Poprzednie częściDaily Terribles 1

Daily Terribles - Czechosłowaccy Komuniści z kosmosu

Nie pisałem nic przez ponad miesiąc, bo w drugiej połowie lutego przydarzyła mi się taka akcja, że dopiero wczoraj przyszła odwilż. Pewnie i tak nikt nie uwierzy. Ale i tak opowiem.

Tytułem wstępu powiem, że w 1946 w okolicach Opawy w Czechach wylądował pierwszy pozaziemski statek kosmiczny. Jest to potwierdzone info, bracia z południa zostali zinfiltrowani przez Kosmitów, którzy stosunkowo prędko się rozpanoszyli i założyli Pozaziemską Partię Komunistyczną, do której ironicznie dołączyli prawie wszyscy dorośli Czesi. O Słowakach nie wspominam specjalnie, gdyż Słowacy, na złość Czechom czy samym sobie, nie wstąpili. Wystosowali poselstwo i odmówili, mimo, że nawet ich nie proszono, ani nie brano pod uwagę. W międzyczasie prawdziwi radzieccy komuniści wprowadzali na siłę Czechosłowację w demoludy i nie można się nadziwić, jak przez tyle lat udawało im się utrzymywać dualizm poznawczy, w którym jedni udają, że mają państwo komunistyczne, a drudzy mają faktycznie i jeszcze jakoś im “się to kulo”.

Mój kolega ze wsi, satanista Waldek, typ wysoki jak sosna i chudy jak sosna, czy jakoś tak, poprosił mnie, żebym mu pomógł odebrać skórzaną kanapę, którą wypatrzył właśnie gdzieś w pobliskim Czesku – a warunkiem jej odebrania było samodzielne wejście na drugie piętro kamienicy i wytarabanienie się stamtąd z meblem. I, oczywiście, nie-rozpierdolenie wszystkiego dookoła, o czym przekonaliśmy się niestety po fakcie. Czesi mają zupełnie inną kulturę, niż my, okazuje się. A niby tacy podobni…

– Weź ze sobą dużo pieniędzy – polecił mi przez telefon Waldek.

– A po co? – spytałem, bo spodziewałem się, że to mi będą dawane pieniądze za współudział, albo chociaż jakiegoś staropramena mi postawi czy chociaż pilznera z biedronki.

– Zrobimy zakupy w czeskim kauflandzie i przywieziesz do domu jakieś fajne klamoty z czeska, zapunktujesz u swojej – wyjaśnił mi Waldek i z takim argumentem nie sposób walczyć.

Pojechaliśmy. Waldek pożyczył od Witka transita i ruszyliśmy w drogę.

Niewiele osób wie, ale jak się jedzie do Opawy z naszych stron, po drodze jest pełno takich dziwnych wieżyczek… Z pozoru są to zwykłe kominy z antenami, ale, jak się potem dowiedzieliśmy, są to pomniki honorujące zwycięskich najeźdźców, których Czesi witali z otwartymi ramionami.

Postanowiliśmy najpierw pojechać do państwa Jedliczków po kanapę, a potem dopchać transita czeskimi słodyczami i browarami.

Miejscowość, do której się udaliśmy, miała w nazwie pełno tych szlaczków nad niektórymi literami, więc ciężko mi było zapamiętać, jaki szlaczek był nad jaką literą, więc po prostu pozwoliłem sobie na niepamiętanie nazwy miejscowości. W sumie szkoda, bo nawet nie mam jak się komu poskarżyć.

 

W tej miejscowości, nazwijmy ją Pupawą (bo była jakimś zadupiem obok Opawy), w dużym domu jednorodzinnym przerobionym na kamienicę czynszową, stanęliśmy przed pierwszym problemem: jak we dwóch wynieść mebel przewidziany wagowo na trzy osoby. Wprawdzie pospieszył nam z pomocą jakiś miejscowy Honza, który zgodził się “za polske dvacet” robić za trzeciego tragarza, to jednak gdy zobaczył, ile się musi narobić, zrezygnował dosyć prędko. Kanapa sama się nie wyniesie, właściciel mieszkania jął posapywać, że to “sraczka, ne robota” i że we dwóch po taki mebel, i skoro mamy polaczków ponad “cztyżicet milijonuu” to czemu nie ogarnęliśmy jakiegoś trzeciego do spółki?

Waldek prawie mu w pysk dał i o mały włos pojechalibyśmy bez kanapy, ale z pierwszego piętra przyszła, odziana w czerwony dres ze złotymi lampasami i logiem sierpa i młota, pani Havrankowa (Waldek miał dopytać, czy faktycznie od Havranka, co nosił te gatki za duże czy za małe i mu koniec wystawał) i powiedziała, że wystarczy przecież przyzwać Komunistycznych Mimoziemców, czy jakoś tak. Gdy poszła niby ich wzywać, pan Jedliczka od kanapy i czterdziestu milionów polaczków odpalił papierosa, więc my też, zrobiliśmy sobie przerwę. Poprosiliśmy, żeby zrobiła, co w jej mocy. Jedliczka opowiadał, że baba jest stuknięta i niestworzone historie opowiada, a Waldek skwitował go krótko, że przynajmniej wyszła z jakimś rozwiązaniem, a nie tylko stała z rękami w kieszeniach i myślała o parku w rohliku. Czech się obraził i poszedł na fotel, my zaś poczęliśmy targać kanapę we dwóch.

 

Za kwadrans, gdy już wytargaliśmy kanapę z jednego pokoju i zostało nam tylko korytarz, sień i dwie kondygnacje skrzypiących, drewnianych schodów, usłyszeliśmy dźwięk, jakby gigantyczna suszarka. Dach budynku się odspoił od ścian i zniknął w białej poświacie, kanapa uniosła się w powietrzu i znikła w białej poświacie, Waldkowi wypadł pet z kącika z wrażenia, a ja, co tu dużo mówić, skorzystałem z okazji i gwizdnąłem Czechowi paczkę fajek Sparta z półeczki, po czym spytałem przytomnie:

– To co, kurwa, wracamy?

– Wracamy – powtórzył za mną Waldek i wyszliśmy po schodach z domu.

Tlący się papieros Waldiego wypalał powoli dziurę w czeskim dywaniku, my zaś stanęliśmy na zewnątrz i obserwowaliśmy, jak babcia i kosmici, wszyscy w czerwono-złotych dresach, manewrują statkiem kosmicznym tak, żeby naszą kanapę bezproblemowo wmanewrować do transita.

– Piętnaście koron, towarzysze – powiedział głos, znany mi z filmów naszych południowych sąsiadów. Żeński, z romantycznych komedii. – Nie gap się, doktorku.

– Że ja? – spytałem.

Waldek prychnął.

– No raczej, że nie ja. – Sięgnął do kieszeni po drobne, odliczył i położył na pomarszczonej dłoni pani Havrankowej. Starsza pani podrzuciła monety i włożyła do kieszeni.

– Nie gapiłem się.

– Ta, jasne – odpowiedziała plama światła. Nie dało się na nią patrzeć, jak miałbym się niby gapić?

 

Podziękowaliśmy i chcieliśmy odjeżdżać, ale okazało się, że przyjmując pomoc, zobowiązaliśmy się na pomoc Komunistycznym Mimoziemcom i tak jakby dokonaliśmy inwazji na Słowację… Ale to trochę inna historia. Dość rzec, że zajęło mi prawie miesiąc dotarcie do chaty. Waldek, który tamtego dnia pokłócił się z żoną, wykorzystał ten miesiąc, bawiąc się znakomicie. Też bym wykorzystywał, ale te skurwysyny wyłączyły mnie od internetu i nawet nie mogłem głupiej notatki zapisać.

Ale było zajebiście.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • yanko wojownik 01.04.2019
    Szkoda, że zostawiłem sobie ten tekst na później, później nadeszło, ale ja już mocno czuję się wyczytany... Jako, że fragmentami przeczytanymi mnie zaciekawia, to na razie w ciemno daję cztery, a kiedyś doczytam - trudno rzeknę, jeśli będzie bez reszty wart pięć, ale mam pokuszenie na jeszcze jedno zagłosowanie dzisiaj, więc to tu.
  • Okropny 01.04.2019
    Yyyy... Dziękuję?
  • yanko wojownik 04.04.2019
    Okropny, No teraz klikam w pięć, ale nie da się podnieść - nie trzeba było oceniać, zmęczonym już będąc...
  • Wrotycz 01.04.2019
    "– Ta, jasne – odpowiedziała plama światła. Nie dało się na nią patrzeć, jak miałbym się niby gapić?" ---> a nie - jak miałbyś się niby gapić?
    Fajne, w pepitkową nutę. Pośmiałam się, jak na starej, dobrej czechosłowackiej komedii.
  • Wrotycz 01.04.2019
    A nie, pierwsza uwaga zbędna, po prostu nie zenterowałeś wypowiedzi.
  • Okropny 01.04.2019
    Wrotycz dzięki za wizytę, zamierzony efekt wykonany :-)
    Pozdrø
  • Freya 01.04.2019
    "– Zrobimy zakupy w czeskim kauflandzie i przywieziesz do domu jakieś fajne klamoty z czeska," –
    ja bym napisał dużą literą: Czeska – w rozumieniu, że chodzi o nazwę miejscowości
    Czesi są wporzo, gdybym mógł wybierać, to wolałbym tam się urodzić... :) Pzdr
  • Okropny 01.04.2019
    W rozumieniu, że chodzi o nazwę państwa: Česko - to się zgodzę. Muszę poprawić. Dzięki za wyłapanie! :) Pozdrø

    (Czesi to czysty RiGCz)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania