Dasz radę 172
Piszę to dlatego, by stanąć tak po środku i raz jedyny im przyznać rację, że to też ludzie
i mają prawo to coś dostrzec, ale mogą i w tym dniu wśród podobieństw formy dostać takie antidotum na te oryginały i w swej lekkiej odmienności, nawet lekka ułomność będzie świeżym oddechem, taką tlącą się nadzieją nowej myśli.
I wybierają to po wielkiej debacie, a zainteresowani wietrzą nepotyzm, nakreślają
swoje wizje, porównują wiersze i zauważają, że nawet w detalach jest zbieżność,
więc czemu nie ja, on, a ten odmieniec.
Nikt jeszcze nie dogodził wszystkim, więc daleki byłbym od nagradzania multum prac
traciłoby to na prestiżu, ba! Nawet na wiarygodności. To jak z tym portalem, nawciskane
gwiazdki a człowiek szuka w komentarzach potwierdzenia, czy aby x, naprawdę
napisał coś, co rzuci mnie na kolana jak w tamtym tygodniu pan/i y.
Ale na szczęście tu na portalu żadna grupa się przez to nie rozpadnie, więc śmiało
róbmy swoje stawiając bonusy, one tak naprawdę niczego nie zmieniają.
Sam aspekt rywalizacji jest dla mnie czymś wspaniałym, pobudzającym, motywującym
do stawania się lepszym. Musi być konkurencja, skala porównawcza choćby dla tych,
co chcą poznać swoje możliwości. Jednak taki Coubertin to chyba się w grobie przewraca,
gdy widzi dzisiejsze olimpiady, a zwłaszcza te medykamenty, kontrole dopingowe i tych
pół zawodowców z trzeciego świata, którzy mogą jedynie pomarzyć o równych szansach
w starciu z hegemonią potęg.
I w takim świetle to widzę, te nominacje, gdzie właśnie poplecznictwo jest głównym atrybutem.
Gdzie liczy się poszczególne sympozja, zabieranie głosu i odpowiednie pytania mające
zdyskredytować nieobecnych są jednoznaczne z umacnianiem swego kapitału. Im więcej
wymieniamy uścisków dłoni, pytamy wodzirejów o tajniki pracy, tym bardziej stajemy się
bezpieczni dla kapituły.
Z tym mam dylemat, czy nagły dopust do enklawy bez przymusowego posłuchu jest wskazany
i czy może przysłużyć się, czy stanowić początek końca. Wbiłaś mi ćwieka i nie odważę się
umieścić takiej persony jako nominowanego, bo gdzieś z tyłu potylicy siedzi chochlik i każe
mi wpisać podwykonawca. I do czego to doszło, że człowiek miast jednoznacznie wyglądać
pozytywów a w zwycięzcy kolejnego prekursora, którego biografię już sprzedają na pniu,
niemal współczuję kolejnych lat. Które być może nigdy nie będą już takimi jak jeszcze wczoraj
gdy popijając herbatkę miał idee, oczyma wyobraźni widział swoje starania uwiecznione sukcesem.
Tylko, że nie przewidział, że zdanie - miarą sukcesu jest ilość wrogów - to nie oksymoron a jego...
przekleństwo?
Zdecydowanie to by ułatwiło, zapewne wejście w posiadanie takiego kronikarskiego
scenopisu w którym każdy niuans, propozycja i wreszcie sama polemika stanowiłaby
nieopisane źródło wiedzy. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że to wręcz stanowiłoby
kompendium wiedzy.
Tak, wywiady, coś, co ma być zrobione dla mediów, społecznie unormowane by taki laik
jak ja mógł być pewny, że zrobili co w ich mocy, by docenić pracę, jakoś tak pośrednio mnie
przekonuje. Ale dokument, to zmienia postać rzeczy, tam nie ma miejsca na przefiltrowanie
słów, jeśli jest to nawet improwizowane, to nie może być do końca kontrolowane, bo gdzieś wśród
wielu minut, znajdzie się moment zapomnienia, że jestem filmowany. Przytrafi się emocjonujący
moment, werbalnie wypowiedziana refleksja, czy spór czy to o celowość, interpretację, czy
wiele innych pomniejszych kwestii.
Pozdrawiam, Basiu, Kacper,
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania