Poprzednie częściDaughter of Evil - 1. Dworzec

Daughter of Evil - 8. Cześć, mogę cię zjeść?

Niebo, na którym beztrosko sunęły obłoki, nabrało jasnego koloru. Lutowe słońce przebijało się przez chmury, wpadając do wnętrza samochodu, ogrzewając tym samym moją twarz.

 

Szosa, którą jechaliśmy była praktyczne pusta. Przyglądałam się zza szyby, jak ptaki zaczynają wić gniazda, w koronach rodzących się do życia drzew. Nie był to może niesamowicie ciekawy widok, ale jedyny, jaki mogłam aktualnie podziwiać. W sumie, nawet się uśmiechałam, patrząc na to wszystko. Spojrzałam na anioła. Ten również miał podniesiony prawy kącik ust. Nieznacznie, ale miał. Chciałam go o coś spytać, ale nie byłam pewna, czy rozproszenie tak skupionego anioła nie spowoduje jakiegoś wypadku. Jednak ciekawość wzięła górę i niepewnie zainicjowałam rozmowę:

- Castiel ...

- Mów mi Cas. - przerwał mi - To krótsza wersja mojego imienia. - mrugną do mnie nieporadnie.

Nie powiem, wyglądało to zabawnie i z trudem stłumiłam śmiech, który chciał wydostać się na zewnątrz.

- Dobra, a wiec Cas - rzekłam z naciskiem na ostatnie słowo - Dlaczego tak bardzo ci na mnie zależy?

- Zło nie może cię dopaść ...

- To już wiem. - wtrąciłam mu się w pół zdania - a teraz powiedz tak serio-serio, bo tu nie chodzi do końca o mnie, prawda? - starałam się spojrzeć w jego oczy, ale on nie odrywał wzroku od jezdni - Widzę to po tobie. Jeśli chcesz mi towarzyszyć, to musisz być ze mną szczery.

Nastała krępująca cisza. W końcu usłyszała lekko przybity głos anioła:

- Nie chcę być niepotrzebny.

- A dlaczego sądzisz, że taki jesteś?

Popatrzył się na mnie, jednak za chwilę znów oczami wodził po drodze.

- W Niebie się nie przydam. Winchesterowie mają swoje problemy z Mary. Choć bym bardzo chciał, to nie potrafię jej uleczyć. Przydałaby się do tego moc archanioła, ale wszyscy moi potężniejsi bracia nie żyją. Kilku poległo z mojej ręki. Zasługiwali na śmierć, tylko że nie wszyscy. Niektórzy nie powinni umierać. - westchnął, spojrzawszy na mnie.

- Nie obwiniaj się tak. - chciałam przyjacielsko poklepać go po plecach, ale mogło go to wystraszyć (o ile anioły się czegoś w ogóle boją) - To nie twoja wina. - przesunęłam do siebie plecak - Czekolady? - spytałam wyjmując niebieskie opakowanie - Podobno poprawia nastrój.

- Nie odczuwam smaku, ani głodu. - odrzekł sucho.

Wzruszyłam ramionami i ułamałam pasek, po czym zaczęłam przeżuwać jedną z kostek. Cas zetknął w moją stronę.

- A może jednak? - przesunęłam mu słodkość prawie pod nos.

- Skoro nalegasz. - wyciągnął dłoń w moją stronę, wiec położyłam na niej kawałek czekolady.

Anioł obojętnie wrzucił ją do ust.

- I jak? - zapytałam, odrywając kolejny kawałek.

- I nic. - odparł.

- W takim razie więcej dla mnie. - uśmiechnęłam się, kładąc kostkę na języku.

Ciamkałam ją, do momentu, aż całkowicie się rozpuściła.

 

Słońce grzało mocniej, gdy dojechaliśmy do Saint Louis, a paliwo w baku sięgało prawie zera. Dochodziła czternasta. Zaproponowałam, abyśmy zatrzymali się na najbliższej stacji benzynowej.

 

Wyszliśmy z pojazdu. Ja, stanęłam oparta o bok maski, znów jedząc słodką tabliczkę, Castiel, poszedł na tyły i otworzył bak paliwa. Kiedy tylko włożył szyjkę węża do otworu, zaczęła chichotać.

- Co cię tak rozbawiło?

- Przepraszam, ale ... nie codziennie widzi się anioła tankującego pickup'a. - starałam się opanować śmiech.

- Zawsze jesteś taka wesoła?

- Tylko czasami. - mrugnęłam.

Mój nowy kolega oznajmił, że idzie zapłacić. Poprosiłam go przy okazji, aby kupił mi wodę i skierowałam się w stronę drzwi od strony pasażera. Już miałam chwytać za klamkę, gdy nagle, do sąsiedniego dystrybutora podjechał granatowy Mustang z 69'. Uniosłam brew widząc to cacko.

Z pojazdu wysiadł młody szatyn. Na moje oko miał maksymalnie dwadzieścia pięć lat. Jego szerokie barki okrywała czarna, skórzana kurtka, a luźne, przetarte, dżinsowe spodnie, delikatnie przysłaniały ciężkie, brązowe buty. Poczułam, jak się rumienie na jego widok. Spojrzał na mnie. Szybko odwróciłam głowę, by nie zobaczył moich, wręcz czerwonych, policzków i weszłam do auta.

Po chwili dołączył do mnie brunet i podał mi butelkę.

- Dzięki - powiedziałam, odkręcając zakrętkę.

Cas odpalił silnik i wyjechał na ulicę.

- Gdzie teraz? - spytał.

- Zależy, jak długi jesteś w stanie prowadzić. - pociągnęłam dwa łyki wody.

- Nie odczuwam zmęczenia, za to ty potrzebujesz snu.

- Racja, w takim razie .. - wrzuciłam butelkę do kostki i wyjęłam mapę - .. jedziemy dooo, Kansas City. - wskazałam miejscowość palcem. - Tam nocujemy. Zgadzasz się?

- Obojętne mi to. Byleby tobie odpowiadało. - skręcił w lewo, na wyjazd z miasta. - Bardziej ciekawie mnie miejsce, do którego ostatecznie zmierzamy.

- Bodie? Dobrze, więc od czego by tu zacząć ... - usiadłam wygodniej na fotelu.

 

Rozpoczęła historię od moich osiemnastych urodzin. Potem przeszłam to krwawej akcji w moim domu rodzinnym. Opowiadając ten fragment starałam się nie rozpłakać, ale to nie było możliwe. Mimo wszelkich starań, łzy i tak ciekły mi po policzkach.

Choć Castiel nie okazywał żadnych emocji, to i tak wiedziałam, że trochę przejął się tą historią.

Następnie odczytałam mu list, jaki zostawiła mi mama oraz wytłumaczyłam, o co mniej więcej chodzi z kluczem, który mi pozostawiła.

Mój towarzysz nie miał do mnie żadnych pytań. Z kamienną twarzą przyjął do siebie to, co przed chwilą mu nakreśliłam.

 

Podróż zaczęła się dłużyć, więc wydobyłam Kinga z plecaka. Może się wydawać dziwne, że na najniebezpieczniejszą przygodę mojego życia, zabrałam książkę, która swoje ważyła i zajmowała niemało miejsca. Ktoś by pomyślał, że zaopatrzyłam się w nią, aby po drodze się nie nudzić. Muszę przyznać, że jest to po części prawda, ale z drugiej strony nie do końca. Ta wspaniała powieść, to prezent, jaki dostałam od matki z okazji mojej pełnoletności. Była to ostatnia rzecz, jaką mi osobiście podarowała, swego rodzaju sentyment (w dodatku bardzo ciekawy i wciągający). To było logiczne, że nie zostawiłabym tej książki w domu, do którego już nigdy nie wrócę.

 

Ciało niebieskie, zwane słońcem, prawie całkowicie zaszło, zostawiając po sobie fioletowy pas na horyzoncie, gdy wjechaliśmy do Kansas City. Wodząc palcem po mapie, szukałam przyzwoitego motelu. Wymieniałam ich nazwy, licząc na to, że brunet się przy którymś zatrzyma, jednak ten dalej brną przez miasto, co chwila stawiając na światłach. Całkowicie mnie ignorował.

Gdy niebo pokryły gwiazdy, a wszystkie lampy w mieście zaczęły świecić żółtym światłem, Cas zaparkował w jakiejś wyludnionej uliczce, gdzie stał tylko jeden dom. Przez głowę przeszła mi myśl, że ten facet właśnie mnie uprowadził. Nie, nie mógł tego zrobić, przecież jest wysłańcem z niebios, do cholery. Kim, nawet o tym nie myśl.

Anioł wyszedł z auta, po czym udał się w kierunku starego budynku. Serce zaczęło mi szybciej bić. Otworzyła drzwi i stając jedną nogą na chodniku, krzyknęłam w jego stronę:

- Ej, co ty robisz?! - przeraziłam się własnego głosu. Nigdy wcześniej nie byłam tak spanikowana. Czułam, jak spocona dłoń przykleiła się do czerwonej karoserii i za nic w świecie nie chciała się oderwać.

- Będziemy tu nocować. - oznajmił ze spokojem.

- Tu?! Czemu akurat tu?! - powoli odkleiłam rękę.

- Gdzie indziej mogła by cię znaleźć niewłaściwa istota.

 

Niewłaściwa istota, no okej, niech mu będzie.

Ruszyła niepewnie w jego kierunku.

 

Nieruchomość miał co najmniej z osiemdziesiąt lat. Była cała obdrapana, a miejsca, gdzie niegdyś widniały szyby, zostały zabite deskami.

Po przejściu przez zardzewiałą, miejscami powyginaną bramę, znaleźliśmy się na krótkiej ścieżce, która prowadziła do wielkich, dwuskrzydłowych wrót. Z obu stron alejki znajdowały się uschnięte krzewy różane, pokryte cieniutką warstwą tynku, który odpadał z domu. Całość wyglądała, jakby wyjęta z horroru.

Drzwi do posiadłości nie były zamknięte, co za specjalnie mnie nie zdziwiło. Po przekroczeniu progu, wkroczyliśmy do czegoś, co emitowało przedpokój. Miło ono 3x3 metry. Z prawej strony stał wieszak i połamana półka na buty. Z tego pomieszczenia wychodziło się przez łuk, a za nim, ukazywał się ogromny .. salon? ze stołem bilardowym na środku. Gdy już weszliśmy do owego pokoju dziennego, wrota za nami zatrzasnęły się. Podskoczyłam, obracając się w ich stronę. Boże, to było niczym jak z filmu grozy.

Za stołem stał staromodny kominek, a po prawej i lewej jego stronie - drzwi. Jakieś wejście znajdowało się również na prawej ścianie, koło schodów, a naprzeciw nich, z drugiej strony pokoju, umiejscowiono bar. Tradycyjnie, jak to bywa w takich miejscach, z kątów wyłaniał się grzyb, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny.

- Czuje się jak w jakimś Silent Hill. - rzuciłam, rozglądając się dookoła, co spowodowało, że mój wzrok objął też bruneta, który patrzył na mnie z głową przekrzywioną na bok. - Nieistotne. - machnęłam ręką.

 

Skierowałam się w kierunku schodów. Ledwo postawiłam stopę na pierwszym stopniu, a donośne skrzypnięcie wypełniło cały pokój. Odruchowo cofnęłam nogę, zapominając, że jesteśmy tu sami i raczej nie wybudzę kogoś, z głębokiego snu.

Po wdrapaniu się na górę, przywitał nas długi korytarz. Otworzyłam pierwsze drzwi, jakie minęłam.

W średniej wielkości sypialni znajdowało się łóżko polowe, na którym leżała w miarę czysta poduszka, a przy przeciwległej ścianie spoczywał materac. Cas, bez większego zastanowienia, usiadł na nim.

- Musisz się przespać. - oznajmił, patrząc na prymitywne łóżko.

Podeszłam do pryczy i strzepnęłam z niej brud (nie mam zielonego pojęcia, co to mogło być), po czym usiadłam na grubym materiale, który nieco zapadł się pod moim ciężarem. Wyciągnęłam nogi i ułożyłam głowę na uprzednio wyczyszczonej poduszce. Zasnęłam.

 

Nie śniłam o niczym ciekawego. Ot zwykły, letni dzień, spędzony z moją przyjaciółką nad jeziorem. Piekłyśmy wbite na patyk pianki, nad ogniskiem. Niebo było czerwono-różowe, a ciepło bijące z rozgrzanego drewna otulało moje ramiona. Siedziałyśmy na kocu. Ja trzymałam gałązkę z naszymi przysmakami, a Ross, opowiadała jakąś historię, energiczne przy tym gestykulując.

W pewnym momencie coś wciągnęło ją do wody. Widziałam, jak wymachiwała rękami, próbując się wydostać. Chciała pobiec do niej, ale nie byłam w stanie. Trzymała mnie jakaś niewidzialna siła. Grzebałam się w piasku, obserwując jak osoba, którą traktowałam jak siostrę, tonie. Ostatnie, co dostrzegłam, to jej usta, wystające ponad taflę jeziora, które wydobyły z siebie krótkie, głośne "POMOCY".

 

W tej chwili się przebudziłam, bo usłyszałam czyjś krzyk. Czyjeś "pomocy". Nie był on gromki, ale odbijał się echem od murów budynku.

Zaobserwowałam, że Castiel również musiał to usłyszeć, bo przyłożył ucho do jednej ze ścian.

- Też to słyszałeś? - spytałam bez sensu, by zacząć rozmowę.

- Tak. Dobiega chyba z dołu. Musimy to sprawdzić. - doskonale wiedziałam, że teraz patrzy ma mnie, choć nie widziałam jego twarzy, z powodu panującego półmroku.

- Jak to MUSIMY? - oburzyłam się.

- Tam ktoś potrzebuje ratunku. Moim obowiązkiem jest pomóc tej osobie, a nie zostawię ciebie tutaj samej. Idziemy razem.

 

Niechętnie wstałam z polówki i podeszłam do drzwi, wyciągając tym samym sztylet. Ujęłam go w prawą dłoń, ostrzem skierowanym do tyłu.

 

Po cichu wyszłam na korytarz. Stanęłam na nim i patrzyłam raz na schody, raz w jego głąb. Mój pierzasty kolega wyłonił się z pokoju, wyminął mnie i ruszył w dół, po starych stopniach. Nie zostało mi nic innego, jak pójść w jego ślady. Na parterze, tak jak wcześnie, nie było ani żywej duszy.

Minęłam stół bilardowy i przycupnęłam przy zakurzoym barze.

- To gdzie teraz? - zaczęłam bawić się sztyletem. - Mamy trzy możliwość i w dodatku nie możemy się rozdzielić. - rzekłam, nie odrywając wzroku od ostrza.

- Głos był jakby pod nami. - odrzekł, patrząc w sufit - Poszedłbym tymi drzwiami obok schodów, bo są najbliżej sypialni, w której przebywaliśmy.

- Ekstra, lepszy taki plan, niż żaden. - zsunęłam się z hokera.

 

Brunet chwycił za klamkę, ale ta ani drgnęła. Odsunął się o krok i zrobił z drewnianą barykadą to samo, co rano z moim gipsem - rozwalił na kawałki. Osłoniłam głowę rękami, w razie, gdyby jakaś deska miała ochotę walnąć mnie w łeb.

- Następnym razem ostrzegaj. - burknęłam, choć z drugiej strony, doskonale widziałam, że drewno nie poleciałoby do tyłu. Fizyka Kim, trzeba było słuchać na lekcjach.

Za resztkami, które pozostały z drzwi, znajdował się korytarz, skręcający w prawo.

Stąpając ostrożnie po podłodze, ruszyliśmy przed siebie. Mocniej zacisnęłam dłoń na mieczyku. Minęliśmy pożółkłą, niską komodę na której stał wazon i jakieś zdjęcie. Z ciekawości chwyciłam za nie. Zza cienkiego szkła wyglądało dwoje ludzi, chyba małżeństwo, bo trzymali na rękach noworodka. Byli pogodni, szczęśliwy.

 

Prawie upuściłam ramkę, gdy usłyszałam jakiś stukot, dobiegający za następnego zakrętu.

Odłożyłam po cichu zdjęcie, kładąc je szybką do dołu. Zacisnęłam z całej siły palce na rękojeści sztyletu, spoglądając tym samym na Casa. Ten kiwną głową na znak, że jest gotowy, po czym wysunął z rękawa płaszcza lśniące, długie, wąskie ostrze w kształcie stożka.

 

Teraz trzeba na szybko obmyślić plan działania: czy iść 'na żywioł' i stawić czoło temu, co znajduje się za rogiem, czy zrobić akcję po cichu, ukrywając się gdzieś i czekając na to, co nam się ostatecznie ukaże.

Ja, osobiście była za drugą opcją, ale Castiel podjął decyzję samodzielnie, bez żadnej negocjacji ze mną.

Wyszedł na wprost komuś (bądź czemuś), co znajdowało się za ścianą. Niewiele myśląc ruszyłam za nim. Pierwsze, co ujrzałam, to dwie osoby: mężczyzna i kobieta. Przynajmniej takie było moje skojarzenie, ze względu na ich sylwetki, bo stali tyłem i powoli snuli przed siebie.

 

I teraz pojawił się dylemat: zaatakować, czy poczekać, aż sobie pójdą? Castiel, jak to Castiel, chciał sprawdzić, co to za stwory, ale po dłuższym przekonywaniu, padło na moje i w ciszy obserwowaliśmy, jak znikają za lewym zakrętem. Ruszyliśmy za nimi, no tak jakby. Zamiast pójść w lewo, skierowaliśmy się w prawo, a tam co? kolejny korytarz, no kto by się spodziewał. Tym razem jednak nie kończył się kolejnym rozwidleniem, a drzwiami. Nie pozostało nam nic innego, jak przez nie przejść. W pomieszczeniu widniał zmarszczony, brązowy fotel, przy którym stał stolik, z palącą się świecą. Obok tego skromnego umeblowania zostało umieszczone kolejne przejście. Ostrożnie chwyciłam za klamkę i pociągnęłam ją. Kolejny hol ... Eh, ile można?

Przeszliśmy przez próg i niepewnie brnęliśmy do przodu. Wnet, ni stąd ni zowąd, wyłoniły się dwie postacie. Serce podskoczyło mi do gardła. Zauważyły nas, trochę później, niż my ich, ale był to zbyt mały odstęp czasu, więc i tak nie zdołalibyśmy uciec.

Wyglądali okropnie. Ich ręce do łokci pokryte były krwią, tak samo jak usta i podkoszulki, które mieli na sobie.

Teraz, stojąc z nimi twarzą w twarz, mogłam na sto procent potwierdzić swoją teorię, że byli to mężczyzna i kobieta. W dodatku bardzo przypominali tych z fotografii.

Trudno było oszacować wiek owego małżeństwa (z pewnością nim są). Na pewno byli po czterdziestce.

Kobieta patrzyła na nas, szczerząc krzywe, oblepione krwią zęby, mężczyzna zaś przekładał z ręki do ręki tasak.

- Co to za stwory? - zerknęłam ukradkiem na anioła - Jakieś sugestie?

- Ludzie. - odparł spokojnie, szykując się do ataku.

 

Nagle para rzuciła się w naszą stronę.

- Uciekaj! - usłyszałam Casa.

Z wielką chęcią wykonałam to polecenie. Obróciłam się niezdarnie i wbiegłam do pokoju z fotelem. Nie byłam w stanie sprawdzić, czy brunet ucieka razem ze mną. Tak się rozpędziłam, że odwracanie głowy w tym momencie nie było by korzystne.

Wyleciałam, jak petarda na korytarz. Nie byłam w stanie zahamować, więc przed skrętem odbiłam się barkiem od ściany. Będąc już za nim, usłyszałam dźwięk tłoczonego szkła. Mogę się założyć, że zrzuciłam wazon, wymachując w biegu rękami.

Przeskoczyłam nad drzazgami, pozostałymi po rozwalonych drzwiach. Tak szybko przebierałam nogami, że nie była w stanie ominąć stołu bilardowego. Wbiłam się w niego brzuchem. Całe szczęście, że buzowała we mnie adrenalina, więc nie poczułam bólu, aż tak mocno jak powinnam.

Lekko zgięta, dotruchtałam do drzwi, po prawej stronie kominka. Szarpnęłam za klamkę, ale ta ani drgnęła. Opierając się o zakurzoną półkę nad kominkiem, dotarła do wyjścia po drugiej jego stronie. (Ból zaczął powoli dawać się we znaki.)

Te na szczęście były otwarte, a za nimi ... (przecież to wcale nie było do przewidzenia) korytarz! Tyle że ten miał drzwi prawie na każdej ścianie. Podbiegłam do drugich po lewej i pchnęłam je. Ustąpiły bez problemu.

 

W pomieszczeniu było ciemno, ale udało mi się dostrzec wbudowaną w ścianę szafę. Po omacku dobrnęłam do zamocowanej na nich okrągłej klamki i schowałam się w środku.

Będąc w niej, wyczułam lekki odór zgnilizny, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. Nie to teraz było najważniejsze. Kucnęłam w jednym z kątów i próbowałam opanować oddech.

- To jakieś pieprzone Resident Evil. - wyszeptałam sama do siebie, kładąc sztylet na podłodze.

Oparta o zimny, wilgotny bok szafy, obserwowałam, jak moja ręka powoli przestaje drżeć, gdy nagle, usłyszałam skrzypnięcie drzwi od sypialni, w której przebywałam.

 

W tym momencie czułam się okropnie. Cienkie strużki potu spływały mi po skroniach, a serce, o mało nie wyskoczyło z mojej piersi. Nie wspomnę o temperaturze ciała, która musiała wynosić co najmniej 40°C.

Bez problemu mogłam policzyć kroki osoby, która zbliżała się do mojej kryjówki. Zarówno te przebyte, jak i te, które pozostały do pokonania, by mogła mnie odkryć.

Chwyciłam wcześniej odłożony mieczyk i skierowałam go ostrzem ku drzwiczkom.

Otworzyły się. Skoczyłam na przeciwnika i miałam zamiar wbić mu żądło w bliżej nieokreślone miejsce na tułowiu, ale on był szybszy. Wyprostował rękę i położył mi dłoń na głowie, tak, że nie mogłam go dosięgnąć (zapomniałam wspomnieć, że mam tylko 162 cm wzrostu) i wepchnął z powrotem do szafy. W sumie to wsunął, wchodząc razem ze mną. Ściągnął dłoń z mojej łepetyny dopiero, gdy zamknął za sobą drzwiczki.

- To ja. - usłyszałam specyficzny, standardowo ciut zachrypnięty głos.

Podniosłam wzrok. Kogo innego mogłam się spodziewać. To było oczywiste, że 'napastnikiem, który mnie zaatakował' był Cas.

- Ja mnie znalazłeś?

- Wyczuwam twoją aurę. Już ci chyba to mówiłem. - zmrużył oczy, w zamyśleniu.

- Tak, chyba masz racje. - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. - Co tam się wydarzyło?

- Ją niestety zabiłem, a on uciekł. - rzekł chłodno.

- Czemu niestety? - usiadłam na ziemi, pokazując brunetowi, żeby zrobił to samo.

- Był człowiekiem. - wykonał moje polecenie - Powinienem się o nich troszczyć, nie gładzić.

- Był ... nawet nie wiem czym. - pokręciłam głową - W każdym bądź razie, na pewno nie człowiekiem. Może kiedyś, ale nie dziś.

 

Castiel patrzył się w zagniły sufit, siedząc rękami oparty o panele. Nagle jedna z jego dłoni zapadła się pod podłogę.

Podniisłam się, szykując do akcji ratunkowej, gdy on, po prostu wyciągnął rękę z dziury w deskach.

Wstał, odsuwając się od otworu.

Zsunęłam plecak z jednego ramienia i wyciągnęłam z niego zapalniczkę. Po trzech nieudanych próbach, udało mi się ją zapalić.

Średniej wielkości płomyk oświetlił właz, w którym powstała dziura, zrobiona przez anioła.

Ja i mój partner popatrzyliśmy po sobie, dając tym samym do zrozumienia, że wchodzimy do niezidentyfikowanej otchłani.

I tak nie zostało nam nic innego. Musieliśmy jakoś wydostać się z tego domu, a szukanie wyjścia w tej plątaninie korytarzy, w dodatku, gdy gdzieś za rogiem czai się facet z tasakiem, za bardzo mi się nie uśmiechało. A nuż ta czarna dziura to jakieś tajemne wyjście, z tej przeklętej posiadłości.

 

Mój niebieskooki towarzysz otworzył klapę i zeskoczył na dół, po czym zniknął w ciemności. Przez chwilę go nie widziałam, ale potem zaczął machać ręką, na znak, że mogę spokojnie zejść.

Skoczyłam na ugiętych nogach, trzymając zgaszoną, metalową zapalniczkę w lewej dłoni.

Glanami dotykałam ziemistego podłoża, ale czubek mojej głowy wystawał ponad podłogę w szafie. Powoli kucnęłam i pstryknęłam zapalniczką.

Pierwsze co zobaczyłam to plecy skulonego Casa, który z trudem przeciskał się przez wąski, niski tunel, a jego plus sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, wcale nie ułatwiało mu zadania.

Kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę zaraz po kucnięciu, to mój brzuch, który teraz przypomniał sobie, że niecałe pięć minut temu, zderzył się z twardym obramowaniem stołu bilardowego.  W sumie dobrze, że zaczął boleć teraz, kiedy nie trzeba przed niczym uciekać.

 

Szliśmy, przepraszam, czołgaliśmy się tunelem dobre pięć, w porywach do dziesięciu minut, zanim przed nami ukazały się malutkie, metalowe drzwi (szerokością i wysokością były równe z kanałem, w którym się guzdraliśmy). Zatrzask był mocny i w żaden sposób nie dało się ich wyważyć. Całe szczęście, że Cas (bynajmniej w moim przekonaniu) uwielbiał wszystko rozwalać, co też zrobił z metalową przeszkodą.

Okropny odór doleciał do moich nozdrzy. Zatkałam nos i usta czarnym rękawem bluzki.

Gdy anioł wygramolił się z ciasnej nory, którą podążaliśmy, nie dawał żadnych oznak życia. Przez głowę przeszła mi myśl, że dopadł go ten psychiczny koleś. Miałam chwilowy zamiar wycofać się z powrotem do szafy, lecz nagle, brunet się odezwał.

- Nie powinnaś tu wchodzić. - nie widziałam go, ale byłam w stanie wyobrazić sobie jego minę, kiedy wypowiadał te słowa.

- Co tam jest? - zapytałam, będąc już na wyjściu z tunelu.

- Nic dobrego.

 

Podpierając się rękami, stanęłam na równych nogach. Wyciągnęłam się go góry, rozciągając obolałe plecy. Brzuch już nie rwał tak mocno jak wcześniej. Zrobiłam kółko głową, wsłuchując się w strzelanie kręgów szyjnych.

- Poza smrodem, co jest tu takiego niedobrego? - spojrzałam na Castiela, który patrzył się gdzieś przed siebie.

Powędrowałam za jego wzrokiem. Wchodząc tu, nie skupiałam uwagi na pomieszczeniu, teraz jednak wiem, co mój kolega miał na myśli.

W słabym, zimnym świetle żarówki, dostrzegła coś, leżącego na metalowym stole. Musiałam wytężyć wzrok, by dostrzec co to.

A teraz powiem wam coś szczerze - była to najgorsza rzecz, jaką mogłam wtedy zrobić. Otóż, to, co zobaczyłam wcale nie należało do przyjemnych widoków. Na stole leżało ... poćwiartowane ciało.

Zebrało mi się na wymioty. Chciałam jak najszybciej odwrócić wzrok, od tego widoku. Nieświadomie wtuliłam twarz, w poplamioną krwią (po starciu z psychopatyczny żonką), koszule Casa.

Poczułam, ja głaskał mnie po włosach.

Zrobił to nieporadnie i niepewnie, ale dodało mi to choć trochę odwagi.

 

Starając się nie patrzeć, na zmasakrowaną kobietę, przeszliśmy na drugą stronę pomieszczenia.

Wszędzie było pełno krwi, zarówno tej skrzepniętej, jak i świeżej.

Tą niesmaczną piwnicę oświetlała tylko jedna żarówka, wisząca własne nad pokrojonymi zwłokami, więc za bardzo nie widzieliśmy dokąd zmierzamy.

 

Fakt, mogłam ponownie zapalić zapalniczkę, ale nie byłabym w stanie jej utrzymać, a co dopiero odpalić, nie wspominając o tym, że najpierw musiałabym wydobyć ją z kieszeni.

Tak więc, po omacku, podążaliśmy w niewiadomym kierunku.

W pewnym momencie trafiliśmy na ścianę. Zaczęliśmy ją obmacywać. Nagle, pod palcami poczułam zimny metal. Zjechałam dłonią trochę niżej i dotknęłam czegoś wystającego. Klamka! No bo co innego?

- Cas, znalazłam drzwi. - szepnęłam.

Nie wiem, czemu wypowiedziałam to po cichu. Ze strachu? Bardzo prawdopodobne. Taj czy siak, mojemu koledze nie zrobiło to chyba różnicy. Usłyszał, a przecież o to chodziło.

Podszedł do mnie, a ja skierowałam jego dłoń na klamkę.

- Wchodzę pierwszy. - oznajmił.

Nie miałam nawet zamiaru się sprzeciwiać.

Anioł nacisnął klamkę, a smród zgnilizny stał się jeszcze bardziej intensywny. Obiema dłońmi zakryłam nos.

W pomieszczeniu nie było światła, więc musiałam wyjąć zapalniczkę. Nie było to łatwe, ale się udało.

 

Zimne, pokryte kafelkami pomieszczenie zostało oświetlone ciepłym płomieniem. Teraz przynajmniej wiem, skąd wydobywał się ten 'zapach'.

W rzędach, pod ścianą, stały wielkie, żelazne kubły, przykryte folkową płachtą. Chyba nie trzeba mówić, co było pod nią.

Znów przywarłam twarz go płaszcza anioła.

- Zabierz mnie stąd .. - wyszeptałam.

- Musimy iść dalej. Tam są drzwi - wskazał palcem na wyjście po drugiej stronie.

Ruszyliśmy. Usiłowałam nie patrzeć na te ogromne beczki. Cały czas miałam oczy wlepione w podłogę, na której również był nieprzyjemny widok, ale nie aż tak, jak naokoło mnie.

- Oni są posegregowani. - rzekł brunet.

- Castiel, nie chcę tego wiedzieć. - wydusiłam z siebie.

- Przepraszam. - wyczułam zmieszanie w jego głosie.

 

Z wielkim trudem przeszliśmy przez piwnicę. Co chwile zbierało mi się na wymioty i musiałam przystawać, by zawartość mojego, praktycznie pustego żołądka, nie wydostała się na zewnątrz.

 

Za kolejnymi, metalowymi drzwiami, znajdował się mały przedsionek. Naprzeciw drzwi były drewniane schodki, a po lewej kolejne przejście. Zapalniczką wskazałam na połamane stopnie. Nie miałam ochoty, by dalej krzątać się po tych ohydnych podziemiach. Cas najwyraźniej też. Go nie ruszały takie widoki, ale pomyślał o mnie i o mojej biednej, nieprzystosowanej do takich obrazów psychice.

 

U szczytu schodów był właz, taki sam jak w szafie. Po przejściu przez niego znaleźliśmy się w .. pralni. Tak, to była pralnia.

Walało się tu pełno ciuchów (które miały nieprzyjemny zapach) i stały trzy pralki. Na środku umiejscowiony został {żelazny} regał, na którym widniały różnego rodzaju chemikalia.

Castiel wyciągnął swój nietypowy mieczyk i ruszył przez pokój. Podążałam tuż za nim.

Z tego pomieszczenia było tylko jedno, uchylone wyjście. Prowadziło ono do łazienki.

Anioł pchnął drzwi wolną ręką. Pierwsze, co od razu rzuciło się w oczy, były kafelki umazane krwią. Sama nie robiła na mnie żadnego wrażenia, ale gdyby gdzieś znów leżały jakieś kawałki ludzkiego ciała, to dostałabym kolejnego odruchu wymiotnego.

Toaleta była niewielkich rozmiarów wyposażona tak, jak normalna łazienka: prysznic, kibel, umywalka, a nad nią zbite lustro.

Wyszliśmy z niej na korytarz. Teraz i ja dobyłam swój sztylet. Przykucnęłam, pokazując brunetowi, żeby zrobił to samo.

 

Szliśmy przed siebie na ugiętych nogach, co jakiś czas rozglądając się, czy przez przypadek nie śledzi nas psychiczny tatuś. Podążaliśmy przed siebie, jednym korytarzem, co chwila mijając drzwi, obrazy i fotografie, stojące na stolikach. W pewnym momencie nie było możliwości wyboru drogi, bo hol kończył się dwuskrzydłowymi drzwiami. Kucnęliśmy bo obu ich stronach. Policzyłam do trzech na palcach, a będąc przy 'trzy' kiwnęłam głową w stronę anioła. Jednocześnie otworzyliśmy drzwi lewymi rękoma, a w prawych spoczywały nasze ostrza.

 

Naszym oczom ukazała się przestronna jadalnia, z okrągłym stołem po środku i aneksem kuchennym za nim. Całe szczęście, w pomieszczeniu nie było żadnej żadnej duszy poza nami. Wyprostowałam się, by ogarnąć wzrokiem ogromny pokój. Podeszłam do jednego z krzeseł i oparłam na nim kolano, wciąż bacznie obserwując jadalnie. W pewnym momencie dostrzegłam jakieś wrota, ukryte we wnęce na jednej ze ścian.

- To musi być wyjście. - rzekłam, nie odrywając od nich oczu.

Już miałam odwrócić się do Castiela, by sprawdzić, czym 'tak bardzo ważnym' się zajmuje, że mi nie odpowiedział, gdy nagle coś mnie przewróciło.

Poczułam, jak coś ciężkiego przygniata mi żebra. To był ten chory psychicznie koleś! Usiadł na mnie, a nogami przetrzymał mi ręce. Szarpałam się, pomimo, iż doskonale wiedziałam, że nie dam rady wyrwać się przeciwnikowi.

 

Widziałam, jak podnosił tasak, leżący obok niego. Jak uśmiechał się szyderczo, unosząc go ponad swój praktycznie łysy łeb. Jak błysk wypełnił jego oczy, gdy gruby nóż sterczał tuż nad moją kością czołową.

 

Wnet poleciał w bok, pozwalając tym samym, bym mogła zaczerpnąć powietrza.

Obróciłam się na bok, tak, że widziałam go, leżącego nieprzytomnie obok kuchenki. Łapałam łapczywie powietrze. I dłużej przyglądałam się facetowi, tym większą złość czuła.

Z trudem zmusiłam się do wstania i podreptałam do mężczyzny, po drodze zagarniając sztylet, będący pod stołem.

Stanęłam nad jego zemdlonym ciałem, wyciągając przed siebie mieczyk.

Z całej siły, jaką tylko miałam runęłam na faceta, wbijając mu żądło prosto w serce. Wyjęłam ostrze i wbiłam je ponownie i ponownie i ponownie.

 

Przestań!

 

Ten głos był bliski, a zarazem taki odległy.

 

Gdy tułów by już dostatecznie podziurawiony, zajęłam się głową.

 

On już nie żyje!

 

Krew bryzgała na wszystkie strony, a ja dalej masakrowałam jego praktycznie nieistniejącą czerep.

 

Zostaw go.

 

Coś szarpnęło mnie do tyłu.

- Zostaw!

Patrzyłam teraz na Casa, który trzymał mnie za ramiona.

Byłam w jakimś transie, z którego mnie przed chwilą wybudził.

- Twoje oczy. - rzucił nagle, a ja zaobserwowałam niepokój na jego obliczu.

Ręce zaczęła mi się niezmiernie mocno trząść. Wypuściłam ostrze z dłoni i rozejrzałam się po kuchni. Wszędzie, gdzie było to możliwe, widniała krew, a obok mnie spoczywał rozbryzgany mózg.

Zwymiotowałam, ale ponieważ nie miałam czym, to z ust poleciała mi woda. Otarłam wargi wierzchem dłoni.

- J-ja to zro .. biłam? - wydukałam, spoglądając w błękitne oczy bruneta.

Ten tylko przytakną głową.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Alesta 16.04.2017
    No no, takich emocji to się nie spodziewałam, mocne. Czekam na kolejną.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania