Poprzednie częściDaughter of Evil - 1. Dworzec

Daughter of Evil - 4. Sen

Czas tak szybko płynął. Nie zorientowałam się kiedy to wskazówki zegara zawędrowały na 15:18. Za dwie godziny lutowe słońce zajdzie za horyzont.

Zeszłam do recepcji z kluczem w kieszeni spodni i krzyżem przewieszonym na szyji. Za ladą siedziała wciąż ta sama urokliwa dziewczyna. Robiła coś na telefonie i najwidoczniej nie była zadowolona z tego, że znowu mnie widzi.

- Mam takie pytanko - zaczęłam - mogłabym przenocować tutaj?

Blondynka wywaliła oczy na wierzch.

- Wie pani, jestem z daleka i nie chcę wracać do domu nocą, a z panią Roosevelt dawno się nie widziałam. Każda chwila spędzona z nią to dla mnie przyjemność. Mogłabym spać na fotelu w jej pokoju. To dla mnie żaden problem.

Recepcjonistka osłupiała. Za bardzo nie wiedziała co odpowiedzieć.

- Jeśli pani Bertha nie ma nic przeciwko temu, to mogę się na to zgodzić.

- Dziękuje bardzo. I jeszcze jedno. Będę mogła zjeść tutaj śniadanie?

Teraz to ją zagiełam. Kompletnie nie wiedziała jakie słowo powinno teraz wydobyć się z jej ust.

- Posiłki są tylko dla podopiecznych ...

- Tak wiem - przerwałam jej - chcę tylko rzucić coś na ząb przed wyjazdem.

- Niedaleko jest restauracja.

- Racja, ale to czekanie na posiłek jest dobijające.

Widziałam złość na jej twarzy. Gdyby mogła wyszłaby z siebie.

- Dobrze, raz mogę na coś takiego pozwolić. - w jej głosie dało się wyczuć nutkę napięcia. - personel jest tutaj do 18, później zostaje dwóch opiekunów, po jednym na każdym piętrze. Śniadanie jest od siódmej do dziewiątej i proszę nie kręcić się po domu po dwudziestej.

- Jestem pani bardzo wdzięczna i dziękuje za informację. To pierwszy i ostatni raz, potem mnie już pani nigdy nie zobaczy.

- Mam nadzieję - mruknęła pod nosem myśląc, że nie usłysze.

Wróciłam do sypialni. Babcia siedziała na łóżku, a przy niej bawił ten sam mężczyzna co wczesniej. Pomagał jej pić herbatę.

-Tak, to znowu ja. - usmiechnęłam się.

- Chcecie pobyć same?

- Nie, spokojne. Usiądę sobie w fotelu.

Tak usiadłam, że zasnęłam.

Stałam w środku obskurnego pokoju. Na każdej ścianie widniał grzyb, a z sufitu, z dziury nad wielkim łożem lała sie woda. Dookoła mnie leżały porozrzucane porcelanowe lalki. Miały loczki, wielkie okrągłe oczęta z długimi rzęsami i sukienki w wiktoriańskim stylu. Chwyciłam jedną w pasie, po czym zbliżyłam do twarzy. Wyglądała okropnie. Porcelana na niej była skruszona, ubranie poszarpane i brakowało jej kilku palców.

"Pobaw się ze mną"

Odruchowo upuściłam zabawkę, która w efekcie rozbiła się o podłogę. To był czyjś głos. Słodki głos niewinnego dziecka. Tylko skąd dochodził? W pomieszczeniu nikogo ze mną nie było. Ogarnęłm wzrokiem każdy kąt i nic. Żadnej żywej duszy.

Stąpając ostrożnie pośród pozostawionych lalek dotarła do stanowczo za dużych jak na ten pokój drzwi. Pchnęłam je, ale nawet nie drgnęły. Spróbowałam jeszcze raz, starając się użyć całej siły. Dalej nic. Zniechęcona odsunęłam się od nich. Robiąc to potknęłam się o jedną z zabawek. Upadłam na kafelki obok kominka, a kawałek porcelany wbił mi się w rękę. Krzyknęłam z bólu i przerażenia. Podniosłam pokaleczoną dłoń na wysokość moich oczu. Była cała pokryta krwią, która strużką ciekła mi do rękawa. Rana nie zdobyłaby miana największej na świecie, ale przedmiot wbił się dość głęboko. Powoli wstałam i dobrnęłam do łóżka. Urwałam kawałek prześcieradła, usiadłam na podnóżku, zacisnęłam usta i szybkim ruchem wyciągnęłam odłamek. Następnie od razu przycisnęłam materiał do rany, oraz owinęłam go drugim skrawkiem. W ten oto sposób powstał bardzo prymitywny opatrunek.

"Ja się chowam, ty liczysz"

Zerwałam się na równe nogi. To znów ten przebrzydły głosik.

Ni stąd ni zowąd drzwi otworzyły się z donośnym skrzypnięciem.

"Łap mnie, łap mnie" - dobiegał wesoły okrzyk za nich. Skierowałam się w ich stronę, dociskając w tym samym czasie podziurawioną dłoń do piersi. Uchyliłam wrota (spokojnie mogę je tak nazywać, ze względu na ich wielkość) za pomocą stopy. Pomimo masywnego wyglądu były zaskakująco lekkie. Opuściła obrzydliwą sypialnie, a tym samym znalazłam się na długim korytarzu. Wyglądał równie okropnie co pomieszczenie, w którym wcześnie przebywałam. Paliła się tam jedna lampka przymocowana do ściany. Paliła to za dużo powiedziane. Mrugała we własnym rytmie nijak oświetlając hol.

"Dalej, dalej. Na górę, na górę"

Obróciłam się w kierunku cukierkowego pogłosu. Mimo oczom ukazały się staromodne schody. Chwyciłam w połowie już nieistniejącą poręcz i zaczęłam snuć się po stopniach. Po wdrapaniu się na piętro zobaczyłam kolejny korytarz, tym razem bez jakiegokolwiek oświetlenia. Idąc nim nie dostrzegłam żadnych drzwi.

"Raz, dwa, trzy. Szu-kasz ty"

Miałam wrażenie, że ten chichot pochodzi z murów owego budynku.

Zaszłam na sam koniec ciemnego tunelu. Na ostatniej ścianie wymacałam okrągłą klamkę. Przekręciłam ją nie mając pojęcia co zastane za drzwiami. Przełknęłam ślinę i pociągnęłam je. Pokój był prawie pusty. Prawie, bo na samym środku stała klatka, a w niej spoczywała skulona kobieta. Miała na sobie podartą, niegdyś pewnie białą, teraz poszarzałą sukienkę do kolan. Delikatnymi dłońmi okrywała podrapane nogi. Musiała mnie usłyszeć, bo gdy postawiła buta na spróchniałej desce podniosła głowę. Twarz, pokryta mnóstwem zadrapań wyglądała dość znajomo. Przysunęłam się do krat. Kobieta wykonała ten sam ruch. W słabym świetle, które wpadało przez okno rozpoznałam jej rysy twarzy.

- Mama ... - wymamrotałam, obejmując nienaruszoną ręką słupek celi.

- Uciekaj stąd Kimi. - tak dawno nie słyszałam jej głosu. Był lekko załamany i ponury, ale to wciąż jej głos.

- Kto ci to zrobił? Kto cię tu zamknął?

- Uciekaj ... - szeptała, a po policzku spłynęła jej łza.

" Znalazłaś, znalazłaś" usłyszałam za sobą.

W końcu mogłam zobaczyć, skąd wydobywał się ten ohydny, przesłodzony dźwięk. Była to dziewczynka, w loczkach i wiktoriańskiej sukience. Klaskała w rączki podskazując z nogi na nogę. Po chwili radość znikał z jej ust i zastąpiła ją czysta nienawiść. Śliczne piwne tęczówki stały się czarne, a ciało szkliste wypełniła wirująca czarna mgła. Sama zaś zmieniła się w czarny dym, który zbliżał się w moja stronę. Gdy był tuż przede mną zamknęłam oczy.

Obudziłam się cała zalana potem. Łapałam powietrze ustami, a serce waliło mi niemiłosiernie mocno.

Spojrzałam na zegarek. Wskazywał 5:57. Ostrożnie podniosłam się z fotela, by nie obudzić babci i powędrowałma do łazienki. Stanęłam na umywalką i odkreciłam kurek. Palce ułożyłam w łyżeczkę, a następnie dałam je pod kran. Ochlapałam wodą spoconą twarz i szyję. Przetarłam oczy ręcznikiem wiszącym obok. Już miałam zakręcić kurek, gdy spostrzegłam, że leci z niego krew. Odskoczyłam do tyłu. Mrugnęłam kilka razy powiekami, a ciecz znów nabrała krystaliczną barwę. Szybkim gestem zamknęłam zawór. Popatrzyłam na zmęczone odbicie w lustrze.

- Co się ze mną dzieje ..? - spytałam samą siebie.

Spojrzałam na kabinę prysznicową. Zdjęłam z siebie ubranie i weszłam do niej. Letnia woda opatuliła moje ciało zmywając brud, a także sprawiając, że trochę się odprężyłam.

Po wyjściu owinęłam mokrą skórę pierwszym lepszym ręcznikiem leżącym na pralce. Stałam tak dobre pięć minut, wpatrując się w ciemne okno, zanim zaczęłam się wycierać. Ubrałam się z powrotem w te same ciuchy, uprzednio sprawdziwszy, czy klucz nadal spoczywa w kieszeni rurek. Wyszłam z łazienki zostawiają po sobie nienaganny porządek. 6:16. Zostało jeszcze trochę to śniadania. Babcia dalej spała w najlepsze. Mogę się założyć, że ma znacznie przyjemniejszy sen niż ja. Własnie, co to było? Mama w klatce i ta dziewczynka. Miałam wrażenie, że gdzieś ją przedtem widziałam! Studio muzyczne. Machała tam do mnie. W szybie. Tylko w szybie. Dlaczego jej za mną wtedy nie było? Kim, przestań o tym myśleć. To tylko sen.

Padłam na fotel. Przesunęłam plecak i wyjęłam książkę. Nie pozostalo mi nic innego, niż zają myśli czymś innym.

Czterdzieści minut zleciało jak z bicza strzelił. Spakowałam wszystkie swoje rzeczy i zeszłam na dół. "Recepcja" była jeszcze pusta, a w powietrzu unosił się zapach ciepłych bułeczek. Szłam szerokim, ale krótkim korytarzem, a na jego końcu przeszłam przez wysoki łuk. Stołówka była idealnych rozmiarów, aby pomieścić wszystkich podopiecznych ośrodka. Podeszłam do okienka, na którym stał koszyk z bułkami, talerze z wędlinami, serami i warzywami. Taki trochę szwedzki stół. Pochwyciłam cztery kajzerki (jedną na teraz, resztę na potem) i ruszyłam do stolika. Usiadłam w kącie blisko drzwi pochłaniając przepyszne pieczywo. Nie chciałam bawić się w rozkrajanie go i wkładania do nieg dodatków. Sucha bułka smakuje najlepiej.

Otrzepałam się z okruszków i ruszyłam do drzwi frontowych. Kolejny przystanek: Dayton. Pojadę tam autobusem, a następnie pociągiem do Indianapolis. Tak wyjdzie taniej.

Do przystanku nie miałam daleko. Z Bethel Road skręciłam na Hayden Road i byłam na miejscu, niecałe pięć minut drogi. Najbliższy kurs do Dayton będzie o 7:15. Zerknęłam na ekran niezniszczalnej Nokii (do był doskonały pomysł, aby wziąć ją ze sobą, wciąż miała ponad połowę baterii). Jeszcze pięć minut. Przeczekałam je w ciszy obserwując ludzi wyprowadzających swoje psy.

Przyjechał autobus. Przebywało w nim sporo osób, ale na szczęście znalazłam wolne miejsce. Usadowiłam się obok kobiety w biurowym stroju. Nawet nie zapytałam, czy mogę się przysiąść, miałam gdzieś jej zdanie. Jedyne wolne miejsce i miałabym stać. Jeszcze czego.

Po półtoragodzinnej przejażdżce wysiadłam na ostatnim przystanku. Niestety, ten kurs nie obejmował podwiezienia pod dworzec, więc musiałam się do niego przejść. Wyciągnęłam mapę i wodząc po nie palcem brnęłam przed siebie chodnikiem w kierunku stacji. Idąc, nie zauważyłam faceta wychodzącego z knajpy. Zderzyłam się z nim, a mapa wypadła mi z rąk.

- Wybacz. - wymamrotałam natychmiast, podnosząc upuszczony przedmiot.

- Nie ma sprawy, nic się nie stało.

- Naprawdę nie ... - urwałam, podnosząc się z ziemi - ... chciałam.

- Oł. A nie mówiłaś przypadkiem, że już się nigdy więcej nie spotkamy? - spytał blondyn, a w jego głosie wyczułam odrobinę zalotności. Był w znacznie lepszym humorze iż ostatnio.

- Również nie spodziewałam się, że na ciebie wpadnę. - odparłam lekko zaskoczona tym spotkaniem.

- Ta w ogóle jestem Dean, wczesniej nie mieliśmy okazji się poznać. - podał mi dużą, szorstką dłoń.

- Miło mi - uścisnęłam ją.

- Hamburgera? - zapytał wymachując torebką z jedzeniem.

- Chyba spasuję. - podniosłam prawy kącik ust.

- Twoja strata. Dokąd zmierzasz?

- Na dworzec, a co?

- Śpieszy ci się?

- Czy ty mnie podrywasz? - powiedziała przeciągając pierwsze dwa słowa.

- Nie, skąd. - zaśmiał się nieznacznie - Ja?

- No raczej nie ja ciebie.

Przez chwilę tkwiliśmy w ciszy błądząc wzrokiem we wszystkie strony.

- Może odwiedziłabyś nas? - zaczął rozmowę - Mój brat pewnie by się ucieszył.

- Ten wysoki brunet to twój brat? W ogóle nie jesteście do siebie podobni.

- Taa, młodszy braciszek. To jak będzie?

- W sumie, skoro ci tak zależy.

Gestem pokazał mi, żebym za nim szła. Przeszliśmy z sześć metrów i zatrzymaliśmy się przy czarnym samochodzie.

- Siadaj z przodu. - rzucił siadając za kierownicą.

Posłuchała nowo poznanego kolegi. Dean odpalił silnik Chevrolet'a.

- Mam nadzieję, że lubisz Led Zeppelin. - zapytał wkładając kasetę do odtwarzacza.

- Nie pogardzę.

Dopiero gdy ruszyliśmy zdałam sobie sprawę, jak wielki błąd popełniłam. Czy on na pewno chce posiedzieć ze mną w salonie i popijać herbatkę? Przecież równie dobrze to może być porywacz, albo jakiś zboczeńcem. Zapomniałaś jak dwa dni temu celował do ciebie z broni?!

- A gdzie w ogóle jedziemy? - spytałam.

- Do motelu "Motor". Dziesięć minut drogi.

Nie odpowiedział "sama zobaczysz", więc dobrze to wróżło.

I faktycznie po dziesięciu minutach zaparkowaliśmy pod jednym z pokoi. Po opuszczeniu pojazdu stanęliśmy przed drzwiami wejściowymi. Dean kazał schować mi się za jego plecami. Zabawny ten koleś. Zastukał dwa razy, po czym usłyszałam przekręcanie zamka.

- Jezu, Dean! Po co pukasz? Chcesz, żebym zawału dostał?

- Zgadnij kogo spotkałem?

- Co? Kogo?

Blondyn odsunął się ukazując moje oblicze.

- Hej. - zawołałam wesoło.

- Hej - brunet wyglądał na mocno zmieszanego - Co tu robisz?

- Ten mnie tu przywlókł. - wskazałam na Dean'a oczami - Mówił, że się ucieszysz na mój widok, czy coś takiego.

- Cieszę, choć tego po mnie nie widać. Wejdź. - uchylił szerzej drzwi.

Pokuj był niewielki: dwa łóżka, stolik przy oknie i szafa przy drzwiach prowadzących jak się domyślam do łazienki. Obróciłam głowę w stronę chłopaków by coś powiedzieć, ale powstrzymałam się widząc jak wyższy mężczyzna trzyma swojego towarzysza za ramię i szepcze w jego stronę.

-Wiecie co, może nie będę wam przeszkadzać ...

- Nie przeszkadzasz. - przerwał mi blondyn. Za to wyraz twarzy jego brata mówi co innego.

- Posiedzimy, pogadamy, napijemy się czegoś. Chcesz Cole? Została ostatnia butelka.

- No ok, poproszę.

 

 

★★★

 

Jeśli znajdziesz jakiś błąd ortograficzny, proszę poinformuj mnie o tym. Z góry dziękuje.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • SisterofBlood 23.02.2017
    Nie wyłapałam błędów, tekst dobry :) 5
  • Tropicielka 23.02.2017
    Dziękuje ;)
  • Pasja 23.02.2017
    Widziałm - widziałam
    Przeciwko tem - temu
    Usiąde - usiądę
    W dziurze nad - z dziury nad
    Struszką - strużką
    Otworzył - otworzyły
    Za drzwi - zza drzwi
    Odwiedzilabyś - odwiedziłabyś
    Ja
  • Pasja 23.02.2017
    Cd. Jakiś zboczeńcem - zboczeniec
    Wróżło - wróżyło
    Pokuj - pokój
    Trochę brak spacji i przeciwników.
    Pomysł dobry, ciekawa akcja. Pozdrawiam serdecznie
  • Tropicielka 23.02.2017
    O Boże, aż tyle :') dzięki za wyłapanie, zaraz poprawie
  • BeerAfterShow 23.02.2017
    Mam wrażenie, że trochę akcja skacze w zestawieniu z innymi rozdziałami. Nie zmienia to faktu, że 5 i czekam co dalej :)
  • Tropicielka 23.02.2017
    Nic nie skacze ;) możliwe, że pominęłaś trzecią część

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania