Decyzja

Był środek gwieździstej, cichej nocy. Co kilka minut dało się usłyszeć tylko charakterystyczne dla każdej sowy – „hu hu”. Znad pobliskiego stawu dolatywał dźwięk rechoczących żab, które po raz kolejny eksponowały swój koncert. Natura odpoczywała po kolejnym, ciężkim dniu. Było coś jednak przeraźliwego i budzącego grozę w tej całkowitej niemocy ciszy…

Ziściło się. Huk wyważanych drzwi zerwał na nogi Józefa. Bez zastanowienia wyjął z kabury Colta 1911 swojego ojca. Pełen skupienia i opanowania nasłuchiwał, co się stało. Niestety ponownie zapanowała przenikliwa, głośna, wołająca cisza. Wydawało mu się, że wszystko to zdarzyło się we śnie. Po krótkiej chwili otrząsnął się z sennego letargu. Uświadomił sobie, że ta nagła sytuacja nie jest wymysłem jego wyobraźni. Ktoś naprawdę naszedł ich w środku nocy i zaburzył porządek ludzkiej natury. Pani Marianna, żona tutejszego rządcy, przestraszyła się dogłębnie. Lęk i obawa o zdrowie, bądź utratę życia wysunęły się na pierwszy plan. Trwała wojna, więc strach spotęgował się do granic możliwości. Pan Józef założył swój płaszcz i mimo wyraźnego sprzeciwu gospodyni, udał się do sieni, by zbadać nagły incydent. Przestraszona kobieta została sama w sypialni, powzięła różaniec w swoje drobne, szorstkie ręce i zaczęła się żarliwie modlić, by Bóg oddalił te niewiadome zagrożenie i żeby ich sekret nie wyszedł na jaw…

Pan Józef szedł ostrożnie, ale pewnie. Jedną rękę miał schowaną pod płaszczem. To w niej miał nabity pistolet. Lewą dłonią trzymał się ramienia tej drugiej, by pozorować, że jest zraniony, a tak naprawdę był gotowy do zakończenia czyjegoś żywota. Modlił się jednak w myślach, aby nie musiał go używać, gdyż zabójstwo człowieka było najgorszym grzechem, ciężkim, obciążającym ludzkie sumienie.

Wyjrzał zza rogu i jego oczom ukazały się wyważone chwilę temu drzwi. Wszędzie było jasno jak za dnia. Księżyc oświetlał swym blaskiem każdy najmniejszy zakamarek dworku. W progu domu ujrzał rosłego esesmana z karabinem Mauser w prawej ręce. Nim Józef zdążył coś powiedzieć – ten wycelował w niego i wydał budzący grozę rozkaz:

– Hände hoch!

Józefa nie wzruszyło to żądanie. Dokładnie rozumiał, co znaczyło to zawołanie. Ukradkiem poprawił swój chwyt, by w razie szczególnej konieczności móc obronić się przed przeciwnikiem. Niemiec wyraźnie się zdenerwował i powtórzył rozkaz. Ni stąd, ni zowąd do dworku wszedł drugi, wyższy stopniem esesman. Od razu nakazał swojemu kompanowi opuścić broń. Józef od razu rozpoznał, że Oberscharführer to Henryk Groze – znajomy z czasów wojny polsko-bolszewickiej.

– Och, Józek, Józek – zwrócił się do gospodarza z wyraźnym szyderczym uśmiechem – na co ci to było.

– Co zdrajco plugawy? – szlachcic z żołnierskim opanowaniem odgryzł się swemu „koledze”.

– Hah! Najpierw złóż broń, którą trzymasz pod płaszczem – rozkazał z wyraźnym poczuciem wyższości nad tutejszym gospodarzem.

Pan Józef wytężył wzrok. Próbował szybko przypomnieć sobie, skąd Henryk wie o pistolecie jego ojca. Po kilku cięższych i wyraźnie słyszalnych oddechach…

– Co? Dziwisz się, skąd wiem? Nie pamiętasz już, jak mi go pokazywałeś przed wojną, kiedy wspólnie opijaliśmy ślub twojej córki? Zresztą – nie próbuj strzelać. Dom jest osaczony przez moich ludzi. Możemy załatwić to po staremu…

– Nie handluję ze zdrajcami Polski! Htfu! – Józef przerwał esesmanowi w pół zdania i splunął przed siebie, dając jasny sygnał, że honor jest dla niego najważniejszy.

Esesman szybko stracił cierpliwość. Najwidoczniej nie miał czasu prowadzić pokojowej rozmowy. Rzucił się na gospodarza. Pan Józef nie zdążył zareagować, gdyż był „omamiony” nagłą sytuacją. Upuścił pistolet na posadzkę. Henryk stanął potężnym butem na jego piersi, przygwoździł do podłogi.

– Wybieraj lepiej kurwa od razu! Wskaż nam Żydów, których ukrywacie, i żyjcie w spokoju, albo razem ze swoją dziwką pójdziecie do obozu!

Polski szlachcic nie mógł znieść tej zniewagi. Próbował powstać, zerwać się. Chciał, by zdrajca posmakował prawdziwej, polskiej zemsty. Pragnął walczyć, pokazać, że Polak, patriota potrafi stawić czoła oprawcy. Ten jednak przygniótł go bardziej i wymierzył perfidny cios w brodę. Krew bryznęła wokół nich, obok upadł ząb Józefa. Esesman powtórzył uderzenie, tym razem kolbą Mausera swojego kolegi z oddziału. I trzeci raz! Groze nie oszczędzał go w żaden sposób. Walił raz po raz. Twarz pana Józefa była już raczej tylko konturem ludzkiej sylwetki, manekina. Próba walki i przeciwstawienia się żołnierzowi Führera była jasnym sygnałem, że gospodarz zdecydował zachować swoją godność. Henryk Groze rozkazał swym ludziom, by dokładnie przeczesali dworek i pobliskie zabudowania. Żeby sprawdzili każdy, najmniejszy zakamarek…

Za niespełna 15 minut na zewnątrz Niemcy ustawili kolumnę piętnastu Żydów. Wychudzonych, nie zdolnych do jakiegokolwiek wysiłku mężczyzn, ledwo trzymających się na nogach kobiet i kilka wygłodzonych dzieci. Wszyscy wyglądali, jak żywe trupy. Na przedzie znajdował się pan Józef, który nie mógł znieść koszmarnych odgłosów, dochodzących z pobliskiej stodoły… Okrutni niemieccy żołnierze w bestialski i nieludzki sposób poniżali godność jego żony, wykonywali przerażającą egzekucję…

W końcu po którymś z kolei katów nie wytrzymał. Wybiegł z kolumny, wyrwał pistolet jednemu z ludzi SS i zaczął strzelać w stronę stodoły. Jego kule chybiły, ale zmusiły gwałcicieli do zakończenia hańbiącej czynności. Na podwórzu powstał niemały zgiełk. Jednak w mgnieniu oka został obezwładniony przez trzech wrogów i sprowadzony na nowo na ziemię. Oberscharführer zaczął wrzeszczeć na swoich podwładnych, wypominać im, jacy są nieudolni! I sam postanowił skopać pana Józefa tak, że prawie stracił przytomność. Po kilku minutach ustawiono go razem z żoną pod murem ich domu. Nie oszczędzano obelg i szyderstw w ich stronę. Henryk Groze zastanawiał się przez dłuższą chwilę, co z nimi zrobić. Miał nakaz wywiezienia ich, ale zmienił zdanie. Zdecydował, że szkoda czasu i uwagi na wleczenie ich do obozu… Małżonkowie objęli się, pocałowali po raz ostatni na tym ziemskim świecie. Za kilka sekund niemieckie kule przeszyły ich obydwóch. Osunęli się na ziemię, trzymając się za ręce. Męczeńska krew spłynęła na ziemię, wołając o miłosierdzie dla oprawców…

Decyzja. Trudna, ciężka, wymagająca odwagi decyzja. Postawa, która chwyta człowieka za serce. Państwo Zachnieccy wybrali własną śmierć. Byli katolikami, dobrymi ludźmi. Nie chcieli żerować na ludzkim losie. Największym grzechem dla nich byłaby decyzja dalszego, wspólnego życia, kosztem żywota innych, tym którym pomagali. Tamtego dnia całe Niebo hucznie świętowało. Ich dusze zostały z ogromną radością przyjęte w orszak świętych. Ich trud, ciężka decyzja zostały nagrodzone wiecznością…

 

***

Współcześnie.

 

Piszę to, siedząc na ławce przy ubogim, skromnym grobie państwa Zachnieckich, położonym na ruinach ich domu. Jeden dogasający znicz. Dwa sztuczne, brudne kwiaty. Ledwo widoczne nagrobne napisy. Krótkie epitafium prawie całkowicie wytarte. W okolicy nikt już nie pamięta o cichych bohaterach… Wszystko zanikło.

Boli to, że tutaj na Ziemi zapomniano o pamięci, o godności, o prawdziwej, ludzkiej postawie, o zasadach moralnych… Dlaczego zapomniano o chrześcijańskich korzeniach, z których się wywodzimy!? Dlaczego!? Dlaczego usunięto słowo „szacunek”? Dlaczego ludzie nie potrafią się wzajemnie szanować? Wszędzie tylko gniew i złość…

Dokąd zmierzasz marny świecie? Jedna epidemia pokazała, że na nic Twój rozwój technologiczny, na nic Twe zmiany. W ułamku sekundy wszystko stanęło w miejscu.

Zdecyduj. Szacunek, czy pogarda?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania