałbym... — sprzeciwił się Mordziarty.

— Chłopcy! — upomniała ich natychmiast starsza pani, a ci, z ukłonami wobec siebie zastosowali się natychmiast, milknąc.

— Dawaj rękę! — rozsierdził się tymczasem Juver, bezskutecznie próbując zakuć na powrót niebliźniaka. — Jesteś moim więźniem!

— Hmha-hmha-hmha! — odpowiedział temu, brzuszno-nosowy, wybitnie nienaturalny zaśmiech. — Nic panu to nie da — oznajmił. — I tak ucieknę, chyba że pomogą panu po sprawie pozostali, a pan Madera zakończy wszystko swym przesławnym pałaszem...?

— Pałasz bywa zawodny — zauważył James. — Za to wasza gilotyna ma podobno stuprocentową skuteczność?

— Hmm! — Poirot popatrzył wymownie na pozostałych, podczas gdy Juve, stękając z wysiłku, usiłował podciągnąć za pomocą dwóch rąk ramię Fantomasa. Wyrzucając z zaciśniętych zębów potoki śliny, rzęził:

— Gilotyna! Spłoniesz! Jesteś mój! Każę cię powiesić! — i jeszcze kilka innych okropieństw, jakie niewątpliwie ta ślina przynosiła mu na język. Nikt z obecnych nie przejmował się tymi zapasami, tak i James uznał, że pewnie nie ma czym. Z chlebaka wydostał pierwszą butelkę najlepszego przemytu.

— Przywiozłem kilka flaszek... — Obejrzał się na awanturnika. — Swojskie, ale udany rocznik. — Nawet nie potrzebował mrugać, stawiając na stoliku cztery butelki, które z wiadomych względów nie posiadały etykiet. — Dla rozjaśnienia umysłów.

— Przekupstwooo! — zawył Juver, a James pomyślał, że w gruncie rzeczy, komisarz ryczy prawdę.

— Ma ktoś ochotę? — zignorował go.

— Jesteśmy na służbieee! — protestował zapieniony Juver, z wolna jednak tracąc siły w zapasach, o czym świadczyła, siniejąca powoli na wpół łysa czaszka.

Doktor Watson, do tej pory milczący, gdyż przedstawiać się Jamesowi nie potrzebował, powstał energicznie z krzesła i pomaszerował do kuchni.

— Yyy! Eee! Aaa! — dochodziło ze strony „Fantomasów”, a z kuchni brzdęki opłukiwanych naczyń. Poza tym nikt się nie odzywał. Babunia robiła szalik, Colombo palił, Mordziarty dłubał w zębie, a Conan dyskretnie w nosie, jedno ze znalezisk podklejając pod fotelem; Poirot podkręcał w zadumie wąsa, Holmes nabijał fajkę, rozglądając się za podpałką, a James za miejscem do siedzenia. Wolne było tylko na podłodze. Klapnął więc oparł się o ścianę i czekał.

>>><><<<

Oprócz Juvera, każdy znalazł wymówkę na „służbę”, a i on, gdy inni cmokali i pomrukiwali z zadowoleniem, chrumknął, że dla celów śledczych zrobi sobie przerwę. Zaraz potem wydzierając gębę z oburzeniem:

— Kłamstwo! Spisek! Okradziono Francjęęę!

— Zacznijmy — westchnęła pani. — Musimy zdecydować, co z tym dalej robimy! — ostatnie słowo wypowiadając wręcz złowieszczo. — A pan niech przestanie pyskować! — rozkazała komisarzowi. — To nie jest pański komisariat!

— Jeżeli go aresztujemy w tej chwili, z poszlakami wyłącznie pochodzącymi z naszych wniosków i samego, bez wskazania wspólników, zostanie to odebrane jako antysemityzm — orzekł Colombon.

— Możemy nie mieć wyboru — posmutniała babunia.

— Czy aby nie za bardzo się cackamy? — zapytał ironicznie Mordziarty. — Morderca, to morderca. Co z tego, że Żyd?!

— Prawda jest taka, że ten naród uważa, że pluć na innych może, a jemu zarzucić już nie można nic — uważał porucznik. — Znam to z autopsji. Kręcą aferę za krzywe spojrzenie, a tutaj ewidentnie przecież widać, że nie może mordować sam, a przynajmniej nie wszystkie ofiary. Jeżeli zamkniemy tylko jego, przyczepią się do nas z oskarżeniami o machlojki w śledztwie, z rasistowską próbą zwalenia wszystkiego na Naród Wybrany.

— Chcecie państwo powiedzieć, że wiecie, kim jest Kuba Rozpruwacz?! — W Jamesie narastało oburzenie.

— Spokojnie, panie Madera — odpowiadał Fantomas. — Pilnują go moi ludzie i ON już nikogo nie skrzywdzi. I jest tylko częścią Kuby, odpowiedzialnym za pięć morderstw.

— Co oznaczało pańskie: „Hmm”? — James spojrzał w oczy Poirotowi. — Miał pan na myśli mój pałasz...?!

— Ach, nie! Jeżeli zajdzie konieczność zakopania sprawy pod dywan, zrobi to każdy z nas, nawet moja „matka”. — Detektyw uśmiechnął się półgębkiem, z ukłonem do kobiety. — Z czym przyjechał pan do Holmesa?

— Z czymś błachym. — James machnął ręką.

— Och! — Babunia ironicznie przechyliła głowę na bok, z uroczym, uspokajającym uśmiechem ani na moment nie przerywając robótki.

— Niech pan wykrztusi tę swoją błahostkę — zaproponował Colombon. — Głowy nam już puchną, a i tak musimy czekać na ruchy „Kuby”?

— Chętnie zajmiemy się czymś lżejszym — poparł go słownie Conan, gdy pozostali oczekiwali na słowa Jamesa w milczeniu i pytająco. Nawet nadpobudliwy Juver pochylił się do niego, z wybałuszonymi oczami i nadstawiając obrazowo ucha.

— Przez wzgląd na niemożność podjęcia przeze mnie natychmiastowych działań, chciałem jedynie poprosić o odwiedzenie pewnej — James płynnie zakłamywał — tawerny i skontaktowanie mnie, już poza nim, z jej właścicielem — dopowiedział z udaną dozą wstydu, po uprzednim napotkaniu wzroku Holmesa.

— I...? — Oczekiwał Poirot.

— I po rozmowie oraz uzyskanych informacjach, według moich przypuszczeń, zgodnych z tym, co podejrzewam, chciałem poprosić o pomoc w wyciągnięciu wniosków.

Było to za mało. Ciągle się na niego gapili. Chociaż pewną przyjemność sprawiło mu i zainteresowanie, i uśmiechy uznania, za ogólnikowe, niczego ani nikogo niezdradzające przedstawienie sprawy. Rzecz jasna, nie do końca nieczytelne.

— Kto tam przebywa, że nie chce pan, aby go zobaczono? — zapytał Holmes.

— I co ten — Mordziarty się zaśmiał ni kpiąco, ni to złowieszczo — b i e d a k zmalował?

James wiedział, że zdradzić cokolwiek musi. I chociaż nie było mu to w smak, doszedł do słusznego wniosku: kawałek życiorysu jakiejś nieznanej służącej, nie zaprzątnie głów tych ludzi na tyle, by wyruszyć wraz z nim w świat. Zapobiegawczo jednak zastrzegł.

— Sprawa jest delikatna i może kogoś skrzywdzić — po czym wyjaśnił: — Pewien brutal, po porzuceniu kochanki, kiedy ta znalazła sobie oparcie i pracę, nagle zapragnął jej obecności. — Odchrząknął, wypił łyk wina i po zrezygnowaniu z cygaretki, bo dymu było pod dostatkiem, kontynuował: — Fakt ten, w świetle wydarzeń, których byłem częścią, już sam w sobie jest dziwny, chociaż jeszcze do przyjęcia. Jednak jego londyńskie mieszkanie, do którego ten rzekomo stęskniony mąż zamierza sprowadzić żonę, już nie. Jako miejsce, nowo urządzonego mieszkania, podał adres tawerny. Zły adres dla niego, bo ja tę tawernę znam.

— On wie...? — zapytał Poirot.

— Nie byłem tak nieostrożny — James zrozumiał pytanie.

— Ciekawe... — zauważył Colombon.

— A pan, tego...? — Juver, ze swym uśmieszkiem, który jedynie on sam uważał za chytry i przerażający przestępców, za pomocą kilkukrotnego krzyżowania ze sobą wskazujących palców, próbował coś insynuować.

— Nie, panie komisarzu — odpowiedział James rozbawiony. — Pani jest w moim wieku, a takie mnie nie interesują.

— Aaa! Aaa! — rozległo się z jego ust, z odchylaniem głowy do tyłu, by nagle polecieć całym ciałem do przodu i tym razem wyrzucić zza zaciśniętych ust. — A jakie?!

— To nie ma związku ze sprawą.

Nie miało, ale po minach innych w pokoju James się domyślił, że może i nie zdradził innej tajemnicy, ale dał inne ku temu przesłanki.

— Co to za tawerna? — spytała kobieta obojętnie, jednak widocznie i głęboko się nad czymś zastanawiając.

>>><><<<

— „Nieprawdopodobny Kaszalot" — wymienił najbrudniejszą spelunę portu.

Nazwa nie zrobiła na nikim wrażenia, najprawdopodobniej usłyszeli ją po raz pierwszy w życiu.

— A jakie ma pan doświadczenia z kobietami?

James był jedynym zaskoczonym. A zareagował jakkolwiek tylko Fantomas- swym nienaturalnym śmiechem.

— Rozumiem brak zaufania — dodał do tego. — Ale pan Madera ma co najwyżej doświadczenia zebrane w portach.

— Pan traktuje kobiety raczej przedmiotowo, a pan Tager, jak widać, posiada spore pokłady empatii. Istnieje tylko t a k i sposób, aby sprawdzić, kim ta kobieta jest, nie wypłaszając jej przy tym — babunia brzmiała podobnie do tych nauczycielek, których spotkanie James uważał za swój szczęśliwy traf i obecnie czerwieniał jak uczniak, wyobrażając sobie wiadome sytuacje. Spostrzegła to i się uśmiechnęła. — Aż takiego poświęcenia od pana nie potrzebujemy — starała się wyjaśnić, podczas gdy on się opanowywał. — Ale i nie zamierzamy zabraniać. Więc...?

James musiał odchrząknąć.

— Zdarzyło mi się z kobietami rozmawiać. Nawet to lubię...

— A uwieść?

— Klasycznie, nie — zaprzeczył. Wracała mu całkowicie pewność siebie. — Sprowokować, zasiać niepokój, owszem. — Nie wywnętrzył się, że wprawdzie w portach bywał, a nawet zwiedzał tawerny, lecz były to tylko wizyty w interesach bądź gdy kapitan mu rozkazał mieć na innych oko. Jeżeli z kobietą się zadał, to w ryzykowny, samodzielny sposób i nigdy nie było nią taka, która kazałaby sobie płacić.

— A jeżeli komisarz ma, ten jeden raz w życiu rację...? — snuł wątpliwości Fantomas.

— A teraz drugi! — Juver przejechał kantem dłoni po swojej szyi, patrząc na adwersarza z miłosną nienawiścią i wrzeszcząc dodatkowo. — Zabójczyni!

— Nie wyjaśnił pan, dlaczego wyciągnął takie wnioski? — odezwał się Watson.

— Widziałem ją z madame Pomposzur!

James zachodził w głowę, skąd się bierze w komisarzu ta tendencja narzucania otoczeniu własnego zdania, wywrzaskiwaniem tego z potokami śliny, mogącymi każdorazowo napoić konia.

— To dziwne — uważał Conan.

— Niekoniecznie — sprzeciwił się Holmes. — Madame mogła ją tutaj wysłać, ale po to, by czemuś przeciwdziałała. Nowa nałożnica...

— Czy potrafi pan rozpoznać zimną kobietę, panie Tager? — w słowach Cristine zabrzmiała troska i niepokój.

Twarz Jamesa zaczęła się zmieniać.

Mary Sue. Czy była właśnie taka? Czy Rob miał rację, porównując ją do tej, przez którą znalazł się na posadzie w sierocińcu? Okazało się, że takie wrażenie sprawiała, że wręcz narzucała je otoczeniu. A w rzeczywistości?

Na kilka miesięcy przed opuszczeniem sierocińca, zaciągnęła Jamesa do ciemnej komórki i pozwoliła poczuć wnętrze kobiety. Dziewczynki, tak naprawdę, ale obeznanej w tego typu czynnościach, a że on nie wykazał się przy tym biegłością, więc drwiącej z niego na każdym kroku, także i publicznie. Odsunął się od niej, chociaż przedtem spędzali razem sporo czasu i dopiero kiedy odeszła, zainteresował się dokąd?

Jako jeden z nielicznych wychowanków obdarzany był zaufaniem, ponieważ nigdy nie uciekał i zawsze wracał z przepustek na czas. Udzielono mu więc bez problemu wskazówek, gdzie Mary szukać, ale ona nie chciała już z nim rozmawiać. Odmawiała wręcz mściwie jakiegokolwiek kontaktu, chociażby kilku chwil ze sobą, a nawet groziła nasłaniem na niego jakichś zbirów, co zbywał wzruszeniem ramion. Nie posłuchał jej i ciągle przychodził pod mieszkanko, które wynajął dla niej jakiś żonaty, podstarzały jegomość. Do tego stopnia będąc namolnym, że w końcu jednego dnia go do środka wpuściła.

— Chcesz? To dobrze — powiedziała już wewnątrz. — Stary niespecjalnie daje rady — dodając pogardliwie i zdejmując suknie. A gdy w chwilę potem podeszła do niego nago, szczuplutka, z ledwie rozwiniętymi piersiami, blada i drżąca od chłodu, chciał ją jedynie przytulić i osłonić. Zakryć przed światem, żeby już przestał ją bezcześcić.

Coś mamrotał, jakieś przeprosiny, lecz ona nie słuchała. A gdy zorientowała się, że zamiast podniecenia wzbudziła w nim tylko współczucie i litość, wpadła w szał. Poczuł wtedy przez chwilę jej usta na swoich. Chłodne, bez życia, bez uczucia, jakim w komórce jeszcze emanowały, a potem była już tylko złość i cała litania obelg, goniących za nim długo jeszcze po ulicy, którą odchodził.

Więcej tam nie wrócił, przybity i zły na siebie za to, że nie może z nią nawiązać kontaktu, a dwa tygodnie później dowiedział się, że weszła na rzeczny lód, zdjęła z siebie futerko i w sukience poleciała głową w dół w otchłań.

On został. Z wyrzutami sumienia, budzącymi go w nocy jeszcze sporadycznie i dziś, gdzie podczas nocnych rozmyślań pocieszał się rozważaniami, że przecież w legendach prawda tkwić może i Mary wcale nie umarła, tylko zaopiekowały się nią syreny.

— Nie — odpowiedział. — Bezdusznej, zimnej lafiryndy nie spotkałem. Słyszałem jednak o takich i myślę, że rozpoznam bez trudu wewnętrzny chłód.

— W gruncie rzeczy i tak nie mamy wyboru — stwierdził Watson, zaskakując Jamesa. — Ta kobieta została przywieziona tu przez mężczyznę, którego kontakty z obcokrajowcami dawno najprawdopodobniej wykroczyły poza handlowe.

— To nas nie powinno interesować — Holmes ledwie dostrzegalnie omiótł szybkim spojrzeniem obecnych Francuzów. — Jednak jego jeden kontakt daje do myślenia.

— Więc postanowione — zawyrokował Poirot. — Pan Tager dowie się, czy rzeczona damulka przybyła rzeczywiście od Madame, czy też od... T e j...?

— Niepokoi mnie również hrabia w jej towarzystwie... — głośno zastanawiał się Colombon.

— Zamieszana w cokolwiek arystokracja to zawsze kłopot — zgodził się Holmes.

— Co to za hrabia? — chciał wiedzieć James.

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Cdn.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Canulas 06.04.2018
    dobrze myślałem Felicjanno. Masz 2x 25 w częściach. To już 26 :)
  • Felicjanna 06.04.2018
    dzienks, idę spatki
  • Pasja 08.04.2018
    Proszę spotkanie kiedyś i kontakt z Holmsem przydał się. Zakończyłaś pozytywnie całą śmietanką ze świata kryminalistyki. I on, James pomiędzy nimi. Nie zdziwiłbym się, gdyby tym hrabią okazał się znajomy.
    Sprawa Mary Sue bardzo poruszająca. Ale dająca dużo do myślenia, dlaczego James ją nie zaliczył do zimnych kobiet.
    A Kuba Rozpruwacz? Pewnie James będzie miał zasługi w jego ujęcie. Proszę jak młody zyskuje rozglos poza granicami.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Felicjanna 08.04.2018
    Nie wiem, jak to poprowadzę- serio. Kuba to tylko jedno z zadań londyńskich Jamesa i właśnie próbuję to składać.
    Pozdrówka i gratulacje i podzięki. Nadrobiłaś dziś do końca.
  • Canulas 08.04.2018
    "James się jej zgodnie ukłonił, kobieta się przedstawiła. — Agata Christine —" - no nie żartuj :)

    "— Chcesz? To dobrze — powiedziała już wewnątrz. — Stary niespecjalnie daje rady — dodając pogardliwie i zdejmując suknie. A gdy w chwilę potem podeszła do niego nago, szczuplutka, z ledwie rozwiniętymi piersiami, blada i drżąca od chłodu, chciał ją jedynie przytulić i osłonić. Zakryć przed światem, żeby już przestał ją bezcześcić." - zajebiste. W ogóle, "wzlotowa część" - Idzie ku lepszemu.

    Bardzo fajne, nawet zaskakująca część. Już lekki remix funfiction się robi.
    Podobała mi sie bardzo ta nostalgiczna wstawka. Kawałki zwiazane z tym sierocińcem, to u CIebie SZTOSY.
    Pozdrówka.
  • Felicjanna 08.04.2018
    No, nie żartuję, hehe, ale przyznam, że trochę bałagan mi się zrobił przez ten gabinet. I masz rację- większość nazwisk w całości to fanfiction, ale w gruncie rzeczy to obyczajówka.
    Mary Sue była wspomniana, ale uznałam, że to za mało dla posunięć i zachowań Jamesa wobec słabszych. To wspomnienie już go charakteryzuje, chociaż będzie dojrzewał.
    Kolejny odcinek, hmm, albo przyjdzie wena, albo wyprodukuję za tydzień. Czas z wiosny, cóż- nie posiadam
    Pozdrówka
  • Ritha 23.04.2018
    „Kuba Rozpruwacz rozpalał wyobraźnię i wzbudzał przestrach nie tylko u mieszkańców biednych dzielnic (...) Morderstwa nie miały sensu, a usprawiedliwiało je jedynie działanie szaleńca albo...” – wiesz, że kryminały lubię? Już wiesz ;) Kryminałem mi zalatuje, zacieram łapska ;)

    „albo...
    „Albo” zaprzątało głowy tych, którzy nie kochając występku, najbardziej kochali jego drugie dno” – ładnie zawoalowane

    „nie zgadywał mężczyzna, siedzący obok kogoś, kto z twarzy jedynie, przypominał jego brata-bliźniaka. (...) gdzie tkwiły kajdanki, łączące go z brzuchomówcą” – cały fragment cudny

    „Agata Christine” :D Nawet Poirot jest, piknie.

    „— Fantomas. — Kłaniający się Jamesowi bliźniak, przestał być bliźniakiem. — Przestępca doskonały...
    — Polemizowałbym... — sprzeciwił się Mordziarty.
    — Chłopcy! — upomniała ich natychmiast starsza pani” – słodko gaworzą :>

    „— Pałasz bywa zawodny — zauważył James. — Za to wasza gilotyna ma podobno stuprocentową skuteczność?” – takie też lubię, niby zwyczajne, ale dość wymowne

    „— Yyy! Eee! Aaa! — dochodziło ze strony „Fantomasów”, a z kuchni brzdęki opłukiwanych naczyń (...) Wolne było tylko na podłodze. Klapnął więc oparł się o ścianę i czekał” – tutaj też, cała gromadka sprawnie ukazana

    „I jest tylko częścią Kuby, odpowiedzialnym za pięć morderstw” – ciekawie ujęte
    „James zachodził w głowę, skąd się bierze w komisarzu ta tendencja narzucania otoczeniu własnego zdania, wywrzaskiwaniem tego z potokami śliny, mogącymi każdorazowo napoić konia” :)))

    I no końcu najlepsze – wspomnienia Jamesa, przedstawione w urzekający sposób. Bardzo git, Fel.

    Hm, nie ma błędów... Brawo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania